Problem reinkarnacji

Z cyklu "Szukającym drogi"

Znajoma z dużym zaangażowaniem wyznaje teorię reinkarnacji. Dezorientuje mnie fakt, że jest gorliwą katoliczką i często przystępuje do komunii św. Czy wiara w wędrówkę dusz nie jest sprzeczna z chrześcijaństwem?

Chciałbym Panu pokazać, do jakiego stopnia hinduską teorię reinkarnacji oraz chrześcijańską naukę o zmartwychwstaniu cechuje zupełnie inne widzenie świata, zupełnie inny stosunek do rzeczywistości. Spotkał się Pan może kiedyś z takim popularnym rozróżnieniem, że chrześcijaństwo rozumie czas jako ciągle biegnącą naprzód i nigdy nie wracającą linię, podczas gdy hinduizm nie zna idei nieodwracalności czasu, czas według tamtej koncepcji biegnie raczej ruchem kolistym i raz po raz powtarza drogę wielokrotnie już przebytą. Otóż sądzę, że są to nie tylko różne koncepcje czasu, są to dwa bardzo różne widzenia rzeczywistości.

Mianowicie hinduizm w gruncie rzeczy chce usunąć czas z ludzkiego przeżywania rzeczywistości. Nic dziwnego też, iż rzeczywistość — pozbawiona w ten sposób jednego z istotnych swoich wymiarów — jawi się hindusowi czy buddyście jako coś mało realnego, właściwie nie istniejącego, pozornego. Bo usunąć czas z naszego widzenia świata to tak jakby trójwymiarową przestrzeń widzieć jedynie dwuwymiarowo. Hinduista twierdzi, że doświadczenie pozorności świata umieszczonego w czasie jest warunkiem wejścia w rzeczywistość daleko prawdziwszą, duchową. Nie zamierzam kwestionować wartości jego doświadczeń duchowych, kwestionuję jednak słuszność negacji tego, co czasowe i materialne.

Chrześcijańska droga do rzeczywistości duchowej jest inna (abstrahuję na razie od tego, co w chrześcijaństwie najistotniejsze: od wiary, że Syn Boży naprawdę — że nie jest to tylko jakaś idea — stał się człowiekiem i jest naszym Zbawicielem). Mianowicie chrześcijaństwo chce przyjąć człowieka i świat w całym ich realizmie. A więc nie tylko nie chce pomniejszać faktu, że czas jest istotnym wymiarem świata, w którym żyjemy, że cielesność jest istotnym wymiarem człowieczeństwa — ale nawet szczególnie podkreśla, że czas jest zupełnie nieodwracalny, a życie jest jedynym darem Bożym, którego nie otrzymuje się dwukrotnie, że ciało jest otwarte na przeduchowienie i tak samo potrzebuje zbawienia jak dusza. Przeszkodą do wejścia w rzeczywistość duchową i zaprzyjaźnienia się z Bogiem jest zło, grzech, a nie czasowość, materialność czy cielesność naszej obecnej egzystencji.

O tym, że życie ludzkie jest niepowtarzalne, że zostało nam dane tylko raz i że można je nieodwracalnie zmarnować oraz że Bóg chce nas obdarować sobą w sposób absolutnie nieutracalny — mówi Pismo Święte wielokrotnie. Przecież to jest podstawowy sens Bożej nauki o sądzie Bożym, o zbawieniu i potępieniu. „Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” — pisze autor Listu do Hebrajczyków (9,27). Zaś syn Syracha: „Nie zapominaj, że nie ma powrotu” (38,21). Albo św. Paweł: „W czynieniu dobra nie bądźmy opieszali, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy. A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze” (Ga 6,9n).

„Jednorazowość życia ziemskiego nadaje katolickiej eschatologii piętno szczególnie poważne. Memento mori, jakie ona nieustannie powtarza, ma w sobie coś z dzwonu bijącego na trwogę: nagli do pośpiechu celem ratowania swej duszy. Dopięcie celu ostatecznego ma w chrystianizmie charakter «wyratowania», «zbawienia», salus, soteria; wszelkie, nawet najmniejsze spóźnienie może tu być fatalne w następstwa; przypowieść Chrystusa o dziesięciu pannach tak wstrząsająco tę prawdę maluje.”1

