Ks. Krzysztof Grzywocz: ksiądz od nadziei. To 8 rocznica jego zaginięcia w górach

Kapłan diecezji opolskiej, ceniony kierownik duchowy i rekolekcjoista, autor książek. „Pomimo konfrontowania się na co dzień z bardzo trudnymi sytuacjami: czy to podczas spowiedzi, czy różnych rozmów jako terapeuta, czy w roli egzorcysty, miał dużo okoliczności, tym wszystkim rzucić – a jednak dawał innym nadzieję” – tak pisze o nim Ryszard Paluch, przyjaciel i autor książek przybliżających sylwetkę i duchowość ks. Grzywocza.

Najpierw była bulla Franciszka na Rok Nadziei. Późnej wydaliśmy Twarze i imiona — rekolekcje, które Krzysztof głosił u dominikanów na Służewie (Wielki Post, marzec 2015 r.). Kiedy brałem udział w redakcji tej książki, dotknął mnie jej ostatni fragment. Słowa Jerzego Zawieyskiego (†1969) w wersji audio, powoli czytane przez Krzysztofa z charakterystycznym „r” — nieraz je słuchałem, ale dopiero teraz usłyszałem: „Nic nie wiemy — i nic pewnego nie możemy twierdzić o losach świata. Ale wierzymy w miłość Boga, który świat umiłował, Syna Swego dając, by zbawił świat. Wierząc ufamy i wiemy, że cokolwiek jest lub cokolwiek będzie — jest dobre i będzie dobre mimo zła. Obok imion, które nadajemy Synowi Boga — imieniem Jego jest także Nadzieja. Oto, bracie, serce świata uderza w rytm tego Imienia — i Aniołowie bez przerwy śpiewają kantatę: «Pokój ludziom dobrej woli». Otacza nas dzień, w którym walczą nienawiść i miłość, ufność i nieufność. Im głębsza otchłań niedoli, tym wyższy i potężniejszy szczyt nad otchłanią. To nic, że świat błądzi, ale świat szuka i cierpi. Szukając, nie ominie, bo nie może ominąć, wierzchołka Krzyża, którego ramiona wyciągają się do każdego, kto cierpi i szuka. Prawdziwy wzrost świata odbywa się w ciszy i milczeniu, w głębi i samotności. Bracie! Niech się zamknie krąg myśli o tobie, o świecie, o Bogu, słowem Nadzieja i słowem Pokój”. Ten tekst porusza — odruchowo szukam więcej informacji o jego Autorze, już zamówiłem i czekam na przesyłkę z biografią, tymczasem w Wikipedii czytam, że to poseł na Sejm PRL kilku kadencji, że aktor, że pisarz, że związany ze środowiskiem „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, że przyjaciel Zofii Nałkowskiej, że niesłusznie poniżony, kiedy w obronę wziął studentów brutalnie pobitych przez milicję. Postać tragiczna. Nadwrażliwy... Historia kończy się wylewem, pobytem w szpitalu, śmiercią w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Podobno samobójstwo. Po różnych antykwariatach szukam źródła, z którego pochodzi cytat — cieszę się, kiedy dziś trzymam w ręku małą, pożółkłą książeczkę Owoc czasu swego, wydaną w 1957 r. przez Pallottinum, którą Zawieyski dedykował ks. Janowi Zieji. Istny skarb, za który zapłaciłem kilka złotych.

Bądź dobrej myśli

Jednym z ulubionych obrazów ks. Grzywocza była scena uzdrowienia niewidomego, zapisana na kartach Markowej Ewangelii (10,46-52). W wielu miejscach odwoływał się do postaci Bartymeusza i skierowanych do niego słów: „Bądź dobrej myśli”. Ale tak naprawdę w egzegezie opolskiego kapłana — w rolach głównych — nie występuje syn Tymeusza, ale ludzie, w szeregu których stawał sam Krzysztof. Pomimo konfrontowania się na co dzień z bardzo trudnymi sytuacjami: czy to podczas spowiedzi, czy różnych rozmów jako terapeuta, czy w roli egzorcysty, miał dużo okoliczności, by — jak wyznaje — tym wszystkim rzucić, zostawić... wyraźnie jednak przystawał do chóru nie tych, którzy biadolą, lecz co dają nadzieję. To ostatnie stwierdzenie stanowi niejako odpowiedź na pytanie postawione w czasie rekolekcji o miłosierdziu, głoszonych w lubelskim seminarium (II 2016 r.): „Po której stronie stanę?”. Tę nadzieję zaszczepiał spotykanym ludziom: których spowiadał, z którymi rozmawiał albo chodził po górach, kiedy prosili go o radę, której — tak na marginesie — nigdy nie dawał wprost, albo, gdy po prostu ofiarował im to, co najbardziej terapeutyczne, czyli leczące wysłuchanie. Kiedy człowiek był przekonany, że „to już koniec”, że „to już nie ma sensu”, że „nie ma szans”, wówczas można było usłyszeć: „Nie wszystko w Pana/Pani/Twoim życiu jest złe”. Doceniał okruchy spadające ze stołu (por. Mt 15,27) i nie bał się, że zawsze będziemy mieli „za mało”, ufał, że „wykarmimy” pomimo pięciu chlebów i dwóch rybek (por. Mt 14,17). Dając nadzieję, uratował wiele osób, a na potwierdzenie dodajmy, że zanim Franciszek napisał, Krzysztof już praktykował regułę: „Jeśli uda mi się pomóc żyć lepiej jednej jedynej osobie, to już wystarczy, aby uzasadnić dar mojego życia” (Evangelii gaudium 274). Tak, jego „ubogie” słowa dźwigały — dodawały sił, by iść dalej.

Fotografia z kontrowersyjnymi treściami

Ale jakoś tak ciężko nam z tą nadzieją. Jak przystało na Franciszka, na sam koniec pontyfikatu wystrzelił z ową teologalną cnotą, zaciągając nas do pielgrzymowania. Boże! Jacy z nas „pielgrzymi nadziei”?! Kiedy na wschodniej granicy żar pocisków płynie z nieba, przynosząc nocną porą śmierć, w kraju nad Wisłą mowa nienawiści wtargnęła na salony i przywdziała szaty języka pogardy, my zaś — jako społeczeństwo, wspólnota (zwał jak zwał) — coraz bardziej się polaryzujemy. A „świat — pisze Zawieyski — cierpi”. Jak tu praktykować nadzieję, skoro w Strefie Gazy mamy katastrofę humanitarną, a nasi bracia muszą wybierać między „śmiercią z głodu a śmiercią od pocisków” (to cytat od korespondentów przebywających na miejscu). Oglądam zdjęcia i filmy z Agencji Reutersa — w oczy rzucają się wyciągnięte ramiona dzieci i dorosłych, wystające za barierą jakiegoś „ogrodzenia”, trzymające w ręku puste miski, garnki, które może ktoś wreszcie napełni jedzeniem. Trochę kłóci się to ze sporami, które jako żywo zaprzątają nasze umysły, czyli ile w ciągu dnia możemy zjeść węglowodanów, żeby być fit. Ale my wróćmy do Ziemi Świętej. Jeden ze społecznościowych portali blokuje wyświetlanie grafiki przedstawiającej obecny kryzys, opatrując komentarzem... „kontrowersyjne treści”. Wyciągnięte dłonie dzieci są jak ramiona, o których pisał Zawieyski — ramiona krzyża, wyciągnięte do każdego, kto cierpi. Inaczej nie da się tego pojąć, przecież wtedy Spes byłaby confundit... Są jak ramiona, w które mógł się wtulić (z bogatym pakietem życiowych porażek) Brat Karol de Foucauld, kiedy wśród piasków Tamanrasset tak się modlił: „Kocham Cię / i to jest potrzebą mojej miłości / żeby się dawać, / oddawać się w Twoje ręce bez ograniczeń, / z nieskończoną ufnością, / bo Ty jesteś moim Ojcem”. Tak, by wtulić się i być jak niemowlę u swej matki (por. Ps 131,2). Wreszcie, zapisane na fotografii wyciągnięte dłonie są jak dwie drewniane ściany każdego konfesjonału — takie „ramiona” Ojca, który przytula (bez warunków) powracające, poobijane przez życie dziecko. Tymi słowy ks. Grzywocz tłumaczył pewnej kobiecie (która miała problem z akceptacją samego miejsca sprawowania sakramentu) symbolikę liturgicznego „mebla”, z którego bije źródło nadziei i miłosierdzia dla udręczonego świata.

O nadziei, co daje życie

„Po co to wszystko?!”. Dlatego, bo w swej istocie nadzieja daje nam życie. Hebrajskie latet chaim — to słowo klucz dzieła kanadyjskiego reżysera Kena Scotta (Francja 2025), to punkt zwrotny, który szepcze niczym zaklęcie matka, główna bohaterka obrazu Cudowne życie (Ma mère, Dieu et Sylvie Vartan) do swojego niepełnosprawnego syna. Wbrew wszystkiemu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew dobrym radom i kiwaniu głowami „życzliwych” ludzi z sąsiedztwa, nie poddaje się i ratuje życie swojego syna Rolanda Pereza. Jest przekonana, że przekaże mu szczęśliwą, dobrą, piękną historię życia. Odpowiedź na pytanie: „Dlaczego?”, „Co jest tą siłą, która nie pozwala się poddać?” znajdujemy w... miłości filmowej matki Esthery, pełnej wytrwałości i jej „siostry” cierpliwości. Tak na marginesie — o tej cnocie również pisze papież Franciszek w przywołanej bulli (Spes non confundit 4). A żeby nie było za słodko, to dodajmy, że miłość filmowego rodzica przybiera czasem absurdalne rozmiary i irytuje w swojej konsekwencji, ale jest usprawiedliwiona, wszak — nieco z przymrużeniem oka — przyznajemy i uśmiechamy się, gdy z dużego ekranu słyszymy prawdę, że gdzie Bóg nie daje rady, tam posyła matki. Podsumowaniem komediowego (ze szczyptą dramatu) obrazu są słowa piosenki Irrésistiblement francuskiej gwiazdy muzycznej Sylvie Vartan, która — obok Pana Boga i matki — definiuje jednego z trzech bohaterów tej niezwykłej, opartej na faktach, filmowej opowieści. Nie trzeba dużo szukać — już najprostsze tłumaczenie jednej strofy pokazuje nam istotę: „Comme la mer qui frappe le rocher / Obstinément, sans jamais désarmer / Par le malheur on est souvent frappé / Mais l'amour seul peut nous sauver / Comme la joie revient après les pleurs / Après l'hiver revient le temps des fleurs / Au moment où l'on croit que tout se meurt / L'amour revient en grand vainqueur — Jak morze uderzające o skałę / Uparcie, nigdy się nie poddając / Często spotyka nas nieszczęście / Ale tylko miłość może nas uratować / Jak radość powraca po łzach / Po zimie nadchodzi czas kwiatów / W chwili, gdy myślimy, że wszystko umiera / Miłość powraca jako wielki zwycięzca” (z albumu La Martiza, 1968 r.). Tylko taka nadzieja pozwoli przeżyć, a ukochanemu — z ciemnymi, ogromnymi oczyma — beniaminkowi, adaptując kategorie św. Jana od Krzyża (†1591), da siłę, aby pomimo życia w udręce, wreszcie móc nadziei skrzydła rozwinąć (por. Żyję nie żyjąc w sobie). To naprawdę się dzieje w naszych wielkich i małych historiach — w jednej z konferencji z Głębinowa (Rekolekcje z różą w dłoni, I 2016 r.) ks. Krzysztof przybliżył uczestnikom postać Oliviera Messiaena (†1992) oraz jego dzieło Quatuor pour la fin du temps (Kwartet na koniec czasu). Podkreślmy, że jest to utwór, który został napisany w niemieckim obozie jenieckim w Görlitz (1940 r.) — tamże, dla wielu uwięzionych, muzyka francuskiego kompozytora stała się źródłem nadziei, która pozwoliła im przeżyć piekło.

Post scriptum

Jakoś tak nie wiedziałem, jak zakończyć mój tekst. Końcówka ostatniego akapitu wydawała się być urwana. Ale epilog przyszedł sam — kilka dni przed napisaniem tego artykułu odszedł genialny amerykański trębacz Chuck Mangione (†22 lipca 2025 r.). Można zaryzykować tezę, że większość z nas zna tę jedną — jedyną (sic!) — melodię, ale nie wie, że to „jego”. Posłuchajcie Dzieci Sancheza — bardzo długi utwór (ponad 14 min.), ale zanim Artysta zacznie czarować na złotym instrumencie, na samym początku pada strofa, która „pasuje” do naszego końca: „Without dreams of hope and pride a man will die” — „Bez marzeń o nadziei i dumie człowiek umrze”.

Ryszard Paluch

 

Ryszard PALUCH (ur. 1976) — mąż i tata, doktor teologii duchowości, katecheta, wychowawca, pedagog szkolny, redaktor i wydawca. Koordynator strony oraz opiekun projektu dokumentującego spuściznę zaginionego ks. Krzysztofa Grzywocza.

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama