Rozważania o wierze

Z zagadnień teologii duchowości - Część druga - Dynamizm wiary

Dynamizm wiary

Wiara jako wyraz naszej relacji do Boga jest zjawiskiem dynamicznym, jest podlegającym nieustannym zmianom procesem. Proces ten dokonuje się z inicjatywy Boga i w wyniku - zawierającej zawierzenie Bogu - odpowiedzi człowieka. Pan Bóg burzy naszą stabilizację i poprzez sytuacje trudne podważa nasze dotychczasowe zawierzenie, by w wyniku prób wiary i ogołocenia zdynamizować je. Sytuacje trudne, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, domagające się naszego nawrócenia, winny zdynamizować nasze przylgnięcie do Chrystusa, oparcie się na Nim, powierzenie się Jemu i oczekiwanie wszystkiego od Boga.

Wiara, jeżeli w niej nie wzrastamy, może stać się zakopanym talentem, ale Bóg nie zgadza się na to. On nie chce, by nasza wiara skostniała. To dlatego - w nadziei pogłębienia i zdynamizowania wiary - Bóg dopuszcza sytuacje trudne, zmuszające nas do ciągłego dokonywania wyboru. Dynamizm wiary urzeczywistnia się w wyniku prób, które polaryzują ludzkie postawy, prowadząc albo do kryzysu wiary, albo do jej wyraźnej intensyfikacji. Nasza wiara nieustannie się zmienia. Rok temu inaczej wierzyłeś, w sensie intensywności swojej wiary, za rok też będziesz wierzył inaczej. Stąd bardzo ważne jest pytanie - czy twoja wiara wzrasta, czy zanika. My bowiem nie tyle jesteśmy wierzący, co stajemy się wierzącymi, nie tyle jesteśmy chrześcijanami, co nimi się stajemy, nie tyle żyjemy Ewangelią, co próbujemy do niej dorastać.

 

Rozdział 1

Nawrócenie jako wymiar wiary

Stałym i podstawowym wymiarem wiary jest nawrócenie. To ono sprawia, że nasza wiara nie jest czymś statycznym, że może podlegać nieustannemu procesowi pogłębiania się. Nawrócenie jako wymiar wiary jest nie tyle jednorazowym aktem, ile procesem. Oznacza ono zmianę sposobu myślenia oraz wyrażającą się na zewnątrz przemianę postawy. W procesie nawrócenia następuje odwrócenie się od zła oraz zwrócenie się ku Bogu. Odwrócenie się od zła oznacza nie tylko odwrócenie się od samych grzechów, ale również od ich źródła, jakim jest nieuporządkowana miłość własna.

Gdy Jezus stawiał swoim Apostołom zarzuty, to prawie zawsze dotyczyły one braku wiary. Jezus często zarzucał im, że nie wierzą bądź że za mało wierzą. Można w tym dostrzec swoisty ewangeliczny paradoks - oto tym, którzy poszli za Jezusem, którzy uwierzyli w Niego, Jezus zarzuca właśnie brak wiary i czyni to wielokrotnie. Celem tego kwestionowania wiary Apostołów było ich nawracanie się. Musisz zakwestionować swoją wiarę, musisz dojść do przekonania, że ona powinna nieustannie wzrastać, że jej obecny kształt już wkrótce nie będzie wystarczał, zgodnie z zasadą, iż to, co osiągnąłeś dziś, nie wystarczy jutro.

 

Felix culpa

Nasza wiara ma się rozwijać dzięki stałemu procesowi nawracania się. Chrystus zmartwychwstał, a to znaczy, że nie ma ostatecznego fiaska w naszym życiu, że nie ma życia, które byłoby zaprzepaszczone, nie ma zła, które byłoby złem ostatecznym. Mówi o tym tekst offertorium dawnej liturgii mszalnej: "Boże, któryś godność natury ludzkiej cudownie stworzył, a jeszcze cudowniej naprawił". Bóg nie pozwalałby na zło, gdyby nie był zdolny wyciągnąć z niego dobra. Nasz grzech może stać się "szczęśliwą winą", o jakiej mówi liturgia Wielkiej Soboty. Bóg może z każdej naszej winy uczynić felix culpa - winę szczęśliwą, winę, która będzie nam przypominała i pokazywała w świetle wiary, jak bardzo kocha nas Ten, który za nas umarł i zmartwychwstał. Nie każda wina staje się winą szczęśliwą. Czasami po upadku nie wracasz od razu, może niekiedy stajesz się bardziej twardy, nieprzejednany. I wtedy następuje prawdziwy dramat - Bóg w takiej sytuacji nie może ci przebaczyć.

Wszystkie twoje niewierności powinny stawać się szczęśliwą winą, ale warunkiem jest skrucha serca, tęsknota za przebaczeniem. Stąd też Bóg chcąc pomóc ci, chcąc skruszyć twoją zatwardziałość zawsze pierwszy przybliża się do ciebie, aby wzbudzić w tobie tęsknotę za przebaczeniem.

Bóg niepomny doznanych zranień , wciąż i na różne sposoby otwiera przed człowiekiem swoje Serce. Często objawia nam siebie i woła do nas poprzez świętych, których napełnia swoją - Bożą miłością, przez szafarzy słowa i sakramentów, zwłaszcza sakramentu pojednania. Spowiednik Karola de Foucauld, ksiądz Huvelin, który wprowadził go na drogę nawrócenia, wyznał, że kiedyś z nim się spotkał, Bóg napełnił jego serce niezwykle żarliwym, nieodpartym pragnieniem udzielania rozgrzeszenia. W tym pragnieniu, jakiego Bóg udzielał księdzu Huvelin, wyrażało się to właśnie ciągłe i nienasycone pragnienie Boga, by nam przebaczać. Dlatego powinieneś walczyć z twoim smutkiem. Jeżeli odszedłeś od Boga, niezależnie w jakim stopniu to nastąpiło, zawsze możesz wrócić. Po każdym upadku pamiętaj, że On czeka, że kiedy ty wracasz i przepraszasz Go, przynosisz Mu radość, bo pozwalasz Mu kochać siebie poprzez przebaczenie.

Wszystkie twoje niewierności czy grzechy staną się szczęśliwą winą, jeżeli pomogą ci głębiej poznać miłosierdzie Pana. Staną się szczęśliwą winą, jeżeli uczynią cię bardziej pokornym i ufnym, ufającym coraz mniej sobie, a coraz bardziej Panu. Wtedy - po ich przebaczeniu - będziesz duchowo wzrastał.

Twoje przewinienia będą stawały się winą szczęśliwą, jeżeli świadomość zadanego Jezusowi bólu będzie ożywiała twoją miłość. Jeżeli będzie pogłębiała twoje pragnienie oddania się Jemu - aby twoje serce biło wyłącznie dla Niego, tak jak Jego zranione Serce bije wyłącznie dla ciebie.

 

Skutki zła

Niezwykłą miłość Boga do grzeszników i Boską pedagogię wobec nas ukazuje przypowieść o synu marnotrawnym. - Jeżeli twoja wiara stanie się letnia i bez wyrazu, Bóg może dopuścić, że upadniesz. Bóg nie chce zła, ale może chcieć jego skutków, ponieważ skutki zła niosą łaskę, niosą wezwanie do nawrócenia. Na przykładzie syna marnotrawnego widać to bardzo wyraźnie. W Chrystusowej przypowieści jest ojciec, który kocha, i jest dwóch synów, którzy nie kochają. To, że starszy syn nie kocha ojca, widać wyraźnie pod koniec przypowieści, kiedy ujawnia się jego impertynencja wobec ojca i zazdrość wobec brata. Nie kocha ojca również młodszy syn, który opuszcza go przecież nie na jakiś krótki czas, ale na zawsze. Ojciec, choć mógł przeciwstawić się odejściu syna, nie zrobił tego. Pozwolił mu wziąć swoją część i odejść, bo przecież do miłości nie można nikogo zmusić. Wiemy, jakie były skutki odejścia syna z domu ojca. Wiemy, że upadał coraz niżej, że było mu coraz ciężej.

W naszym komentarzu możemy próbować dociec pewnych elementów, nie ukazanych wprost w przypowieści. Możemy np. założyć, że ojciec dowiedział się poprzez swoje sługi, co dzieje się z jego młodszym synem: że przymiera głodem, nie ma gdzie mieszkać i że wręcz poniewiera się. I załóżmy, że ojciec, chcąc oszczędzić synowi takiego losu i takiego sponiewierania, posyła do niego sługę, jawnie czy potajemnie, z sakiewką pieniędzy, co umożliwia synowi normalne życie, ale też i powrót do życia rozwiązłego. Czy tego rodzaju pomoc, której ojciec mógłby stale udzielać, spowodowałaby kiedyś powrót syna? Wszystko zdaje się wskazywać, że nie. Oznacza to, że ojciec, kochając syna, nie powinien osłaniać go przed złymi skutkami jego własnych czynów pomimo bólu ojcowskiego serca. W wyniku zła, jakie popełnia syn marnotrawny, "ukrzyżowane" są dwie osoby - ojciec z powodu bólu nad poniewierką i upadkiem syna oraz sam syn na skutek własnych upadków. Kochający syna ojciec powinien jednak czekać, nawet jeśli jest to związane z ryzykiem, czekać, aż zło dopełni swej miary i zaczną działać jego skutki. To właśnie skutki zła, oddziałując na miłość własną syna, skłoniły go do powrotu. Wiemy, że przyszedł taki moment, kiedy miara zła dopełniła się, kiedy upadek syna był już nie tylko upadkiem moralnym w całej swojej głębi, ale również doszło do największego pohańbienia. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, a świnie w przekonaniu mieszkańców Palestyny były zwierzętami nieczystymi - jest to więc symbol samego dna upadku, już nie mogło być gorzej. I wtedy zaczęły działać skutki zła. Synowi było już tak źle, że przyszła mu zimna, wykalkulowana refleksja, iż warto wrócić do ojca, ponieważ ojciec był lepszy dla swoich sług i najemników niż pan, u którego on służy. To nie miłość do ojca zadecydowała o powrocie syna marnotrawnego, a jedynie zwykła, wyrachowana miłość własna, zimna kalkulacja, że będzie mu lepiej - nie ojcu, a jemu będzie lepiej. Dopiero wtedy, kiedy zobaczy ojca wybiegającego mu naprzeciw, kiedy zobaczy w oczach ojca łzy radości, kiedy znajdzie się w jego ramionach, a następnie zostanie ubrany w najpiękniejszą szatę, otrzyma pierścień i zobaczy, że ojciec przygotowuje dla niego ucztę, będzie szansa, że syn odkryje miłość ojca. Tak więc skutki zła mogą być związane z łaską. Bóg może ich chcieć, aby one doprowadziły nas do nawrócenia. Czasami tylko upadek i związane z nim cierpienie zdolne są wstrząsnąć człowiekiem i skłonić do nawrócenia. Nawrócenie zakłada skruchę serca i tęsknotę zza przebaczeniem. Bóg, chcąc wzbudzić w nas skruchę i tęsknotę za Jego miłością przebaczającą pierwszy wybiega nam. na przeciw. W swym pragnieniu przebaczenia uniża się tak głęboko, że - jak mówią święci - staje się niekiedy jakby wołającym o pomoc żebrakiem.

