Propozycja "egzystencjalnego" podejścia do Ewangelii, jako Księgi związanej z osobą Chrystusa oraz osobą czytelnika. Rozdział 3 - Trzy spotkania...
Spotkanie z Poprzednikiem Chrystusa to spotkanie przygotowane (J 1, 19—34); spotkanie z pierwszymi uczniami to spotkanie rozpoczęte (J 1, 35—51); spotkanie z Nikodemem to spotkanie dopełnione (J 3, 1—17).
To spotkanie jest przygotowane podwójnie: najpierw przez Jana Chrzciciela, następnie przez nas.
1. Jeśli chcemy spotkać Jezusa, to Jan Chrzciciel ma w tym spotkaniu do odegrania bardzo ważną rolę. Liturgia dnia 24 czerwca, dnia narodzin Jana Chrzciciela, określa go słusznie jako „Poprzednika”. On jest tym, który idzie przed Chrystusem, poprzedza Go, nie po to, by Go zastąpić, lecz by ogłosić, że nadchodzi Ten, którego oczekuje Izrael, gdyż był mu On „obiecany”. „Izrael” — w tym przypadku — to także my.
O ile bowiem jest prawdą, że Chrystus nie potrzebuje pozwolenia, by przyjść (pod tym względem jest On jak „fakt”, który człowiek przyjmuje, a nie jak „idea”, którą człowiek tworzy), o tyle przecież każe przygotować to przyjście. Dlaczego? Aby Jego przyjście było odpowiedzią na pewne oczekiwanie. Niewątpliwie, gdy już przychodzi, zawsze przewyższa wszelkie oczekiwania, lecz nigdy nie pojawia się jak „intruz”. Święty Jan mówi o Nim w swoim Prologu: „Przyszło [Słowo] do swojej własności” (J 1, 11). Świat, nasz świat, należy do Niego: nie żeby świat nie miał własnej tożsamości czy był spontanicznie godzien Chrystusa, lecz w swej największej głębi nie może on obyć się bez Niego. „Stworzyłeś nas dla siebie” — powiada święty Augustyn na początku swoich Wyznań — „i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie”.
To zjawisko oczekiwania, braku, pustki, która domaga się wypełnienia (i która bez Chrystusa, przez człowieka samego jest „niewypełnialna” — jeśli można tak powiedzieć), ma charakter nie tylko psychologiczny czy przypadkowy. Jest ono prawdziwie strukturalne, a zatem konstytutywne dla naszego człowieczeństwa. Samemu można go nie rozszyfrować. Trzeba było nawoływania Jana Chrzciciela, by to oczekiwanie ponownie pojawiło się wyraźnie w Izraelu. Dzisiaj można ukryć tę pustkę dzięki wykształceniu lub negować jej istnienie z rozpaczy, że nie potrafi się jej samemu wypełnić; można też ukrywać się pod maską „rozrywki”, jak mówi Pascal — rozrywki, jaką jest praca, konsumpcja lub zabawa — ale ta pustka jest zawsze obecna, jest nie do wyparcia. To strukturalne oczekiwanie Chrystusa, to utajone i milczące przygotowanie na Jego „przyjście” zasadza się bowiem na dyspozycji (Ef 3, 2 mówi o „ekonomii”) samego stworzenia. „Wszystko przez Nie się stało” — czytamy w Prologu świętego Jana — „a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1, 3). „W Nim [w Chrystusie] bowiem wybrał nas [Ojciec] przed założeniem świata” — mówi święty Paweł (Ef 1, 4). On jest „Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone (...). On jest Początkiem, Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim” (Kol 1, 15—18). Jak długo zatem, jako chrześcijanie, przechodzimy obojętnie obok Chrystusa, choćby w glorii największych ludzkich osiągnięć, tak długo unikamy własnej tożsamości. Można by też to powiedzieć — przy założeniu pewnej głębi świadomości — o każdym człowieku, lecz poprzestaniemy tu na naszej kondycji chrześcijańskiej.
2. Gdy Chrystus ukazał się światu, ryzykował, że przejdzie nie zauważony: tak było w czasach Jana Chrzciciela, tak jest i w naszych czasach. Misją Jana Chrzciciela jest rozgłosić obecność Chrystusa między nami i wydobyć Go z anonimowości, w jakiej początkowo jest zanurzony. Jego człowieczeństwo, stawiające Go w szeregu wszystkich innych ludzi i pozwalające Mu dosięgnąć nas w całej masie ludzkiej, wiąże się jednocześnie z ryzykiem, iż zasłoni Jego Bóstwo. Potrzebuje On zatem poprzednika, który otworzy nam oczy i powie wraz z Janem Chrzcicielem: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie” (J 1, 26). Nie znacie Tego, na którego przecież czekacie! Tu właśnie jest paradoks. Jeszcze nie znany, jest On już przecież w skrytości upragniony, już radykalnie oczekiwany. Radykalnie, czyli u korzeni jestestwa i w zgodzie z najgłębszą strukturą świadomości4. Ludzka świadomość jest bowiem oparta na nieskończoności tworzącego ją pragnienia, którego pewnym znakiem jest nie dający się zagłuszyć niepokój człowieka. Trzeba jednak kogoś już obudzonego dzięki nawróceniu na rzeczywistość Chrystusa, aby mógł powiedzieć, że On naprawdę tu jest.
Do tego błogosławionego zadania został wybrany Jan Chrzciciel. Stał się w ten sposób ostatnim i największym z proroków, ponieważ wszyscy pozostali jedynie zapowiadali, że Chrystus przyjdzie, on zaś objawił, że Chrystus przyszedł. On także usunął się z drogi Temu, który był racją bycia jego misji: „Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie” (J 1, 30). Jest to strategiczne posunięcie Jana Chrzciciela — tak samo powinien zachować się każdy świadek Chrystusa — posunięcie jakże słuszne, skoro Chrystus jest Synem Boga w naszym ciele. Stąd też bierze się pragnienie Jana Chrzciciela: „Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). Pragnienie to określa całkowicie jego tożsamość jako sługi spotkania z Chrystusem.
3. To, co jest prawdziwe w odniesieniu do inaugurującego wystąpienia Chrystusa (to znaczy, że potrzebuje ono przygotowania i zapoczątkowania), jest również prawdziwe w odniesieniu do każdego z Nim spotkania. W taki czy inny sposób człowiek zawsze zostaje zaznajomiony z Chrystusem, wprowadzony w tę znajomość przez kogoś, kto spotkał Go przed nim. Nie powinno nas zatem gorszyć to, że Chrystus „dociera” do nas poprzez kogoś innego i jakby z zewnątrz! To rzecz normalna: my nie „tworzymy” Chrystusa, lecz jesteśmy przez Niego i dla Niego „stworzeni” (Ef 2, 10). Sposób, w jaki Go spotykamy, odpowiada sposobowi Jego istnienia i w ten właśnie sposób pewnego dnia zostajemy przez Niego naprawdę pochwyceni. Dlatego my również powinniśmy pragnąć stać się dla innych tym, kim inni byli lub nadal są dla nas. To właśnie ten nieprzerwany łańcuch świadków tworzy ostatecznie Kościół. Jego misją, podobnie jak misją Jana Chrzciciela, jest zapewnić przekazanie Chrystusa każdemu człowiekowi, gdyż żaden człowiek, niezależnie od tego, jak byłby pojętny czy potężny, nie jest w stanie poznać Go o własnych siłach.
1. To spotkanie ma swe źródło w odsunięciu się Jana Chrzciciela: nie zatrzymuje on przy sobie swoich uczniów. Ponieważ jest Poprzednikiem, zwiastunem objawienia się Jezusa, spotkania z Nim, Jan Chrzciciel usuwa się przed Chrystusem, gdy tylko On się pojawia: „Oto Baranek Boży” — mówi do tych, którzy go posłuchali i poszli za nim. To określenie wyraża ideę: „Baranek”, a nie „kat” Boży. Chrystus nie jest kimś, kto składałby innych w ofierze; przeciwnie, jest tym, który dla nas pozwala poprowadzić się na strzyżenie, a nawet na rzeź — zobaczymy dlaczego, gdy dotkniemy tajemnicy Jego Męki. W każdym razie uczniowie Jana Chrzciciela dobrze zrozumieli jego przesłanie: „Ja nie jestem Mesjaszem” (J 1, 20). Teraz, gdy Chrystus jest tutaj i gdy Jan Chrzciciel mówi im coś, co jest równoznaczne z powiedzeniem: „Opuśćcie mnie, idźcie za Nim!” — oni to czynią.
2. Ich czyny poprzedzają tu wszelkie ich słowa! Jeśli bowiem wiemy lub nawet tylko przeczuwamy, kim jest Chrystus, i jeśli dowiemy się, że On jest tutaj, że przechodzi naszymi drogami, jakże nie pójść do Niego? Ewangelia pełna jest przykładów spontaniczności mężczyzn i kobiet, którzy nie potrafili się powstrzymać, by nie wyjść, by wręcz nie wybiec Mu na spotkanie, gdy tylko dowiedzieli się, że idzie, że przechodzi, że ich mija. Tak zachowuje się kobieta kananejska (zob. Mk 7, 25), setnik (zob. Mt 8, 5), kobieta cierpiąca na upływ krwi (zob. Łk 8, 43), Zacheusz (zob. Łk 19, 8) i tylu innych! „Ten zwodziciel” (Mt 27, 63 — wg Biblii Wujka) — powiedzą o Jezusie Jego nieprzyjaciele. Będą przekonani, że w ten sposób wyrażają swe potępienie, tymczasem nieświadomie dadzą w ten sposób świadectwo urokowi Zbawiciela, jakiemu ulegli. Na początku Jego publicznego życia to właśnie ten urok nieodparcie narzucał się Andrzejowi i jego towarzyszowi. Nic nie mówiąc, poszli za Nim. Nie trzeba żadnych wyjaśnień. Ich milczące pójście za Jezusem mówi wszystko, co jest do powiedzenia ze strony tych pierwszych uczniów, dostosowujących w ten sposób, już na zawsze, swój krok do kroku Jezusa. Spotkanie z Nim oznacza pójście za Nim — za Tym, który wkracza w nasze życie i przemienia jego horyzont, gdy tylko zaakceptujemy, że On naprawdę przychodzi.
3. Co ciekawe, Chrystus nie wydaje się zauważać, że uczniowie poszli za Nim. Czyżby to była nieuwaga lub lekceważenie? Żadną miarą nie! To sprawa prawdy Jego Osoby i sprawdzenia uczniów: wymóg wiarygodności, a co za tym idzie, również uwiarygodnienia. Jezus pozwala uczniom zaangażować się dobrowolnie i bez wątpienia pragnie upewnić się co do ich wolności. Zwracając się wreszcie do nich, pyta: „Czego szukacie?” (J 1, 38) Dziwne, niemal obraźliwe pytanie. Mówi im: „Czego?” Czyżby nie wiedział, czyżby nie widział, że chodzi im o „Kogoś”? Szukają kogoś, a nie czegoś, skoro idą za Nim. Czy jednak na pewno? Gdy twierdzimy, że „idziemy za Chrystusem”, czy naprawdę chodzi nam o Niego, czy też o coś innego, co się z Nim wiąże? Nie można bowiem mylić Chrystusa z tym, co nie jest Nim, tak jak uczynił to Herod, ów „lis” (Łk 13, 32), którego interesowały cuda i sztuczki i który chciał, by Jezus pokazał mu jeden ze swoich znaków. Dla nas czymś takim może być ciekawość, idea, pragnienie doświadczenia, środek do celu, którym nie jest sama Osoba Jezusa... Dlatego pytanie Jezusa pozbawia tego, kto idzie za Nim, wszelkich wymówek, każąc jego sercu przekroczyć możliwe pomieszanie, półświadome uniki i ukryte motywy.
4. Odpowiedź uczniów jest tutaj godna Tego, w kim uznali już swego Mistrza: „Rabbi! — to znaczy: Nauczycielu [Nauczycielu »życia«] — gdzie mieszkasz?” (J 1, 38) Nie zapytali: kim jesteś? Być może odgadywali już, że On musi być owym „tak” wobec wszystkich obietnic, złożonych Izraelowi, a przez Izraela całemu światu, zgodnie z fragmentem Drugiego Listu do Koryntian (1, 20). W każdym razie po to, by odpowiedzieć Chrystusowi, którego pytanie zrobiło na nich wrażenie, trzymają się tej drogi fascynacji, gdyż ona sprawiła, że przyłączyli się do Niego. Teraz idą za Nim i chcą z Nim pozostać. Pytają Go zatem, gdzie mieszka, gdzie jest Jego „miejsce”, by nie stracić Go z oczu, by już Go nie opuścić i „pozostać” tam, gdzie i On „pozostanie”. Odnosząc się do „miejsca”, ich pytanie odnosi się także w sposób symboliczny do tego, co jest światem Jezusa. „Gdzie mieszkasz?” — oznacza w najgłębszym sensie: „Jaki jest twój świat?”, abyśmy my także wkroczyli w ten świat i aby on stał się naszym światem! Francuskie przysłowie wiele tu wyjaśnia: „Powiedz mi, co zajmuje twoje myśli, a powiem ci, kim jesteś”. Taki jest sens pytania uczniów, które znaczy również: „Co Cię trapi? Co w Tobie mieszka i sprawia, że jesteś tym, kim jesteś?” Mówią: „Jaki jest Twój świat?”, dopowiadając w domyśle: bez którego nie możemy już się obejść, bo dzięki Tobie chcemy stać się naprawdę sobą!
Zapewne domyślacie się, że takie jest też pytanie, które powinniśmy zadać Panu na początku naszej z Nim znajomości, jeśli chcemy pozwolić, by to On nauczał nas o sobie. Nie powinniśmy od razu sprowadzać Go do tego, co wiemy, do naszych nawyków, nawet do poruszeń naszego serca — lecz słuchać, przyjmować od Niego poznanie Jego samego. „Gdzie mieszkasz? Jaki jest Twój świat? — aby Twój stał się naszym”. Ojciec Teilhard mawiał: „Chrystus spotyka człowieka jako osoba, a objawia mu się jako świat”. To właśnie o to tutaj chodzi.
5. Tym razem Chrystus nie uchyla się już od odpowiedzi. Zresztą nigdy tego nie czynił, lecz chciał doprowadzić swoich wybranych do ich kresu i zrobił to przepięknie, gdyż prowokując ich, udzielił im odpowiedzi, która stanowi dla nas źródło światła: „Chodźcie, a zobaczycie” — powiedział im (J 1, 39). On nie ma nic do ukrycia, lecz wszystko do ofiarowania, a uczniowie mają — i my także mamy — wszystko do odkrycia. „Chodźcie” — to forma trybu rozkazującego. „Zobaczycie” — to obietnica, która zostanie spełniona. Zostali zatem i już od Niego nie odeszli.
6. Potem zarysowuje się niekłamany przecież entuzjazm tego spotkania. Jest to radość bez rozczarowania, bez cienia niepewności, radość tych oczekujących istot, które otrzymują to, czego pragnęły. „»Znaleźliśmy Mesjasza« — to znaczy: Chrystusa” (J 1, 41) — mogą z radością oznajmić w swoim otoczeniu. Ich przyjaciele kolejno padają do stóp Chrystusowi. Natanael, który początkowo widzi trudność płynącą z faktu, iż Mesjasz pochodzi właśnie z Nazaretu (zob. J 1, 46) — nawet on odkrywa, że Ten, który pochodzi z tej „dziury”, patrzy jak Bóg. „Widziałem cię, (...) gdy byłeś pod drzewem figowym” (J 1, 48). Jezus musi go uspokajać, mówiąc: „Zobaczysz jeszcze więcej niż to” (J 1, 50). Innymi słowy, żadne spotkanie z Jezusem — a zwłaszcza nie pierwsze, niezależnie od tego, jak entuzjastyczne by było — nie wyczerpuje misterium Chrystusa: nie powinno ono osłabiać pragnienia, by iść dalej w tym wciąż początkowym spotkaniu twarzą w twarz z Jezusem.
To spotkanie można odczytać i zrozumieć na zasadzie kontrastu w stosunku do właśnie skomentowanego przez nas spotkania z uczniami.
1. Nie powinniśmy patrzeć na Nikodema z góry. Prawdą jest, że ma otrzymać od Chrystusa lekcję, która pokaże mu, gdzie jest jego miejsce: niżej, niż sądzi. Pod wieloma względami Nikodem jest podobny do nas. Przyjrzyjmy się bliżej jego sylwetce, gdyż pozwoli nam to pojąć Ewangelię.
2. Nikodem bez wątpienia oczekiwał i pragnął Mesjasza, skoro Jezus go tak zaintrygował, że przyszedł się z Nim spotkać. Nie opowiada się on jednak z góry bezwarunkowo za Jezusem. Jest człowiekiem z pewnym stanowiskiem, „dostojnikiem”, jak mówi Ewangelia (J 3, 1), „nauczycielem Izraela”, jak powie mu Jezus (J 3, 10). A jednak przychodzi dowiedzieć się czegoś. Jezus nie jest mu zatem obojętny, co oczywiście nie wystarcza do tego, by on, Nikodem, miał narażać się na kompromitację, spotykając się publicznie z Jezusem! Pierwsi uczniowie poszli za Jezusem w biały dzień: wszyscy mogli ich zobaczyć. Nikodem natomiast przyszedł „nocą” (J 3, 2). Nigdy nic nie wiadomo. Gdyby się zawiódł, mógłby zawsze powiedzieć, że nigdy Go nie widział, jak w swej panice zrobi to sam Piotr (zob. Mk 14, 72). Zabezpiecza się zatem na przyszłość; przedsięwziął pewne środki ostrożności. W rzeczywistości Nikodem — choć tego jeszcze sobie nie uświadamia — jest (być może tak jak my) przeładowany: przeładowany swoją wiedzą uczonego Żyda, Żyda „z pozycją”, jaką zapewnia mu ta wiedza, pozwalająca mu „usytuować” Jezusa. Mówi do Niego: „wiemy” (J 3, 2). W tym tkwi jego nieszczęście, jego ograniczenie, by nie powiedzieć: głupota. Głupota jednak błogosławiona, bo pozwoli Chrystusowi oświecić Nikodema (i nas także), nie upokarzając go (ani nas). Chrystus nigdy nie upokarza człowieka, lecz go w nieskończonym stopniu oświeca w tym, co do Niego należy: w głębi jego serca, w jego prawdziwej prostocie, czyli w ubóstwie szukającym Boga.
3. Nieszczęście Nikodema (być może również nasze) polega na przekonaniu, że „wie” — lub dokładniej: że „wiedza”, którą posiada (nie byle jaka wiedza: czyż nie jest on uczonym w Prawie?), wystarczy mu w zupełności, by dotrzeć do Chrystusa i zrozumieć Go. Dla Nikodema jest rzeczą jasną, że Chrystus jest prorokiem: Bóg Go wspomaga, to oczywiste, lecz któregoż z proroków nie wspomagał? Jezus jest zatem prorokiem: bez wątpienia nikim mniej, ale też nikim więcej! Nawiązuje do tego, co jest dobrze znane w Izraelu, i nie niszczy niczego z tego, co już osiągnięto; wszystko pozostaje na swoim miejscu. Jezus także jest zjawiskiem sklasyfikowanym lub prawie sklasyfikowanym. Prawie, bo przecież pozostaje mała wątpliwość na Jego temat, którą powinno rozwiać mądrze poprowadzone spotkanie — z takim postawieniem sprawy na początku, by narzuciło ono oczekiwane jej rozwiązanie. Prawdziwy kompromis teologiczny, nie ma co! Z honorem likwiduje trudność, którą ten natręt mógłby stwarzać.
Trudno o bardziej grubiański nietakt. Skoro już Jan Chrzciciel, jak wkrótce powie Jezus, jest „więcej niż prorokiem” (Mt 11, 9), to kim będzie sam Jezus? Niewątpliwie do Niego należeć będzie udowodnienie tego. Trzeba tylko dać Mu miejsce i prawo do tego, by sam przemówił i objawił siebie; dlatego nie można Go zamykać w szufladkach tak zwanej „wiedzy”, która w punkcie wyjścia sprowadza Go do déjŕ vu i rzeczywistości z góry określonej. Jezus zatem jest postrzegany wyłącznie „na miarę” innych, jak powiedzieli prości ludzie, którzy Go słuchali i podziwiali: „Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego” (Mk 2, 12).
Jednakże „wiedza”, którą Nikodem chełpi się na początku i którą Jezus przekracza, to nic innego, jak nasze własne konstrukcje intelektualne na temat Boga lub na temat istoty rzeczy, naszych bliźnich i nas samych. Otóż Chrystus jest właśnie ponad wszelką wiedzą tego typu. Jak mówi Prolog świętego Jana: „Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (1, 18). Spotkanie Nikodema i Chrystusa tamtej nocy (być może naszej nocy) to zatem spotkanie letniego słońca z marnym ogarkiem. Jest zrozumiałe, że prowadzi ono do zakwestionowania przez Jezusa tego, który był przekonany, że z góry wszystko „wie” na temat obyczajów Bożych.
4. „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3, 5). Wiedza, która jest potrzebna w obliczu Jezusa, nie należy do porządku mniej lub bardziej wypracowanych idei na Jego temat, na temat Boga i wiary; chodzi o radykalne przekształcenie naszego serca i naszego życia — o prawdziwe powtórne narodziny. Jezus nie mówi o śmierci, zachowuje ją dla siebie; mówi do Nikodema językiem życia; wtajemnicza go w konieczność powtórnych narodzin, co jest pozytywną stroną niezbędnego nawrócenia. Nie mogłoby tu być mowy o nowych narodzinach w sensie biologicznym, które dokonywałyby się, podobnie jak pierwsze, w łonie matki, lecz chodziło o powtórne narodziny w sensie duchowym, skromne w środkach wyrazu (woda, świadectwo prostoty), a jednak zadziwiające w swym dokonawcy i w swych skutkach. W swym dokonawcy: jest nim Duch Święty, czyli sam Bóg, działający w tym świecie, by dokonać przemiany ludzi, nie niszcząc ich. W swych skutkach: skutkiem tych narodzin jest człowiek „narodzony z wysoka” (por. J 3, 3), który jednocześnie wkracza rzeczywiście w głębokości Chrystusa.
Nie dziwmy się, jeśli ta konieczność powtórnych narodzin początkowo nam umyka; nie jesteśmy pierwszymi ani jedynymi, którzy są nią zbici z tropu... Przed nami był Nikodem i ma on wielu towarzyszy.
5. Nikodem ma, przykładną w tym wypadku, odwagę i zasługę wyznać, i to dwukrotnie, że nie rozumie tego, co mówi Jezus. Co więcej, przyjmuje zdziwienie Chrystusa: „Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?” (J 3, 10) Nie zrywa z Nim i dzięki temu dowiaduje się od Niego — choć z pewnością jeszcze tego nie pojmuje — cudownych rzeczy na temat Bożej miłości do świata (zob. J 3, 11—17). Z pewnością również odchodzi szczęśliwy i przekonany albo po prostu „otwarty”, przyjmujący, zdolny odtąd słuchać i rozumieć coś więcej niż to, co mówi mu jego „wiedza” (lub raczej czego mu ona nie mówi i nie może powiedzieć). Niezależnie od rozwoju wypadków nie opuści już Jezusa, jak widzimy w tekście J 7, 50, gdy bierze stronę Jezusa wobec kapłanów i faryzeuszy.
6. Spotkanie Chrystusa przez Nikodema, choć uzupełnione w stosunku do spotkania z pierwszymi uczniami, jest również prawdziwym spotkaniem. Udziela ono światła sercom jeszcze nie zdecydowanym i polegającym w znacznym stopniu na sobie — a takie są często nasze serca. Ewangelia uczy nas tu zatem, byśmy nie poprzestawali na tym, co mogłoby nas oddalić od Chrystusa. Pozwala nam uniknąć skupienia się wokół naszych fałszywych wartości, przeszkadzających nam odkryć uwodzącą głębię Chrystusa. On mówi do nas zawsze w teraźniejszości, On wciąż nam to powtarza: „Chodźcie, a zobaczycie”. Jednak to „chodźcie” dla Nikodemów, którymi i my jesteśmy, oznacza także: „Wyjdźcie z waszej pozornej wiedzy, narodźcie się powtórnie!”
Spotkanie z Chrystusem to decydujące doświadczenie, które wszyscy chcielibyśmy przeżyć! Kogo spotyka Jezus? W jaki sposób? A my: do jakiego spotkania z Nim jesteśmy wezwani?
1. Wybierzcie i uważnie przeczytajcie jeden z tekstów:
lub z innych opisów spotkań, na przykład:
2. W odniesieniu do każdej z tych historii można postawić sobie pytanie:
Porównajcie te spotkania z interpretacją zaproponowaną w tym rozdziale.
3. Czy ja spotykam dzisiaj Chrystusa? Czy my Go spotykamy? W jaki sposób?