Czym tak naprawdę jest grzech?
Wielki Post na różne sposoby skłania do myślenia o grzechu albo nawet do zrobienia porządniejszego rachunku sumienia. Czas ten zaczyna się nawoływaniem do nawrócenia. Nie brak w nim również różnych propozycji rekolekcji i praktyk pokutnych. Ale czym tak naprawdę jest grzech?
Ciekawe jest to, że Biblia, gdy opowiada o pierwszym grzechu — czyli o każdym grzechu — nie używa słowa „grzech”. Ani Pan Bóg człowiekowi w raju nie grozi grzechem, ani wąż nie przekonuje Ewy, że zjeść owoc drzewa poznania dobra i zła, to nie grzech. W tym wzorcowym opowiadaniu o grzechu brakuje słowa „grzech”.
Pojawia się ono w Biblii dopiero później. Ale póki co, mowa jest tylko o życiu i śmierci. Nie o grzechu. Życie i śmierć. To są dwa bieguny, wobec których wszystko się rozgrywa. Zatem grzech to śmierć. Brzmi poważnie. Tu już nie chodzi tylko o przekroczenie przykazania, o bycie w porządku lub nie, o to, co moralne a co niemoralne. Ze śmiercią nie da się dyskutować, tak jak z przykazaniami, rozważając czy słuszne czy niesłuszne. Nie da się w obliczu śmierci pytać, ile i dokąd można, a gdzie już nie można. Czy coś jest dozwolone czy też nie. Nawet odważne twierdzenie „a ja tego nie uważam za grzech”, staje się śmieszne. Bo jeśli grzech to śmierć, to i tak przyjdzie po swoje, niezależnie od naszego zdania.
W Biblii śmierć i grzech jest tym samym. Gdy ktoś grzeszy, to przede wszystkim zadaje sobie, a czasem i komuś, śmierć. Wbrew utartej formułce ze spowiedzi „następującymi grzechami obraziłem Boga”, grzech nie polega na urażaniu Boga. Grzech polega na zadawaniu śmierci. Najpierw nie jest skierowany przeciw Bogu, tylko przeciwko samemu człowiekowi. Boga dotyczy dlatego, że Bogu zależy na człowieku: „Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo...” (Pwt 30,19).
Wybór pomiędzy śmiercią i życiem byłby prosty i oczywisty. Nie wszystko jednak, co się za życie podaje, jest nim rzeczywiście. Tak samo jak nie każde umieranie kończy się śmiercią. Tu właśnie zaczyna się największy problem z grzechem. Tu także pojawiają się twierdzenia typu: „a ja nie uważam tego za grzech”.
Właśnie na tym wygrywa z Ewą waż: „Nie, na pewno nie umrzecie...”. I rzeczywiście ma rację. Ani Ewa, ani jej mąż nie padają trupem. „A widzisz? A nie mówiłem? Nic się nie stało” — tak można by sobie wyobrazić kwestię węża zaraz po zerwaniu zakazanego owocu. Tymczasem Ewa i Adam od tego momentu noszą w sobie śmierć. Jeszcze nie umarli, jeszcze mają czas, ale śmierć cieniem się położyła na ich życiu. Pierwszym tego znakiem jest to, że muszą się przed sobą zabezpieczać, juz nie mogą sobie nawzajem powierzyć swej bezbronnej nagości. Umiera coś z ludzkiej więzi.
Jest w Biblii coś takiego jak śmierć na raty. Śmierć w formie słabej — jednak nie mniej skuteczna. To właśnie jest najczęstsza postać grzechu. Coś, co wprowadza choćby cień śmierci, coś, co psuje życie, czy o tym wiemy czy też nie. Tak jak choroba, która często latami wykluwa się w ciszy, by potem nagle dać o sobie znać w całej pełni.
Może dobrze byłoby, choć na chwilę, wykreślić z naszego słownika „grzech”. Nie po to, aby o nim zapomnieć, ale po to by go lepiej zrozumieć. Zrobić sobie rachunek nie z grzechów, ale z życia i śmierci. Z zaufania do słów Tego, który jest dawcą życia i który mówi „wybieraj życie”.
opr. mg/mg