Wstrząsająca jest scena samobójstwa majora Scobie, bohatera książki Grahama Green`a "Sedno sprawy". Po zażyciu śmiertelnej dawki tabletek, w ostatniej chwili życia majorowi wydaje się, że Ktoś rozpaczliwie go szuka i przywołuje. Słyszy wołanie o ratunek, krzyk, odgłosy bólu. Z nieskończonej odległości udaje mu się przywlec resztki świadomości i dać odpowiedź, która go ocali: Dobry Boże, kocham…

Role zdają się paradoksalnie zamienione. To nie Scobie wzywa pomocy. To Bóg, utożsamiając się z nieszczęśnikiem, woła o ratunek - o ratunek dla… siebie. W ostatnim momencie jego życia Bóg woła: Pomóż mi, abym mógł ci przebaczyć, pozwól mi uratować cię!

 

Nie można poznać Chrystusa bez człowieka

Żeby nasz grzech mógł stać się winą szczęśliwą, musimy najpierw do niego się przyznać. Święty Jan w swojej Ewangelii przekazuje nam Chrystusową obietnicę, że Pocieszyciel, Duch Święty, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu (por. J 16, 8). Jedna więc z funkcji Ducha Świętego, który zstępuje przecież na świat, to przekonanie nas o naszym grzechu. Jest to łaska wstępna, fundamentalna w życiu wewnętrznym, której udziela nam Duch Święty, byśmy mogli być przekonani o naszym grzechu, o tym, że jesteśmy grzesznikami.

Nie wystarczy jednak przyjęcie tej pierwszej łaski Ducha Świętego. Gdybyśmy poznali w sobie tylko rzeczywistość grzechu, to ona mogłaby nas zniszczyć. Nasze życie byłoby jedynie uginaniem się pod ciężarem własnego zła; byłoby naznaczone niepokojem, stresem i smutkiem. Musi być w nas otwarcie na dalsze dary Ducha, na odkrycie przez wiarę miłości Boga ku nam.

Papież Jan Paweł II w swojej homilii na Placu Zwycięstwa w Warszawie wypowiedział pamiętne słowa: "Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa" (Warszawa, 2 VI 1979). Znaczy to, że jeżeli nie bierzesz pod uwagę, że w twoje życie wkroczył Chrystus, twój obraz samego siebie jest okrojony, a tym samym fałszywy. Jeżeli Duch Święty ukaże ci, że jesteś grzesznikiem, a ty nie odkryjesz Chrystusa, który cię kocha, możesz się załamać. Pewne relacje są dla człowieka tak ważne, że wchodzą jakby w istotę jego samego. Do nich należy relacja miłości. Nie możemy poznać siebie bez Chrystusa, ponieważ bez Chrystusa nie poznamy, że jesteśmy umiłowani, że zostaliśmy odkupieni i wybrani. To wybraństwo, ta miłość stanowi istotną cząstkę twojego "ja" i przed tym nie możesz się bronić.

Istnieje też druga część wspomnianej wyżej prawdy: Nie można poznać Chrystusa bez poznania człowieka. Nie możemy pojąć, kim jest Bóg, nie możemy też uwierzyć w Jego wielkość i Jego miłość do nas, jeżeli najpierw nie odkryjemy samych siebie. Gdyby Chrystus kochał ciebie dlatego, że jesteś wart miłości, nie byłoby w tym nic szczególnego. Również człowiek, nawet niewierzący, potrafi kochać kogoś, kto jest tego wart. Miłość Chrystusa, jako Boska agape, to miłość, która zstępuje z wysoka i kocha to, co jest niegodne, aby mogło stać się godne. Im wyraźniej zobaczysz swoją grzeszność, im uczciwiej przyznasz się do niej, tym lepiej odkryjesz Chrystusa i pełniej uwierzysz w Niego. Taki jest paradoks wiary - nie można poznać Chrystusa bez poznania człowieka. Dlatego można powiedzieć, że Chrystusa naprawdę poznają tylko święci, ponieważ oni dogłębnie poznali siebie i zobaczyli ogrom własnej grzeszności. To pozwoliło im odkryć szaleństwo Boga, czemu nieraz dawali wyraz w swojej modlitwie wyznając: Boże, przecież Ty oszalałeś, jeżeli mnie, takiego grzesznika, tak kochasz! Widać tu charakterystyczny dla każdego autentycznego przeżycia religijnego moment zdumienia. Człowiek, który poznał, że jest grzesznikiem, i uwierzył w miłość, zaczął dostrzegać, że Bóg naprawdę oszalał w swojej miłości do niego.

 

Jak patrzeć na własne zło

Walka o wiarę w sensie procesu nawracania obejmuje zwalczanie pośpiechu, niepokoju i stresu, a zwłaszcza smutku. Smutek jest szczególnym przejawem miłości własnej, podcinającym same korzenie wiary, korzenie zawierzenia. Chodzi i o smutek pojawiający się w sytuacjach trudności doczesnych, kiedy coś jest nam zabierane, coś tracimy, ale jeszcze bardziej o smutek w obliczu trudności duchowych, kiedy upadamy, kiedy dochodzi do niewierności. Smutek działa paraliżująco na naszą wiarę. Po upadku nie powinniśmy upadać na duchu, ponieważ tym sprawiamy Bogu jeszcze większą przykrość niż samym grzechem. Co więcej, święci mówią, że po upadku mamy spodziewać się łask większych niż przed upadkiem.

Walka o akceptację porażek i niepowodzeń w naszym życiu winna obejmować nawet sprawy najdrobniejsze. Święty Maksymilian, kiedy grał z braćmi w szachy, bardzo lubił przegrywać. To było jego agere contra, odwracanie się od miłości własnej, by móc zwrócić się w pełni ku Panu.

Staraj się w świetle wiary tak patrzeć na własne niedoskonałości, żeby się nimi nie smucić: Chrystus przyjmuje ciebie takim, jakim jesteś. Możesz iść do Niego wraz z całą swoją niedoskonałością i słabością. On naprawi to, co źle zrobiłeś, uzupełni wszystkie twoje niedoskonałości.

Staje tu przed nami niezwykle ważny problem. Mamy z jednej strony nie chcieć zła, które w nas jest, a z drugiej strony zaakceptować siebie. Nie możesz jednak kochać swojej niedoskonałości jako takiej, możesz chcieć tylko jej skutków. Służy ci ona tylko po to, abyś mógł stać się jeszcze bardziej pokorny, ufny i bardziej wierny. Fakt, że popełniasz grzechy, nie powinien cię dziwić. Raczej w duchu pokory powinieneś dziwić się, że nie upadasz. Jeżeli dziwisz się lub zniechęcasz z powodu upadków, znaczy to, że ufałeś własnym siłom, zamiast pozwolić się nieść w ramionach Jezusa. Przecież "jeden akt miłości, nawet nie odczutej - podkreśla św. Teresa od Dzieciątka Jezus - naprawia wszystko" (L. Cel. 20 X 1888). Nie trzeba "zniechęcać się swymi błędami - pisze Święta - gdyż dzieci upadają często, ale są zbyt małe, aby sobie zrobić wiele złego" (Żółty zeszyt, 6 VIII 1897). Święta Teresa z Lisieux bardzo lubiła powierzać Panu Jezusowi swoje błędy i niewierności. Mówiła, że w ten sposób chce przyciągnąć Jego miłosierdzie, bo przecież przyszedł do grzeszników, a nie do sprawiedliwych. Jakie to wszystko ważne jest dla nas, którzy smucimy się, że upadamy.

"Co to szkodzi, Jezu drogi, jeżeli upadam co chwila - pisze św. Teresa - widzę wtedy słabość moją, a to dla mnie wielki zysk. Ty, Jezu, widzisz wówczas, jak słaba jestem i nic nie potrafię uczynić, a wtedy tym skłonniejszy jesteś, by nieść mnie w swoich ramionach" (L. Cel. 26 IV 1889).

W miarę przybliżania się do celu, jakim jest Bóg, cel ten zdaje się coraz bardziej oddalać. To jest normalne i prawidłowe. Teresa, widząc swoje oddalanie się od Boga, wcale się tym nie smuci: "Jakże jestem szczęśliwa widząc, że jestem tak niedoskonała i potrzebuję tyle Bożego miłosierdzia w chwili śmierci" (Żółty zeszyt, 29 VII 1897).

Jeżeli czujesz się grzeszny i słaby, masz szczególne prawo do Jezusowych ramion, ponieważ On jest Dobrym Pasterzem, który szuka owiec zaginionych i tych słabych, bezradnych, nie nadążających za stadem. Pozwól się Jezusowi brać na ramiona, pozwól Mu kochać, uwierz w Jego miłość.

Abyś miał prawo do bycia na Jego ramionach, musisz przyjąć postawę pokory; musisz uznać, uwierzyć, że jesteś grzeszny i że jesteś słaby. Jednocześnie jednak musisz uwierzyć w Jego miłość, w to, że On bierze cię w swoje ramiona właśnie dlatego, że jesteś grzeszny, słaby i bezradny. Wiara będzie rodziła w tobie wdzięczność za to, że On nigdy nie przestaje cię kochać - ciebie grzesznego, słabego, bezradnego tak w życiu doczesnym, jak i duchowym.

 

"Sakrament nawrócenia"

Zawsze gdy przystępujesz ze szczerą skruchą do sakramentu pokuty - który można nazwać sakramentem nawrócenia - twoja wiara ma wielką szansę wzrostu. Sakrament pokuty często nie spełnia właściwej roli w naszym życiu z powodu rutyny, spowszednienia, braku przygotowania i dyspozycji. Za mało pamiętasz, że szczególnym kanałem łaski dla ciebie i szczególnym czasem twojego spotkania z Chrystusem jest nie tylko Eucharystia, ale również sakrament pokuty. Może też za mało pamiętasz o modlitwie za swojego spowiednika czy kierownika duchowego, by i on stawał się dla ciebie coraz doskonalszym Bożym narzędziem i pomocnikiem w procesie twojego nawrócenia.

Rachunek sumienia powinien być spojrzeniem w głąb samego siebie i zobaczeniem, na co twoje życie jest ukierunkowane, co jest dla ciebie najwyższą wartością i kim jest dla ciebie Jezus Chrystus. - I z tego trzeba się przede wszystkim spowiadać. Kim jest dla ciebie Jezus Chrystus? Jaki jest twój wybór zasadniczy? Czy naprawdę wybrałeś Go do końca? Od tego trzeba by zaczynać wyznawanie grzechów, bo to jest najważniejsze. Jeżeli nie wybrałeś Chrystusa, to inne grzechy są skutkiem i wynikiem tej twojej podstawowej winy.

Grzechy mogą być różnego rodzaju. Są grzechy popełniane i grzechy zaniedbania. I właśnie te ostatnie są zwykle najgorsze. To wśród nich pojawia się ten, że ty opuszczasz Chrystusa, zostawiasz Go, dajesz Mu tylko jakiś mały kącik w swoim sercu. I to jest największe twoje zło, właśnie ten kompromis i brak radykalizmu, to że Chrystus ciągle nie jest dla ciebie najwyższą wartością, że nie jest wszystkim, że twoja wiara jest ciągle letnia.

Spośród pięciu warunków sakramentu pokuty najważniejszy jest akt żalu. Jak spędzasz czas przed spowiedzią? To właśnie żal powinien być twoim bezpośrednim przygotowaniem na spotkanie z Chrystusem, bo on może najlepiej otworzyć cię na ten kanał łaski, jakim jest sakrament nawrócenia. Może nie cenisz sobie dostatecznie tego czasu przed przystąpieniem do sakramentu pokuty - a jest to czas bezcenny. Czas ten powinieneś poświęcić przede wszystkim na wzbudzenie skruchy. Skrucha to twoja postawa w obliczu krzyża, to odczucie, że grzechem zraniłeś Chrystusa, to także chęć przeproszenia Boga i naprawienia zła. Twoja skrucha powinna stawać się coraz głębsza, bo od tego zależy owocność sakramentu pokuty. Nie możesz się nawrócić, dopóki nie będziesz tak naprawdę i do końca skruszony.

Istnieją jakby dwa typy religijności: jeden z nich można by nazwać "egocentrycznym", a drugi - "teocentrycznym". W pierwszym wypadku człowiek koncentruje swoją uwagę na sobie. Nie bierze pod uwagę Boga, a jedynie własną sytuację. Do spowiedzi idzie z tą myślą, żeby się oczyścić, bo jest mu ciężko ze swym grzechem, i żeby być w porządku przed Bogiem. Dla takiego człowieka spowiedź może stać się swoistą "aspiryną" na ból sumienia, pigułką, która ma go uspokoić i przywrócić mu dobre samopoczucie. Jest tu więc ciągłe skoncentrowanie na sobie. Taki człowiek, gdy uzyskuje rozgrzeszenie, odchodzi od konfesjonału może niezupełnie smutny, ale i nie radosny, bo wciąż jeszcze skoncentrowany na złu, które dopiero co zrzucił.

Kiedy patrzymy na Judasza, możemy odkryć w jego zachowaniu po zdradzie Jezusa wiele elementów spowiedzi. Jest rachunek sumienia, bo Judasz zastanawia się nad tym, co zrobił i uświadamia sobie własne zło. Występuje również żal - Judasz naprawdę żałuje. Chce nawet zmienić się, a więc jest postanowienie poprawy. Jest też wyznanie grzechu, kiedy Judasz idzie do kapłanów i wyznaje: "Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną" (Mt 27, 4). Jest nawet zadośćuczynienie, bo rzuca on kapłanom te 30 srebrników, które od nich otrzymał. Nie chce zapłaty krwi. Właściwie w zachowaniu i postawie Judasza dostrzec można prawie wszystko, co ma miejsce w przypadku spowiedzi, zabrakło tylko jednej, najważniejszej rzeczy - wiary w miłosierdzie Jezusa (zob. L. Evely, Le chemin de joie, 116). To dlatego "spowiedź" Judasza jest taka smutna, tragiczna, zakończona rozpaczą i samobójstwem.

Nasza spowiedź winna być spowiedzią na miarę Piotra, który uwierzył w miłosierdzie Chrystusa i skoncentrował się nie tyle na swoim grzechu, ile na przebaczeniu. Człowiek o religijności "teocentrycznej" nie tyle patrzy na własne grzechy, co raczej grzech bierze za punkt wyjścia, by przez wiarę odkryć miłosierdzie Boga. Przystępując do konfesjonału, myśli on przede wszystkim o tym, że zranił Chrystusa i chce odnowić zranioną przez siebie przyjaźń. Chce przez skruchę i żal pozwolić Jezusowi na przebaczenie i przez to przynieść Mu radość. Ukrzyżowaliście Chrystusa - powie święty Proboszcz z Ars - ale kiedy idziecie się spowiadać, idziecie uwolnić Pana naszego z krzyża.

Jeżeli zraniłeś Chrystusa, to Jego rany krwawią. Powinieneś więc przychodzić do sakramentu pokuty, aby te rany mogły się goić. Powinieneś przychodzić ze względu na Niego; nie po to, żeby się uspokoić, ale żeby wywołać Jego radość z kształtowania w tobie przez łaski sakramentu nowego, odrodzonego człowieka.

Niektórzy zarzucają sobie, że po spowiedzi nie poprawiają się. Może i ty sądzisz, że spowiedź jest po to, abyś był lepszy i jeżeli nie stajesz się lepszy, to uważasz, że twoje spowiedzi nie mają sensu; może uważasz, że jeżeli masz być lepszy i nie poprawiasz się, to lepiej, żebyś nie przychodził do spowiedzi, bo nie ma postępu. Tymczasem, kiedy tak bardzo chcesz być lepszy, kiedy tak bardzo zależy ci na postępie, to okazuje się, że chcesz nie tyle Boga, nie tyle Jego miłosierdzia, ile raczej własnej doskonałości, i to są braki twojej wiary. Idziesz do spowiedzi po to, aby później być już tak dobrym, by nie potrzebować Boga, który jest miłosierdziem. Idziesz do Boga po przebaczenie, aby potem już nigdy Jego przebaczenia nie potrzebować, byś mógł obchodzić się bez Niego, choć On ciągle chce ci przebaczać, przebaczać z radością.

Jak mało wierzymy w to Boże pragnienie nieustannego przebaczania. Ciągle wśród odchodzących od konfesjonału tak mało twarzy radosnych. - A przecież po spowiedzi świat powinien być dla ciebie inny, jaśniejszy, prześwietlony wiarą w miłosierdzie Pana.

W Ewangelii wszystkie "spowiedzi" kończą się ucztą: Pan przychodzi w gościnę do Zacheusza i celnik Mateusz, przyszły ewangelista, zaprasza na ucztę Chrystusa, prosząc na nią jednocześnie innych celników i grzeszników, by wszyscy radowali się, że on otrzymał przebaczenie. Ucztę przygotował również ojciec syna marnotrawnego (zob. L. Evely, Le chemin de joie, 112). Ewangelia stale łączy przebaczenie z elementem radości.

O nawróceniu decyduje skrucha. W sakramencie pokuty spotykamy Chrystusa, który chce nam przebaczyć i leczyć rany naszego grzechu, ale jeżeli nie pokazujesz Jezusowi swoich ran, to On nie może ich uleczyć.

Jeżeli twoja skrucha nie będzie miała granic, to nie będzie też miało granic miłosierdzie Pana. Pomyśl, jakie są twoje spowiedzi. Skrucha jest aktem pokory. W pokorze powinieneś nieustannie wzrastać, stąd i skrucha powinna w tobie wciąż wzrastać. Nigdy nie dość skruchy i nigdy nie dość żalu. Im bardziej poczujesz się grzeszny i gorszy od innych, tym więcej zrobisz miejsca dla łaski i dla twojej wiary.

Sakrament pokuty powinien być sakramentem oczekiwanym. Przecież jest to szczególny czas naszego spotkania z Chrystusem. - Miłość chce być oczekiwana, a jeżeli nie jest oczekiwana, doznaje zranienia.

 

Patronowie sakramentu nawrócenia

Jednym z patronów sakramentu nawrócenia jest Zacheusz. Kiedy wspominamy tę przedziwną postać, przychodzi nam na myśl na zasadzie kontrastu postać boga-
tego młodzieńca. Bogatemu młodzieńcowi, jako człowiekowi bardzo "porządnemu", było chyba trudno o skruchę. Przecież przestrzegał wszystkich przykazań Dekalogu, dlaczego więc miałby być skruszony. A Jezus powiedział, że takiemu człowiekowi będzie bardzo trudno wejść do królestwa niebieskiego. On nie dostrzegł w sobie tego największego zła, tego, jak bardzo był przywiązany do bogactw i urzędu oraz tego, że nie wybrał Boga do końca. Jemu wydawało się, że jeżeli przestrzega Dekalogu, to "jest w porządku" wobec Boga. Nie wiemy, co stało się z nim później, ale ten tak bardzo wyraźny ból Jezusa po jego odejściu wskazuje, jak zły był jego duchowy stan.

Obok tego "porządnego" młodego człowieka Ewangelia ukazuje nam swoiste extremum - kanalię i łotra - Zacheusza. Można użyć tak ostrych określeń, bo Zacheusz, przywódca celników, czyli kolaborantów i złodziei, był naprawdę człowiekiem godnym pożałowania zarówno w opinii własnej, jak i otoczenia. Kiedy ten wielki grzesznik napotkał miłosierne spojrzenie Jezusa, coś w nim drgnęło - i ta jego niezwykła reakcja: "Panie, oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeżeli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie" (Łk 19, 8). Kto z nas potrafiłby oddać połowę majątku ubogim, a krzywdy wynagrodzić czterokrotnie? Jest w tym swoiste szaleństwo hojności skruszonego grzesznika, który odkrył, że jest kochany. Zacheusz naprawdę oszalał ze zdumienia i radości. Jezus do "porządnego" młodego człowieka zwrócił się z zachętą, by ten oddał swoje bogactwo, ale Zacheuszowi nie mówił nic, on sam to zrobił, bez zachęty. Mamy więc człowieka "porządnego", który nie odpowiedział na "spojrzenie z miłością" i odszedł smutny, i mamy herszta złodziei, który okazał się tak wrażliwy na miłość Boga.

Znajdujące się w wielu kościołach boczne kandelabry nazywa się od imienia Zacheusza - zacheuszkami. Ich symbolika jest bardzo głęboka. Ma ona przypominać nam to niezwykłe wydarzenie, kiedy to Jezus, zamiast wstąpić na posiłek do kogoś porządnego, takiego choćby jak bogaty młodzieniec, powiedział do herszta złodziei: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu" (Łk 19, 5). Przyjście do kogoś w gościnę oznaczało wówczas nawiązanie z tym kimś pewnej duchowej komunii. To nie było tylko zwykłe przyjście na posiłek czy przyjęcie. Nie chodziło o to, żeby coś zjeść, ale by wejść z kimś w szczególny, intymny kontakt. Jezus wybrał Zacheusza, aby wejść w osobową komunię właśnie z nim. Przychodząc do domu pewnie największego złodzieja Jerycha, samą swoją obecnością dokonał konsekracji tego domu. Dom Zacheusza stał się przez to jakby świątynią i sanktuarium. Może czasem mamy ochotę powiedzieć Jezusowi: Panie Jezu, jaki Ty masz kiepski gust, jeśli wybierasz sobie na sanktuarium dom i serce złodzieja. Ale taki jest Bóg - szalony w swojej miłości ku człowiekowi. Jezus przyszedł do Zacheusza, aby przynieść zbawienie jego domowi. Domowi, to znaczy samemu Zacheuszowi, jego rodzinie, ale i tym wszystkim, którzy do niego przychodzili i zasiadali z nim do stołu, a więc podobnym jemu celnikom i grzesznikom. Przyszedł, by z nimi tworzyć komunię, by przyjąć ich do tej konsekrowanej przez siebie świątyni. Serce Zacheusza stało się sanktuarium Boga, bo było to serce naprawdę skruszone. Tylko bowiem z serca skruszonego Jezus może uczynić swoją prawdziwą świątynię.

Patronem sakramentu pokuty jest również dobry łotr. Jego "spowiedź" odbyła się na krzyżu. Tam przyznał się do winy mówiąc: "My przecież odbieramy słuszną karę za nasze uczynki" (Łk 23, 41). Co działo się wtedy w jego duszy, pozostanie dla nas tajemnicą. Jedynie po skutkach możemy domyślać się niezwykłego cudu łaski. Ten człowiek musiał być bardzo skruszony, z pewnością czuł się kimś najgorszym, był przecież bandytą i człowiekiem bez czci w opinii otoczenia. Ukrzyżowanie bowiem oznaczało również pozbawienie skazanego wszelkich praw. Łotr umierał w męczarniach na oczach wszystkich i godził się na to. Tym swoim stwierdzeniem: "My słusznie cierpimy", jakby mówił - "tak, mnie się to należy, zasłużyłem na to". Musiał wtedy zstąpić gdzieś w głąb swej grzeszności i zdobyć się na głębię skruchy. To z pewnością ta postawa skruchy i głębokiej pokory uczyniła jego serce dyspozycyjnym na przyjęcie Bożego daru wiary. Jak przecież wielka musiała być jego wiara, jeśli w umierającym obok pobitym, oplutym i wciąż jeszcze wyszydzanym Jezusie rozpoznał Króla - "Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa" (Łk 23, 42). Nam tak trudno się nawrócić, bo za mało skruchy w naszym sercu, a jeżeli mało w nas skruchy, to i wiara nasza taka płytka.

Nawrócenie ku radykalizmowi

Proces twojego nawracania się powinien cię doprowadzić do ewangelicznego radykalizmu, radykalizmu wiary, do którego wzywa Bóg słowami Apokalipsy św. Jana: "Obyś był albo zimny, albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3, 15-16).

O tym, jak ważny jest radykalizm naszej wiary, mówi św. Jan od Krzyża, powołując się w tym celu na obraz dwóch uwiązanych ptaków (zob. Droga na Górę Karmel, I, 11, 4). Jeden z nich jest uwiązany grubą, a drugi cienką nicią. Sytuacja ich jest jednak ostatecznie podobna, ponieważ obydwa ptaki pozostają uwiązane. Zmieni się ona dopiero wtedy, gdy nie będzie żadnych więzów.

Przeciwieństwem radykalizmu jest kompromis, kompromis w pragnieniach, w postawie, w modlitwie. Bóg jest maksymalistą, On chce dać ci wszystko, ale ty ciągle niewiele chcesz i prosisz o zbyt mało. Ty ciągle nie szukasz tego, co najważniejsze, co byłoby realizacją celu twojego życia - by Chrystus mógł w tobie w pełni żyć i królować. Czy wiesz, jak bardzo krępujesz Bogu ręce, kiedy prosisz o niewiele i zadowalasz się kompromisem? W naszym życiu wszystko ma być podporządkowane temu jednemu celowi - aby Chrystus w nas wzrastał i aby osiągnął w nas swoją pełnię. Wszystko ma temu służyć, dlatego Bóg domaga się radykalizmu również w naszych prośbach. Pan Bóg może ich nie wysłuchać, ponieważ o "zbyt mało" prosimy. Jeżeli wysłuchanie prośby o mieszkanie, o zdrowie, o pracę sprawiłoby, że Bóg stałby się potem niepotrzebny, jeżeli nie pomogłoby człowiekowi w pójściu do końca za Panem, to Bóg takiej prośby może nie chcieć wysłuchać. Pan Bóg jest szalony, On chce ci dać wszystko, chce ci dać królestwo, a ty, chcąc tak mało, uniemożliwiasz Mu to.

Szukajcie naprzód, czyli przede wszystkim, królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane (por. Mt 6, 33). Ktoś zaś powiedział, że jeżeli nie będziesz szukał nade wszystko królestwa Bożego, to nawet ta reszta, to wszystko inne będzie ci zabrane. Każdy twój problem, który przeżywasz, każda trudność jest ostatecznie wołaniem ze strony Boga o to, byś pragnął więcej, nieskończenie więcej, byś szukał nade wszystko królestwa Bożego, ponieważ wtedy wszystko inne będzie ci przydane; jest wołaniem ze strony Boga o twoje nawrócenie, o twoją wiarę.

O radykalizmie św. Teresy od Dzieciątka Jezus powiedziała jej rodzona siostra Maria: "Jesteś opętana Bogiem" (L. do Marii, 16 IX 1896). Opętana, to znaczy pragnąca oddać wszystko Panu. Próbuj za jej przykładem chcieć więcej, coraz więcej, tak by radykalizmem ewangelicznym została ogarnięta twoja wola, abyś też stał się "opętany" Bogiem, abyś za św. Teresą mógł powiedzieć: "wybieram wszystko, czego Ty chcesz!" (Pisma I, 89). Ona w dniu swojej śmierci, wieczorem 30 września 1897 roku, powiedziała: "Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nigdy! nigdy! Nie mogę tego wytłumaczyć inaczej, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawiania dusz!" (Żółty zeszyt, 30 IX 1897). Święta Teresa cierpiała również za ciebie, abyś jak ona był "opętany" Bogiem, byś jak ona żył ewangelicznym radykalizmem.

Święty Ambroży podkreśla, że Pan Bóg patrzy nie tyle na to, co ofiarowujemy Mu w darze, ile na to, co rezerwujemy dla siebie. Bóg jest Bogiem zazdrosnym, On ukochał cię do końca i chce, żebyś w pełni otworzył się na Jego dar, by mógł cię obdarzyć wszystkim.

Spotkanie Jezusa z bogatym młodzieńcem, przekazane nam w ewangeliach trzykrotnie - przez św. Mateusza, św. Marka i św. Łukasza, było rzeczywiście spotkaniem niezwykłym: Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zapytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jeśli chcesz osiągnąć życie wieczne - powiedział mu Jezus - zachowuj przykazania. - Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego. Odrzekł młodzieniec: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości. Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości (por. Mt 19, 16-22; Mk 10, 17-22).

W dalszym opisie tej sceny św. Łukasz przekazuje nam coś niezwykłego i zaskakującego: "Jezus zobaczywszy go takim rzekł: " (Łk 18, 24). Uczniowie zdumieli się na te słowa. My też moglibyśmy się zdumiewać. - Przecież on zachowywał wszystkie przykazania. Jezus jednak, "zobaczywszy go takim", powiedział: Jak trudno takiemu wejść do królestwa Bożego. Tekst jest wstrząsający. Jezus powtórnie rzekł Apostołom: "Dzieci - tak jakby z wyrozumieniem, że to trudne dla nich - jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: Któż więc może się zbawić?" (Mk 10, 24-26). Wynika z tego, że nie wystarczy przestrzegać przykazań Bożych, że Chrystusowe wezwanie do szaleństwa, a więc do radykalizmu ewangelicznego, zobowiązuje nas. Musimy zatem ciągle nawracać się ku takiemu radykalizmowi. Święta Teresa z Avila, komentując ten tekst, powie, że bogatemu młodzieńcowi zabrakło ziarna szaleństwa. Był on, jak podaje św. Łukasz, przełożonym, miał więc jakieś ważne stanowisko. Trzeba mu było zatem wyrzec się wielu rzeczy, a właściwie wszystkiego. W jego sytuacji trzeba było być szalonym, trzeba było zgodzić się na to, że ludzie powiedzą, iż postradał zmysły - opuścić wszystko to nie takie proste. Jezus jednak mówi: Tylko ten wejdzie do królestwa niebieskiego, kto zostawi wszystko dla Boga. Nie wystarczy kochać bliźniego jak siebie samego. Przecież bogaty młodzieniec przestrzegał wszystkich przykazań.

Wszyscy jesteśmy wezwani do szaleństwa. Bez tego ziarna szaleństwa nie możemy pójść za Panem do końca. Przecież i tak, wcześniej czy później, będziesz musiał wszystko zostawić, oderwać się od wszystkiego. Najtrudniej ci będzie zostawić to na końcu, kiedy będziesz umierał. Wtedy trzeba będzie to zrobić, ale w bólu strasznym, a Pan chciałby ci tego bólu zaoszczędzić. Chciałby, żebyś już teraz zostawił to całe swoje bogactwo, niekoniecznie w sensie dosłownym. Można by się zdumiewać, że Pan żąda od nas tak wiele, ale przecież to żądanie jest Bożym pragnieniem naszej wolności i naszego dobra. Ewangeliczne szaleństwo polega na tym, że my oddajemy Bogu wszystko, co nasze, a On daje nam w zamian wszystko swoje. My oddajemy nasze marne wszystko, a On nam daje swoje cudowne wszystko, swoje Boże wszystko. Uczmy się tego od Maryi, która jest naszym wzorem. Ona naprawdę oddała Panu wszystko i poszła za Nim do końca. Matka naszego zawierzenia, Matka naszego radykalizmu.

Spis treści   Następna strona



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama