Manowce pluralizmu

Pluralizm nie wszędzie jest dobry i możliwy. W niektórych sytuacjach pluralizm oznacza po prostu chaos

Spory, dyskusje, różne punkty widzenia, krytyka prawd powszechnie uznanych — to wszystko cechy charakterystyczne cywilizacji łacińskiej, stworzonej przez Kościół Katolicki. Przez długie wieki burzliwe dyskusje teologiczne — bo takie wtedy prowadzono — nie powodowały chaosu doktrynalnego. Działo się to dlatego, że istniała instytucja rozstrzygająca ostatecznie, które teorie i interpretacje mieszczą się w nauczaniu Kościoła a które nie. Roma locuta, causa finita - Rzym przemówił, sprawa zakończona.

Oczywiście, rozstrzygając sporne kwestie, papież nie polegał jedynie na swoim rozumieniu Biblii, lecz posiłkował się dorobkiem pokoleń teologów i komentatorów Pisma Świętego od Ojców Kościoła poczynając. Funkcjonowało to przez kilkanaście wieków, zapewniając jedność Kościoła, pomimo wielu szkół teologicznych i obrządków liturgicznych. Aż zjawił się ktoś, kto uznał, że te pokolenia teologów po prostu grubo się myliły, a on pierwszy, po szesnastu wiekach niewiedzy, naprawdę zrozumiał Pismo Święte i jął nawracać zagubionych katolików na prawdziwszą prawdę.

Skoro mógł Luter, wkrótce pojawili się następni i mądrzejsi, którzy uznali, że Luter również się myli o oni — każdy z osobna - swym rozumem doszli najprawdziwszej prawdziwej prawdy. W efekcie dziś wyznania wywodzące się z protestantyzmu możemy liczyć na setki albo i więcej. Co niektóre z doktrynami zupełnie odlotowymi z katolickiego punktu widzenia, nazywane chrześcijańskimi chyba tylko z przyzwyczajenia.

Dla chrześcijaństwa taki chaos doktrynalny to zupełna tragedia, kompletna dezorientacja wiernych. Wyobraźmy sobie kogoś dalekiego od chrześcijaństwa, który zapragnąłby zostać chrześcijaninem. Jak, wśród tylu wykluczających się doktryn, wytłumaczyć biedakowi, w co ma wierzyć i jak ma żyć? Taki jest efekt chaosu doktrynalnego albo, stosując modne określenie, rozproszonej kontroli zgodności doktryny z Biblią.

Guru lewicy twierdził, że historia powtarza się jako farsa. Być może tu akurat miał rację, bo dziś w Polsce możemy obserwować taką waśnie farsę.

Część prawników i polityków kwestionuje legalność Trybunału Konstytucyjnego, zapowiada ignorowanie jego orzeczeń i stosowanie „rozproszonej kontroli zgodności prawa z Konstytucją”. Czyli każdy sędzia, a może i każdy prawnik, będzie sam w swoim rozumie rozstrzygał o konstytucyjności ustaw.

W wielu państwach nie ma sądowej kontroli stanowionego prawa i tam prawo uchwalane przez parlament obowiązuje bezwzględnie, bez względu na to, ilu prawnikom podoba się ono czy nie.

W krajach, gdzie istnieje taka kontrola, jest precyzyjnie ustanowiona do tego procedura. Orzeka ustalony do tego sąd — w Polsce Trybunał Konstytucyjny — i tylko jego orzeczenia, wydane w składzie i według procedury ściśle określonych Konstytucją i ustawami, decydują o legalności prawa. Takiej mocy nie mają opinie wygłaszane przez jednego lub kilku członków tegoż sądu, a nawet prezesa, jeśli wydane zostały z pominięciem tych procedur. Co więcej, do czasu uchylenia przez Trybunał Konstytucyjny, uchwalone przez parlament prawo obowiązuje.

Interpretacji tych samych zapisów ustaw może być wiele, dlatego musi być jeden organ orzekający w tych sprawach. Tak, jak papież porządkuje doktrynę.

Jeśli więc krytycy zmian uważają, że nie istnieje Trybunał Konstytucyjny i nie ma komu oceniać zgodności prawa z Konstytucją, powinni stosować domniemanie legalności każdej ustawy uchwalonej przez Sejm, Senat i podpisanej przez prezydenta. Koniec, kropka. Innej możliwości nie ma i nie można logicznie uzasadnić „rozproszonej kontroli” stanowionego prawa. Co najwyżej opozycyjni prawnicy mogą kwestionować legalność uchylenia ustaw przez, ich zdaniem, nielegalny Trybunał.

Taka „rozproszona kontrola” doprowadzi, tak jak w protestantyzmie, do powstania mnóstwa różnych systemów prawnych, często sprzecznych z sobą, a każdy urząd czy instytucja będą miały swój autorski. Każdy sędzia, a z czasem i każdy prawnik, będzie czuł się upoważniony do oceny, które przepisy obowiązują, a które nie.

Wyobraźmy to sobie na przykładzie prawa o ruchu drogowym: policja będzie uznawała jedne przepisy za obowiązujące a sądy inne. A niech jakiś prawnik z Urzędu Gminy w Koziej Wólce, albo i sędzia miejscowego sądu, uzna za niekonstytucyjny Kodeks drogowy i wprowadzi w Koziej Wólce ruch lewostronny. A w Ślimakowie Dużym wprowadzą pierwszeństwo nadjeżdżającego z lewej (skądinąd logiczniejsze dla ruchu prawostronnego) i tak dalej. Jadąc z Katowic do Gdańska, trzeba będzie zaopatrzyć się w plik kodeksów drogowych mijanych gmin i pilnie uważać, kiedy z którego korzystać.

Przesada? Jeśli tak, to niedużo. Takie i podobne konsekwencje wynikają logicznie z „rozproszonej kontroli konstytucyjności ustaw”. Kwestią czasu jest tylko, kiedy sprawy zajdą tak daleko a całkowity chaos pochłonie państwo. W Polsce czas biegnie szybko i pojawiają się pierwsze efekty. Jazda już się zaczęła.

Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej uznał się za kompetentnego do orzekania konstytucyjności nowego Kodeksu wyborczego i orzekł, że kamery w lokalach wyborczych zagrażają prywatności wyborców, więc ich stosowanie jest niekonstytucyjne. Cóż z tego, że średnio rozgarnięty człowiek uzna taką interpretację za niedorzeczną. Sędzia Hamerliński swój rozum ma i wie co mówi.

Pierwsza prezes Sądu Najwyższego postanowiła nie być gorszą i, po rozprawie przeprowadzonej w swoim własnym rozumie, orzekła niekonstytucyjność nowej ustawy o Sądzie Najwyższym i w konsekwencji zapowiedziała trwanie na stanowisku wbrew zapisom tejże ustawy.

Mamy więc już dwa alternatywne systemy prawne: jeden Hermelińskiego bez nowego Kodeksu wyborczego i drugi Gersdorf bez nowej ustawy o Sądzie Najwyższym. Wkrótce pojawią się kolejni jaśnie oświeceni odkrywcy jedynie słusznych interpretacji a w kraju zapanuje chaos.

Najbardziej denerwująca w tym wszystkim jest zupełna bierność organów ścigania. Tu nie można zasłaniać się wolnością wypowiedzi. To działalność antypaństwowa, prosta droga do chaosu prawnego i upadku państwa. Tak, jak wolność działalności gospodarczej nie obejmuje fałszowania pieniędzy. Inaczej doprowadzono by gospodarkę do chaosu.

Skoro fałszerzy pieniędzy skierowuje się na długie lata do więzienia, co najmniej tak samo surowo należy traktować tych, którzy niszczą porządek prawny.

Psim obowiązkiem prokuratorów jest ściganie takich szkodników. W przeciwnym razie ich radosna twórczość nieuchronnie, i to wcześniej niż później, doprowadzi do chaosu, który pochłonie Rzeczpospolitą. A potem porządek zrobią inni.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama