Umiarkowanie jest dobre nie tylko w jedzeniu i piciu. Warto o nim pamiętać również w kontekście życia duchowego. Tutaj także obowiązuje zasada: co za dużo, to niezdrowo.
Kiedy jedni zadowalają się niedzielną Mszą, dorocznymi rekolekcjami w parafii i okazjonalną spowiedzią, a drudzy w ogóle rezygnują z jakichkolwiek duchowym praktyk, inni żyją w ciągłym religijnym tournee. Jeżdżą z rekolekcji na rekolekcje, biorą udział w licznych warsztatach, ciągle uczestniczą w Mszach z modlitwą o uzdrowienie sprawowanych w różnych miejscach i odmierzają czas różańcami czy pompejankami. Duchowe punkty „nabijają” czytaniem dziesiątek książek religijnych, braniem na siebie kolejnych modlitewnych zobowiązań i przynależnością do kilku wspólnot równocześnie.
Tylko czy Bóg wymaga od nas takiego zaangażowania? I jak ono w rzeczywistości przekłada się na naszą wiarę, relacje z ludźmi, sposób myślenia i poznawanie prawdy o nas samych? Często nie zdajemy sobie sprawy, że także w życiu duchowym można być anorektykiem albo bulimikiem. Dziś skupimy się na tych drugich.
Dać sobie czas
Przykład pierwszy. Rekolekcje w jednym z polskich miast. Prowadzi je dyrektor domu rekolekcyjnego. Na pierwszy rzut oka widać, że znaczna część uczestników zna się osobiście i jest stałymi bywalcami tego duchowego ośrodka. W czasie wolnych pytań i wniosków ktoś pyta prowadzącego: Jakie rekolekcje planuje ksiądz zorganizować w najbliższym czasie? Kapłan odpowiada, wyliczając kolejne inicjatywy. Osoba pytająca rzuca od razu: „To proszę mnie zapisać na następny turnus. Przyjadę na pewno”. Prowadzący ripostuje: „O nie! Obecne rekolekcje są twoimi kolejnymi w tym roku. Wystarczy! Teraz musisz przetrawić w sobie to, co już tu usłyszałaś. Namiar szkodzi!”.
Przykład drugi. Rekolekcje ignacjańskie u sióstr zawierzenia. Na odchodne każdy słyszy: „Zapraszamy cię na kolejną część, ale dopiero za jakiś czas. Daj sobie około roku, by przemyśleć i przyswoić to, co tu otrzymałeś. Żyj w codzienności tym, co usłyszałeś w konferencjach, co zobaczyłeś w słowie Bożym i w sobie, co przeczytałeś w tym, co ci daliśmy i co przemodliłeś w naszej kaplicy”.
Pytania o owoce
Podobnie bywa z czytaniem książek o tematyce religijnej. Nie łudźmy się, że przeczytamy wszystko, co planujemy i że to… zapamiętamy. Może lepiej posiedzieć dłużej nad jedną dobrą książką i powoli odkrywać jej treści, niż w tym samym czasie przeczytać „po łebkach” dziesięć publikacji i nic z nich nie wziąć dla siebie? Zresztą… Są takie książki, których nie da się czytać szybko i bez refleksji. Smacznego tortu nie jemy przecież chochlą, ale małą łyżeczką, delektując się jego smakiem. Pomyślmy o tym, co wynieśliśmy z poszczególnych rekolekcji, z Mszy z modlitwą o uzdrowienie, z lektury konkretnych książek. Co z nich w nas zostało, co poruszyło, co zmieniło? Jeśli nie umiemy sobie na to szczerze odpowiedzieć, to warto przemyśleć dotychczasowe postępowanie. Co nam z rekolekcji, po których zostanie tylko jakieś sentymentalne wspomnienie? Co z setek różańców, w których zabrakło medytacji i kontemplacji? Co z książek i artykułów, w których nie zobaczyliśmy światełka dla naszych ciemności?
Korzyści i szkody
Zbytnie mnożenie aktywności religijnych nie służy naszej duszy. Grozi bowiem duchową powierzchnością albo nawet przesytem. Życie od rekolekcji do rekolekcji, od pielgrzymki do pielgrzymki, od uwielbienia do uwielbienia - przeżywanych w krótkich odstępach czasu - nie nasyca i nie daje prawdziwej głębi. To dobrze, że chce się nam wyjść poza poziom minimum, ale trzeba robić to rozsądnie, z korzyścią dla siebie, a nie ze szkodą.
Ojciec Leonard Głowacki podczas tegorocznego czuwania przed Zesłaniem Ducha Świętego przypominał w Kodniu o roztropnej modlitwie. Jego apel można też przełożyć na inne duchowe działania. Ten doświadczony zakonnik mówił: „Przestrzegam was przed mnożeniem różnego rodzaju pacierzy, nowenn, koronek, a także samych różańców. Tu nie chodzi o ilość, ale o jakość. Nie szukajmy też ciągle nowych technik i metod modlitwy. Módlmy się i uczmy się to robić coraz lepiej. Duch Święty wstawia się wtedy za nami, ale musimy Mu dać szansę w postaci czasu na modlitwę i prawdziwego na niej skupienia. Nie módlmy się pospiesznie, mechanicznie i bezmyślnie. Przecież modlitwa to świadome, osobiste i relacyjne spotkanie człowieka z Bogiem, ludzkiej istoty z Boską Istotą, ludzkiego „ja” z Boskim „Ty”. Możemy odmówić wiele pacierzy i modlitw, ale jeżeli nie ma tego spotkania z Bogiem, to tej modlitwy tak naprawdę nie było”.
Jeśli nasze rekolekcje, pielgrzymki i uwielbienia nie mają odbicia w codzienności, jeśli są tylko „akcją” bez naszej późniejszej reakcji, w postaci decyzji i postanowień, to naprawdę warto przemyśleć, czy faktycznie idziemy dobrą drogą. Wakacje są bardzo dobrym czasem na takie refleksje.
Pytamy ks. dr. Jakuba Wyrozębskiego, katechetę, odpowiedzialnego za warsztaty dla rodziców w Domu Rekolekcyjnym w Siedlanowie
Dlaczego zapominamy o umiarze w życiu duchowym i wpadamy w wir rekolekcji, modlitw i nowenn?
Jest to bardzo ważne zagadnienie i w kilku zdaniach nie da się dokładnie i szczegółowo omówić wszystkich niuansów związanych ze skrajną postawą życia duchowego, jaką jest nadmiar, ponieważ każdy z nas ma inną historię życia, inne doświadczenie Boga, inaczej rozwiniętą wiarę itd. Stąd trudno wskazać precyzyjne punkty pozwalające człowiekowi od razu dokonać diagnozy swojego życia duchowego. Osoby, które zauważają, że być może jest to temat choćby po części ich dotyczący, zachęcam, by porozmawiały o tym z księdzem (spowiednikiem, kierownikiem duchowym).
Pomimo wszystko, szukając odpowiedzi na postawione pytanie, warto na początku zrozumieć, że nie chodzi tu o przesyt obecnością Boga w sercu i życiu człowieka, bo ta obecność nie ma swojej granicy. Sformułowane pytanie zmusza do refleksji na temat tego, co zewnętrzne w życiu duchowym, czyli różnych form wyrażania wiary. Bo nie są one celem samym w sobie, ale mają pomóc człowiekowi spotkać się z Bogiem. Jeśli człowiek nie potrafi zachować umiaru w jakiejkolwiek przestrzeni życia, nawet w ilościach form życia religijnego, to bardzo często jest to wynik zewnętrznej ucieczki przed kimś lub czymś, co dla niego jest wewnętrznie trudne do przeżywania. Takie osoby traktują praktyki religijne jako pewnego rodzaju „zażycie suplementu szczęścia”, by na chwilę poczuć się szczęśliwym i na chwilę odzyskać sens życia. Może warto tutaj poszukać odpowiedzi na bardzo proste, ale mało oczywiste pytania: Dlaczego się modlę? Z jakiego powodu „chodzę do kościoła”? Czy są to motywacje dojrzałe, czy jednak odkrywam w sobie, że może w moim życiu duchowym tak naprawdę nie chodzi o Boga, ale o chwilowe zaspokojenie emocjonalnych głodów, takich jak poczucie akceptacji czy potrzebę zrozumienia?
Do czego prowadzi nadmiar takich doświadczeń i działań?
Nadmiar takich działań prowadzi do tego, że człowiek będzie bał się spotkać z prawdziwą przyczyną braku poczucia szczęścia. Zbyt duże angażowanie się np. jednego małżonka w różne inicjatywy duszpasterskie może skutkować zaniedbaniem najważniejszych domowych relacji. Ponadto osoba, która nadmiarowo korzysta z różnych form aktywności religijnej, może dojść do błędnego przekonania, że to w formach jest zbawienie, a więc w tym momencie odsłania się kwestia „mentalności zasługiwania” przed Bogiem, która często wynika z nieprawdziwego obrazu „Boga” w sercu i świadomości człowieka.
Gdzie jest złoty środek? Jak nie zaniedbać życia duchowego i w nie inwestować, ale też jednocześnie nie doprowadzić do przesytu?
Na pewnym kursie ewangelizacyjnym usłyszałem mądre zdanie, że „właściwy rozwój życia duchowego idzie w kierunku od emocjonalności do kontemplatywności”. Czyli ważna jest nie ilość, ale jakość. To zdanie uświadamia nam także, że człowiek, który rozwija się duchowo, zaczyna coraz mniej uzależniać wartość modlitwy od emocjonalnego samopoczucia, a zaczyna mu wystarczać sama świadomość tego, że Bóg jest obecny w każdej formie modlitwy. Duch Święty niesamowicie owocnie prowadzi rozwój życia duchowego, kiedy człowiek, także poprzez ludzki wysiłek, z Nim współpracuje. To, co pomoże nam doświadczać głębi modlitwy, to pozwolenie sobie na trwanie w ciszy, na medytację słowa Bożego, uczestnictwo w Eucharystii, która nie będzie tylko „odstana”, ale przeżywana jako spotkanie z realnym Bogiem, czy adoracji Najświętszego Sakramentu w ciszy uwielbienia. Czyli mniej na zewnątrz a więcej do wewnątrz. Złoty środek w prowadzeniu życia duchowego będzie można znaleźć w rzetelnej i osobistej odpowiedzi na pytania: Czy moje życie duchowe sprawia, że bardziej kocham Boga, siebie i drugiego człowieka? Czy i w jaki sposób moja relacja z Bogiem wpływa na moją codzienność?
Echo Katolickie 30/2023