O ludzkiej seksualności
Człowiek ma ciało. Co więcej, jest ciałem. Jego ciało jest częścią jego tożsamości. Człowiek jednak nie utożsamia się całkowicie ze swoim ciałem. Trzeba wykraczać poza świat posiadania, jak również poza świat bycia.
Człowiek pozostaje w relacji do swojego ciała. Między mną a mną samym z moim ciałem istnieje podwójna relacja. Istnieje związek między człowiekiem jako bytem duchowym i człowiekiem jako ciałem. Związek ten nie opiera się na przeciwstawieniu, nie zasadza się na hierarchii. Jest to relacja bycia. Spotkać człowieka, określić go, pokochać, znaczy spotkać go jako podmiot dzięki jego ciału i poprzez jego ciało. Człowiek nie istnieje bez swojego ciała, jeśli nawet się do niego nie ogranicza. W rzeczywistości nasze spojrzenie często ogranicza człowieka do ciała, zapominając o tym, że jest on osobą.
Człowiek nie istnieje bez swojego ciała. Każdy z nas może odkryć siebie w ramach tego, co stworzone, jako danego światu, innym, samemu sobie. Przez swoje ciało człowiek zapuszcza korzenie w kosmosie, zarówno w jego pięknie, jak i w jego geograficznych i historycznych ograniczeniach. Człowiek jest czarny, a nie żółty; jest mężczyzną, a nie kobietą, ani obydwojgiem naraz. Ciało wiąże się z ograniczeniami i zależnościami, osadzeniem w czasie i w przestrzeni. Dzięki swojej wolności i świadomości człowiek może prowadzić grę z ciałem, przyzwalać na te ograniczenia, osiągając panowanie nad nimi, przemieniając je ze względu na cel swojego istnienia: miłowanie i oglądanie Boga. Nie dopatrując się w nich przeszkód lub nieprzekraczalnych ograniczeń, człowiek może tu odkryć pewną historię: historię daru, jaki został każdemu ofiarowany. Nasze ciało jest pamięcią tego daru. Jest pamięcią naszego pochodzenia: zostaliśmy poczęci z miłości i do miłości. Fizycznie i psychicznie nasze ciało posiada elementy żywej pamięci, której jesteśmy dłużnikami. Często mamy tego świadomość — „Matka ciężko chorowała, kiedy była ze mną w ciąży”, „Ojciec mnie bił” — albo w ogóle nie jesteśmy tego świadomi, dopóki sobie nie uświadomimy przez przypadek lub pod wpływem psychoanalizy: „Matka zamknęła mnie w ciemnej piwnicy i myślałem, że mnie porzuciła”. Ciało zawsze odsyła nas gdzieś dalej, poza nas samych, po prostu dlatego, że nie jesteśmy jego stwórcami. Od samego początku byliśmy ciałem wydanym, ofiarowanym innym. Ciało jest darem, a także znakiem i nieustannym przypomnieniem, że jesteśmy bytem-darem. Każdy człowiek jest dany samemu sobie: w tym kryje się jego wielkość, autonomia, odpowiedzialność. Człowiek musi nauczyć się odczytywać wezwanie etyczne w darze, którym sam jest: to, czego nie daje, jest i zostanie stracone. Tylko dar ocala.
Człowiek — ten drugi, ja sam, każdy — stanowi jedność „substancjalną”, czyli utworzoną przez nierozerwalny związek ciała i ducha. Chociaż relacja ta jest tajemnicą, to buduje byt człowieka w taki sposób, że „w ciele i poprzez ciało dotyka się osobę w jej konkretnej rzeczywistości”. Ciało to unaoczniająca się nam osoba. „Ciało ludzkie — czytamy w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary Donum vitae — jest bowiem częścią istotną osoby, która poprzez to ciało objawia się i wyraża” (3). Wiele sytuacji społecznych i zawodowych obejmuje takie relacje między osobami, w których ciało drugiego człowieka zostaje nam powierzone w sposób bardziej odczuwalny zmysłowo: ten, kto pielęgnuje, leczy, uzdrawia, masuje albo prowadzi rehabilitację, dotyka ciała innego człowieka i w ten sposób jest wezwany do czynienia dobra. Etyczne piękno tych zawodów kryje się w wewnętrznym wymaganiu wobec spełnianych gestów: muszą one pozostawać międzyosobowe. Spełniając je, należy stale mieć na uwadze osobową jedność ciała, które jest pielęgnowane, obserwowane, badane. Nie ma czegoś takiego, jak z jednej strony ciało — natura cielesna, niezależne od siebie i możliwe do zastąpienia funkcje — a z drugiej strony osoba. Zawsze istnieje zjednoczona całość. Ciało objawia byt osobowy: wyraża go, jest jego mową. Co wiedziałbym o samym sobie i o innych, gdyby nie mowa ciała? Tak jak w przypadku każdej mowy, trzeba znać jej gramatykę, słownictwo, znaczenie.
Nasze spojrzenie na ciało powinno być integralne, a nie redukujące. „Podglądacz” — wedle definicji — wpatruje się w jeden aspekt ciała drugiego człowieka: ten, który go interesuje. Student medycyny winien tak patrzeć, kiedy obserwuje jakiś narząd. Spojrzenie redukujące jest ograniczone, ale niekoniecznie perwersyjne. Kwestia spojrzenia jest ważna w odniesieniu do wszystkiego, co dotyczy nagości mojego ciała i ciała drugiego człowieka. Przypomnijmy sobie doświadczenie Adama i Ewy przed grzechem pierworodnym: Byli nadzy i wcale się tego nie wstydzili. Chodzi o coś znacznie więcej niż o doświadczenie fizyczne naturystów. Nagość ta, pozbawiona wstydu, była możliwa z powodu miłości ofiarnej i przejrzystej, która charakteryzowała mężczyznę i kobietę po stworzeniu. Spojrzenie, jakie jedno z nich kierowało na drugie, nie było spojrzeniem, które bierze w posiadanie i zagarnia dla własnej przyjemności. Nagość ta zakładała akceptację i podziw zarówno dla piękna drugiego człowieka, jak i dla jego ograniczeń, a to z kolei zakładało wewnętrzną harmonię osoby, panującej nad swoimi uczuciami. Była to nagość bytu: osoba była ofiarowana drugiej bez żadnych zastrzeżeń, bez „opakowania”, bez tajemnicy. Prawdziwa wstydliwość w naszych relacjach może jakoś wskazywać na ów stan pierwotnej przejrzystości. Wstydliwość jest uczuciem, które chroni osobowy byt każdego. Przejawia się w dyskrecji wobec narządów rozrodczych lub innych części ciała. Wstydliwość nie ogranicza się jednak do tej postawy. Całe plemiona żyją nago, zachowując wstydliwość: szacunek dla osoby i jej tajemnicy zostaje utrzymany. Trzeba próbować tak właśnie żyć i uznawać to za moralnie obowiązujące.
Spojrzenie, które kierujemy na kogoś po to, by spotkać osobę poprzez jej ciało, musi zostać oczyszczone z wszelkiego posiadania i z wszelkiego redukowania. Mam patrzeć na drugiego człowieka jako na dar, jako na duchową i cielesną całość, która zostaje mi ofiarowana i którą mam właśnie jako taką przyjmować. O jakości spojrzenia przenikającego całe ciało pięknie pisze Jean Vanier. W książce Mężczyzną i niewiastą stworzył ich do życia w prawdziwej miłości opisuje w kategoriach doświadczenia duchowego, jak przez wiele miesięcy kąpał osoby z upośledzeniem. Powinny zastanowić się nad tym pielęgniarki, a zwłaszcza mężczyźni. Bywają oni niezręczni w okazywaniu czułości lub miłosierdzia. Muszą się tego nauczyć. W odróżnieniu od kobiety, uczucia często popychają mężczyznę do nagłych reakcji, zaskakujących dla niego samego. Spojrzenie, które kieruje on na drugą osobę, może go skłaniać do gwałtownych reakcji, za mało szanujących rytm drugiej osoby. Mężczyzna musi nauczyć się znajomości samego siebie.
Spojrzenie czyste lub nieczyste — każdy z nas inaczej tego doświadcza. Czystość zawsze stara się uchwycić w ciele drugiego człowieka dar duszy, wnętrza osoby. Dla takiego spojrzenia ciało przestaje być nieprzeniknione. Już się na nim nie zatrzymujemy (na niektórych cechach, pociągających lub nie, jego powierzchowności), lecz sama jego fizyczność wprowadza nas w przeżywanie miłości, radości, przyjemności. Przez nasze spojrzenie drugi człowiek zostaje przywrócony sobie, bez poczucia bycia zawłaszczanym. W tym sensie ciało jawi się w prawdzie, kiedy usuwa się sprzed naszych oczu, aby czystością spojrzenia dawać świadectwo o darze osoby — o darze, który je przenika i przemienia. Doświadczenie to płynie właśnie z nawróconego spojrzenia. Takie nawrócenie jest niezbędne dla autentycznego spotkania między osobami, które dokonuje się w miłości. Są to zaczątki tego, co już teraz uważamy za ciała zmartwychwstanie.
Zrozumieliśmy, jak dalece osoba jest dostrzegalna poprzez ciało. Owa widzialność osoby i jej bogactwa głęboko naznacza jej ciało. Seksualność, bardziej niż cała różnorodność ciał wraz z ich pięknem, ich cechami fizycznymi i psychicznymi, radykalnie zmienia sposób wyrażania się osoby w świecie.
Człowieczeństwo osoby może wcielać się na dwa sposoby: w kobiecości lub w męskości. Te osobowe różnice przenikają ciało i wyrażają się w nim w znaczących różnicach, które dostrzegamy w sobie i w innych ludziach.
Człowiek znajduje siebie, kiedy daje siebie w swej kobiecości i męskości. Dar z samego siebie nadaje kształt osobie. Za Janem Pawłem II nazywamy to strukturą oblubieńczą. Na podstawie Pisma Świętego i Tradycji wiemy, jak wielkie znaczenie ma więź małżeńska zarówno w związkach między ludźmi, jak i w relacji między Bogiem i człowiekiem. Ciało nadal pozostaje ciałem osoby obdarzonej płcią i powołanej do komunii: osoba wchodzi w relacje poprzez ciało.
Zatrzymajmy się teraz nad niektórymi cechami ludzkiej seksualności, aby lepiej zrozumieć wymagania moralne związane z naszym ciałem i sposobem bycia mężczyzną lub kobietą.
Seksualność przenika i przepaja całe jestestwo naszej osoby. Jesteśmy mężczyzną lub kobietą w naszym ciele (wraz z jego morfologią, rytmami hormonalnymi), w sferze psychiki (w reakcjach emocjonalnych, w tym, co nas przyciąga albo budzi lęk), w naszym rozumieniu (w postrzeganiu rzeczywistości, w abstrakcyjnym i syntetycznym myśleniu), w naszych spotkaniach z innymi ludźmi, w naszym spotkaniu z Bogiem. Seksualność jest konkretnym sposobem wcielenia osoby ludzkiej, a nie jakimś marginalnym elementem naszego jestestwa. Negowanie różnicy płci świadczyłoby o tym, że „żyjemy w innym świecie” i być może nie we własnej skórze, gdyż różnica jest w nas (my „jesteśmy” różnicą), wyraża się dogłębnie i na wiele sposobów. Dla niektórych biologiczna przesłanka jest brzemienna w skutki: mężczyzna daje nasienie, kobieta przyjmuje. Ryzykując, że zostanę uznany za karykaturalnego czy mało naukowego, przedstawię kilka różnic, znalezionych tu i ówdzie. Mogą one mieć charakter przypowieści i otworzyć nas na akceptację bardziej radykalnej różnicy istoty ludzkiej obdarzonej płcią. Przyjrzyjmy się zatem paru przejawom tej różnicy.
Różnicę tę z pewnością można dostrzec w sposobie spotykania Chrystusa w Ewangelii: zwłaszcza w modlitwie osobistej i wspólnotowej. Co więcej, relację kobiety naznacza w jej wyobraźni obraz przymierza małżeńskiego: Chrystus jest Oblubieńcem Kościoła i każdego z jego członków. Tajemnicę Wcielenia różnie będą pojmować i przeżywać matki, kobiety konsekrowane, żonaci mężczyźni, księża żyjący w celibacie.
Z powodu zmian fizjologicznych zachodzących w ciele i rosnącej świadomości tych zmian, dziewczęta osiągają ogólną dojrzałość szybciej niż chłopcy. Poczynając od 12. roku życia, dziewczynka i chłopiec zasadniczo różnią się zarówno sposobem podejmowania odpowiedzialności za naukę, jak i rodzajem myślenia. Chłopak „nadrabia” opóźnienie mniej więcej w wieku 18 lat. W dorosłym życiu mężczyzna i kobieta nadal różnie do wszystkiego podchodzą. Dla kobiety ważnym punktem odniesienia często pozostaje otoczenie osób: wyraźnie warunkuje ono podejście do różnych spraw i widzenie działań, jakie należy podejmować. Mężczyzna musi „wysilić się”, aby w swoim sposobie myślenia i podejmowania decyzji stale uwzględniać także ten punkt widzenia.
Ludzie rozmaicie, zależnie od płci, odczuwają znaczenie ubrania. U dziewcząt (nie zakładając z góry, że chodzi o kokieterię) bardziej niż u chłopców ubranie wiąże się z rozmaitymi znaczeniami ciała i z osobowością. Inne są także: sposób posługiwania się słowem, treść i forma rozmów. Mężczyzna z łatwością odtwarza świat za pomocą pojęć, konstruuje, spekuluje... Dla kobiety mówienie wiąże się nierozerwalnie z zamiłowaniem do bycia razem, do dzielenia się różnymi wydarzeniami, wspólnego przeżywania osobistych trosk, przywiązania do historii różnych osób.
Wśród ludzi obojga płci istnieją te same temperamenty. Różnicę można by jednak ująć następująco (jest ona istotna dla zrozumienia zarówno przyjemności w akcie małżeńskim, jak i codziennych wydarzeń we wspólnym życiu): reakcje mężczyzny są nagłe, gwałtowne, odruchowe; dotyczą tylko pewnych miejsc na jego ciele; reakcje kobiety są bardziej całościowe, rozproszone i przenikają całe jej ciało.
Jako mężczyzna czy kobieta musimy uznać różnice w sposobach przejawiania się seksualności. Wymaganie moralne musi brać pod uwagę te różnice i integrować je w sposobach wyrażania się obdarzonego płcią jestestwa człowieka. Zarówno współżycie seksualne, jak i decyzja o czasowej lub całkowitej rezygnacji z niego wymagają pewnej mądrości i znajomości owej radykalnej różnicy. Zintegrowanie różnorodnych elementów seksualności oznacza ich ułożenie, uporządkowanie, zaprowadzenie jedności w jej istocie. Szczęście człowieka kryje się w poszukiwaniu harmonii i jedności między jego istotą i jego czynami. Seksualności nadaje barwę jej charakter daru. Najpierw należy ukazać jego sens. Tak jak w orkiestrze, ton nadaje obój, a inne, głośniejsze instrumenty dostosowują się do niego. Zaczyna się od instrumentów najsubtelniejszych, najdelikatniejszych, po czym przechodzi się ku innym. Podobnie, zarówno w dziedzinie seksualności, jak i w relacjach międzyludzkich, należy zacząć od kruchego i trudnego uznania drugiego człowieka za dar — dar osobowy. W dialogu tym zasadnicze znaczenie ma słowo: zakochani powinni najpierw porozumieć się co do swoich uczuć, zamiłowań, poglądów na życie i na wartości, rozumienia Boga, różnic w otrzymanym wychowaniu, a dopiero potem zacząć posługiwać się językiem seksualności. Takie właśnie preludium nada moc i smak mowie ciała. W każdym bądź razie korzystanie z seksualności nie może zagłuszyć spotkania z osobą — powinno do niego prowadzić i je umacniać. To zaś wymaga stałego dialogu między mężczyzną i kobietą.
Mówiąc o współżyciu seksualnym mężczyzny z kobietą, na ogół mówi się o genitalności. Na tym poziomie sytuują się popędy seksualne, potrzeby, różnorodne przejawy stosunku seksualnego, w którym mają udział emocje i uczucia, przyjemność, gry seksualne, radość i poczucie winy. Ten poziom korzystania z seksualności nie jest wyłączony poza obręb moralności; zaangażowana jest tu ludzka wolność, nawet jeśli wydaje się skrępowana popędami i instynktownymi odruchami. Jeśli ciało wyraża dar, szczególnie w stosunku seksualnym, dar ten musi być świadomy, przemyślany, odpowiedzialny. W gruncie rzeczy, korzystanie z seksualności zawsze musi pozostawać ludzkie, czyli związane z wolnością człowieka, który daje siebie jako osobę. Kościół, nauczając o małżeństwie, od zawsze przypomina o zasadniczej postawie, jaką jest panowanie nad sobą. Nie oznacza ono „kastracji” ani stłumienia. Oznacza uczłowieczenie, zintegrowanie, wyrażanie się i pełny rozwój osoby poprzez ciało obdarzone płcią. Taka jest cena ludzkiej godności.
Seksualność jest przestrzenią spotkania i uznania innego człowieka jako osoby. Odkrycie i uznanie odmienności muszą i mogą dokonywać się w tym obszarze. Podkreślmy jednak z całą mocą: różnica w budowie ciała zawsze odsyła do jakiejś głębszej różnicy. Seksualność daje każdemu człowiekowi możliwość radowania się ludzką odmiennością, zanurzania się w niej z radością, przy uwzględnieniu wszelkiej kryjącej się w niej różnicy. Dzięki dynamice miłości, która przenika to odkrycie, każdy doświadcza bogactwa człowieczeństwa — zarówno własnego, jak i drugiego człowieka. W gruncie rzeczy na tym polega odkrycie Adama i jego okrzyk zachwytu na widok Ewy, kiedy ją odkrywa i kiedy zostaje mu ona ofiarowana: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!” (Rdz 2,23). Czyż nie jest to pierwsze zasadnicze stwierdzenie równej godności mężczyzny i kobiety?
Zarówno w korzystaniu z seksualności (w akcie małżeńskim), jak i w rezygnacji z niego mężczyzna i kobieta spotykają się w swoim człowieczeństwie, wzrastają i wzajemnie się w nim umacniają. Spotkanie to nie może być oderwane od możliwości poczęcia dziecka, pojawienia się kogoś innego niż oni sami, kto w pewien sposób jest obecny w każdym stosunku seksualnym. Seksualność istnieje jednak nie tylko i wyłącznie w celu poczęcia dziecka. Ma ona znaczenie osobowe również poza stosunkiem seksualnym. Dzięki różnicy płci uczymy się jedności w różnorodności. Doświadczamy ludzkiej komunii, opartej na wzajemnym uznaniu radykalnej różnicy. Zasługą seksualności jest także to, że stawia ona człowieka na drodze takiej miłości, która daje siebie drugiemu, a w tej doświadczanej i zaakceptowanej różnicy znajduje swoje oparcie i swoją tożsamość. Zgłębianie sensu seksualności jest uczeniem się prawdy o swoim jestestwie, stworzonym po to, aby kochać.
Seksualność jest też przestrzenią miłości, która pochodzi od Boga i do Niego powraca. To oczywiste: ludzie potrzebują Zbawiciela. Sama miłość, seksualność muszą dostąpić zbawienia. Dzięki Chrystusowi człowiek został uzdolniony przez łaskę do tego, by kochać każdego człowieka w jego odmienności, dla niego samego. Łaska ta przychodzi z pomocą wszystkim zranieniom naszej natury. Pozwala każdemu mężczyźnie, każdej kobiecie, kochać drugiego człowieka jako mężczyznę, jako kobietę. Ta odkupiona miłość będzie się wyrażać w obdarzonym płcią ciele każdego. Będzie przeżywana w małżeństwie i poprzez więź małżeńską, znak przymierza między Chrystusem i Jego Kościołem. Będzie także przeżywana w uświęceniu czystości.
Zagadnienie to nie wydaje się drugorzędne, wręcz przeciwnie, jest czymś nader aktualnym, gdyż właśnie tutaj spotykają się liczne wymagania moralne. Skądinąd, o zakazach związanych ze sferą płci częściej przypominają nam środki przekazu niż Kościół. Wymagania te mogą nam się wydać niedorzeczne, przestarzałe, nieludzkie. Spróbujmy raczej uchwycić ich wartość i całościową spójność, a nie zatrzymywać się na ich przestrzeganiu lub nieprzestrzeganiu.
Wstrzemięźliwy jest ten, kto panuje nad swymi popędami seksualnymi i powstrzymuje się od wszelkich dobrowolnie wywołanych doznań genitalnych. Definicja ta godzi wprost w mentalność hedonistyczną, dla której doznanie seksualne to prawo, konieczność czy zabieg higieniczny („«Uprawianie» miłości pomaga rozluźnić nerwy”!). Moralność chrześcijańska wymaga wstrzemięźliwości od ludzi, którzy nie żyją w małżeństwie. Wymaganie to opiera się na zawierzeniu i oddaniu siebie Bogu poprzez oddanie Mu swojego ciała. Właśnie za tę cenę wstrzemięźliwość nabiera sensu dla wolnego człowieka. W rozważaniach nad życiem małżeńskim Kościół mówi także o odpowiedzialnym ojcostwie i o okresowej wstrzemięźliwości, będącej właściwym sposobem podjęcia tej odpowiedzialności. Wyróżniamy zatem wstrzemięźliwość całkowitą i okresową. Odróżnia je przymiotnik: czyż więc w każdym z tych przypadków głęboka rzeczywistość musi być zupełnie inna? Czyż nie jest ona jednym z owoców Ducha dla wszystkich (zob. Ga 5,22-23)?
W jakich sytuacjach człowiek jest wezwany do wstrzemięźliwości? Można wyróżnić: dzieciństwo, młodość, wiek dorosły i starość. Warto podkreślić, że w całym życiu człowieka obecne są różne formy wstrzemięźliwości. Jest to zatem doświadczenie bardziej powszechne, niż można by sądzić.
To pierwsze stwierdzenie być może pozwoli nam uważać ją za zjawisko niezupełnie „anormalne” czy „nadzwyczajne”.
Dziecko żyje we wstrzemięźliwości, którą można by nazwać „pierwotną”. Jego seksualność, nienaznaczona popędem do innego człowieka, jest jeszcze w znacznej mierze narcystyczna. Jeśli doznało ono przyjemności przy jedzeniu, przy załatwianiu się, to doznaje jej także przy badaniu swojego ciała, przy poznawaniu go i odczuwaniu wywoływanych przez siebie reakcji. Rozbudzeniu wstydliwości towarzyszy nabranie przez dziecko świadomości, że jego osobowość jest całkowicie przeniknięta przez seksualność. Dziecko przyswaja sobie pewną higienę życia, dyscyplinę gestów i słów wobec własnego ciała. Wstrzemięźliwość dziecka rozwija się stopniowo, w używaniu niektórych części ciała i w panowaniu nad nimi, oraz w szacunku okazywanym w gestach i słowach wobec ciała własnego i innych ludzi.
Nastolatek jest powołany do przeżywania „wstrzemięźliwości wyuczonej”. Kiedy jego ciało podlega różnym przemianom, dostrzega on rozwój zdolności do kochania, do spotkania się z drugim człowiekiem w jego odmienności. Jaki jest sens tego odkrycia? Młody człowiek odczuwa jego kruchość i niestałość, musi doświadczyć jego wartości w cierpliwości i trwałości. Zaprawianie się do wstrzemięźliwości polega na uczeniu się, czym jest miłość, która obejmuje również szacunek dla własnego ciała. Wstrzemięźliwość wyprowadza każdego człowieka z narcyzmu: prowadzi do odmienności. Jest to oczywiste w odniesieniu do masturbacji i innych zachowań autoerotycznych. Dotyczy to także stosunków płciowych między nastolatkami. Wstrzemięźliwość jest tym wymaganiem — niekiedy długotrwałym i niosącym ze sobą ciężkie próby — poprzez które nastolatek (nastolatka) rozwija w sobie zdolność do miłości, dąży do różnych ideałów i osiąga dojrzałość jako mężczyzna (kobieta). Cnota wstrzemięźliwości i ożywiające ją pragnienie ma okresy rozkwitu, pustyni, upadków i ponawianych prób. W kategoriach historii zbawienia, młodość to czas nadziei — młody człowiek pokłada nadzieję w miłości, która objawia się jemu i w nim. Ma nadzieję, że będzie kochać i będzie kochany, jako istota jedyna i niepowtarzalna. Wstrzemięźliwość wyuczona — to ta, w której człowiek wzrasta ku prawdziwej miłości.
Dorosły także jest powołany do życia we wstrzemięźliwości — albo definitywnie, albo okresowo lub czasowo. Dorosły może być zaproszony do „wstrzemięźliwości-oczekiwania”, czyli do przeżycia czasu samotności przed podjęciem jakiegokolwiek osobistego zaangażowania, jako czasu daru z siebie. Wstrzemięźliwość osoby dorosłej zakłada rzeczywiste panowanie nad sobą. Człowiek pełniej posiada swą wolność, gdy ma świadomość osobowego wymiaru seksualności. Przed każdym staje radykalne pytanie: czy mam przeżywać pragnienie seksualne w małżeństwie, czy w czystości konsekrowanej? Wstrzemięźliwość pozwala dorosłemu nie uchylać się pochopnie od głębi tego wyboru. Może ponadto stopniowo nabrać charakteru oczekiwania i uczucia do kogoś, komu człowiek może oddać siebie, oddać wszystko. Przeżycie okresu wstrzemięźliwości może pomóc dorosłemu wytyczyć kolejne etapy w życiu. Wstrzemięźliwość jest przygotowaniem do złożenia definitywnego daru ukochanej istocie.
W okresach wstrzemięźliwości w ludzkim życiu sprawą zasadniczej wagi jest wypowiadane i przyjmowane słowo — czy to w formie zwierzeń, czy przyjmowanych i udzielanych rad, czy wyznawania swoich słabości i zranień. Coś, co we wcześniejszych okresach zostało zanegowane albo źle przeżyte, może jeszcze spokojnie powrócić na powierzchnię świadomości i otworzyć się na uzdrowienie i/lub bardziej harmonijną równowagę. Nie jest prawdą, jakoby małżeństwo lub życie zakonne automatycznie rozwiązywało problemy uczuciowe i seksualne. W tych zaangażowaniach z większą mocą i od samego początku powinien zajaśnieć dar mężczyzn i kobiet, z całą ich zdolnością do kochania, która rozwinęła się w wolności. Wstrzemięźliwość i osobisty sposób jej przeżywania mogą objawić człowieka jemu samemu i umożliwić mu podjęcie zaangażowań w pełnej wolności.
Człowiek dorosły może otworzyć się na zobowiązanie do definitywnej wstrzemięźliwości. Jest to cechą charakterystyczną życia konsekrowanego oraz wszystkich tych, którzy czują, że Bóg ich powołuje do takiego właśnie daru z siebie. Wstrzemięźliwość jest wówczas postrzegana i przeżywana w miłosnej i bezpośredniej więzi z Osobą Stwórcy i Zbawiciela, który powołuje osobę ludzką do wyłącznej przyjaźni ze sobą. Ma ona znamiona ofiary, lecz nie jest okaleczeniem. Jest ofiarą miłości, złożoną osobie przez osobę. Taka definitywna wstrzemięźliwość nie skazuje miłości na klęskę i nie odbiera jej płodności, która może przejawiać się bardzo różnorodnie. Wszelka samotność, wszelki stan bezżenności, jeśli wiąże się z pragnieniem życia we wstrzemięźliwości, musi przeżywanej wstrzemięźliwości nadać sens daru. Mężczyźni i kobiety z bardzo różnych powodów nie wstępują w związki małżeńskie. Jeśli naprawdę chcą nadać swej sytuacji pełny sens, prędzej czy później powinni uczynić z niej dar.
Ludzie podejmujący życie małżeńskie nie zobowiązują się do wstrzemięźliwości. Szczególna więź łącząca ich cieleśnie popycha ich ku sobie nawzajem. Mają oni czuwać nad tym, by współmałżonek doświadczał radości, i nad jej cielesnym wyrazem, w ramach związku małżeńskiego. Intensywność tej radości, przyjemność spotkań, szacunek dla intymności i dla zdrowia obojga, pragnienie podjęcia dojrzałego rodzicielstwa, to kryteria i wymagania, które skłonią małżonków do przeżywania okresowej wstrzemięźliwości. Nie można jej podejmować bez obopólnej zgody i porozumienia małżonków. Może ona stworzyć okazję do pogłębienia czułości, otwarcia się małżonków na innych ludzi, czasu na osobistą modlitwę. Małżonkowie są więc powołani do przeżywania okresowej wstrzemięźliwości i — w miarę możności — do wspólnego odkrywania w niej szczególnego znaczenia dla nich obojga.
Wstrzemięźliwość pełni szczególną rolę w całym ludzkim życiu: działa jako symboliczne przypomnienie związane z naszym ciałem, świadcząc zarówno o względności aktu małżeńskiego, jak i o jego znaczeniu dla życia wiecznego człowieka.
1. Znaczenie aktu małżeńskiego. Akt seksualny nie jest takim samym aktem, jak każdy inny. Nie jest czymś banalnym. Nie podlega też całkowitej banalizacji. Rozmaite współczesne doświadczenia i niektóre ideologie usiłują go traktować jak jakikolwiek inny akt. Przechodzimy od przesadnej „sakralizacji” (z różnymi jej tabu) do równie nadmiernej banalizacji. Akt seksualny jest aktem właściwym człowiekowi. Dotyczy zjednoczenia mężczyzny i kobiety, a także prokreacji. Ma być aktem jedynie małżeńskim, czyli szczególnym wyrazem i owocem przyrzeczonej miłości.
Porównajmy go z innymi działaniami człowieka: chodzeniem, pracą, piciem, gwizdaniem, klaskaniem... Sześcioletnia dziewczynka, która zje za dużo czekolady, będzie cierpiała na niestrawność — i dość szybko się z niej wyleczy. Ale jeśli w tym samym wieku zostanie zgwałcona, nawet bez użycia przemocy, będzie nosiła to piętno przez całe życie. Wszystko to, co dotyka seksualności, dotyka głębi osoby. Zarówno przyjemne doznanie, jak i zakłopotanie wynikające z aktu w sferze seksualnej, dotyka człowieka znacznie głębiej niż jakakolwiek inna czynność. Istota ludzka zawsze znajduje się w niej jak gdyby w punkcie styku swego jestestwa. Akt seksualny odwołuje się do świadomości człowieka, do jego wolności, do zdolności do kochania. Ponadto, akt ten zawsze jest spełniany z kimś, kto jest bratem lub siostrą w człowieczeństwie. Z tej racji nabiera jeszcze większej intensywności w wymiarze ludzkim, religijnym i moralnym. Akt ten, nawet przy zastosowaniu środków antykoncepcyjnych, wiąże się strukturalnie (jednocześnie w ludzkim ciele i w psychice) z przekazywaniem życia. Dla człowieka wierzącego każdy akt seksualny jest także wyznaniem obecności Boga. „Bóg jest miłością”: jakże moglibyśmy zaprzeczyć, że akt miłości jest ważny w oczach Boga? Realizowanie tego aktu przemienia człowieka ku dobremu albo ku złemu: przemienia go głębiej, niż człowiek mógłby to odczuć nawet w pragnieniu zbanalizowania go. Sama intensywność aktu stawia człowieka nagle lub stopniowo wobec sensu jego życia. Aktu seksualnego nie sposób całkowicie sprowadzić do pospolitości, w jakiej chcielibyśmy go umieścić lub pozostawić. Przypomnijmy tutaj rozróżnienie między szczerością i prawdą: człowiek może naprawdę wyrządzić zło, nawet jeśli nie jest tego świadom. W takim wypadku — zależnie od dokonanego aktu — skutki mogą być katastrofalne dla niego lub dla innych, niezależnie od jego intencji. Alkoholiczka nadużywająca trunków podczas ciąży wyrządza krzywdę swemu dziecku. W ten sposób nasze czyny kształtują nas, niezależnie od naszych intencji. Status czynów związanych ze sferą płci jest taki sam, jak status wszystkich innych czynów. Jest nawet bardziej szczególny, gdyż dotyka człowieka w jego wnętrzu. Akt seksualny bardziej niż jakikolwiek inny przypomina — na dobre lub na złe — o prawdziwej naturze człowieka, otwartego na miłość i na płodność.
W tym kontekście jasno widać, że wstrzemięźliwość — dla samego siebie i dla innych, czasowa lub definitywna — jest dla człowieka światłem. Przypomina o głębi tego, co dokonuje się w akcie małżeńskim. Ożywia tę głębię albo nadaje jej smak. Na nowo zestraja ludzkie serca w harmonijnej intensywności wzajemnego daru osób.
2. Względność aktu małżeńskiego. Wstrzemięźliwość można uważać za coś w rodzaju pedagogicznej zachęty. Jest to doświadczenie źródłowe, które pozwala lepiej zrozumieć głębię miłości i daru z siebie. Akt małżeński może być przejawem miłości. Temu, kto żyje w małżeństwie, i temu, kto małżeństwa nie zawarł, wstrzemięźliwość przypomina, że miłość nie musi obowiązkowo łączyć się z aktem seksualnym. Były czasy, kiedy na moralnym wymiarze aktu seksualnego ciążyło podejrzenie: czy naprawdę jest on dobry? Czy nie jest zawsze zbrukany egoizmem i poszukiwaniem samego siebie? Czy spełnianie go i czerpanie z niego przyjemności w małżeństwie jest grzechem? Kontekst kulturowy uległ zmianie. Refleksja Kościoła i jego język także stały się bardziej stanowcze. Chodzi już nie tylko o samą obronę godziwości aktu małżeńskiego. Dlatego można powiedzieć jasno i bez nadmiernego szokowania: akt małżeński jest dobry dla człowieka, ale go nie określa. Ktoś, kto nigdy nie spełnił aktu seksualnego i nigdy go nie spełni, nie jest z tego powodu mniej człowiekiem. To ważne stwierdzenie. Nie płynie ono wyłącznie z wiary katolickiej: napotykamy je w innych systemach myślowych i w innych religiach (np. u Gandhiego). Współczesna mentalność raczej wyolbrzymia przeciwne stanowisko, ale ten kontekst nie powinien nam przesłonić całego bogactwa nauczania o wstrzemięźliwości i szacunku dla niego.
Dobrowolnie podjęta wstrzemięźliwość przypomina, że korzystanie z genitalności nie jest pierwszą i najważniejszą cechą człowieka. Jest też dowodem na to, że jeśli miłość może i powinna być przeżywana w relacji seksualnej, to się do niej nie ogranicza.
z francuskiego tłumaczyła
Agnieszka Kuryś
Alain Mattheeuws SJ (1952), teolog, biolog, wykładowca teologii moralnej i sakramentologii w Institut d'Études Théologiques w Brukseli, kierownik duchowy.
opr. ab/ab