O rozmowie Adama Michnika z Czesławem Kiszczakiem (Gazeta Wyborcza 3-4.02.2001)
Pamięć historyczna społeczeństwa III RP kształtuje się w sporze z dziedzictwem PRL. Dlatego nie można pozostać obojętnym wobec przesłania, jakie niesie rozmowa Moniki Olejnik i Agnieszki Kublik z b. ministrem spraw wewnętrznych gen. Czesławem Kiszczakiem i red. Adamem Michnikiem pt. „Pożegnanie z bronią”, opublikowana w „Gazecie Wyborczej” (3—4 lutego br).
Zwłaszcza że wpisuje się ona w szerszy kontekst publicystyki i działań medialnych A. Michnika, których celem jest próba reinterpretacji całego okresu PRL oraz stworzenia, wspólnie z postkomunistami, obrazu najnowszej historii Polski. Wątpliwości musi budzić przede wszystkim sposób dokonywania tych rozliczeń.
Gen. Kiszczak kłamie w tekście wielokrotnie i w różnoraki sposób, czasami po prostu przekręca fakty, innym razem czegoś nie dopowiada albo udaje, że o czymś nie pamięta. Charakterystycznym dla tej metody osłabiania prawdy jest nurt jego relacji dotyczących stosunków Kościół—państwo. Cz. Kiszczak stale podkreśla, jak wspólnie z przedstawicielami Kościoła starał się w latach 80. rozwiązać problem więźniów politycznych. Czyni to tak sugestywnie, że można by pomyśleć, iż kierowany przez niego resort był jednym z oddziałów Komitetu Pomocy Internowanym, a nie policją polityczną, która robiła wszystko, aby w 1981 r. i później zapełniać więzienia politycznymi skazańcami.
Obie dziennikarki i sam A. Michnik niewiele robią, aby czytelnik mógł się zorientować w manipulacji, jakiej jest poddawany. Istotą postawy przyjętej przez A. Michnika w tej rozmowie jest gotowość do relatywizowania wszystkich faktów i ocen z przeszłości. Przez cały czas zdaje się sugerować, że wprawdzie resort gen. Kiszczaka dopuszczał się niegodziwości, ale przecież na jego miejscu mógł być ktoś znacznie gorszy. Zdumiewająca to etyka, która przyjmuje założenie, że zło może być usprawiedliwione, ponieważ istniała potencjalna możliwość uczynienia przez kogoś innego zła jeszcze większego. Przy takim stawianiu sprawy rozmyte są wszystkie kryteria, nie ma także indywidualnej odpowiedzialności za własne czyny. Wszystko jest relatywne, względne, podlega zmiennym ocenom, w zależności od punktu widzenia, każdy ma swoją rację i w gruncie rzeczy te racje mogą się równoważyć. Jest więc racja ekswięźnia Michnika i równie dobra racja eksgenerała Kiszczaka. Wszystko zależy od roli, jaką się pełniło w historii.
Teza, że nie ma żadnej obiektywnej hierarchii wartości, za pomocą której można oceniać przeszłość, gdyż zawsze będzie ona tylko formą świadomości danej grupy społecznej, jest bardzo wygodna dla postkomunistów. Oni zawsze twierdzili, że wszystkie ich działania były tylko aplikacją „mniejszego zła”, na które naród polski i tak po 1945 r. był skazany. Teza „mniejszego zła” przewija się we wszystkich relacjach stalinowskich działaczy, zebranych w książce Barbary Toruńczyk pt. „Oni”. Dowodzą, że gdyby w czasach stalinowskich nie przyjęli na siebie roli kata własnego narodu, mielibyśmy katów okrutniejszych, czyli sowieckich. W podobny sposób gen. Wojciech Jaruzelski tłumaczy się ze stanu wojennego, twierdząc, że gdyby tego nie zrobił, nastąpiłaby interwencja wojsk Układu Warszawskiego. Nieważne, że historycy udowodnili, że takiego zagrożenia w grudniu 1981 r. nie było, że sam Jaruzelski wielokrotnie prosił Moskwę, aby zaostrzyła ton swych wypowiedzi, by mógł nimi straszyć „ekstremistów z Solidarności”. Powtarzanie przez lata teorii „mniejszego zła” sprawiło, że dzisiaj generała, który dwukrotnie, w 1970 r. i 1981 r., zezwolił na użycie armii przeciwko rodakom, większość społeczeństwa uważa za bohatera narodowego, natomiast płk Kukliński, który ryzykując życie przekazał Amerykanom sowieckie plany zagrażające m.in. naszemu narodowemu bezpieczeństwu, uważany jest przez wielu Polaków za zdrajcę. Tekst rozmowy z A. Michnikiem i Cz. Kiszczakiem wpisuje się w teorię „mniejszego zła”, którą można usprawiedliwić wszystko i wszystkich. Jest tym bardziej szkodliwy, gdyż wspierany biografią człowieka, który kiedyś miał odwagę za prawdę i swe przekonania iść do więzienia.
Mistyfikowany jest w tej rozmowie także inny fragment naszej najnowszej historii — rozmowy Okrągłego Stołu. A. Michnik przywołuje tamte wydarzenia jako koronny dowód zasług Cz. Kiszczaka i W. Jaruzelskiego, wobec których powinny pójść w niepamięć wszystkie inne czyny generałów. Nie należę do tych, którzy uważają, że podczas rozmów Okrągłego Stołu miał miejsce akt zdrady narodowej. Z punktu widzenia elity PZPR był to zabieg socjotechniczny, umożliwiający komunistom wyjście z kryzysowej sytuacji bez większych strat, zachowując aktywa, umożliwiające im bezkarność oraz trwanie na scenie politycznej. Erich Honecker, Egon Krenz, Teodor Żiwkow i Miroslav Sztepan, którzy z opozycją nie rozmawiali, trafili do więzień, a Nicolae Ceausescu stanął przed plutonem egzekucyjnym. Nasi generałowie dzięki rozmowom mieli „święty spokój”, dzisiaj jednak zabiegają jeszcze o miano „zbawców ojczyzny”, na co zgody być nie może.
Kiszczak jest wdzięcznym słuchaczem pochwał Michnika i dlatego dla niego oraz ludzi z jego środowiska rezerwuje miejsce w swej pamięci szczególne. Mówi na przykład, że nigdy nie udało mu się stworzyć agentury w środowisku korowskim. Michnik bez słowa komentarza przyjmuje to oświadczenie, jakby Kiszczak przez 10 lat kierował nie komunistyczną bezpieką, lecz nadzorował pracę Ministerstwa Prawdy i Miłości Bliźniego. Jak wyglądała prawda, działacze KOR dowiedzą się, gdy skorzystają z ustawy o IPN i zobaczą, kto na nich donosił.
A. Michnik zawsze był przeciwnikiem rozliczeń z przeszłością — zarówno prawnych, jak i politycznych, czy moralnych. Sprzeciwiał się dekomunizacji, lustracji, powstaniu Instytutu Pamięci Narodowej. Twierdził, że nie należy zaglądać do akt bezpieki. Sam jednak przez wiele miesięcy wertował te zasoby jako członek specjalnej komisji. Dzisiaj chce kształtować narodową świadomość, rezerwując sobie prawo rozstrzygania o tym, co było w naszej najnowszej historii dobre, a co zasługuje na bezwzględne potępienie. Społeczeństwo, któremu zabraknie odwagi, aby samodzielnie podjąć trudny proces rozliczenia się z przeszłością, skazane będzie na protezy pamięci, podsuwane m.in. w postaci interpretacji, jakie znajdujemy w omawianej rozmowie.
Aplikowana nam przez A. Michnika metoda pojednania przez zapomnienie jest nie tylko dwuznaczna moralnie, lecz także błędna, gdyż po prostu nieskuteczna. Pojednanie w chrześcijańskim rozumieniu tego procesu zawiera, jako nieodzowny składnik, pojęcie metanoi, głębokiej przemiany, wynikającej z prawdziwego rachunku sumienia i stanięcia w prawdzie wobec zła, które się wyrządziło, a także gotowości odkupienia tego zła. Skoro A. Michnik zapewnia Cz. Kiszczaka, że nie czynił zła, tylko historia obsadziła go w niewygodnej roli strażnika systemu, który przegrał, trudno oczekiwać, aby Kiszczak nagle odczuwał potrzebę zasadniczego przewartościowania tego, co czynił przez całe życie. Po co bić się w piersi, skoro wystarczyło spalić dowody własnych nieprawości i liczyć, że inni wkrótce nie będą pamiętali, jak było naprawdę.
A. Michnik nawet nie udaje, że stara się o obiektywny rachunek dokonań resortu gen. Kiszczaka. Rozlicza go z perspektywy własnych doświadczeń, zapominając, albo nie chcąc pamiętać, że inni traktowani byli inaczej. W tym czasie, gdy gen. Kiszczak polecał więźniowi Michnikowi wstawić do celi kolorowy telewizor, inni działacze podziemnej „Solidarności” byli w więzieniach bici, szykanowani, pozbawiani widzeń, często jakiejkolwiek pomocy, zamykani z pospolitymi przestępcami, których wykorzystywano do znęcania się nad nimi. Tysiące ludzi zostało wyrzuconych z pracy, przeżyło tragedię na skutek donosów, ustawicznej inwigilacji, innych szykan. Dziesiątki tysięcy w desperacji, nie widząc dla siebie żadnych szans, zdecydowało się na emigarcję.
Gen. Kiszczak chwali się, że doprowadził do zatrzymania zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. To prawda, polecił aresztować Piotrowskiego i Pietruszkę oraz dwóch pozostałych uczestników tej zbrodni. Jakie były jego motywy, trudno dociec. Wszystkich okoliczności tej zbrodni, zwłaszcza najważniejszych — politycznych — szybko nie poznamy. Być może generał ma rację mówiąc o przygotowywanym zamachu stanu. To jednak nie zmienia faktu, że podlegli mu oficerowie nadzorujący pracę IV Departamentu SB przez długi czas namawiali swych podwładnych, aby „Popiełuszko wreszcie zamilkł”. Nawet zakładając, że gen. Kiszczak nie wiedział o planowanej zbrodni, nie wierzę, aby nie wiedział o przygotowywanych przez ludzi z jego resortu wobec ks. Jerzego prowokacjach, m.in. podrzuceniu do jego mieszkania materiałów wybuchowych. To informacje zdobywane przez MSW służyły rzecznikowi rządu Jerzemu Urbanowi do napaści przeciwko ks. Jerzemu, które można oceniać jako zachętę do fizycznej rozprawy z opornym księdzem. Czy za to wszystko gen. Kiszczak nie ponosił także żadnej odpowiedzialności?
A teraz o sprawie dla Adama Michnika szczególnie trudnej, mianowicie o losach jego brata Stefana, sędziego wojskowego w czasach stalinowskich. Rozumiem naturalną próbę usprawiedliwienia członka rodziny. W tej sprawie wypada mu jednak z większą pokorą odnieść się do faktów, a nie posługiwać się demagogicznym chwytem, że jego przeciwnicy polityczni okrzyknęli brata „polskim Eichmanem”, kiedy w rzeczywistości — jak pisze „w owym czasie był pętakiem, miał 23 lata, był porucznikiem i nikomu paznokci nie wyrywał”. Ten „pętak” był jednak oprawcą zza biurka, który w sfingowanych procesach sądowych doprowadził do skazania niewinnych ludzi na śmierć. Wyroki zostały wykonane.
Dramat polskich przemian po 1989 r. polegał m.in. na tym, że nie pytano o winę polskich komunistów. Dlatego do dzisiaj okres PRL nie został rozliczony. Publikacja rozmowy z Adamem Michnikiem i Czesławem Kiszczakiem wpisuje się w złą tradycję budowania na fałszu, amnezji oraz relatywizmie w ocenie przeszłości. Wierzę, że nie przyjmiemy tej tradycji za swoją.
opr. mg/mg