Psychoterapeuta w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum UJ o roli ofiary
Czasami oglądanie telewizji wiąże się z tym samym rodzajem perwersji, która charakteryzowała starożytnych Rzymian oglądających gladiatorów na arenie cyrkowej. Widocznie tkwi gdzieś w człowieku potrzeba napawania się przemocą. Właśnie w tej sferze naszego życia najmocniej widać obecność grzechu pierworodnego, a nie — jak często się uważa — w płciowości. Ludzie wstydzą się swojej seksualności, a tak naprawdę powinni wstydzić się tego, że używają przemocy
Jedna z zasad, którą kiedyś wyraził członek kierownictwa brytyjskiej BBC, brzmi: „Lepiej pokazywać jak się ludzi robi, niż jak się ich zabija”. To dość odważne zdanie, ale zwraca uwagę na to, że media postępują zazwyczaj odwrotnie, stosują dużo ostrzejszą cenzurę w dziedzinie seksu niż przemocy. Tematyka ludzkiej czułości stanowi dla nas tabu, natomiast nie przejawiamy takiej samej wrażliwości na przemoc. Rodzice zasłaniają oczy swoim pociechom, gdy tylko na ekranie telewizora pojawi się całująca się para, ale nie czują już takiej potrzeby, gdy oglądają scenę zabójstwa. Dużo wcześniej również pozwala się dziecku oglądać filmy z przejawami brutalności aniżeli z przejawami ludzkiej czułości. Oczywiście, nie mówimy tutaj o takim pokazywaniu ludzkiej seksualności, jaka w gruncie rzeczy też jest formą przemocy i pogardy wobec człowieka.
Pobudzanie wyobraźni przez oglądanie scen przemocy jest oszukiwaniem potrzeby przeżycia przygody, która tkwi w człowieku, zwłaszcza w mężczyźnie. Jest w nas głód opowieści o walce, bohaterstwie i męstwie.
Człowiek, który emocjonuje się przemocą na ekranie telewizora nie uczestniczy jednak w tej przygodzie, nie ryzykuje własnym życiem. Niedawno oglądałem reklamę pewnego programu telewizyjnego, który ma pokazywać kataklizmy w przyrodzie. Lektor zachęcał: „Wszystko to, co chcielibyście zobaczyć, ale nie chcielibyście się z tym spotkać”. To niemalże definicja tego czym jest doświadczanie przygody w dzisiejszym świecie. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdziwą walką i prawdziwym męstwem — z prawdziwą przygodą.
Przemoc, ani ta oglądana, ani ta realna, nie jest formą męstwa. Wręcz przeciwnie — jest przejawem tchórzostwa i niepewności. Ci, którzy znają sztuki walki i potrafią skutecznie się bić, nie są zazwyczaj skorzy do bijatyki. Inaczej człowiek, który tych umiejętności nie posiada, ciągle odczuwa konieczność sprawdzania się. Ten, kto stosuje przemoc fizyczną, dużo bardziej chce udowodnić, że jest kimś, kim w rzeczywistości nie jest, niż wyrazić prawdę o sobie.
Rodzic ucieka się do przemocy fizycznej lub słownej wobec własnego dziecka, gdy jest bezsilny. Może przy tym pomylić przemoc z karą. Ta ostatnia jest czymś pozytywnym, bo zawiera w sobie element ekspiacji, a przez to służy odnowieniu relacji. Przemoc natomiast jest w próbą upokorzenia tego, wobec kogo się ją stosuje.
Spowiednik też czasem zachowuje się w sposób, który można by określić mianem przemocy słownej. Czyni tak na przykład wtedy, gdy sam nie jest pewny tego, o czym mówi penitentowi, albo po prostu brakuje mu argumentów. Lęka się konfrontacji z postawą czy sytuacją, którą przedstawia mu penitent.
Przemoc jest źle ukierunkowanym gniewem i jest objawieniem nie siły, lecz słabości. Nawet jeśli pokazuje bicepsy lub dysponuje aparatem policyjnym, ciągle jest znakiem słabości. Najlepszym tego przykładem w historii Kościoła była inkwizycja. Gdy zabrakło dobrej teologii, solidnych argumentów, to zaczęto ludzi „przekonywać” do wiary za pomocą dekretów.
Na czym więc polega męstwo? Św. Tomasz z Akwinu powiedziałby, że przede wszystkim na odważnym znoszeniu przeciwności. Na tym, by nie tracić nadziei i to zarówno wtedy, gdy troszczymy się o nasz byt materialny, o to, by związać koniec z końcem, jak i wtedy, gdy podnosimy się z naszych kolejnych moralnych upadków. Św. Augustyn powiedział: „Ile razy powstajesz, tyle razy jesteś zwycięzcą”. Zgoda na siebie, takim jakim się jest, połączona z walką o to, by być lepszym — to również jest męstwo.
W przestrzeni społecznej przykładem męstwa jest przeciwstawianie się złu. Bardzo brakuje go w naszym kraju. Jeśli ktoś wulgarnie zaczepia dziewczynę stojącą na przystanku tramwajowym, to prawie nikt nie zareaguje. Tymczasem, jeśli komuś dzieje się krzywda, to moim obowiązkiem jest wystąpić w jego obronie, niezależnie od tego kim jest. Nawet jeśli nie jest chrześcijaninem a krzywdę wyrządzają mu chrześcijanie. Nawet jeśli reprezentuje wrogą partię polityczną czy stronnictwo, a jest atakowany niegodnie przez tych, z którymi się utożsamiam. Przejawem męstwa jest też wspieranie, tych, którzy walczą z niesprawiedliwością.
Czym jeszcze różni się męstwo od przemocy? Męstwo jednoczy, buduje nowe i trwałe więzi. Przemoc dzieli. Nawet jeśli ludzie chwilowo łączą się, aby zniszczyć wspólnego wroga, ich jedność pryska w momencie, w którym wróg przestanie istnieć. Pełni on rolę kozła ofiarnego.
Zresztą, samo to, że jakaś społeczność w ogóle znajduje sobie kozła ofiarnego, najlepiej świadczy to o tym, że relacje w niej panujące nie są wolne od przemocy. Można to zaobserwować w wielu wspólnotach zakonnych. Zawsze znajdzie się brat, którego większość nie lubi. Jest irytujący, dba tylko o swoje sprawy, nie liczy się ze zdaniem innych. Św. Bernard z Clairvaux miał podobno twierdzić, że jeśli w klasztorze zabraknie brata, który będzie dla wszystkich utrapieniem, to opat powinien iść do sąsiedniego klasztoru i takiego mnicha do swego opactwa pożyczyć na jakiś czas. W przeciwnym razie w klasztorze zabraknie czegoś bardzo istotnego. Taki zakonnik uświęca swoich współbraci. Życie z nim pod jednym dachem, bycie wobec niego uczciwym, staranie się także o jego dobro jest prawdziwym męstwem.
Łatwiej jednak obarczyć go odpowiedzialnością za wszelkie zło. Wtedy brat, który uświęca, staje się kozłem ofiarnym. Wszyscy jesteśmy wspaniali, tylko on jeden jest beznadziejny. To obrzydliwe. Należy się tego wystrzegać, to zaś wymaga ciężkiej pracy wydobywania dobra z tego człowieka. Można się na niego złościć, zwracać mu uwagę, wymagać od niego, ale nie można zrzucać na niego odpowiedzialności za wszelkie nasze niepowodzenia. Czasami może się to dokonywać bardzo subtelnie i poza naszą świadomością. Dlatego potrzebna jest nam wrażliwość, czujność i obiektywizacja tego, co myślimy, a nawet pewna nieufność wobec własnych słów.
Kilkanaście lat temu opowiadałem wiele kawałów o Niemcach. Znałem ich dziesiątki. Wymyślałem je, zbierałem i powtarzałem. Gdy zwrócił mi na to uwagę mój przyjaciel, zorientowałem się, że wynika to z żalu i niechęci do mojego niemieckiego profesora. Nie mogąc inaczej okazać gniewu, uciekałem się do takich właśnie sposobów. Dotykało to jednak bardziej mnie niż jego. To kolejna różnica między przemocą a męstwem: męstwo pozwala wewnętrznie się rozwijać, przemoc natomiast rani nie tylko tego, przeciw komu jest skierowana, ale także, a nawet przede wszystkim, tego, który się jej dopuszcza.
Dlatego jestem zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci. Nie wyobrażam sobie społeczności, która z czystym sumieniem deleguje kogoś do wykonywania wyroków śmierci, ponieważ tym samym przeznacza tego człowieka na psychiczne i duchowe wyniszczenie. Ktoś mądry powiedział, że każdy zwolennik kary śmierci powinien być gotowy, żeby ją samemu wykonać. Jeśli kat wypełnia sprawiedliwość ludzką i Bożą, to powinien być wszędzie przyjmowany z szacunkiem i serdecznością. Wyobraźmy sobie człowieka, który przyjdzie na przyjęcie i przedstawi się: „Dzień dobry, jestem katem”. Jaka będzie reakcja? To człowiek, który budzi grozę. W pewnym sensie on również jest kozłem ofiarnym, którego obciążono wszelkimi konsekwencjami związanymi z używaniem przemocy.
Tak jak przemoc jest wulgaryzacją walki, tak pacyfizm jest wulgaryzacją pokoju. Nie należy z nim mylić chrześcijańskiej postawy negacji przemocy. Pacyfizm nie jest odpowiedzią na przejawy agresji. Jest w dużej mierze chęcią trzymania się daleko od innych cierpiących niesprawiedliwość. To wypaczenie. Czasami walka jest konieczna, bo żyjemy, niestety, na takim a nie innym świecie. Chrześcijanin nie może być bierny. Na tym polegał główny grzech Adama. W Księdze Rodzaju czytamy przecież, że stał obok Ewy, kiedy kusił ją wąż, i nic nie zrobił! To był pierwszy pacyfista.
Ten wątek podejmuje C. S. Lewis w powieści „Perelandra”. Główny bohater — Ransom — zostaje wysłany na Wenus, nazywaną przez jej mieszkańców Perelandrą. Dociera tam też człowiek całkowicie owładnięty przez złego ducha i próbuje skusić przedstawicielkę tamtejszej rasy do grzechu, którego ona nie zna. Zadaniem Ransoma jest ochronić wenusjańską Ewę, przed tym, czego ziemska się nie ustrzegła. Okazuje się, że, aby zniszczyć pokusę, musi zniszczyć kusiciela. Lewis, układając opowieść właśnie w ten sposób, pokazuje, że używanie siły w walce o sprawy Boże jest dopuszczalne w wyjątkowych sytuacjach. Charakterystyczne jest to, że używa słowa „walka”, a nie „przemoc”. Ostateczne rozstrzygnięcie ma przynieść walka na gołe pięści, którą Ransom stoczy ze swoim przeciwnikiem. Obaj ryzykują w niej życiem. Człowiek, który używa przemocy raczej nie bierze pod uwagę takiego zagrożenia.
Czy wobec tego mam prawo zabić kogoś, kto w sposób istotny zagraża innym ludziom i nie można inaczej ich przed nim uchronić? Chrześcijaństwo boryka się z tym tematem przez wieki. Jeszcze w średniowieczu pojawiła się w teologii idea wojny sprawiedliwej. Dzisiaj, w dobie broni masowego rażenia, trudno sobie wyobrazić wojnę sprawiedliwą. Zagrożenie terroryzmem również rodzi wiele pytań. Społeczność międzynarodowa ciągle musi odpowiadać na pytania, czy wolno handlować z dyktatorem albo czy wolno wysłać przeciw niemu wojska. Wielu teologów zastanawia się nad tymi problemami, zwłaszcza że w Iraku czy w Afganistanie prowadzimy wojny, które wcale nie są jednoznacznie obronne i sprawiedliwe. Czym są one usprawiedliwiane? Troską o jakieś dobro, którego niestety nie można w inny sposób zrealizować. Czy jednak wolno nam zabierać wolność ludziom tłumacząc się tym, że źle jej używają? Nawet człowiek tak głęboko świecki jak Alexis de Tocqueville odpowiadał, że nie. Tu nie ma jednej łatwej odpowiedzi.
Człowiek chciałby mieć syntezę, dającą mu pewną wiedzę o całej rzeczywistości. Każda synteza jest jednak ograniczona. Summa św. Tomasza jest wspaniała, ale ma wiele luk. Dzisiejszy świat stawia pytania, na które św. Tomasz może starał by się odpowiedzieć, ale na pewno nie odpowiadają na nie jego księgi. Podobnie jest ze współczesną syntezą Karla Rahnera. Niektóre jej fragmenty zapierają dech w piersiach, ale ona również posiada luki, ponieważ życie nie poddaje się syntezie. Dwóch ludzi może w bardzo podobnej sytuacji zachować się zupełnie inaczej, ale obaj postąpią dobrze. Zasada ta dotyczy rozstrzygania w sferze duchowej w ogóle.
Problemem całego łacińskiego chrześcijaństwa jest to, że niektórzy chcieliby mieć skodyfikowane odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania. Był taki dziewiętnastowieczny prąd w teologii moralnej, który się nazywał kazuistyką. Moim zdaniem to nie była już teologia, bo nie było w niej w ogóle mowy o Bogu. Można być doskonałym kazuistą nie wierząc w Boga. Mam wrażenie, że my — przedstawiciele Zachodu — zapomnieliśmy o tym, że chrześcijaństwo jest przede wszystkim praktyką duchową, a nie doktryną. Nie kwestionuję oczywiście potrzeby istnienia etyki i doktryny, ale w gruncie rzeczy pełnią one rolę służebną. Pan Jezus nie przyszedł i nie umarł za nas tylko po to, byśmy mieli konkretne przekonania na Jego temat, ale byśmy byli zbawieni.
Dlatego odpowiedzi na te pytania najlepiej szukać w modlitwie i w natchnieniu Ducha Świętego, w pytaniu siebie, jakiemu dobru służę, czy chcę naprawdę walczyć, czy tylko się na kimś wyładować. Wybitny jezuicki teolog Francois Varillon pisał, że ludzki gniew będzie wtedy prawdziwy, gdy zostanie oczyszczony przez modlitwę.
Warto prześledzić Ewangelie, zwracając uwagę na to, jak Pan Jezus reaguje na przemoc. Zestawić fragment o nadstawianiu drugiego policzka z tym, który opisuje zachowanie Jezusa po tym, jak dostał w twarz. Okazuje się, że chrześcijanin nie ma być ofiarą losu. Jeśli nie będzie umęczony i zadręczony, to też będzie dobrym chrześcijaninem. Kiedy Pan Jezus dostaje w twarz od sługi arcykapłana, wyraźnie się broni. Trzeba zobaczyć, w jaki sposób to robi. Pokazuje swoją siłę bez uciekania się do przemocy. Nie wrzeszczy na niego: „Ty szubrawcze, ty draniu. Jak śmiesz?! Nie wiesz kim Ja jestem!”. Natomiast otwarcie nazywa zło: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18, 23).
Św. Piotr pisał w swoim kantyku o Chrystusie: Gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie (1P 2, 23). Dla Piotra, który widział prawdopodobnie egzekucje — w tamtych czasach były one publiczne — musiało to być niezwykłe doświadczenie. Widział zapewne niejednokrotnie, jak konający na krzyżu rzucają obelgi i przekleństwa. Chrystus, kiedy cierpiał, nie groził. Wziął wszystko na siebie, ale to Go nie zniszczyło. Medytacja nad Męką Pańską jest w dużej części opowieścią o przemocy i walce. Pozwala ona zobaczyć męstwo tam, gdzie pozornie jest tylko klęska. Chrystus był bojownikiem, bojownikami byli też męczennicy. W chrześcijańskich tekstach o męczeństwie do najczęściej używanych rzeczowników należą właśnie słowa: walka, bojownik, rycerz. Walka jest rzeczą dobrą i błogosławioną, ponieważ jest o co walczyć; jest człowiek, o którego trzeba walczyć.
Nie ma jednak innego sposobu rozeznawania granicy między przemocą a męstwem oprócz wczytywania się w Boże Słowo; przyglądania się postawie Jezusa, kiedy sam bije, kiedy jest bity, kiedy wypowiada ostre słowa. Na podstawie tej lektury każdy musi sam wypracować sobie własne odpowiedzi.
opr. aw/aw