Proszę jeszcze zobaczyć, jak różne będzie samo rozumienie osoby ludzkiej, zależnie od tego, czy w naszym widzeniu świata czas będzie czymś ważnym czy też mało ważnym. Jeśli odbieramy światu jego tak istotny wymiar jak czas i zaczynamy dzięki temu doświadczać rzeczywistości materialnej, jak gdyby była czymś tylko pozornym, to w konsekwencji zaczyna się traktować jako pozorne również takie przeżycia jak szczęście i cierpienie, miłość i nienawiść, a więc przeżycia, które przecież nas tworzą i wyrażają. Ideałem tego światopoglądu będzie — tak charakterystyczna dla hinduizmu i buddyzmu — bierna życzliwość wobec wszystkiego (inna sprawa, że jakaś cząstka tej postawy nam, Europejczykom, bardzo by się przydała), natomiast czymś prawie nieznanym będzie tu przyjęcie cierpienia jako czegoś realnego, co jednak nie musi niszczyć człowieka, a może go wręcz budować. Podobnie czymś obcym będzie dla hinduizmu wezwanie do aktywnej miłości bliźniego czy do nienawiści zła. Wobec ludzkiej aktywności — nie tylko tej duchowo pustej — hinduizm jest podejrzliwy, boi się bowiem, że ona wyodrębnia człowieka, indywidualizuje go, a więc wiąże w świecie pozorów. Logika tego światopoglądu będzie domagała się, aby cel ostateczny człowieka widzieć jako całkowite roztopienie się w Duchowym Absolucie, ten zaś jest pojmowany raczej jako dobry, lecz bezosobowy Korzeń Istnienia niż jako osobowa i niewyobrażalnie aktywna Miłość.

Otóż chrześcijaństwo również ostrzega człowieka przed aktywnością bezpłodną, która prowadzi człowieka do zagubienia się w świecie. Zarazem jednak ostrzega przed zaniedbaniem aktywności osobotwórczej. Zbawienie w świetle wiary chrześcijańskiej to zjednoczenie się z Bogiem w miłości, a miłość nie odbiera przecież osobowości ani tożsamości, przeciwnie, pogłębia je. Zbawienie będzie więc polegało na uzyskaniu najgłębszej osobowej tożsamości, będzie bowiem wyzwoleniem z grzechu, który więzi nasze moce duchowe, oraz darem Bożego synostwa, przez który wszystko, co w nas dobre, doznaje — strach wypowiedzieć to słowo — przebóstwienia. Logika wiary chrześcijańskiej domaga się więc, aby świat oraz samego siebie — również swoje ciało, swoje cierpienia i swoją miłość — przeżywać jako coś rzeczywistego.

Owszem, chrześcijaństwu nie jest obce pojęcie powtórnych narodzin, ale nie tylko nie ma ono nic wspólnego z wędrówką dusz, lecz właśnie podkreśla jedyność naszego życia. Chodzi mianowicie o te narodziny, o których Pan Jezus mówił Nikodemowi, że „jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3). Mianowicie człowiek, który się narodził tylko cieleśnie, a nie narodził się duchowo, dla Boga, marnuje nie tylko swoje życie, ale samego siebie marnuje: bo tylko w tym życiu — mamy je tylko jedno jedyne! — można znaleźć Boga, a przecież nasze życie ma sens tylko w odniesieniu do Tego, który jest Miłością. Kto zmarnuje to życie, które ma obecnie, już nigdy tego nie naprawi.

Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedno niebezpieczeństwo, które nam, Europejczykom, grozi dużo więcej niż Hindusom (Hindusi są narażeni z kolei na inne niebezpieczeństwa). Powiedzieliśmy, że dla chrześcijaństwa czas jest niezmiernie istotnym wymiarem rzeczywistości, w której obecnie żyjemy. Otóż nie sposób nie zauważyć, że czas, dany nam do przeżycia, jest krótki. Ponieważ zaś utraconego czasu nigdy już nie odzyskamy, łatwo rodzi się pokusa, żeby uciekający czas chwytać za mankiet. Stąd tak charakterystyczny dla cywilizacji europejskiej pośpiech, jedna z wielu chorób tej cywilizacji. Pośpiech polega na skąpieniu czasu, na nerwowym pragnieniu, żeby nie zmarnować ani chwilki. Otóż jest to postawa, która wynika z pozbawienia chrześcijańskiej koncepcji czasu jej odniesień transcendentnych. Zauważmy, że rodzoną siostrą pośpiechu jest obojętność na drugiego człowieka, a nawet na swoje własne dobro ostateczne. Toteż nie należy się dziwić, że pośpiech łatwo przeradza się w swoje przeciwieństwo, w nudę, kiedy nie wiadomo co z czasem zrobić, bo człowiek, gdzieś ciągle się śpiesząc, zapomniał w końcu, po co czas został mu dany. Jak to głęboko napisał Norwid: „Nam co zawsze niezupełnie święci: wciąż mało czasu i wciąż nadto życia”. (Podobną myśl znajdziemy w Brandstaetterowym tłumaczeniu Psalmu 78,33: „Bóg uczynił grzesznikom, że ich dnie bezużytecznie mijały, a ich lata w trwożnym pośpiechu”).

Prawdziwe przeżywanie czasu, który został nam dany, powinno raczej odtwarzać ideał Jana XXIII, który chciał „być zawsze zajęty i nigdy się nie śpieszyć”. Nie trzeba marnować czasu, bo mamy go za mało, ale właśnie dlatego nie wolno nam się śpieszyć: żeby nie przeoczyć tego, co naprawdę ważne. W ten sposób nasz czas stanie się początkiem wieczności, bo wieczność będzie przecież polegała właśnie na tym, co Jedynie Ważne.

1 Paweł Siwek SJ, Wędrówka dusz. Reinkarnacyjne utopie, Warszawa 1937, s. 38.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama