Z cyklu "Pytania nieobojętne"
Co można powiedzieć człowiekowi, który powiada, że nie wierzy w Boga, bo za dużo jest cierpień na świecie, aby mógł w Niego wierzyć? Ktoś mi bliski powiada, że nawet jeśli Bóg jest, to jest okrutny i on nie chce mieć z Nim nic wspólnego.
Utopił się chłopak siedemnastoletni podczas pierwszej wiosennej kąpieli i ktoś, wracając z pogrzebu, dobitnie i z zaciętością w głosie powiada: „Nie ma Boga!” Umarła matka dwojga małych dzieci i wielu ludziom ciśnie się na usta pytanie: „Gdzie jest Bóg, jeśli do tego dopuścił?” Ktoś został niewinnie napadnięty, bandyci pobili go tak, że nigdy już nie wróci w pełni do zdrowia: „Jak Pan Bóg mógł pozwolić na tak wielką krzywdę!”
Są to pytania i zarzuty raczej emocjonalne niż racjonalne. Bo racjonalnie byłoby — skoro już je stawiamy — postawić je konsekwentnie. Pretensje konsekwentne należałoby sformułować na przykład następująco: Dlaczego, Panie Boże, stworzyłeś wodę, która choć wspaniale orzeźwia człowieka, to przecież może nas również zatopić? Dlaczego nie zawiesisz cudownie prawa podlegania śmierci wobec wszystkich matek, dopóki nie odchowają swoich dzieci? Dlaczego w Twoim świecie krzywdziciela nie spotyka natychmiastowa kara? — dlaczego nie zesztywnieje ręka podnosząca się niesprawiedliwie do bicia? dlaczego trąd nie spada automatycznie na tych, którzy chcą tuczyć się krzywdą bliźniego? dlaczego rozpustnikowi nie odejmiesz, Panie Boże, siły, aby nie mógł już powstać z nie swojego łoża? dlaczego nie porazisz drętwotą języka oszczercy?
Świat przemieniłby się w widowisko niepowagi, gdyby obowiązywały w nim takie zasady. Człowiek odarty byłby wówczas z fundamentalnego dostojeństwa: Bo czy zachowalibyśmy jeszcze w sobie zdolność do czynienia dobra, gdyby zło było natychmiast, dotkliwie i w sposób widzialny nieopłacalne? Czy immunitet od śmierci nie urągałby ludzkiej godności i sensowi rzeczywistości, gdyby go ktoś otrzymał z powodów zewnętrznych, a nie jako owoc nierozerwalnej już i całkowitej jedności z Tym, który jest Życiem i Źródłem wszelkiego życia?
„Śmierci Bóg nie uczynił — powiada słowo Boże — i nie cieszy się ze zguby żyjących. (...) Śmierć weszła na świat przez zawiść diabła” (Mdr 1,13 i 2,14). Nie należy sobie wyobrażać, jakoby Pan Bóg zesłał na człowieka podleganie cierpieniom i śmierci za to, że człowiek popadł w grzech. Raczej w tym sensie są one karą za nasz grzech, że zniszczenie i śmierć, jakie sprowadziliśmy do naszych dusz, promieniuje również na nasze ciała. To niesprawiedliwe obarczać Pana Boga winą za to, że podlegamy cierpieniu i śmierci.
Powiem więcej: Już w pierwszym momencie, kiedy zaczynamy oskarżać Pana Boga o cokolwiek, to nie Pana Boga oskarżamy, ale nasze wypaczone o Nim pojęcia. Pan Bóg jest przecież Dobrem absolutnym i już sam pomysł, że Jego dobroć mogłaby być w najmniejszym stopniu skażona, jest wewnętrznie sprzeczny. I jeszcze więcej powiem: Pretensje do Pana Boga pogłębiają nasze zanurzenie w złu, bo utrudniają myśl o tym, że właśnie w Bogu trzeba szukać pomocy do uporania się z tym złem, którego doświadczamy.
Zastanówmy się nad tym, co osiągnął człowiek, który przygnieciony potęgą zła, coraz to w inny sposób przypominającą straszliwie o swoim istnieniu, odrzuca z tego powodu Pana Boga. Niezależnie od tego, czy człowiek wierzy w Boga czy nie, czy oskarża Go czy też przeciwnie, szuka w Nim pomocy — dramat cierpienia i niesprawiedliwość istnieją i trzeba się jakoś do nich ustosunkować. Chcemy czy nie chcemy, musimy zająć jedną z trzech postaw. Albo człowiek pogodzi się z tym, że w świecie jest strasznie dużo zła i nie ma na to rady; tyle tylko człowiek sobie ulży, że zaklnie czasem na swój przeklęty los. Albo będzie człowiek udawał, że tego zła nie widzi, i będzie wmawiał sobie, że nie takie ono znów straszne. Jedynie słuszną postawą jest oczywiście postawa trzecia: zbieranie w sobie energii ducha, żeby nie poddawać się złu, wysuszać jego źródła, nie dać się załamać nieszczęściom które mnie samego spotykają, starać się pomagać bliźniemu w dźwiganiu jego losu.
Człowiek, który wybrał postawę trzecią, szybko się przekonuje, że wcale nie jesteśmy tacy bezradni wobec potęgi zła, jakby się początkowo mogło wydawać. Jest w nas tajemnicza zdolność unieszkodliwiania głównego żądła, jakie potęga zła przeciw nam kieruje. Od strony zewnętrznej biorąc, wszystko może być nadal straszne: nadal podlegamy chorobom i nieszczęściom, nadal jesteśmy bezsilni wobec przemocy i złej woli, nadal doświadczamy trwogi i przygnębienia. Jeśli jednak dostąpiliśmy udziału w tej cudownej mocy duchowej, która przeprowadza człowieka bezpiecznie przez największe nawet utrapienia, i jeśli podajemy dłoń udręczonemu człowiekowi — żadne zło nie osiągnie swojego najgroźniejszego celu: Żadne zło nie jest wówczas w stanie uczynić mojego życia bezsensownym. A to jest bardzo wiele, to jest naprawdę bardzo wiele. To dowodzi, że po stronie człowieka doświadczającego cierpień i niesprawiedliwości stanął sam Bóg.
Nawet jeśli ktoś zaczynał od pretensji wobec Pana Boga, ale stara się realizować tę trzecią postawę, zobaczy wówczas z całą oczywistością, że Panu Bogu powinien nieustannie dziękować. Dziękować przede wszystkim za tę Jego błogosławioną wszechobecność, dzięki której zło nie może w nas zniszczyć — bez naszej zgody — tego, co najważniejsze. Tę ostateczną bezsilność zła odsłonił raz na zawsze Syn Boży, Jezus Chrystus. Na krzyżu pokazał nam, że w zmaganiu ze złem rzeczą najważniejszą jest wyrwać mu jego główne żądło, skierowane przeciw naszej wspólnocie z Bogiem i bliźnimi, inaczej mówiąc, przeciw sensowi naszego życia. Wówczas złu zostaje tylko zewnętrzna skorupa, potrafi już co najwyżej tylko ciało zabić.
A i ta skorupa zaczyna wówczas pękać. Przecież naprawdę jest w naszej mocy nie powiększać niepotrzebnie naszych własnych udręk i przyczyniać się realnie do złagodzenia cierpień bliźniego.
Cóż z tego, że o tym wiemy? Nieszczęśni, sami sprowadzamy na swoje głowy, przez własną głupotę i egoizm, wiele utrapień — jakby zaniepokojeni tym, że ogrom cierpienia mógłby się zmniejszać i zabrakłoby pretekstu do oskarżania Pana Boga i usprawiedliwiania swoich grzechów. Nie trzeba się temu dziwić. Jeśli potrafimy doszczętnie zatruć życie własnej żonie czy własnemu mężowi, jeśli niekiedy z naszego powodu tyle cierpią nasze rodzone dzieci, to czy to takie dziwne, że mało nas przejmuje cudze cierpienie? Że często nawet nie pomyślimy o tym, iż swoją współczującą obecnością mógłbym ulżyć bliźniemu, którego spotkało zło, a może nawet pomógłbym mu się obronić przed bezsensem, w jakim zło stara się zanurzyć człowieka?
Jeden z bardziej znanych współczesnych teologów protestanckich, Emil Brunner, wskazuje na bardziej metafizyczny jeszcze wymiar pytania, które Pani postawiła: „Pomyśl, serce twoje odróżnia sens od bezsensu. Ono wie, że nie bezsens, lecz sens jest słuszny. Twoje serce wie już o Bogu. Chciałbyś, żeby Bóg istniał, w przeciwnym razie zło nie byłoby złem, a dobro dobrem, wszystko byłoby bez różnicy. Pomyśl! Ty przecież już wiesz, że Bóg istnieje, albowiem jesteś tego świadomy, że dobro nie może być jednocześnie złem. Może wątpisz w istnienie Boga, ponieważ na świecie jest tyle nieprawości, a nie domyślasz się, że tym samym w Boga wierzysz, gdyż sam fakt, że to spostrzegasz i że cię to obchodzi, to przecież nic innego jak potwierdzenie istnienia Boga. Serce twoje protestuje przeciwko nieprawości właśnie dlatego, że zna Boga. Gdy pytasz o Boga, wówczas Bóg już stoi za tobą i sprawia, że możesz się pytać”.
Od siebie dodałbym jeszcze to, że niepokój religijny z powodu bezmiaru cierpień i zła może być płodny albo bezpłodny, autentyczny albo nieautentyczny. Autentyczny i płodny jest wówczas, kiedy prowadzi do tej postawy, którą tutaj nazwaliśmy umownie postawą trzecią, a która w gruncie rzeczy polega na coraz większym upodobnianiu się do Chrystusa w Jego stosunku do zła i cierpienia. Jeśli natomiast nasze problemy, związane z istnieniem zła, kończą się na tym, że je sobie — choćby i z całą dramatycznością — stawiamy, jest to postawa niewątpliwie nieautentyczna i bezpłodna. Niezależnie od tego, czy więcej w niej ucieczki od rzeczywistości czy obłudy.
Ale uwaga: Brak autentyzmu i jałowość, obłudę i różne ucieczki od rzeczywistości człowiek powinien tropić przede wszystkim w sobie samym. Jeśli takie postawy zarzucamy drugiemu, można się srodze pomylić, choćby nawet wszystkie znaki wskazywały na słuszność naszego sądu.
Jak Pani widzi, ciągle jeszcze nie odpowiedziałem na Pani pytanie, jak wpłynąć na drugiego człowieka, żeby przestał obwiniać Pana Boga o istnienie zła. Proszę Pani, gdyby łatwo było znaleźć odpowiedź na to pytanie, to Pani poradziłaby sobie sama i do mnie by się nie zwracała. Ze swej strony mam tylko dwie rady. Po pierwsze, nie wolno Pani zaniedbać modlitwy o łaskę wiary dla bliskiego sobie człowieka. Po wtóre, musi Pani nieustannie trudzić się nad sporządzaniem cudownego koktailu, złożonego z milczenia, życzliwości i mądrego słowa. Szczęść Boże na ten trud!
opr. ab/ab