Historia moich starań o to, by lud śpiewał

O wspólnotowym śpiewie

Urodziłem się i wychowałem w śląskim Prudniku. Gdy przygotowywałem się do pierwszej Komunii, uczono mnie katechizmu i starych pieśni z książeczki „Droga do nieba”. Wzrastałem w parafii, gdzie organistą był pan Pawlik. Kiedy on grał, śpiewał cały kościół, a wychodzące po nabożeństwie kobiety mówiły: „Aleśmy se pośpiewały”. Była to swego rodzaju ekstaza dająca ukojenie

Historia moich starań o to, by lud śpiewał

Wkrótce po tym, jak wstąpiłem do dominikanów, o. Bolesław Rafiński OP zaczął nieśmiało wprowadzać do kościoła piosenki ojca Duvala, ojca Cocagnaca czy siostry Sourire. Piosenka była wtedy tak ważna, iż wydawało się, że porwie nas wszystkich. Kiedy szalał reżim komunistyczny, nie bacząc na przeszkody spotykaliśmy się na zakazanych obozach i śpiewaliśmy!

Szukając nowych inspiracji pojechałem do Taizé i najzwyczajniej kradłem kanony... Spotkałem tam nieżyjącego już brata Roberta. Był uzdolniony muzycznie i zajmował się nauką śpiewu. Podglądałem jego pracę, słuchałem, jak uczył śpiewu przed liturgią i nieudolnie próbowałem go naśladować. Kanony przywiezione z Francji tłumaczyliśmy na język polski. Ich śpiew bardzo szybko przyjmował się w naszych kościołach. Przed Mszą św., którą miałem odprawiać, zawsze prowadziłem próby śpiewu. Dzięki temu znikały bariery dzielące ludzi i podnosiła się temperatura spotkania. Po próbie Msza św. wyglądała zupełnie inaczej.

Po latach, kiedy „przejadły się” już śpiewy z Taizé, natknąłem się na twórczość o. André Gouzesa. Jego pieśni, np. „Idą wysłańcy”, „Idzie mój Pan” i wiele innych, tłumaczyliśmy na język polski i wspólnie śpiewaliśmy. Uwieńczeniem tego rodzaju śpiewu była pieśń „Abba, Ojcze”, do której napisałem tekst, a Jacek Sykulski ułożył muzykę.

Obecnie, przygotowując się do Mszy św., robię coś, z czego śmieją się liturgiści: śpiewam z ludźmi cząstkę różańca. I co przez to osiągam? To, że śpiewa cały kościół.

Historia moich starań o to, by lud śpiewał

W swym doświadczeniu duszpasterskim, niestety, nie uniknąłem błędów. Chcąc podnieść jakość nabożeństw zgodziłem się, aby śpiew prowadziła schola. Wspaniała dyrygentka dawała z siebie wszystko, stało się jednak coś, czego wcześniej nie przewidziałem — schola zamknęła ludziom usta. Msza św., zamiast być wspólną modlitwą wszystkich zebranych, przekształciła się w koncert. Kiedy nawa wyręczana jest przez organistę lub scholę, nie ma mowy o prawdziwie przeżywanej liturgii. Wspólny śpiew nie tylko uskrzydla modlitwę, zbliża ludzi do siebie, ale również, jak powiedział papież Paweł VI, „skutecznie broni wiary”.

o. Jan Góra — dominikanin, duszpasterz akademicki w Poznaniu.

Tekst wygłoszony na spotkaniu „Śpiew w Kościele — tradycja i duszpasterstwo” w klasztorze dominikanów, Warszawa-Służew, 17 XII 2002 r.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama