Fragmenty książki - "Rozbita latarnia"
ISBN: 978-83-60082-97-3
wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007
Gdy szaleniec Nietzschego rozbija swą latarnię na rynku i ogłasza, że Bóg umarł, dziwi się, jak to możliwe: „Kto dał nam gąbkę, by zetrzeć cały widnokrąg?”.
Jaki horyzont został zatarty? Horyzont kontemplacji, horyzont, w którym Bóg jest tłem całego zwykłego doświadczenia. Jednakże jak to właśnie stwierdziliśmy, narcyzm, pragmatyzm i zbytnia nerwowość mogą tak radykalnie ograniczyć świadomość, że już więcej nie widzimy, nie czujemy i nie myślimy o niczym poza horyzontem naszych doraźnych zmartwień i kłopotów. Końcowym rezultatem jest wyłonienie się na Zachodzie nowego typu osobowości, który ostro kontrastuje z dawnym, a który można by opisać jako osobowość niekontemplacyjną. Osobowość niekontemplacyjna, w dużej mierze nowa w dziejach, odznacza się między innymi siedmioma cechami szczególnymi, przy czym wszystkie ostro kontrastują z dawnymi.
1) Dla niekontemplujących rzeczywistość nie ma wymiaru tajemnicy poza sferą empiryczną. Dlatego empiria jest podstawą wszystkiego, co w ludzkim doświadczeniu uważa się za słuszne
Do wierzeń przeciętnego człowieka należy dzisiaj przekonanie, że już przeniknęliśmy i odkryliśmy najgłębsze tajemnice
rzeczywistości w tym sensie, że chociaż dopuszczamy, iż nauka będzie wiecznie odkrywać nowe rzeczy, nie oczekujemy już od nauki (ani od kogokolwiek) odkrycia innych wymiarów rzeczywistości niż te, które są empirycznie oczywiste. Dla większości z nas ostateczny egzorcyzm nad duchowością już się odbył. Nie ma już więcej żadnych nadprzyrodzonych wymiarów rzeczywistości, a w wielu przypadkach nawet religii. Nie spodziewamy się już nigdy znaleźć ducha wyzierającego z materii ani natury kamuflującej nadprzyrodzoność. Nie ma innych tajemnic niż empiryczne.
Dzisiejsza osoba niekontemplacyjna nie jest nękana przez zapach niewidzialnych róż. Nie jest jej potrzebne zadawanie starego pytania metafizycznego: „Dlaczego coś raczej istnieje, niż nie istnieje?”. Rzeczywistość po prostu jest, jako coś założonego. Co jest rzeczywiste, jest empiryczne, może być doświadczone przez zmysły i nie potrzebuje wyjaśniania poza swoim bezpośrednim empirycznym uwarunkowaniem przyczynowym. Gdy ludzie z przeszłości widzieli nieskończone zaplecze wszelkiej rzeczywistości czy wydarzenia, wszędzie były anioły i demony, ludzie dzisiejsi widzą rzeczywistość na tle horyzontu bardzo konkretnego, empirycznego, bezpośredniego i pragmatycznego.
Co więcej, inaczej niż osoba z przeszłości, dla której centralną sprawą było podziwianie rzeczy, osoba dzisiejsza skupia się na rzeczach pod kątem ich wymiaru pragmatycznego. Rzadko zwraca się ku rzeczywistości w celu nieutylitarnym.
Dla dzisiejszej osoby niekontemplacyjnej rzeczywistość jest, jak w jasnych słowach Bertranda Russella, „właśnie tu, i to wszystko!”. Jest czymś danym, czymś, co zakładamy. Nie zawiera tajemnic innych niż empiryczne, a podchodzi się do niej raczej z zamiarem pragmatycznym niż z podziwem.
2) Dla niekontemplujących nie ma nic sakralnego
Osoba dzisiejsza, niekontemplacyjna, zaczyna od poglądu, że nie ma żadnych sakralnych tabu. Inaczej niż dawne pokolenia, które sądziły, że „bojaźń Boża jest początkiem mądrości”, niekontemplujący wierzy, że wyegzorcyzmowanie wszelkiego lęku przed sacrum jest właściwą ścieżką do wiedzy.
Minione pokolenia przypisywały wartość pewnej dziewiczości, ostrożności i powściągliwości w poznawaniu. Sądziły, że rzeczywistości towarzyszy pewien autorytet, którego nie należy podważać. Zatem pewne wymiary rzeczywistości niosły ze sobą mistyczność (w najgłębszym sensie tego słowa), której nie sposób uczynić łatwo dostępną przez poznawanie na wszystkie strony. Tego typu koncepcja dla dzisiejszej osoby niekontemplacyjnej ma posmak lękliwości, ignorancji i naiwności. Ważne są wartości niekontemplacyjne, a ponad wszystko doświadczenie, wszelkiego rodzaju doświadczenie.
Dla osoby współczesnej nie ma tabu pochodzącego z samej natury rzeczy ani też nie ma w ramach rzeczywistości misterium ani mistyczności, chyba że na skutek ignorancji albo też braku okazji czy chęci do doświadczenia. Rzeczywistość w ogóle jest oswojona, pozbawiona mistyczności, postrzegana jako pozbawiona wymiaru, przed którym istoty ludzkie musiałyby „zdjąć buty” dla wyrażenia szacunku i czci. Dla niekontemplujących droga do prawdy, do rzeczywistości, do bezpośredniej wiedzy, prowadzi nie przez ostrożną powściągliwość i szacunek, lecz przez ścisłe badanie, doświadczalne wypróbowanie, które jest wolne od wszelkich tabu i wahań, jakie mogłyby wyniknąć z poczucia sakralności albo z lęku przed pogwałceniem naturalnych cech rzeczywistości.
W dzisiejszej niekontemplacyjnej atmosferze czyste badanie empiryczne umniejsza mistyczność i tajemnicę oraz wypędza poczucie sakralności, które jest ostatecznie widziane jako przesąd zrodzony z lęku. I tak na przykład dla minionych pokoleń zjedzenie przez Adama i Ewę jabłka (pożądanego ze względu na wiedzę, którą ma dać) było widziane jako pogwałcenie sacrum i posunięcie przeciwne prawdziwej wiedzy. Dla dzisiejszych niekontemplujących to pogwałcenie sakralnego tabu jest początkiem mądrości.
Osoba kontemplująca z przeszłości była bardziej dziecięca i promieniowała pewną niewinnością graniczącą z naiwnością; dzisiejsza osoba niekontemplacyjna jest bardzo dorosła i promieniuje wyrafinowaniem graniczącym z cynizmem. Z tego porównania blisko do rozważenia kwestii, jak te dwie osobowości, kontemplacyjna i niekontemplacyjna, rozumieją związek między moralnością a poznaniem. Dla osoby kontemplacyjnej z przeszłości więź między moralnością a poznaniem była następująca: wszelkie moralne skupienie na sobie szkodzi naszej zdolności do właściwego poznania. Dlatego należy być ostrożnym, powściągliwym, a nawet skrupulatnym względem tabu, które się narusza. Wszelkie samolubstwo, pobłażanie samemu sobie, brak czystości i brak szacunku przy doświadczaniu zaszkodzi czystości serca i zniekształci prawdę. Jak w przypadku Adama i Ewy, doprowadzi do pewnego zaciemnienia umysłu.
Dla dzisiejszych niekontemplujących związek między moralnością a poznaniem, właściwym doświadczeniem i prawdą rysuje się inaczej. Doświadczalne sprawdzanie (i próbowanie) wiedzy na wszelkie sposoby w dużym stopniu zastępuje czystość, ostrożność, powstrzymanie się i wzniosłość jako szlak do prawdziwej wiedzy. Co więcej, naukowe analizy zastępują dawne moralne prawdy absolutne chrześcijaństwa i prawo naturalne, przejmując rolę egzorcystów, którzy śledzą i oczyszczają świadomość. Dzisiaj nie obawiamy się, że można by zakłócić doświadczenie z powodu niepowściągliwości, lecz że można by przegapić doświadczenie z powodu swojej sztywności. Gdy minione pokolenia obawiały się, że brak powściągliwości doprowadzi do zaciemnienia umysłu, obecne pokolenie obawia się, że brak zapału do doświadczania pozostawi człowieka na dość dziecinnym poziomie znajomości rzeczy.
3) Dla niekontemplujących ludzka metafizyka jest rozwiązaniem ostatecznym, a agnostycyzm ma określone ograniczenia
Kontemplujący jest przekonany, że skoro Bóg jest radykalnie i całkowicie inny niż my oraz rzeczywistość, jaką znamy, to tym samym możemy żyć cierpliwie i wierzyć w Boga, mimo nierozwiązalnych, zdawałoby się, paradoksów, cierpienia, nieukaranej niesprawiedliwości. W przeciwieństwie do niego dzisiejszy niekontemplujący skłonny jest sądzić, że skoro istnieją nierozwiązywalne paradoksy, nieukarana niesprawiedliwość i pytania, na które nie da się odpowiedzieć w ramach obecnego układu odniesienia, Bóg nie może istnieć... albo, jeśli istnieje, nie jest w pełni wszechmocny i Jego cechy metafizyczne są podobne do naszych.
Dla kontemplującego Boże drogi nie są naszymi drogami, Jego myśli nie są naszymi myślami. Istnieją dwa zestawy praw rządzących rzeczywistością, jedne dla skończoności, drugie dla nieskończoności. Przy takim spojrzeniu przyjmuje się, że umysł ludzki nie potrafi odpowiedzieć na pewne pytania (o zło, przeznaczenie, nieukaraną niesprawiedliwość), ponieważ umysł ludzki, skończony i działający w ramach skończonego systemu symboli, jest z założenia zbyt ograniczony... Rzeczy nieskończone nie mogą być uchwycone przez skończone umysły.
Dzisiejsze spojrzenie takie nie jest. Dla umysłu niekontemplacyjnego istnieje koniec końców tylko jeden system praw rządzących rzeczywistością, jedna metafizyka, nasza własna. Nie ma szerszego układu odniesienia. Każda próba uczynienia zrozumiałą obecnej, sprawiającej problemy sytuacji, poprzez odwołanie się do wyższego układu odniesienia (tajemnicy Boga) jest postrzegana jako ignorancja, przesąd lub brak śmiałości. Przy takim spojrzeniu istnieje mniej racji dla kontemplowania, gdyż po prostu sądzimy, że w zasadzie już wiemy wszystko, czego da się dowiedzieć. Jeśli Bóg jest, już wszystko o Nim wiemy!
A zatem w przeciwieństwie do kontemplującego, którego poczucie tajemnicy pozwala mu (lub jej) na nieograniczone zapytywanie i takież możliwości odpowiedzi, niekontemplujący pyta i bada tylko w tym zakresie, jaki dopuszczają istniejące możliwości empiryczne. Agnostycyzm niekontemplującego jest niewiedzą ograniczoną, pytanie i zaciekawienie kończą się tam, gdzie wyczerpują się możliwości sprawdzenia empirycznego. W związku z tym niekontemplujący nie przeżywa swojego życia, zastanawiając się, czy granice naszego obecnego spojrzenia nie są za wąskie i zbyt krępujące. Nie sięga stale ku wymiarom wykraczającym poza empirię i nasze obecne możliwości bytowe. Jego ciekawość dotyczy tylko tajemnic empirycznych (np. teorii Einsteina). Teoretyczna możliwość, że mogłyby istnieć niewidzialne róże, jest z góry wykluczona, a ciekawość ma ograniczone podwórko.
4) Osobę niekontemplującą cechuje niższy poziom symboliczności
Jako istoty ludzkie różnimy się od zwierząt zdolnością do tworzenia symboli. Tworzymy i stosujemy symbole, zwierzęta tego nie potrafią. To symbole nadają znaczenie naszym działaniom. Najprościej mówiąc, nasze doświadczenie wyraża się w tym, co wyrażają symbole, jakich używamy do jego interpretacji. Dlatego doświadczenie ma taką głębię, jaką mają symbole, których używamy do jego interpretacji. Wymaga to jednak wyjaśnienia.
Ludzie i zwierzęta wykonują wiele takich samych czynności. Tak jak my zwierzęta pracują, żyją w społecznościach, jedzą, bawią się, współżyją płciowo, rodzą, troszczą się o młode. Dla nas jednak te czynności, przynajmniej potencjalnie, mają o wiele głębsze znaczenie, ponieważ podchodzimy do nich inaczej i otaczamy je pewnymi symbolami.
Dla przykładu, istoty ludzkie mogą jeść na dwa sposoby, z symbolami i bez nich. Często jemy bez symboli. Jedzenie mało się wtedy różni od tankowania paliwa. Podchodzimy do stołu z pustym zbiornikiem, szybko i bezrefleksyjnie (i bez smakowania naszego pożywienia) połykamy posiłek, a następnie, jak samochód wracający na drogę, odchodzimy od stołu, żeby wrócić do pilnych spraw. Odżywiliśmy nasze ciała, ale doświadczenie to było nierefleksyjne, nawykowe, mało się różniło od jedzenia przez zwierzęta.
W całkiem inny sposób możemy jeść, korzystając z symboli. Wyobraźmy sobie taką scenę: dwoje zakochanych siada razem do kolacji. Przed posiłkiem rozmawiali, może wypili drinka. Teraz podchodzą do stołu starannie nakrytego płóciennym obrusem, ze świecami, porcelaną i kryształami. Biorą się za ręce i odmawiają modlitwę. Potem powoli, długo, jedzą razem. Kończą toastem i modlitwą dziękczynną. W tym przypadku dzieje się o wiele więcej niż po prostu zjedzenie posiłku. Jedzenie zostało otoczone symbolicznym „ogrodzeniem”, rytuałem, mistyką, estetyką, romantycznością i Opatrznością. To „ogrodzenie” kreuje znaczenie i głębię doświadczenia, których by bez niego nie było.
Symbole nadają życiu znaczenie, a my poza czynnościami najbardziej nawykowymi w zasadzie zawsze posługujemy się nimi dla interpretacji doświadczenia. Jednakże symbole nie są takie same, jedne otwierają nas na głębsze pokłady znaczenia niż inne. Dajmy więc znów tylko jeden przykład: wyobraźmy sobie mężczyznę w średnim wieku, którego gnębią chroniczne bóle pleców. Co może oznaczać ten ból? Może znaczyć, że ten ktoś cierpi na artretyzm (symbol medyczny), że dotyka go kryzys wieku średniego (symbol psychologiczny), że przeżywa misterium paschalne, a to właśnie jest jego krzyż (symbol religijny, może też mieć wszystkie trzy znaczenia). Ważne jest tutaj to, że symbole, za których pomocą wkraczamy w nasze doświadczenie i je interpretujemy, mogą być wyższe i niższe (bo taka jest różnica między chorowaniem na artretyzm a zjednoczeniem się z misterium paschalnym!).
Osoba niekontemplująca, inaczej niż kontemplująca, skłonna jest żyć w warunkach, które zarówno Philip Rieff, jak i Allan Bloom nazwaliby niskim ogrodzeniem symbolicznym. Podczas gdy osoba kontemplująca (z minionych pokoleń) skłonna była przedstawiać swoje cierpienia miłosne jako „nieśmiertelne tęsknoty”, niekontemplująca powie raczej, że jest „napalona”. Gdy kontemplująca powie o „opatrznościowym spotkaniu”, niekontemplująca zapewne nazwie je „przypadkiem”. Kontemplująca mówi o znalezieniu „bratniej duszy”, niekontemplująca jest bardziej skłonna doszukiwać się „siły hormonów”. To, co osoba kontemplująca nazwie uwikłaniem się w bolesny związek, niekontemplująca uzna raczej za „obsesyjną nerwicę”. A gdy kontemplująca powie o ludzkim niepokoju jako o „nostalgii za nieskończonością i znaku tego, że na ziemi jest się pielgrzymem”, niekontemplująca, czując to samo niezadowolenie, będzie się zastanawiać, czy potrzebuje zmiany pracy, czy nowego małżeństwa.
Dla niekontemplujących wyższe symbole są najczęściej czymś nieuzasadnionym, naiwnym, potrzebują oni egzorcyzmów realizmu i analizy. Niekontemplujący przyznaje, że głębsze uczucia są realne, ale wszelka interpretacja ich znaczenia, która wykracza poza sens zmysłowy, jest w ostatecznym rachunku nierealistyczna. Dla niekontemplujących życiem należy się cieszyć „bez otaczania go wysokim ogrodzeniem symboli”. Nieobecność Boga w ramach zwykłego doświadczenia jest, jak to potem stwierdzimy, silnie związana z obniżoną wysokością naszego ogrodzenia symbolicznego.
5) Osoba niekontemplująca już nie łączy „świątyni” na ziemi ze „świątynią” w niebie
W słowie „kontemplacja” kryje się słowo łacińskie templum, które znaczy „świątynia” (ang. temple). Okoliczność ta jest znacząca i nie stanowi tylko ciekawostki etymologicznej. Starożytni wierzyli, że słowo „świątynia” na długo przedtem, zanim odnosiło się do budowli na ziemi, oznaczało miejsce w niebie, pewien boski układ gwiazd, mieszkanie bóstw. Częścią ówczesnego pierwotnego pojęcia kontemplacji było budowanie na ziemi czegoś (budynku, osobowości, struktury moralnej), co by odpowiadało świątyni w niebie. Kontemplacja oznacza połączenie dwóch świątyń, tej na ziemi i tej w niebie.
W tym pojęciu kontemplacji założona jest idea posłuszeństwa: życie ludzkie musi być zgodne z pewną uprzednio istniejącą boską harmonią. Religijnie była ona nazywana „wolą Bożą”, a osoba kontemplująca spędzała życie na poszukiwaniu i wypełnianiu woli Bożej. Za archetyp grzechu uważano właśnie odmowę ugięcia kolan przed tą wolą (Adam, Ewa i Lucyfer byli nieposłuszni, stwierdzając: „Nie będę służyć!”). Klasyczny pobożny gest uklęknięcia zawiera w sobie to, co jest założone w pojęciu kontemplacji. Ta idea kontemplacji jako posłuszeństwa, tak oczywista w przeszłości, jest zarazem obca i w dużej mierze wstrętna dla dzisiejszej osobowości.
Występuje dziś mniej lub bardziej jawne odrzucenie idei posłuszeństwa wobec jakiejkolwiek istniejącej uprzednio woli Bożej, bez względu na skutki. Jest to stwierdzenie prawdziwe i w odniesieniu do kręgów kościelnych, i do tych poza nimi. Zarówno rozumienie, jak i praktykowanie klękania prawie zupełnie zanikło. Nie jest to przypadek. Ta zmiana wskazuje na więcej niż na zmianę obrzędowości, stylu pobożności, praktyk liturgicznych. Stawką jest tu coś więcej. Dzisiejsza osobowość w zwyczajnym funkcjonowaniu jest po prostu mniej świadoma obecności Boga, Jego Opatrzności i wymagań. Jeżeli Bóg dawnej pobożności był zbyt wymagający, zbyt groźny, zbyt przywiązany do niezmiennych, wiecznych struktur moralnych i ułożonego z góry planu gry, to Bóg dzisiejszy jest zbyt odległy, za mało zaangażowany, zbyt obłaskawiony, żeby zasługiwał na jakąkolwiek adorację.
6) Niekontemplujący jest nastawiony na pracę i zbyt zajęty, by pójść na wesele
W biblijnej przypowieści o godach królewskich widzimy, że wszyscy ludzie z początku zaproszeni na wesele w końcu nie przyszli na ucztę. Ich porażka, nieprzybycie, wynikły wyłącznie z tego, że byli zajęci. Uczta trwała, ale oni byli zbyt zaabsorbowani mierzeniem pola, próbowaniem wołów i wyjazdem na miesiąc miodowy, żeby to zauważyć.
Przypowieść ta jest Jezusową metaforą świadomości niekontemplacyjnej. Najprościej mówiąc, wypełniony kalendarz nie zostawia miejsca na podziw, a pragmatyczne zainteresowania poważnie go redukują. Gdy życie jest zdominowane przez kłopoty, naciski, zarabianie na życie, prowadzenie domu, listy spotkań i potrzebę sprostania wymaganiom kultury nastawionej na wyniki, wtedy powstaje ciągła presja na rzecz raczej manipulowania rzeczami, niż ich podziwiania. Gdy manipulowanie rzeczywistością zastępuje jej podziwianie, wtedy z definicji występuje redukcja świadomości. Ujmując to przenośnie, zajęcie się pomiarami gruntu i próbowaniem wołów zmniejsza szansę na bycie świadomym, że właśnie trwa Boża uczta w sercu zwykłego życia.
Gdy Nietzsche pyta: „Kto dał nam gąbkę, by zetrzeć cały widnokrąg?”, można by, rzecz jasna z dodaniem pewnych niuansów, odpowiedzieć, że nastawiona pragmatycznie świadomość rzeczywiście pomaga w „zatarciu” znacznej części horyzontu.
7) U niekontemplujących zwyczajna świadomość jest zniekształcona przez niezdrowe skupienie na sobie
Dostrzegliśmy już, jak dalece dzisiejsza zachodnia świadomość jest narcystyczna, co przejawia się zwłaszcza w tym, że bardzo nikłe jest poczucie wspólnoty, a często występuje niezdolność do umotywowania siebie samego poza sferą własnych upodobań. Ten narcyzm, który znamionuje osobę niekontemplacyjną, na dwa sposoby pomniejsza zwyczajną świadomość.
Po pierwsze narcystyczne zmartwienia i obsesje stają się filtrem, przez który widzimy rzeczywistość. Rzeczywistość odbija się w dużej mierze w lustrze naszego własnego „ja” i jego potrzeb. To zarówno zniekształca, jak i pomniejsza rzeczywistość w ten sposób, że podziw i zachwycone spojrzenie ustępują miejsca zniekształceniu i manipulacji. Niech mi będzie wolno zilustrować to jednym przykładem.
James Joyce w Portrecie artysty z czasów młodości z wielką siłą wyrazu odmalowuje różnicę między zachwyconym spojrzeniem, które cechuje świadomość kontemplacyjną, estetyczną, a spojrzeniem narcystycznym, które cechuje świadomość zniekształconą, manipulacyjną i pożądliwą. Opisuje młodego mężczyznę idącego pewnego dnia wzdłuż plaży, który dostrzega bardzo piękną, młodą, skąpo ubraną dziewczynę kąpiącą się w morzu. Początkowa reakcja mężczyzny jest typowa dla młodego pobudzonego hormonalnie samca. Chowa się między skałami, by lepiej się przyjrzeć, ale właśnie wtedy doznaje niezwykłego przeżycia. Nie odczuwa pożądania, wyobrażenia o posiadaniu i seksie nie opanowują jego świadomości, albowiem dostrzega tylko absolutną piękność dziewczyny. Po prostu wpatruje się i podziwia. Nie marzy o zdobyciu dziewczyny, nie ma fantazji seksualnych, czuje tylko zachwyt nad pięknością.
Spojrzenie tylko z podziwem jest rzadkie. Zazwyczaj nasz narcyzm zniekształca i pomniejsza to, czego jesteśmy świadomi. Nasze zmartwienia, obsesje, potrzeby uczuciowe i seksualne, nasze poranienie, jednym słowem, nasz narcyzm pomniejsza to, co widzimy, do rozmiarów naszego własnego „ja”, z jego wieloma potrzebami, a to, co widzimy, zabarwia zgodnie z tymi potrzebami. Skutkiem narcyzmu jest też redukcja świadomości przez fałszywe rozdęcie naszej percepcji samych siebie jako jednostek tak dalece, że niesłusznie postrzegamy siebie jako niezależnych, gdy w rzeczywistości jesteśmy radykalnie i organicznie zależni od siebie, a także od kosmosu. U osób niekontemplacyjnych poczucie tej zależności jest słabe, słabe jest też poczucie zbiorowości, konieczności powiązań z innymi, teorematu Bella na temat rzeczywistości jako w pewnym sensie jednej całości, Ciała Chrystusa.
Zmartwienia, jakie wynikają z jednostkowych preferencji, tak samo jak kłopoty wynikłe z nacisku pragmatycznych planów, pomagają zatrzeć rozległe horyzonty, a w rezultacie poczucie obecności Boga jest zazwyczaj w zwykłej świadomości nieobecne tak dalece, że jeśli Bóg w ogóle otrzymuje jakieś miejsce w ludzkiej świadomości, jest ono bardzo zawężone i wydzielone, a mianowicie ograniczone do kościołów i działalności stricte religijnej. Tu, w kościele i w ramach działalności wprost religijnej, możemy z pewnym wysiłkiem uświadomić sobie obecność Boga, ale nie ma już spontanicznego „współodczuwania” Boga w zwyczajnym doświadczeniu.
Opisujący to zjawisko stosowali różne metafory. Pisali o wierze jako pozostałości, zaćmieniu Boga, milczeniu Boga, życiu w cieniu Boga, religii jako tęsknocie, Bogu jako neurotycznym poczuciu winy, wierze jako braku śmiałości, religii jako powszechnej nerwicy obsesyjnej, Bogu jako wizytówce. Metafory te, niezależnie od tego, czy zaproponowali je ateiści, chcący wyjaśnić, czemu pewne pozostałości religii nadal istnieją, czy też wierzący, którzy wyjaśniają, dlaczego nasze doświadczenie Boga jest tak ograniczone, wszystkie koniec końców sugerują jedną i tę samą rzecz — Bóg nie jest żywotną ani ważną częścią zwyczajnego doświadczenia. Jak to sugerował przed wiekiem Nietzsche, w zwykłej świadomości Bóg umarł. Nadal żyje na krawędzi, w naszych kościołach, ale nawet tam Jego dni są policzone.
Staram się sugerować, że jest to w zasadzie prawdziwe, choć nie dlatego że Bóg nie istnieje i nie można Go doświadczyć, lecz dlatego że dzisiaj w kulturze zachodniej Jego doświadczenie jest bardzo ograniczone. Bóg jest obecny przed nami, ale my nie jesteśmy już obecni przed Bogiem, ponieważ już nie jesteśmy kontemplacyjni. Nasze mięśnie kontemplacyjne zanikają. Nasza zdolność do kontemplacji jest jak kończyna przez dłuższy czas unieruchomiona w gipsie: wyleczona i zdrowa, nie jest jednak zdolna do funkcjonowania bez rehabilitacji, potrzebuje ćwiczenia i terapii. Albo też, żeby użyć innego porównania, jest podobna do ciężarowca, który nadmiernie rozwinął pewne mięśnie kosztem innych i zniekształcił swoje naturalne ciało. Tak i my w kulturze zachodniej za bardzo skupiliśmy się na jednej części naszej świadomości i zaniedbaliśmy drugą tak bardzo, że nasza naturalna świadomość jest zniekształcona jak ciało ciężarowca. Nasze mięśnie kontemplacyjne były za mało używane i w konsekwencji zanikły. Potrzebują ćwiczeń.
Bóg nie jest już obecny w zwyczajnej świadomości, ponieważ zwyczajna świadomość nie jest już kontemplacyjna. Żyjemy bez zastanawiania się nad sobą, a ceną za to jest praktyczny ateizm. Stawiam tezę, że praktyczny ateizm jest przezwyciężany przez świadomość kontemplacyjną. Bóg będzie obecny w zwyczajnej świadomości, gdy zwyczajna świadomość będzie w pełni otwarta, a nie redukcjonistyczna.
* * *
Biorąc ten stan rzeczy za tło, w drugiej części książki przedstawię trzy ważne tradycje kontemplacyjne w chrześcijaństwie zachodnim, sugerując, że od ich odnowienia zależy odnowienie żywego poczucia Boga w naszym życiu. Agnostycyzm i ateizm (a także wszelka zniekształcona wiara religijna) okazują się ostatecznie brakiem kontemplacji.
Zanim jednak przejdziemy do zbadania głównych tradycji kontemplacyjnych w chrześcijaństwie zachodnim i praktycznych dróg powrotu do nich, warto w tym miejscu nawiązać do cech osobowości niekontemplacyjnej i zdefiniować dokładniej, co rozumie się przez termin „kontemplacja”.
Kontemplacja w sensie tu używanym ma cztery główne aspekty: a) zakłada poznanie doświadczalne; b) zakłada bezpośredni kontakt z kimś lub czymś; c) jest formą posłuszeństwa, uzgadnia czyjeś życie z Bogiem; d) stanowi doświadczenie rzeczywistości w sposób, który nie jest ani umniejszony, ani zniekształcony, ani zmanipulowany przez narcyzm lub pragmatyzm. Krótko mówiąc, kontemplacja jest „widzeniem twarzą w twarz”, bez niedokładnego odbicia w zwierciadle.
Cztery cechy zawarte w tej ogólnej definicji wymagają dalszych wyjaśnień:
1) Kontemplacja odsłania dodatkowy wymiar rzeczywistości
Tertulian napisał: „Chciałbym ci ofiarować różę, żebyś nie pogardzał Stwórcą” — ale rzecz jasna, róża musi otworzyć na mistyczne spojrzenie i wartościowanie. Kiedy postrzegamy rzeczywistość z podziwem, nie na sposób pragmatyczny ani manipulacyjny, wtedy ją kontemplujemy. Gdy rzeczywistości wolno być taką, jaka jest, a umysłowi ludzkiemu wolno jej w ten sposób doświadczać, zaczyna do nas dochodzić zapach niewidzialnych róż, a na czoło wysuwają się estetyczne, religijne, poetyczne, romantyczne, ironiczne i humorystyczne wymiary zwykłej rzeczywistości.
Jeżeli rzeczywistość jest postrzegana kontemplacyjnie, następuje fundamentalny zwrot w naszej postawie wobec niej: od zdziwienia jak i zdziwienia czy, które są same w sobie zasadne, zaczyna się zdumienie wobec. Gdy zaczynamy podziwiać, otwiera się brama do niewidzialnego, a my dostrzegamy niezauważaną uprzednio głębię zwykłej rzeczywistości. Kiedy rzeczywistość spotykamy kontemplacyjnie, „współodczuwanie” Boga w zwykłym doświadczeniu jest nie tylko możliwe, ale staje się naturalne i spontaniczne.
2) Kontemplacja zmienia podmiot
Kontemplacja prowadzi do pewnego rodzaju jedności z Bogiem, innymi i światem kosmicznym. To spotkanie i doznanie obecności innych radykalnie zmienia osobę podejmującą kontemplację. Klasyczne szkoły duchowości wskazywały na to, twierdząc, że wszelka kontemplacja oczyszcza i poszerza podejmujący ją podmiot. Współczesne szkoły duchowości, czerpiąc z nowych spostrzeżeń wziętych z psychologii i socjologii, podtrzymują to i dodają dalsze niuanse. Kontemplacja zmienia swój podmiot na sześć powiązanych sposobów:
a) Oczyszcza świadomość podmiotu
Kontemplacja jest autentycznym zjednoczeniem z innymi. Ta jedność staje się następnie światłem, które odsłania nam nasze osobiste upodobania, fantazje, nieuczciwości i samolubstwo. Doświadczenie jedności pomaga w przełamaniu niezdrowego narcyzmu. W rezultacie kontemplacja podcina korzenie naszego grzechu. Nie można pozostawać w autentycznej jedności z rzeczywistością i ukrywać się pod powłoką nieuczciwości, fantazjowania i samolubstwa. Autentyczna jedność nie da się z nimi pogodzić, przeciwnie, właśnie ta autentyczna jedność je przezwycięża. Dla tej przyczyny klasyczni autorzy dzieł o duchowości twierdzą, że w swoim początkowym stadium kontemplacja jest zawsze doświadczeniem bardzo bolesnym.
b) Nasila indywidualność swojego podmiotu
W pewnych religiach wschodnich radykalna jedność we wspólnocie (boskiej, ludzkiej, kosmicznej) jest rozumiana jako wchłonięcie jednostkowej podmiotowości. Kontemplacja w rozumieniu dotychczasowym i dzisiejszym zachodniej tradycji chrześcijańskiej sugeruje coś przeciwnego. Bynajmniej nie ograniczając ani nie eliminując indywidualnej samoświadomości, jedność kontemplacyjna (jak każda jedność autentyczna) raczej ją nasila. Indywidualność, z czym zgadza się nowsza psychologia i socjologia, nie tylko jest do pogodzenia ze wspólnotą, lecz także od niej zależy. Indywidualność zwiększa się proporcjonalnie z wejściem do wspólnoty. I odwrotnie, brak wspólnoty w końcu niszczy tożsamość. Kontemplacja zmienia zatem swój podmiot w taki sposób, że pogłębia jego samoświadomość.
c) Czyni podmiot mniej pragmatycznym
Jednym z bezpośrednich efektów kontemplacji jest to, że dziwienie się jak zmienia się na podziw wobec. Jedność kontemplacyjna rodzi następnie zachwyt, czystą radość z piękności bez dążności do zawładnięcia nią, manipulowania nią lub przyswojenia jej sobie. Spotkanie innych w autentycznej jedności redukuje dążność pragmatyczną.
d) Przywraca swojemu podmiotowi dziecięcy naturalny instynkt dziwienia się
Dziecko jest z natury kontemplacyjne, stale dziwi się wobec. Dla dzieci wszystko ma wymiar estetyczny i nadprzyrodzony. Dopiero później, gdy podchodzimy do rzeczywistości z filtrami coraz bardziej apriorycznymi, zaczynamy widzieć coraz mniej z estetyki i nadprzyrodzoności. Jako ilustrację G.K. Chesterton opisuje proste zjawisko wykluwania się pisklęcia z jajka. Dla dorosłego jest to zwyczajna, przyrodzona rzecz, prosty rezultat nieciekawych praw deterministycznych. Dla dziecka — i dla kontemplującego — jest to magia, dziw, cud, akt stwórczy. Dorosły opisuje to zdarzenie w kategoriach „praw”, „konieczności”, „codziennego i zwyczajnego porządku”. Dziecko woli nie używać w ogóle języka, jest całe ogarnięte podziwem. Natomiast słowa, jakich używa tu dziecko, sugerują magię i cud, np. „Bóg to zrobił”. Dorosły patrzy na to zdarzenie ze znudzeniem, a nawet cynizmem; dziecko wita je z niepohamowanym podnieceniem.
Kontemplacja ma za skutek przywrócenie podmiotowi dziecięcego instynktu dziwienia się. Nie znaczy to jednak, że dorosły powraca do naiwności dziecka. Zmysł krytyczny nie jest pomijany lub lekceważony przez świadomość kontemplacyjną. Staje się raczej szerszy i bardziej otwarty, w następstwie czego to, co było dotąd widziane jako zdrowy agnostycyzm (poczucie niewiedzy) i granica poznania, teraz jest widziane jako czasowa fiksacja na pewnym etapie rozwoju. Kontemplacja przywraca zdziwienie nie na zasadzie pominięcia zmysłu krytycznego, lecz dlatego że pomaga osiągnąć „drugą naiwność”, „pokrytyczność”. Jak pisze T.S. Eliot:
Nie ustaniemy w poszukiwaniach,
A kresem naszych wszelkich poszukiwań
Będzie dojście do punktu wyjścia
I poznanie tego miejsca po raz pierwszy.
Z faktu, że kontemplacja przywraca swojemu podmiotowi instynkt zdumiewania się, wynika, że jest ona dla osoby ludzkiej czymś naturalnym. Nie jest to coś, czego musimy się nauczyć, lecz coś, czego musimy nauczyć się na nowo i uczyć wciąż, przez całe nasze życie.
e) Jednocześnie powiększa wiedzę i nieprzejrzystość
Gdy zasięg i jasność wizji stopniowo narastają w percepcji kontemplacyjnej, podobnie wzrastają ciemność i nieprzenikliwość jej tła. Mówiąc zwyczajnie, znaczy to, że gdy więcej się dowiadujemy, dowiadujemy się też, czego nie wiemy i jak wiele jest jeszcze do dowiedzenia się na temat tego, co wiemy. A za św. Janem od Krzyża: „Zaczynamy więcej rozumieć raczej przez nierozumienie niż przez rozumienie”. W dokładnie tym samym stopniu, w jakim zaczynamy widzieć rzeczy jasno, nasze poznanie staje się głębsze, ciemniejsze i coraz bardziej niewysłowione.
f) Poszerza swój podmiot
O co tu chodzi? Zwykłemu postrzeganiu towarzyszy równolegle pewna tęsknota czy nostalgia za nieograniczonym byciem, nieograniczonym poznawaniem, nieograniczoną miłością. Nasza własna osobowość i doświadczenie zawsze wydają się nam za małe i krępujące. Tęsknimy za staniem się częścią wszystkiego, co jest, i do tego żeby to, co jest, było częścią nas. To pragnienie zjednoczenia ze wszystkim, co istnieje, jest w pewnej mierze urzeczywistniane w zjednoczeniu, do jakiego prowadzi kontemplacja. Przez postrzeganie kontemplacyjne, przez stanięcie nago przed rzeczywistością i pozwolenie rzeczywistości, by była dla nas tym wszystkim, czym jest sama w sobie, dopuszczamy rzeczywistość do naszego życia w taki sposób, że staje się ona częścią nas, a my częścią niej. To przez tego rodzaju zjednoczenie (a nie przez nerwowe usiłowania, by być wszędzie w tym samym czasie dzięki sławie, podróżom, nadmiernej aktywności, łapczywości na doświadczenia i monumentalne osiągnięcia) nasze osobowości pokrywają się zasięgiem ze wszystkim, co istnieje. W kontemplacji przezwycięża się mękę niewystarczalności wszystkiego, co osiągalne, ból życia nie do zaspokojenia.
* * *
Przed tą zwięzłą dygresją na temat istoty kontemplacji i jej najważniejszych cech sugerowałem, że ateizm, agnostycyzm i zdeformowana religijność są ostatecznie rezultatem braku kontemplacji. Bóg będzie obecny w zwykłym doświadczeniu, gdy to zwykłe doświadczenie jest optymalnie otwarte i nieredukcjonistyczne. Gdy zwykła percepcja jest kontemplacyjna, pojawia się „współodczuwanie” Boga.
Zatem problem niewiary wierzących dzisiaj, problem zniknięcia Boga ze zwykłego doświadczenia jest problemem z kontemplacją. Przyćmienie Boga jest przyćmieniem kontemplacji. Zredukowana świadomość jest gąbką, która zmywa cały horyzont. Wynika stąd, że droga wyjścia prowadzi poprzez odzyskanie zmysłu kontemplacyjnego. Gdy odzyskamy naszą zdolność do zdumiewania się w ramach zwykłego doświadczenia, znowu będziemy mieli powód do zdumienia.
W 1746 roku Denis Diderot, nawiązując do oświeceniowego credo, rzucił wierzącym takie wyzwanie: „Jeśli religia, którą głosisz, jest prawdziwa, możesz jej prawdziwość uczynić oczywistą i udowodnić niezbitymi argumentami. Znajdźże owe argumenta. Po cóż nękać mnie cudami, skoro aby mnie zmiażdżyć, wystarczy sylogizm?”.
Komik Woody Allen wiele lat później stwierdził: „Gnębią mnie wątpliwości. A jeśli wszystko jest złudzeniem i nic nie istnieje? W tym przypadku zdecydowanie przepłaciłem za towar. Gdyby tylko Bóg zechciał mi dać jakiś wyraźny znak, coś w rodzaju dużego depozytu na moje nazwisko w szwajcarskim banku”.
Książka ta radykalnie kwestionuje ideę, że drogą do doświadczenia Boga są sylogizmy albo też cuda tego rodzaju (które są traktowane w pewnych kręgach fundamentalistycznych jako autentyczna apologia teizmu). Tylko życie w pewien określony sposób pozwala nam odnaleźć Boga.
Błogosławieni czystego serca, kontemplujący, będą oglądać Boga. Istnienie Boga, jak istnienie powietrza, którym oddychamy, nie musi być dowodzone. Należyte spotkanie Go to raczej sprawa rozwinięcia zdrowych płuc. Właściwa postawa kontemplacyjna rozwija płuca. Kontemplacja stwarza warunki, by Boga spotkać, poddać się Mu i Go celebrować — tak jak Maryja rozważająca słowo Boże, zanim stała się brzemienna za sprawą Ducha Bożego — i stanowi drogę do przezwyciężenia ateizmu, agnostycyzmu i zniekształceń religijności.
Kontemplacja nie jest jednak zjawiskiem prostym ani też zwykłym ćwiczeniem, które możemy wykonać po weekendowym szkoleniu w ramach praktykowania pewnych nabytych technik. Jest to pewien styl życia, który angażuje każdy wymiar naszej osobowości (moralny, duchowy, psychologiczny, uczuciowy, fizyczny, płciowy, estetyczny) i każdy wymiar naszego życia (prywatnego i społecznego).
Teraz zajmę się zwięzłym naszkicowaniem trzech takich tradycji kontemplacyjnych (albo dokładniej duchowości kontemplacyjnych), jakie istniały i istnieją w zachodnim chrześcijaństwie. Te tradycje nie pretendują do roli źródła sylogizmów, jakich domaga się sceptycyzm. Nie obiecują też cudów. Obiecują natomiast, że na końcu długiej podróży do optymalnej otwartości, podróży, która ostatecznie wymaga nawrócenia w każdym wymiarze naszej osobowości, Bóg stanie się spontanicznie częścią i elementem naszej zwykłej świadomości.
opr. aw/aw