O potrzebie reformy
Kościół zawsze reformujący się pod działaniem Ducha Świętego jest wspólnotą ludzi wierzących w to, że Bóg objawił się na ziemi i pozostał ze swoimi uczniami. Od jakości życia duchowego poszczególnych członków Kościoła zależy duchowe oblicze całej wspólnoty, budowanej z żywych kamieni (zob. 1 P 2,5).
Bogactwem Kościoła są święci, którzy na ziemi uobecniają nowość życia przyniesionego przez Chrystusa i dają się prowadzić przez Ducha. Otwierając się na logikę Ewangelii, stają się oni światłem wskazującym, jak można żyć, będąc jednocześnie powodem zawstydzenia dla małodusznych. Reforma wspólnoty kościelnej zaczyna się od świętych, a następnie ogarnia cały świat.
Reforma Kościoła rozpoczyna się od wewnętrznej przemiany serca człowieka, który czuje się odpowiedzialny za głoszenie Ewangelii jako dobrej nowiny dla ludzkości. Taki człowiek odkrywa, że to on pierwszy potrzebuje zbawienia i że Ewangelia stanowi najlepszy projekt życia zamierzony dla niego przez Boga. Odkrycie to jest równoważne z nawróceniem, kiedy to osoba dotychczas żyjąca dla siebie zaczyna rozumieć potrzebę zmiany kryterium swoich ocen i działań. Nawrócenie nie obejmuje tylko jakiegoś jednego momentu w jej życiu, ale rozciąga się na cały czas, w którym czuje się ona wezwana do czuwania i odnowy swego postępowania.
Z takiej postawy nie tylko rodzi się pragnienie zapalania innych ogniem ewangelicznej miłości — nawracanie się staje się też dla człowieka źródłem motywacji i właściwej strategii działania. Poważne traktowanie własnego nawrócenia jest podstawą wiarygodności głoszenia Ewangelii i dawania świadectwa. Ten, kto doświadcza miłosierdzia, występuje wobec innych jako świadek: jest pokorny, a zarazem pewny tego, co proponuje innym.
Jest pokorny, bo uświadamia sobie niezasłużoność łaski, której sam doznał, i dobrze wie, że to, czym się dzieli, jest nie jego własnością, lecz bezinteresownym darem Boga, pochylającego się nad nędzą człowieka. Prawdziwy reformator nie głosi samego siebie, ale oznajmia wielkie rzeczy, których doznał od Boga. Czyniąc to, zdumiony jest hojnością Bożej dobroci oraz niezawodnością Bożych obietnic. Proponuje innym prawdę, której mocy doświadczył, i jest pewny, że weryfikuje się ona nawet w najbardziej skomplikowanych okolicznościach życia, w jakich zazwyczaj się mówi, że „nic się nie da zrobić”. Pokonując sceptycyzm, potwierdza, że Bóg w cudowny sposób prowadzi człowieka umiejącego Mu zaufać i powierzyć swoje życie. Idąc odważnie w pielgrzymce wiary, po prostu dostrzega, że nie jest sam, że — tak jak do uczniów idących do Emaus — dołącza do niego zmartwychwstały Pan, który pokazuje mu konieczność obumierania dla własnych planów (zob. Łk 24,15-32). Owo obumieranie jest potrzebne, by to, co kryje się w jego sercu, mogło się w pełni ujawnić.
Jest jakiś przedziwny paradoks w tym, że reformator realizuje swoje najskrytsze marzenia dopiero wtedy, gdy stwierdza, że sam nie da rady ich zrealizować. Chodzi tu jednak nie o rezygnację z jakichkolwiek marzeń, ale o gotowość ich weryfikowania i przyzwalania na to, by mogły się spełnić na drodze zaplanowanej przez Boga. Odkrywa on swoje odwieczne powołanie, poprzez które został przewidziany i wyposażony do wykonania określonych zadań. Zarazem jednak doświadcza, że jest tylko częścią jakiejś większej całości, w ramach której musi się odnaleźć i do której ma się dostosować. Widząc — dzięki wierze — precyzyjny ciąg zdarzeń składających się na swoje życie, nie może myśleć, że jest w centrum świata, choć dostrzega, że to, co otrzymał, zostało mu dane na jego miarę.
Powołany do służby w Kościele, wie, że jest ważny w planie Bożym, nie może jednak zapominać, że wszystko to stanowi bezinteresowny dar od Boga. Nie powinien więc przywłaszczać sobie Bożych dobrodziejstw, bo przez to samo utraci mandat do ich otrzymania. Nie zasługując na nie i nie mogąc ich wymusić lub uzyskać według własnego życzenia, ma możliwość wpływania na ich przyjęcie lub odrzucenie. Może je zatem stracić lub też w ogóle nie otworzyć się na nie.
Reformator odkrywa w Kościele swoją tożsamość prorocką i dzięki swemu doświadczeniu pomaga innym odczytywać wolę Boga. Jednak jako głosiciel słowa Bożego nie opiera się na własnym doświadczeniu ani na autorytecie swojej osoby, ale jest pewny mocy słowa, przy którym trwa jak przy lampie świecącej w ciemnościach (zob. 2 P 1,19). Z nową świeżością odczytuje aktualność słowa Bożego, które wskazuje najlepszy sposób rozwiązania konkretnej sytuacji.
Wymagając wiele od siebie, prawdziwy reformator umie stawiać wymagania innym, wiedząc, że do zbawienia idzie się przez krzyż i umieranie sobie. W tym wymaganiu wyraża się postawa ojcowska, w której świadomość, że człowieka stać na więcej, wyzwala w wierzących zapał i przekonanie, iż „warto spróbować”.
Stawianie wymagań zakłada jasne wskazanie celu i drogi, którą trzeba przebyć. Prowadzenie innych do świętości jest uwarunkowane programem formacyjnym, w którym podejmuje się odpowiednie środki do wzrostu w wierze i ćwiczeniu się w cnotach. Planowanie drogi duchowego rozwoju nie jest jednak wynikiem teoretycznych rozważań wspartych poprawnie zastosowanym prawem. Dobra strategia potrzebuje elastyczności. Nie ma ona nic wspólnego ze spontanicznością miotającą się z jednej skrajności w drugą, ale jest wolnością synów Bożych prowadzonych przez Ducha.
Człowiek Boży potrafi z całą pokorą szukać przykładu w życiu wielkich ludzi Kościoła, nie starając się pozyskać podobnej do nich chwały, ale ucząc się od nich zawierzenia. Jest zdolny porwać się na rzeczy nowe, których przed nim nikt jeszcze nie podejmował i które nie mają ludzkich gwarancji powodzenia — zakładają one konieczność liczenia na Boga i ufnego otwarcia się na znoszenie trudności. Kalkulując rachunek szans i zagrożeń, widzi jakby dalej i głębiej. Oznacza to, że postrzega swe działania w perspektywie wieczności rzucającej światło na wartość poświęcenia i krzyża jako drogi do zjednoczenia z Jezusem. Święty pojmuje znoszenie różnorakiego ubóstwa jako coś normalnego, obecnego w życiu oraz nauczaniu Jezusa. Zachowania przeciwne, domagające się ludzkich gwarancji i zabezpieczeń, traktuje on jako nieewangeliczne i podobne do postawy opisanego przez Pana Jezusa bogacza, któremu obrodziło pole i który zaczął planować zbudowanie dodatkowych spichlerzy (zob. Łk 12,18). Punktem odniesienia postępowania świętego jest realizm Ewangelii jako recepty na życie.
Wielkoduszność reformatora może być czasami niepokojąca dla jego otoczenia, które nie rozumie, jak można porywać się na dzieła przekraczające ludzkie możliwości. Ponadto przez swoją gotowość do poświęcania się zmusza on innych do przekraczania swego egoizmu i wyrywa ich z uspokajającego przekonania o wystarczalności ich dotychczasowych dokonań. Czyniąc więcej i z większym zaangażowaniem, zawstydza tych, którzy już opatentowali swoją życiową stabilizację i uważają ją za obowiązujący model doskonałości.
Święty — jak napisał kiedyś o. Pio z Pietrelciny — nie potrafi siebie odmówić nikomu i przez to eksploatuje swe siły i traci dla innych swój czas. Poświęcając się, staje się przedmiotem jeszcze większych „podchodów” ze strony zarówno ludzi prawdziwie potrzebujących, jak i wykorzystujących jego dobroć cwaniaków. Ci pierwsi, mając często takie potrzeby duchowe i materialne, których już nikt nie chce zaspokajać, pragną korzystać z jego pomocy. Dlatego słysząc o możliwości zyskania ulgi w cierpieniu, schodzą się i zjeżdżają, nie dając mu spokoju. Jednak na takiej postawie żerują też pasożytniczo nastawione jednostki, które — nie chcąc dźwigać własnego krzyża — chętnie obciążają nim innych.
Prawdziwy reformator stawia sobie bardzo wysokie cele, ale nie oskarża siebie ani innych, że jeszcze nie zostały one osiągnięte. Zachować cierpliwość wobec siebie samego i innych, to uznać ważność Bożej pedagogii, w której wszystko ma swój czas. Lepiej dać się wykorzystać, niż odmówić pomocy komuś rzeczywiście potrzebującemu. Nie godzi się podejrzewać bliźniego o niecne zamiary — każdemu należy okazać zaufanie. Nad tym wszystkim bowiem czuwa Pan Bóg, który obróci złe ludzkie knowania na dobro.
Pragnąc reformy Kościoła, święty jest człowiekiem modlitwy, w której kontempluje obecność Boga i doświadcza Jego wspomagającego działania. Nie można reformować Kościoła i świata bez dostrzegania w nich boskiego pierwiastka dobroci, obecnej w akcie stworzenia. Kontemplacja świata jako miejsca objawiania się Boga prowadzi świętego do podjęcia współpracy w przywracaniu harmonii stworzeniu zdezintegrowanemu przez grzech. Spędzając minuty i godziny na adoracji Chrystusa, człowiek Boży w pewien sposób odpoczywa i utwierdza się w nadziei, bo odkrywa, że Ktoś czuwa nad światem. Modlący się wie, że jest tylko włodarzem Bożych skarbów, które zostały mu powierzone na jakiś czas. Przynaglany miłością, zdaje sobie sprawę, że będzie musiał się rozliczyć z otrzymanych talentów. Modlitwa pozwala stawać w obliczu Boga i nabierać dystansu do spraw ziemskich. Kontemplacja oblicza Chrystusa ukazuje prawdziwą wielkość człowieka, dla którego Bóg zechciał stać się człowiekiem i przyjął bolesną mękę.
Święty przyjmuje krzyż nie jako dopust Boży, ale jako dotknięcie ręki miłosiernego Boga, który pozwala mu na udział w losie Chrystusa. Znając smak życia, wie, że bez trudu nie da się niczego osiągnąć, i jest gotowy zaakceptować trudności jako nieodłączny element ziemskiej egzystencji. Nie może się bowiem naiwnie łudzić, że wszystko musi mu się udawać.
Doświadczanie porażki staje się też częścią Bożej pedagogii, w której reformator sprawdza swoje przylgnięcie do planu Bożego i gotowość porzucania własnych bożków oraz wyzwalania się z różnych przywiązań. Wzrasta jego pokora i wiarygodność, bo — sam doświadczony — może rozumieć tych, do których został posłany.
Dzisiaj modne są poradniki kształtujące w człowieku postawy asertywne, pozwalające na skuteczną obronę własnych praw. Postawa człowieka potrafiącego bronić swojej godności, zwłaszcza w konfrontacji z agresywnym złem, jest potrzebna, by zachować wewnętrzną wolność i zdolność do nieskrępowanego czynienia dobra. Człowiek asertywny nie bierze jednak pod uwagę praw drugiego i często nie zachowuje właściwej miary i miłości w kontakcie z innymi. Prawdziwy reformator ma poczucie własnej godności i potrafi się uprzeć przy swoim, nie czyniąc tego kosztem bliźniego i nie zmuszając go do poznawania gorzkiego smaku porażki. Chodzi mu bowiem nie o pokonanie przeciwnika, ale o pozyskanie brata. Nie ma on na celu tylko swoich spraw, ale pozostaje zatroskany o dobro bliźniego. Autentyczna miłość siebie nie wyklucza bowiem miłości bliźniego, co więcej — jest jej warunkiem i miarą.
Andrzej Derdziuk OFMCap (ur. 1962), teolog, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów w Lublinie, kierownik Katedry Historii Teologii Moralnej w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ostatnio opublikował m.in. książki Szata świadectwa i Aretologia konsekrowana, czyli cnoty zakonne.
opr. aw/aw