Pomiędzy obietnicami wyborczymi a ich spełnieniem leżą góry cynizmu polityków i przepaść krótkiej pamięci wyborców
Chorzów to miasto rekordów. To tu znajduje się Park Śląski — największy park miejski w Europie i tutaj gra rekordzista w ilości zdobytych tytułów mistrzowskich — Ruch. Tenże Ruch zaliczył rekordowy, wręcz mistrzowski zjazd z Ekstraklasy do czwartej ligi, zwanej dla niepoznaki trzecią. Spadając rok po roku, po raz pierwszy w swej stuletniej historii występuje w lidze regionalnej. Ostatnio wygląda na to, że niebieskim uda się uniknąć kolejnego spadku. Na półmetku rozgrywek są w czołówce tabeli z pewnymi szansami na awans. Jakkolwiek Ruch zakończy ten sezon, jedno jest pewne: będzie to najniższe miejsce w jego historii, akurat na stulecie klubu. Kolejny chorzowski rekord.
Ale to nie koniec rekordów. Kibice niebieskich rekordowo długo czekają na nowy stadion. Jego budowę obiecał obecny prezydent — Andrzej Kotala z Platformy Obywatelskiej dziewięć lat temu, gdy starał się przelicytować ówczesnego prezydenta Marka Kopla, reprezentującego stowarzyszenie samorządowe, a który to Marek Kopel odpowiedzialnie podchodził do tej licytacji i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Andrzej Kotala gruszki na wierzbie obiecał, kibice Ruchu uwierzyli, ale gruszki, jak to gruszki, na wierzbie nie urosły.
Dziewięciolecie starań prezydenta o realizację tej obietnicy zaowocowało projektem stadionu. A więc jest projekt i — biorąc pod uwagę, że powstał po dziewięciu latach — kolejny rekord. Nic dziwnego, że rekordowo cierpliwi kibice nieco się zdenerwowali i zorganizowali kilka spektakularnych demonstracji, domagając się budowy stadionu, a wobec braku jednoznacznych deklaracji prezydenta zapowiedzieli zbiórkę podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie jego odwołania.
Sprawa zaczęła być poważna, więc prezydent rozpoczął przeciwdziałania. Ogłosił, że w obecnej sytuacji budżetu miasta, budowa nowego stadionu jest niemożliwa. Znalazł również winnego — oczywiście rząd Prawa i Sprawiedliwości, który, obniżając podatki, zmniejszył wpływy do miejskiego budżetu. Licząc zapewne na krótka pamięć wyborców i ich słabą zdolność kojarzenia faktów, gładko pominął kwestię, co uniemożliwiało mu budowę stadionu przez ostatnie dziewięć lat, skoro obniżka podatków nastąpiła dopiero teraz. Miał też dobrą dla kibiców wiadomość: budowa została jedynie czasowo ograniczona do postawienia nowego budynku klubowego, a więc budowa trwa, co jest bardzo ważne dla śrubowania rekordu.
Ani kibice, ani prezydent nie odnieśli się do bardziej zasadniczego pytania: czy Chorzów stać na nowy stadion i czy jest on koniecznie potrzebny, skoro niedaleko od Ruchu stoi Stadion Śląski, spełniający wszelkie wymagania. Nawiasem mówiąc, jego modernizacja również sięgała rekordów czasu trwania oraz urzędniczej nieudolności i rozrzutności.
Cóż, mamy taką rywalizację, przynajmniej na Śląsku, które miasto wybuduje lepszy stadion. Na Stadionie Śląskim mógłby grać zarówno Ruch, jak i GKS Katowice, których obecne stadiony leżą w niedalekiej odległości od niego. Zamiast tego władze Katowic, podobnie jak Chorzowa, postanowiły wybudować nowy stadion. W końcu ani Katowice, ani Chorzów nie mogą być gorsze od Zabrza. Jak dobrze pójdzie i chorzowski stadion w końcu powstanie, będzie prawdopodobnie najwspanialszym stadionem w IV lidze. Też jakiś rekord.
Skoro więc stadion niekoniecznie potrzebny jest Chorzowowi, to po co zawracać sobie głowę protestami kibiców i po co ten artykuł? Stadion nie jest tutaj najistotniejszy, chodzi o wiarygodność wyborczych obietnic i w ogóle o odpowiedzialność polityków za składane publicznie deklaracje. Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Tak być powinno a jest jak jest. Przed wyborami złote góry a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.
Stadion nie jest ani jedyną, ani największą z niespełnionych obietnic obecnego prezydenta. Jest przypadkiem raczej typowym. Przypomnę chociażby obwodnicę Chorzowa, inwestycję o wiele większą i o istotnym znaczeniu dla funkcjonowania miasta. Wybudować ją obiecali zarówno prezydent, jak i przybyli do Chorzowa jego partyjni koledzy — marszałek województwa i szef wojewódzkich struktur Platformy. Zabiegając o głosy chorzowian przed wyborami parlamentarnymi w roku 2011, obiecali szybką realizację. Padły konkretne daty: zakończenie prac projektowych do końca roku, rozpoczęcie budowy w 2014 a zakończenie w 2017. Oczywiście pod warunkiem, że chorzowianie zagłosują na PO.
Chorzowianie zagłosowali tak, jak wcześniej kibice Ruchu, Platforma wybory wygrała, a o obwodnicy nikt już więcej nie wspomniał. Mamy koniec roku 2019 i nie wiemy nawet, czy jest gotowy obiecany osiem lat temu projekt. Może prace nad nim jeszcze trwają? Kolejny rekord?
Wróćmy jednak do Ruchu. Przejmując inicjatywę, prezydent przedstawia się jako dbający o tę wizytówkę miasta i przytacza kwoty, jakie miasto przekazało Ruchowi w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Takie zestawienie zaprezentował w Wiadomościach Spółdzielczych, dostarczanych bezpłatnie do znaczącej części chorzowskich mieszkań.
Liczby robią wrażenie. Od roku 2010 do 2019 łącznie 40,5 mln zł bezpośredniej pomocy plus pozostała do spłacenia pożyczka — 9,5 mln zł, to razem ponad 50 mln zł, średnio pięć milionów rocznie. Dodać do tego trzeba jeszcze wydatki na projekt stadionu i inne związane z tą inwestycją koszty, jak np. zatrudnienie inżyniera budowy. Aż wierzyć się nie chce, że przy takiej pomocy miasta, Ruch upadł tak nisko.
Cóż — mówią obrońcy prezydenta — może on więcej zrobić? Prezydent ani nie gra w piłkę, ani nie trenuje piłkarzy. To prawda, jednak prezydent reprezentuje Miasto, które jest głównym akcjonariuszem i wierzycielem Ruchu. Powinien więc, a ma do tego środki, kontrolować, co dzieje się z pieniędzmi przekazanymi z miejskiej kasy.
Tymczasem prawie co roku ujawniało się zadłużenie klubu, o którym wcześniej nie było wiadomo, przynajmniej oficjalnie. Te zadłużenia skutkowały punktami karnymi i tych odjętych punktów brakowało przy każdorazowym spadku. Skuteczna kontrola mogłaby wykryć nieprawidłowości odpowiednio wcześniej i, w połączeniu z pomocą finansową Miasta, uzdrowić sytuację jeszcze wtedy, gdy Ruch był w Ekstraklasie.
Prezentując imponujące kwoty przekazane Ruchowi, prezydent, prawdopodobnie nieświadomie, składa publicznie donos na samego siebie. Co spotkałoby prezesa prywatnej firmy, gdyby rok w rok wkładał grube pieniądze w coraz gorzej idący interes a następnie nie interesował się, co się w tym geszefcie dzieje? Przecież to co najmniej niegospodarność o ile nie działanie na szkodę zarządzanej firmy. A tutaj pełna bezkarność. Przynajmniej do momentu referendum w sprawie odwołania.
Referendum, jeśli do niego dojdzie, powinno dać odpowiedź nie tylko na pytanie co sądzą chorzowianie o budowie stadionu dla Ruchu, lecz, przede wszystkim, co sądzą o mamieniu ich obietnicami bez pokrycia i co sądzą o trosce, a raczej jej braku, prezydenta o grosz publiczny. No i czy przypadkiem tych rekordów już nie starczy.
opr. mg/mg