Gangsterzy, agenci i imperialiści

Jaki wpływ na politykę mogą mieć służby specjalne

Jeszcze niedawno każdy, kto wspominał o tym, że na politykę państwa mogą mieć wpływ rosyjskie służby specjalne oraz postsowiecka mafia, był w największych polskich mediach ośmieszany jako oszołom i wyznawca spiskowej teorii dziejów. Dziś te same media rozwodzą się szeroko o wpływach spec-służb i mafii w krajach naszych sąsiadów - również członków NATO i kandydatów do Unii Europejskiej.

"Gazeta Wyborcza" opisuje na przykład przypadek Słowacji rządzonej przez Mikulasza Dzurindę, gdzie "źródłem politycznego zwyrodnienia są jednak bardziej tajne służby niż sam Dzurinda. Ciągłość między dzisiejszymi służbami i komunistyczną SztB jest zadziwiająco silna". Funkcjonariusze dawnej bezpieki po upadku systemu usadowili się bowiem w policji, sądach, prokuraturze i służbach skarbowych. To oni zaczęli blokować prace wymiaru sprawiedliwości, mające doprowadzić do wykrycia największych afer, jakie miały miejsce na Słowacji w ciągu ostatnich kilkunastu lat. W tym kontekście "Gazeta Wyborcza" wspomina o kilkudziesięciu osobach, które "podczas prywatyzacji rozkradły majątek wart kilkadziesiąt miliardów koron i dopuściły się wielu innych przestępstw".

Śledztwa ruszyły z miejsca, gdy w 2001 roku ministrem spraw wewnętrznych został Ivan Szimko, a dyrektorem Narodowego Urzędu Bezpieczeństwa Jan Mojżisz. Zaczęli oni zwalniać funkcjonariuszy służb specjalnych i policji z komunistycznym rodowodem - owych "niezastąpionych fachowców", bez których podobno cały resort spraw wewnętrznych miał się rozpaść z hukiem. I co się okazało? Dopiero wówczas policja zaczęła sprawnie pracować, nietykalni dotąd przestępcy zaczęli trafiać za kratki, ujawniły się powiązania na styku polityki, biznesu, świata przestępczego i służb specjalnych.

Nie trwało to jednak długo, gdyż kilka miesięcy temu zarówno Szimko, jak i Mojżisz zostali usunięci ze stanowisk, zaś starzy komunistyczni funkcjonariusze znów wracają do łask. Piszący o tym na łamach "Gazety Wyborczej" Martin Szimeczka żali się: "prawda i kłamstwo, honor i brak moralności znowu są nie do rozróżnienia..."

Dziwny to artykuł na stronach dziennika, który przez całe lata prowadził kampanię zwalczającą ideę dekomunizacji i lustracji. Sam Szimeczka przyznaje się zresztą, że w 1989 roku nie wierzył, aby dawna komunistyczna bezpieka mogła odegrać jeszcze jakąś rolę i - dodaje samokrytycznie - bardzo się mylił.

Paksas jak Jagiełło

Inny kraj, którego perypetie w ostatnich tygodniach nie schodzą z łamów polskiej prasy, to Litwa. Okazało się bowiem, że główny sponsor zwycięskiej kampanii wyborczej prezydenta Ronaldasa Paksasa - biznesmen Jurij Borisow powiązany jest z rosyjskimi służbami specjalnymi i postsowiecką mafią. Zarówno on, jak i inna znacząca postać w obozie Paksasa - Anzori Aksjentiew zaangażowani są w działalność organizacji "XXI wiek" postrzeganej jako przykrywka operacyjna rosyjskich służb specjalnych i zrzeszającej firmy cieszące się opinią mafijnych.

Pomoc finansowa Borisowa nie była oczywiście bezinteresowna. Domagał się on m.in. zastąpienia wskazanym przez siebie człowiekiem szefa Departamentu Bezpieczeństwa Litwy - Miecysa Laurinkusa. Kiedy Laurinkus ostrzegł Paksasa przed kontaktami z Borisowem, prezydent poinformował sponsora swojej kampanii, że jest obiektem zainteresowania litewskich służb.

W Polsce podobna afera - tyle że na poziomie lokalnym, bo w Starachowicach - doprowadziła do politycznego trzęsienia ziemi. Nic dziwnego, że także litewska scena polityczna zatrzęsła się w posadach, skoro okazało się, iż prezydent ostrzegł przed urzędnikami własnego państwa człowieka podejrzanego o kontakty z mafią i obcym wywiadem.

Przy okazji zaczęły wychodzić na jaw dziwne okoliczności, w jakich Paksas odniósł swoje wyborcze zwycięstwo. Otóż wykorzystał on w kampanii niezadowolenie wielu emerytów i rencistów, którzy stracili swoje oszczędności podczas wielkiego krachu bankowego. Departament Bezpieczeństwa Litwy dysponuje nagraniami rozmów najbliższych współpracowników Paksasa, z których wynika, że wiedzieli oni o zbliżającym się krachu znacznie wcześniej. Nic więc dziwnego, że wileńska prasa pisze, iż krach banku mógł być wywołany celowo.

Imperializm liberalny

Okazuje się więc, że przynależność do NATO i UE nie zabezpiecza wcale przed infiltracją rosyjskiej mafii i służb specjalnych. Analitycy ostrzegają nawet, że w tej chwili Europa Środkowa stała się obiektem szczególnie wzmożonej penetracji ze strony Moskwy. Rosjanie chcą bowiem wzmocnić tam swoje wpływy jeszcze przed definitywnym rozszerzeniem Unii Europejskiej na Wschód. Główna różnica polega tylko na tym, że zmienili oni teraz swoje metody działania. Ich wykładnię przedstawił niedawno jeden z polityków zaliczanych do obozu demokratów - Anatolij Czubajs.

Przez całe lata w polskich mediach Czubajs uchodził za liberała. Teraz również pozostaje wierny liberalizmowi, jest to jednak liberalizm szczególny, bowiem Czubajs uważa, że "misją Rosji w XXI wieku", jej "ideologią narodową", powinien stać się "imperializm liberalny". Zadaniem władzy - jego zdaniem - jest "wspomaganie ekspansji ojczystego biznesu w krajach sąsiedzkich - zarówno w handlu, jak i w nabywaniu i pomnażaniu aktywów".

Ów "imperializm liberalny" widać szczególnie na Ukrainie, gdzie rosyjski kapitał przejmuje najbardziej intratne przedsiębiorstwa, zaś operacja ta odbywa się pod okiem byłego premiera i twórcy potęgi Gazpromu - Wiktora Czernomyrdina, obecnie ambasadora w Kijowie. W ostatnim czasie zostały sprywatyzowane i przeszły pod kontrolę Rosjan strategiczne gałęzie ukraińskiej gospodarki narodowej, zwłaszcza zaś rafinerie ropy naftowej oraz rurociągi tranzytowe. W przetargach szczególnie aktywne okazały się takie rosyjskie giganty, jak Gazprom, Łukoil, Sibiraluminij czy Alians, o których wiadomo, że są także instrumentem polityki zagranicznej Moskwy. Nic więc dziwnego, że pod znakiem zapytania stanęło bezpieczeństwo energetyczne Ukrainy.

Co z tą Polską?

eródłem opisanych powyżej problemów, z którymi borykają się Słowacy, Litwini czy Ukraińcy, jest brak rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Co ciekawe, do takich samych wniosków dochodzi Tomasz Lis w swej wydanej ostatnio książce pt. "Co z tą Polską", w której kreśli bardzo wnikliwy portret III Rzeczpospolitej.

Jest to kraj, w którym posłowie z jednej próbują opodatkować przedszkola i uniwersytety, żeby zasilić budżet państwa, z drugiej zaś zwalniają z opłat automaty do hazardu, gdyż salony gier pełnią rolę kulturotwórczą podobnie jak filharmonie. Z jednej strony do więzienia trafia nastolatek za podrobienie legitymacji szkolnej, z drugiej zaś na wolności chodzą nieuczciwi biznesmeni oskarżeni o wielomilionowe oszustwa i kradzieże. Takich przykładów każdy z nas mógłby podać zapewne wiele. Istotniejsza wydaje się odpowiedź Lisa na pytanie o źródło tej sytuacji.

Jego zdaniem to właśnie brak rozliczenia z komunistyczną przeszłością zdeprawował społeczne poczucie sprawiedliwości, wypaczył zbiorową pamięć i przyczynił się do rozbicia więzi społecznych. Tą diagnozę powinni wziąć sobie do serca zwłaszcza ci działacze i intelektualiści, którzy teraz załamują ręce nad biegiem spraw w Polsce, a którzy przez całe lata pracowali nad tym, by zło nie zostało nazwane złem, a system komunistyczny nie został doszczętnie pogrzebany.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama