Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"
Uderzyły mnie w Liście do Filipian następujące słowa: „w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie” (2,3). W pierwszym odruchu napełniły mnie one podziwem i chęcią, żeby się do nich stosować. Jednak w pewnym momencie pomyślałam sobie: Zaraz, zaraz... Jestem nauczycielką muzyki. Przecież moja praca ma sens tylko wtedy, kiedy ja jestem lepsza od moich uczniów i mogę ich czegoś nauczyć. A jeśli się porównam z podobnymi sobie, to również nie mogę się zgodzić, że mam wszystkich nauczycieli w mojej szkole uważać za lepszych od siebie. Po prostu dlatego, że to nieprawda, a jeśli pokora jest zaletą, to nie można jej budować na nieprawdzie.
Ale przecież przytoczone przez Panią słowa Apostoła Pawła mają swój kontekst! Spróbujmy wczytać się dokładniej. Otóż słowa te stanowią jedną z rad, jakie Apostoł daje Filipianom, ażeby w ich Kościele zapanowały stosunki prawdziwie rodzinne: „dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich!” (Flp 2,2—4)
Zwątpiła Pani, czy w sytuacji, kiedy ludzie nie czują się zbyt bliscy sobie wzajemnie, byłoby czymś rozsądnym stosować się do rady: „w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie”. Proponuję zacząć od sytuacji najprostszej. Zapewne któryś z Pani kolegów w szkole jest naprawdę wybitnym nauczycielem. Otóż jest w ludziach, w nas, coś ciemnego, co na cudze talenty i osiągnięcia każe nam reagować zazdrością, intrygami, lekceważeniem. Wielka to sztuka umieć opanować te odruchy i autentycznie cieszyć się z tego, czym mój bliźni wzbogaca nasze życie społeczne i czym słusznie się cieszy. Posiadanie tej sztuki to jedna z najbardziej sympatycznych cech człowieka pokornego. Kto potrafi szczerze cieszyć się talentami, osiągnięciami, pomyślnością swoich bliźnich, ten wnosi do swojej społeczności trochę więcej pokoju i wzajemnego szacunku. A nawet więcej: mogą się wówczas pojawić wewnątrz tej społeczności więzi podobne do rodzinnych. Bezinteresowna radość, że u tego drugiego dzieje się jakieś dobro, cechuje bowiem normalne stosunki między rodzicami i dziećmi, między małżonkami czy między braćmi i siostrami.
W liście Pani słyszę następujący niepokój: Czyżby pokora polegała na wmawianiu sobie, że jestem gorszy od innych? Przecież nie można być nauczycielem, jeżeli się nie jest lepszym niż uczniowie! Pozwoli Pani, że teraz ja powiem: „Zaraz, zaraz...” Czy mielibyśmy Chopina, gdyby jego nauczyciele nie cieszyli się jego talentem i nie pomogli mu go rozwinąć? Wielkość nauczycieli Chopina polegała właśnie na tym, że potrafili docenić i pielęgnować talent, jakiego oni niewątpliwie nie mieli. Owszem, bywają nauczyciele, którzy w zdolnym uczniu widzą przede wszystkim zagrożenie dla swojej pozycji, ale między nami mówiąc, są to zwyczajni szkodnicy, a nie nauczyciele.
Czy zatem — jeszcze raz zapytajmy — pokora polega na tym, żeby uważać się za gorszego od innych? Na pewno pokora nie ma nic wspólnego z tworzeniem jakichś sztucznych i nieprawdziwych konstrukcji. Polega natomiast, po pierwsze, na tym, żeby nie zazdrościć bliźniemu talentów, osiągnięć, takich czy innych możliwości, żeby raczej cieszyć się z pomyślności bliźniego i z tego, w czym jest on lepszy ode mnie. Zarazem jednak człowiek pokorny stara się rozpoznać swoje własne talenty oraz czynić to dobro, do którego jest wezwany. Sens pokory łatwiej zrozumieć wówczas, kiedy się głęboko wierzy, że nie ma człowieka, który by nie był wezwany do czegoś bardzo ważnego.
Z ludzką społecznością jest trochę podobnie jak z rośliną. Cała roślina musi się zmobilizować do tego, żeby jej kwiaty mogły zakwitnąć i pachnieć, i wydać owoce. Z istotną jednak różnicą: w roślinie łodyga i liście, i korzonki spontanicznie działają na rzecz całości. W ludzkiej społeczności każdy z nas musi w sposób wolny rozpoznać swoje uzdolnienia i swoje możliwości przyczyniania się do wspólnego dobra. W roślinie i liście, i korzonki są z natury „pokorne”, nie intrygują przeciw kwiatom ani wzajemnie przeciw sobie, ale „rozumieją” ogromne znaczenie wyznaczonych im zadań.
My, ludzie, niestety, zachowujemy się różnie. Niekiedy zazdrość, fałszywa ambicja i pycha zaślepiają nas do tego stopnia, że nie rozumiemy ważności i wzniosłości zadań, jakie nam zostały wyznaczone. Otóż ludzie, którzy nie potrafią docenić swojej autentycznej ważności, na cudze zalety i osiągnięcia reagują różnie: jedni popadają w rozgoryczenie, w fałszywe poczucie swojej bezwartości, inni intrygowaniem próbują zatruć życie tym, na których miejscu chętnie zobaczyliby samych siebie, a jeszcze inni gonią za tym, co Apostoł Paweł nazywa „próżną chwałą”.
Jak Pani widzi, pokorę, w obecnym momencie naszych rozważań, moglibyśmy określić mniej więcej tak: jest to pełna zaufania do Boga i życzliwości dla bliźnich odwaga w rozpoznawaniu swego miejsca wśród ludzi i swoich zadań życiowych; jest to umiejętność radowania się tym, że to, co ja potrafię robić tylko w sposób mierny, ktoś inny robi świetnie; jest to gotowość przyczyniania się do wspólnego dobra również wówczas, kiedy nikt tego nie zauważy i nie doceni. Krótko mówiąc, pokora jest być może najbardziej królewskim sposobem realizowania zasad miłości.
A jeśli to mnie przypadło pierwsze miejsce, czy wówczas już nie muszę być pokorny? Pytanie naiwne. Wystarczy sobie uprzytomnić, że nie byłoby Chopina ani Einsteina, gdyby przed nimi tysiące ludzi nie napracowało się ciężko w dziedzinie muzyki czy matematyki i fizyki. Samorzutnie przypominają się słowa Pana Jezusa: „Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. (...) Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli” (J 4,37n).
Zresztą nasze pierwsze miejsca są zawsze czymś względnym. Chopin nie byłby Chopinem ani Einstein Einsteinem, gdyby przez całe życie nie zachowali postawy ucznia, gotowego uczyć się od innych. A jeśli sobie realistycznie uświadomić — realizm zaś jest podstawą autentycznej pokory — że ani muzyka, ani nauka nie są ostatecznym celem życia ludzkiego, to owo pierwsze miejsce Chopina i Einsteina jeszcze bardziej się relatywizuje. Ostatecznie zaś, absolutnie każdego człowieka dotyczą słowa Apostoła Pawła: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał” (1 Kor 4,7).
W ten sposób jeszcze raz rozważania o pokorze kierują nas w stronę miłości. Bo jeśli nie ma we mnie niczego, czego bym nie otrzymał, znaczy to, że pierwszym źródłem i ostatecznym horyzontem mojego istnienia jest Bóg, który ze wszystkich stron ogarnia mnie swoją miłością. Simone Weil napisała kiedyś, że „pokora jest to odmowa istnienia poza Bogiem”. Otóż wszyscy „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28), niezależnie od tego, czy to uznajemy i czy to się nam podoba. Ale pokora — że spróbuję po swojemu wczytać się w sformułowanie Simone Weil — jest to radowanie się tą naszą całkowitą zależnością od Boga. Tak pojęta pokora istotnie pomaga nam zrozumieć, że całym sensem naszego życia jest miłość: Dlatego Bóg nas obdarza, że nas kocha, po to zaś obdarza, żeby za naszym pośrednictwem obdarzać również innych.
To trzeba sobie z całą jasnością powiedzieć: bez miłości nie ma pokory, bo tak naprawdę bez miłości nie ma żadnej cnoty. Toteż warto zauważyć, że Apostoł Paweł, kiedy powiedział: „w pokorze oceniajcie jedni drugich za wyżej stojących od siebie”, natychmiast dopisał: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich”.
Zatem prawdziwa pokora nie wyklucza wypełniania ważnych funkcji społecznych, byleby pamiętać o słowach Pana Jezusa, że „kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich” (Mk 10,43n).
Co do zauważania i korygowania wad u naszych bliźnich, prawdziwa pokora nie tylko tego nie zabrania, ale poniekąd szczególnie do tego uzdalnia. Przecież im więcej potrafimy radować się wzajemnie swoimi zaletami i osiągnięciami, będziemy tym więcej — że sięgnę po sformułowanie Apostoła Pawła — „zdolni do udzielania sobie wzajemnie upomnień” (Rz 15,14). Dla każdego z nas jest właściwie czymś prostym przyjąć krytyczne uwagi z ust człowieka, który mnie ceni i jest mi życzliwy.
opr. aw/aw