Rozważania o wierze

Z zagadnień teologii duchowości - Część trzecia - Rozdział 3 - Eucharystia

Eucharystia

Między wiarą a sakramentami istnieje ścisła współzależność. Sobór Watykański II w "Konstytucji o liturgii" podkreśla, że sakramenty nie tylko zakładają wiarę u przyjmujących, lecz dają również jej wzrost, umacniają ją i wyrażają (zob. n. 59). Wiara jest zawsze wstępnym warunkiem skuteczności sakramentów, których moc sprzęga się z jej mocą. Teologia dogmatyczna podkreśla, że sakrament, choć działa własną mocą - ex opere operato - w przypadku braku wiary pozostaje bezowocny. Wielu chrześcijan mimo częstego przystępowania do sakramentów świętych nie rozwija się duchowo wskutek małej wiary i wynikającego stąd braku zaangażowania w zbawcze dzieło Chrystusowej śmierci i zmartwychwstania, które realizuje się poprzez sakramenty.

Oczekiwanie na Eucharystię

Może dziwisz się, że Eucharystia czy sakrament pokuty wciąż nie przemieniają cię, że nie przynoszą widzialnych rezultatów, a przecież łaska potrzebuje otwarcia i wewnętrznej dyspozycji. Spójrz, jak Kościół w swojej mądrości stara się w roku liturgicznym przygotować nas na przyjęcie łask Bożego Narodzenia. Poświęca temu całe tygodnie Adwentu, w których nieustannie modli się o przyjście Jezusa, o Jego zstąpienie na ziemię. "Niebiosa, spuśćcie Sprawiedliwego, jak rosę" (Iz 45, 8) - woła w swoich modlitwach liturgicznych. Kościół chce, żeby wzrastał w nas głód Jezusa, głód Jego przyjścia. Na miarę tego głodu, tego pragnienia, by przyszedł, by w ramach roku liturgicznego w święta Bożego Narodzenia znów się narodził; na miarę przygotowania i otwarcia, a więc na miarę wiary działają w naszych sercach łaski Bożego Narodzenia. Jeżeli nie ma Adwentu, to nie ma właściwego przeżycia Bożego Narodzenia. Gdy nie przeżywasz Adwentu i nie czekasz na Jezusa, to nie dziw się, że Boże Narodzenie tak po prostu jakby przemyka, nie zostawiając śladu w twojej duszy. Podobnie jak przyjście Jezusa na Boże Narodzenie poprzedza oczekiwanie adwentowe, tak oczekiwane powinno być również Jego przyjście w Eucharystii. Jezus ciągle zstępuje na ołtarz, rodzi się na nim i to Jego rodzenie się na ołtarzu też powinno być poprzedzone "adwentem" - adwentem eucharystycznym. Adwent eucharystyczny to przede wszystkim postawa wiary, to wiara w miłość Jezusa, który ciebie oczekuje. Tak ważne jest, żebyś uwierzył, że Jezus pragnie przyjść do twojego serca, że pragnie sprawowania Eucharystii, że oczekuje twojej Komunii św., ponieważ chce poprzez Najświętszy Sakrament - główne źródło łask, oddać się tobie w pełni. Jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka jest potrzeba akceptacji i miłości. Nie szukaj jej jednak u ludzi, u których bardzo często doznasz zawodu i rozgoryczenia. Wiara mówi ci, że tak naprawdę potrzebna ci jest tylko jedna akceptacja - ze strony Chrystusa, a On zawsze cię akceptuje. Jan Paweł II powiedział: W Komunii świętej nie tyle ty Go przyjmujesz, co On przyjmuje ciebie, przyjmuje takiego, jakim jesteś. Przyjmuje, to znaczy akceptuje i kocha. Synkretystyczny filozof pogański Celsus pisze około roku 178 po Chrystusie pełne nienawiści i sarkazmu dzieło, w którym wyszydza chrześcijańskie dogmaty Wcielenia, Odkupienia i drwi ze Mszy św. Według Celsusa chrześcijanie są szaleni. - Wierzą, że ich Bóg stał się jednym spośród nich, że mogą się z Nim zjednoczyć w ramach Uczty. Jest to, jego zdaniem, po prostu szaleństwo. Tę opinię Celsusa należałoby odwrócić - to nie chrześcijanie są szaleni wierząc, że Chrystus oddaje się im pod postacią chleba, to Bóg oszalał w swojej miłości ku człowiekowi; Eucharystia jest wyrazem szaleństwa Chrystusa, Jego szalonej miłości do człowieka, Jego miłości do ciebie. Trzeba, byś przez taką wiarę przygotowywał się na przyjście Chrystusa w Eucharystii. Święty Franciszek Salezy starał się przygotowywać do Mszy św. cały dzień, tak by na pytanie: co robi? mógł powiedzieć, że przygotowuje się do Eucharystycznej Ofiary. Tak ważne jest, by wzrastała w tobie wiara w Jego miłość, wiara w Jego głód przychodzenia do ciebie w Eucharystii. Kiedy uwierzysz, jak bardzo On cię kocha i czeka na ciebie, to poznasz, że Bóg w swojej szalonej miłości ku tobie - jeżeli ty opóźniasz swoje przyjście - doświadcza tego, co psychologia nazywa udręką oczekiwania. Kiedy uwierzysz w miłość Jezusa, w to, że On czeka na ciebie, wówczas w odpowiedzi na tego rodzaju wiarę powinno pojawić się w tobie pragnienie i głód Eucharystii, dręczące pragnienie, aby On przyszedł. Udręka oczekiwania na osobę, którą się kocha, jest udręką na miarę miłości wzgardzonej. Im bardziej matka kocha dziecko, które nie przychodzi, tym większa jest jej udręka oczekiwania na spotkanie z nim. A jeżeli jest to nieskończona miłość Boga, jakiej nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, to - gdy nie przychodzisz - jak wielka musi być Jego udręka oczekiwania na ciebie? Wiara w Jego pragnienie spotkania z tobą będzie chroniła cię przed rutyną, która jest jednym z największych zagrożeń wiary. Kiedy w pełni uwierzysz w nieskończoną miłość Jezusa, gdy odkryjesz Jego udrękę oczekiwania na ciebie przy Stole Eucharystycznym, wtedy już nie będziesz mógł żyć bez Eucharystii. Będzie wtedy w tobie Jej głód, gorące pragnienie spotkania z Panem, a przy głodzie Eucharystii nie ma już miejsca na rutynę.

Eucharystia kulminacją wiary

Ofiara Chrystusa ma swoją skuteczność tylko u tych, którzy łączą się z męką Chrystusa przez wiarę i miłość - powie św. Tomasz z Akwinu. Im więcej jest w tobie wiary i miłości, tym skuteczniejsza jest Eucharystia w twoim życiu. Wiara jest uczestnictwem w życiu Boga, realizuje się w szczególny sposób w sakramentach, które są sakramentami wiary. Poprzez Eucharystię uczestniczysz ze wspólnotą wierzących w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, zanurzasz się wspólnie w to niezgłębione misterium Jego śmierci i zmartwychwstania. "Liturgia jednoczy nas wszystkich, jako bezpośredni wyraz naszej wiary, szczególnie w czasie Eucharystii. Akt wiary Kościoła nigdy nie jest równie pełny jak w owej chwili. Nigdy nie ma tak wysokiego stopnia świadomości w zjednoczeniu ze zmarłym i zmartwychwstałym Chrystusem, którego powrotu oczekuje Kościół. Nigdy tak mocno nie uczestniczymy w wierze wspólnoty jak w tej chwili, gdy modlimy się wspólnie, gdy wspólnie składamy ofiarę i wspólnie jednoczymy się z miłością Bożą, która żyje w Jezusie Chrystusie" (J. Colomb, Stawanie się wiary, 70). W Eucharystii Jezus zanurzy cię w misterium swojej śmierci, dokona się wtedy twoja przemiana i nawrócenie - śmierć "starego" człowieka. Mocą działania sakramentu i mocą zbawczej męki Jezusa dokona się też w tobie zmartwychwstanie i odrodzenie. Zanurzenie w zmartwychwstanie Chrystusa sprawi, że zacznie rodzić się w tobie nowy człowiek, ukształtowany na Jego podobieństwo. Jeżeli wiara jest przylgnięciem do osoby Chrystusa, to przyjęcie Chrystusa i przylgnięcie do Niego znajduje pełny wyraz dopiero w Eucharystii, która jest kulminacją wiary. Podczas Eucharystii Chrystus staje się darem składanym Ojcu za nas. Na mocy powszechnego, królewskiego kapłaństwa również my jesteśmy wezwani do składania Bogu całkowitego daru z nas samych wraz z ofiarowującym się Chrystusem. Przylgnięcie do Niego oznacza wejście w komunię z Jego darem, oznacza oddawanie życia po to, by zamieniać je na służbę Kościołowi i braciom. Celem Eucharystii jest twoje nawrócenie, twoje odwrócenie się od własnej woli tak, by twoja wola zaczęła coraz bardziej znikać na rzecz służenia innym. Idziesz do Komunii św., aby się nawrócić, aby odtąd już Chrystus królował w twoim sercu, by Jego wola stawała się dla ciebie najwyższą wartością. Każda Komunia św. winna utwierdzać twoje przylgnięcie do Jego woli. W związku z tym powinieneś oczekiwać, że Jezus będzie krzyżował twoje plany. Eucharystia ma cię do tego przygotować, ma przyczyniać się do zamierania twojego egoizmu, by mógł wzrastać w tobie Chrystus. Jeżeli wiara jest oparciem się na Chrystusie i powierzeniem się Jemu, to w Eucharystii powinieneś powierzać Mu wszystkie swoje sprawy, lęki, niepokoje. Eucharystia będzie przynosiła ci wtedy pokój, który rodzi się z wiary w odkupieńczą moc Jezusowej ofiary, z wiary, że On odkupił cię również od lęku, niepewności i stresów, od wszystkiego, co niszczy twoje życie duchowe bądź zdrowie psychiczne czy fizyczne. Przez wiarę będziesz mógł przyjmować owoce Odkupienia. Jeżeli wiara jest uznaniem własnej bezradności i grzeszności oraz oczekiwaniem wszystkiego od Boga, to Eucharystia jako par excellence sakrament wiary domaga się od ciebie postawy bezradnego dziecka i postawy grzesznika, który niczego tak nie pragnie jak uzdrowienia ze swojego zła. Próbuj stawać w czasie Mszy św. jak ten trędowaty z Ewangelii i proś, by Jezus oczyścił cię z trądu egoizmu, z trądu twojej pychy, z trądu lęku o siebie, pośpiechu, niepokoju i smutku, z trądu zbytniego zabiegania o sprawy doczesne, bo to wszystko uniemożliwia wzrastanie Chrystusa w tobie. Dzięki wierze będziesz w czasie Mszy św. odkrywał siebie, swoją grzeszność i potrzebę Odkupienia. Zaczniesz coraz bardziej, na miarę pogłębiania się twojej wiary, widzieć siebie w prawdzie. Dostrzeżesz swój trąd grzechu. I wtedy poznasz, jak jesteś niegodny Eucharystii, a jednocześnie, jak bardzo potrzebujesz Jej zbawczego działania w swoim życiu. Twój wzrost w wierze umożliwi ci odkrywanie w czasie Eucharystycznej Ofiary realnej obecności Jezusa i odkrywanie uobecniania się Jego odkupieńczej ofiary. Zaczniesz coraz bardziej poznawać, kim On jest i co dzieje się na ołtarzu. Aby codzienne przyjmowanie Eucharystii nie powodowało rutyny i nie niszczyło twojej wiary, próbuj uczestniczyć we Mszy św. tak, jakbyś uczestniczył w niej po raz pierwszy lub po raz ostatni w swoim życiu. Pomyśl, jak głęboko musi przeżywać kapłan Mszę św. prymicyjną, swoją pierwszą Mszę św. Z pewnością, kiedy bierze on wtedy w swoje ręce Ciało Chrystusowe, to jest to dla niego rzeczywiście Ktoś. Może nieraz w tym momencie ręce mu drżą. To jest ta wiara nie zniszczona rdzą rutyny. Pomyśl o pierwszej Komunii św. konwertyty, który najpierw przygotowywał się do chrztu, a potem przyjął Eucharystię. Może kiedy jego usta po raz pierwszy przyjmowały Ciało Pańskie, też drżały, bo bardzo żywa była jego wiara, że to przecież Bóg jest w tej chwili na jego ustach, że przychodzi do jego serca, że znalazł się w obliczu niezgłębionej, pełnej grozy i majestatu tajemnicy - misterium tremendum.

Kenoza Chrystusa

Wiara pozwoli ci zobaczyć, że twoje ręce i usta, które przyjmują Jezusa, są zawsze brudne - zawsze, również wtedy, gdy jesteś w stanie łaski uświęcającej, bo grzesznikiem jesteś zawsze, a ręce i usta grzesznika pozostają zawsze niegodne, i w tym sensie brudne. Przecież przyjmujesz Jezusa ustami, które potrafią zabijać słowem, przecież twoje słowa nieraz zamiast błogosławić ranią, są źródłem zła i nieszczęścia. I oto te grzeszne usta stykają się z najwyższą świętością Boga. Poznasz wtedy tajemnicę tego, co teologia określa słowem kenoza (od greckiego kenosis - wyniszczanie się). Eucharystia jest kenozą, czyli wyniszczaniem się Boga-Człowieka, ponieważ Jego największa świętość styka się z twoją grzesznością i twoją niegodnością. To jednak nie znaczy, że masz unikać Eucharystii, przecież będziesz tym bardziej godny, im będziesz częściej do Niej przystępował. Jezus z miłością czeka na ciebie, On chce przychodzić, aby ciebie przemieniać, by cię uświęcać, byś stawał się coraz bardziej godnym Jego przyjścia. Święty Jan Apostoł powiedział: "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Wszyscy jesteśmy grzesznikami i wszyscy jesteśmy niegodni, aby przyjmować Jezusa. Pomyśl, twoje usta są brudne, ale ty powinieneś oczekiwać, że Eucharystia będzie ten brud, ten trąd grzechu, trąd egoizmu usuwała z twoich ust, z twojego serca i twojej duszy. Jezus tak bardzo tego pragnie, że chce, by dokonywało się to nawet za cenę Jego tak wielkiego wyniszczenia, za cenę Jego kenozy. To w świetle wiary zobaczysz, w jak wielkim stopniu Eucharystia jest wyniszczaniem się Chrystusa. On ogołaca się i wyniszcza już przez sam fakt, że ukrywa swój majestat i swoje człowieczeństwo pod postacią kawałka materii - chleba i wina. Ogołaca się z należnej Mu czci i hołdu. A kiedy do Niego przychodzisz z grzeszną dłonią, z grzesznymi ustami i grzesznym sercem, to jest dalszą dla Niego kenozą. Święty Ludwik Maria Grignon de Montfort radzi, aby zapraszać do naszego uczestnictwa w Eucharystii Maryję. Obecność Niepokalanej przy nas, zwłaszcza w czasie Eucharystii, jest dla nas jakąś wielką tajemnicą, jest jakimś rozwiązaniem problemu kenozy Chrystusa. Ci, którym trudno jest uznać potrzebę i znaczenie Maryjnej drogi do Chrystusa, uważają, że między nami a Chrystusem nie może stanąć Maryja, bo przesłoni nam Jezusa. W świetle wiary jednak, w świetle poznania świętości Boga i swojej wielkiej niegodności, swojej grzeszności, stwierdzisz, że sytuacja jest wręcz odwrotna. Kiedy prosisz, aby Ona stanęła między tobą a Chrystusem, stajesz się bliższy Chrystusowi, bo ty prosisz Ją, aby Ona, stając między tobą a Chrystusem, zaoszczędziła Mu Jego kenozy, Jego wyniszczania się. Tylko Jej dłonie nie są brudne i nigdy nie były brudne; były i są zawsze niepokalane - jedyne ludzkie ręce i jedyne ludzkie usta, które są czyste i niepokalane, które są godne piastowania Ciała Pańskiego. Kiedy starając się zaoszczędzić Chrystusowi Jego wyniszczania się, prosisz Maryję, aby Ona przyjmowała Go za ciebie, to oddajesz przez to hołd kenozie Boga-Człowieka. Jest to łączenie postawy pokory, postawy uznania, że jesteś grzesznikiem, z wiarą w Jego szaloną miłość ku tobie, która kosztem niepojętego dla ciebie wyniszczania się pragnie cię obdarzać owocami Odkupienia.

 

Rozdział 4

Wsłuchiwanie się w Słowo Boże

Podobnie jak między wiarą a sakramentami, tak między wiarą i Słowem Bożym istnieje ścisła współzależność. Pismo święte zakłada wiarę, a jednocześnie wymaga czynnego współdziałania, nawracania się i realizowania go w codziennym życiu, które powinno być życiem wiarą. Wiara jest bowiem odpowiedzią na Słowo Boże, jest wsłuchiwaniem się w Słowo, aby nim żyć na co dzień.

 

Przedmiotowa i podmiotowa
relacja do Słowa Bożego

Nasz stosunek do tekstu może być dwojaki: przedmiotowy - kiedy stanowi on dla nas przedmiot badań albo pomoc w poznaniu interesującego nas zagadnienia czy rozwiązaniu jakiegoś problemu, bądź podmiotowy - gdy czytany tekst staje się dla nas, jak określiłby Gabriel Marcel, "tajemnicą". Jeśli czytając Pismo święte nastawiasz się na pogłębienie swojej wiedzy religijnej, oznacza to, że masz do niego stosunek przedmiotowy. Pismo święte w relacji przedmiotowej to po prostu - "coś". Jednak ta relacja do Pisma świętego nie wystarczy.

Nasza osobista relacja do tekstu natchnionego i objawionego, jakim jest Pismo święte, winna być przede wszystkim relacją podmiotową. Pismo święte bowiem to nie "coś", ale przede wszystkim "Ktoś". Chrystus, który w sposób najpełniejszy pozostaje z nami w Eucharystii, jest obecny i żyje również, choć w inny sposób, w Piśmie świętym. Na kartach Pisma świętego spotykasz się z Chrystusem żywym i prawdziwym poprzez dar wiary, udzielonej ci przez Niego samego. Kościół mówi o dwóch stołach. Przy stole słowa wierni przyjmują przez wiarę objawione Słowo Boże, przy stole eucharystycznym, sprawując "sakrament wiary", jakim jest Eucharystia, karmią się Ciałem i Krwią Pańską. Słuszne jest więc stwierdzenie, że do Pisma świętego trzeba podchodzić tak jak do Stołu Pańskiego. Dlatego gdy bierzesz do ręki Pismo święte, rób to ze czcią, szacunkiem i głęboką wiarą. To ma być inny gest niż gest sięgania po jakąkolwiek książkę religijną, ponieważ jest to Księga pełna obecności Boga.

 

Obecność Boga w Słowie

Każda obecność osoby tworzy krąg oddziaływania, czego nie ma w przypadku rzeczy. Dopiero spotkanie z osobą jest spotkaniem z obecnością, a tym samym wejściem w oczekiwany bądź niewygodny dla nas krąg oddziaływania. Pismo święte to "Ktoś", to obecność Boga. Biorąc więc je do ręki, wchodzisz w krąg tej właśnie Obecności. Staje się ona dla ciebie "tajemnicą", prawdą, która cię ogarnia i w której jesteś zanurzony.

W Piśmie świętym odnajdujesz swojego Pana, stąd twój kontakt z tekstem objawionym ma znaczenie szczególne - jest kontaktem z Bogiem, który cię kocha i który pragnie oddziaływać na ciebie swoją łaską. Jest to kontakt prowadzący cię do wewnętrznego nawrócenia - i to jest jego najważniejszy cel. Powinieneś więc czytać Pismo święte nie dla zaspokojenia ciekawości, zdobycia wiedzy czy po to, by rozstrzygnąć jakiś dręczący cię problem - choć czasem będzie to potrzebne. Z tej formy kontaktu z Panem powinieneś korzystać w nadziei, że On obdarzy cię łaską nawrócenia. Jeśli wejdziesz w osobową relację z Chrystusem obecnym w tekście natchnionym, tekst ten będzie cię przenikał, a ty zaczniesz wsłuchiwać się w Słowo Boże, wgłębiać się w myśli i pragnienia Jezusa, zaczniesz Go coraz lepiej poznawać. "Nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa" - ostrzega św. Hieronim. To wsłuchiwanie się w Boże słowo będzie miało wpływ na twoje wybory i decyzje. Będziesz chciał, by były one zgodne z Jego nauką i Jego pragnieniami. Lektura Pisma świętego to podstawowy czynnik twojego wzrostu w wierze, a tym samym twojego uczestnictwa w życiu Boga, patrzenia na siebie i otaczającą cię rzeczywistość jakby oczami Boga. Bóg objawia się nam za pośrednictwem Słowa, prowadząc nas poprzez poznanie ku miłości. Objawia się po to, byśmy wierząc Jego Słowu mogli przylgnąć do Niego i Jemu się powierzyć. Jeśli będziesz z wiarą wgłębiał się w myśli i pragnienia Jezusa, staną się one z czasem twoimi myślami i twoimi pragnieniami. Gdy będziesz często przebywał w kręgu Jego obecności, tej Obecności przez duże "O", będziesz stawał się podobnym do Niego, zgodnie z przysłowiem: "Kto z kim przestaje, takim się staje". Wsłuchując się w Boże słowa i chłonąc ich treść, zaczniesz wczuwać się w to, czym żył i czym obecnie żyje Chrystus. Twój żywy kontakt z obecnym w Słowie Bożym Chrystusem sprawi, że będziesz stawał się coraz bardziej jedno z Nim.

Każde utrwalone w Nowym Testamencie słowo i każdy gest Jezusa jest wyrazem tej tajemnicy Obecności. Ty masz pozwolić, by ona cię ogarnęła, masz nauczyć się w nią wsłuchiwać. Ta niewymowna Obecność wymaga twojego szczególnego otwarcia, takiego, które sprawi, że z czasem zostaniesz całkowicie przeobrażony, że zostaniesz niejako przemieniony w Chrystusa. Wtedy zrealizuje się cel twojego życia - by Chrystus w tobie wzrastał i żeby wzrastając osiągnął swoją pełnię.

Rola Słowa Bożego w modlitwie

Obecność Chrystusa w Słowie Bożym będzie ogarniała twoje życie wewnętrzne i twoją modlitwę. Wsłuchiwanie się w Słowo Boże sprawi, że rozważane teksty zapadną głęboko w twoje serce. Później zaś będą przychodziły ci na myśl w chwilach modlitwy, która zacznie być wówczas modlitwą opartą na Piśmie świętym, i w momentach podejmowania decyzji. Czy zadałeś już sobie pytanie, jaką rolę spełnia w twojej modlitwie Pismo święte?

Chrystus posługiwał się często specyficznym rodzajem literackim, jakim jest przypowieść, czyli rozbudowany symbol, który angażuje i wciąga. Dzięki temu, kiedy czytasz np. przypowieść o dobrym pasterzu, możesz rzeczywiście wśród tych prowadzonych przez pasterza owiec odnaleźć siebie. Możesz też zobaczyć siebie jako owcę zagubioną, którą Chrystus - Dobry Pasterz kocha, dlatego nigdy nie przestaje jej szukać, a gdy znajduje, bierze z radością na swoje ramiona. Symbolika Chrystusowych przypowieści wciąga cię w orbitę Jego działania. On w tak prosty i przystępny sposób uczy cię miłości i wiary w miłość. Jeżeli zaś zdarzyło ci się, że bardzo upadłeś i twoją duszę pokryły ciemności, to może przypomni ci się przypowieść o synu marnotrawnym, która pozwoli ci jeszcze raz uwierzyć w to, że On nigdy nie przestał cię kochać. Przypowieść ta będzie cię uczyła postawy skruszonego syna, przyjmującego ze zdumieniem i wdzięcznością radość przebaczającego ojca. Podobnie, gdy pojawią się w twoim życiu jakieś burze, może przyjdzie ci na myśl burza na Morzu Tyberiadzkim. I znów uświadomisz sobie, że tak jak kiedyś Jezus spał w targanej burzą łodzi Apostołów, tak teraz "śpi" w łódce twojego serca, ale jest w tobie obecny, a kiedy On jest, nic złego nie może ci się stać. To wszystko może ci dopomóc, byś zaczął włączać do swojej modlitwy Słowo Boże, które pozwoli ci odzyskać wewnętrzny pokój.

Czytając Pismo święte, ukształtujesz w sobie właściwy obraz Boga. Ustrzeżesz się tak często występującego zniekształcania Jego oblicza. Może boisz się Go, może za mało wierzysz w Jego miłość, ponieważ sam mało kochasz. Twoja miłość ma ciągle wzrastać, aż do końca życia. Rozważane modlitewnie Pismo święte będzie uczyło cię miłości Boga, który kocha cię stale, bo On jest miłością.

Spotkanie z Chrystusem obecnym w Słowie Bożym pomoże ci również odkryć Boga w otaczającym świecie. Nauczy cię odczytywania tak licznych symboli, poprzez które odkryjesz Jego obecność w naturze, a nawet w zjawiskach cywilizacji i kultury. Św. Janowi Vianney np. owce kojarzyły się z miłością Dobrego Pasterza. Ich widok pogłębiał w nim świadomość wielkiej miłości Jezusa do niego, pasterza parafii, i tych, których On, Dobry Pasterz, powierzył jego trosce i miłości pasterskiej. Szum górskiego strumyka przypominał mu słowa Pisma świętego o "wodzie żywej" tryskającej ku życiu wiecznemu (zob. J 7, 37-39). Ktoś opowiadał o sobie, że wieczorami lubił patrzeć na światła oświetlonych ulic i domów czy przejeżdżających samochodów. Odżywała w nim wtedy idea, o której mówi Pismo święte, a zwłaszcza teksty św. Jana, że Jezus jest światłością świata. Każde więc światło stawało się dla niego symbolem Chrystusa, przywodziło mu na myśl Tego, który "oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi" (J 1, 9).

Jeśli chcesz, by i twoja modlitwa była oparta na Piśmie świętym, musisz być jak Maria z Betanii. W Betanii, u swoich przyjaciół: Marii, Marty i Łazarza, Jezus znalazł dla siebie miejsce schronienia i odpoczynku. Gdy zbliżały się ostatnie chwile Jego życia, On, wiedząc że faryzeusze Go śledzą, chronił się do Betanii. Wcześniej zaś, gdy Jezus przyszedł do ich domu, Maria usiadła u Jego stóp i wsłuchiwała się w każde wypowiadane przez Niego słowo; zachowywała się tak, jakby była przed tabernakulum. Kiedy zakrzątana Marta prosiła Jezusa, by zwrócił jej siostrze uwagę, że zostawiła ją samą przy posługiwaniu, On odpowiedział: "Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona" (Łk 10, 42). Ta najlepsza cząstka to być przy Chrystusie, to usiąść u Jego stóp i z wiarą wsłuchiwać się w Jego słowa, wypowiadane do nas poprzez Pismo święte.

Maria słuchająca i kontemplująca Jezusa - Słowo Wcielone - musiała być Jego wielką radością. My natomiast, tak często zabiegani i zatroskani o wiele, uważamy, że nie mamy czasu na czytanie Pisma świętego. Dla Marii zaś nie było nic ważniejszego nad to, że On, Mistrz, jest tu, w jej domu. Najwłaściwsze dla siebie miejsce odnajdywała u Jego stóp.

Idąc za myślą Jean Guittona (La Vierge Marie), należałoby nazwać Najświętszą Maryję Pannę Dziewicą Rozmyślającą (Virgo Meditans). O tym, jak bardzo Maryja żyła Pismem świętym, świadczy treść jej hymnu Magnificat. Jest to świadectwo modlitwy opartej na Słowie Bożym. Dla Niej Pismo święte było "pokarmem" i źródłem modlitwy.

Maryja przez trzydzieści lat niejako chłonęła Bożą obecność swojego Syna. Dlatego też Jej oblicze w sposób najdoskonalszy odtworzyło Oblicze Chrystusa, i to jest Jej wielkość. Jak bardzo musiało Chrystusowi zależeć na tym, by stworzyć to Arcydzieło - najdoskonalszy swój obraz - skoro poświęcił Maryi aż trzydzieści lat. Ona stale chłonęła Jego myśli, Jego pragnienia i Jego wolę, stając się przez to coraz bardziej jedno ze swoim Synem.

Ty spotykasz się z obecnością Jezusa na kartach Pisma świętego. Powinieneś więc też, tak jak Maryja, chłonąć Jego myśli i pragnienia, aby później nimi żyć. Powinieneś całkowicie i do końca naśladować Maryję w otwarciu się na to wielkie Chrystusowe dzieło kształtowania każdego z nas na Jego podobieństwo.

Pismo święte ma być dla ciebie miejscem spotkania z Tym, który do końca cię umiłował i pragnie również w tobie ukształtować Swoje Oblicze, tak jak zrobił to ze swoją umiłowaną Matką.

Rozdział 5

Modlitwa jako aktualizacja wiary

Modlitwa i wiara nie stanowią rzeczywistości odrębnych, wzajemnie jedynie od siebie uzależnionych czy istniejących obok siebie. Modlitwa pozostaje zawsze w bardzo ścisłym związku z rzeczywistością wiary, jest spotkaniem człowieka z Bogiem w wierze, jest ostatecznie postacią urzeczywistniania się wiary. Jeżeli wiara jest przylgnięciem do Chrystusa i powierzeniem się Jemu, to modlitwa jest samym oddaniem się i poświęceniem się Chrystusowi, aby w nowy sposób zostać przez Niego przyjętym i przemienionym. Jeżeli wiara jest uznaniem własnej bezradności i oczekiwaniem wszystkiego od Boga, to modlitwa jest egzystencjalnym wołaniem duchowego ubóstwa i wewnętrznej pustki człowieka, by Duch Święty wypełnił ją swą obecnością i mocą. W miarę rozwoju wiary modlitwa staje się czystsza i żarliwsza. Jako aktualizacja wiary, naznaczonej dynamizmem nawrócenia, modlitwa - podobnie jak Eucharystia czy Słowo Boże - prowadzi człowieka ku przemianie, ku nawróceniu.

 

Przykład Chrystusa

Kiedy czytamy karty Ewangelii, szybko spostrzegamy, że Dobra Nowina zbija nas z tropu. Treść Ewangelii jest tak różna od naszych tendencji naturalnych, że wydaje się nam nieustannym paradoksem. Ewangelia odwraca nasze ludzkie pojęcia. Czynił to również sam Chrystus.

Ludzkość czekała na Niego tysiące lat. Wszystko było nastawione na ten ewenement w dziejach świata, jakim było przyjście Mesjasza, przyjście Tego, który dokona dzieła Odkupienia. Kiedy zaś po tak długim okresie oczekiwania Jezus przychodzi, objawia się jedynie pasterzom i mędrcom. Później przez trzydzieści lat żyje w odosobnieniu i niedziałaniu, przynajmniej w takim sensie, w jakim tego działania od Mesjasza oczekiwano. W oczach świata lata te wydają się latami zmarnowanymi. Jeśli bowiem czeka się na kogoś tysiące lat, to przecież powinien on dać z siebie jak najwięcej. - Oto rzesze czekają, a Chrystus "marnuje" trzydzieści lat w Nazarecie. Gdy zaś skończył się ten okres dla ludzkiego aktywizmu zmarnowany i Chrystus ukazał się nad Jordanem, proklamowany przez samego Ducha Świętego, znów Jego postawa zbija nas z tropu: Jezus wycofuje się i idzie na pustynię. Tego też zupełnie nie rozumiemy. Chcielibyśmy wręcz wziąć Go za rękę, jak to uczynił kiedyś Piotr Apostoł, i powiedzieć: Panie, co robisz? Tam rzesze czekają, a Ty znów idziesz się modlić, przecież modliłeś się tyle lat. Jednak Ten, który później powie: "Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało" (Łk 10, 2), zostawi żniwo i pójdzie na pustynię, by przez czterdzieści dni nieustannie się modlić. Czy to nas nie zadziwia?

Ewangelista Marek pisze: "Wstawszy wczesnym rankiem, gdy było jeszcze całkiem ciemno, wyszedł z domu i udawszy się na samotne miejsce, modlił się tam" (Mk 1, 35). Zwróćmy uwagę na ten szczegół: "gdy było jeszcze całkiem ciemno", a więc była jeszcze noc. Chrystus, chcąc się modlić, okradał się ze swojego snu. Zdumieni znów chcielibyśmy zawołać: Panie, czy naprawdę potrzebujesz tej modlitwy w nocy, kosztem zdrowia? Dzień apostolskiej pracy Jezusa był wyczerpujący. Również wieczorem schodzili się ludzie z całego miasta czy okolicy, przynosząc chorych i opętanych. Kiedy kończyła się Jego codzienna praca, trudno powiedzieć. Może o północy, bo rzesze niechętnie Go opuszczały. Po takim ciężkim dniu i wyczerpującym wieczorze Jezus okrada się jeszcze ze swojego krótkiego snu.

Tymczasem gdy mówimy o ciągłym obleganiu Jezusa przez rzesze, to musimy powiedzieć, że było ono ściśle powiązane z Jego odosobnianiem się na modlitwie. Tu kryje się niezwykle ważne wskazanie również dla ciebie: aby twoje kontakty z ludźmi mogły być owocne, musisz umieć przedtem odosobnić się. Musisz docenić moment pustyni w twoim życiu. Jak wielką rolę pełniła ona w życiu świętych. Wystarczy pomyśleć, jak bardzo potrzebował odosobnienia na pustyni Jan Chrzciciel, jak decydującą rolę odegrał okres Manresy w życiu św. Ignacego Loyoli czy pustelnia w Subiaco w życiu św. Benedykta. Współczesnemu człowiekowi, zarażonemu aktywizmem, wydaje się, że musi coraz więcej dawać - ale co ma dawać? Można by sądzić, że Chrystus, tak przecież ściśle zjednoczony z Ojcem, nie potrzebował już modlić się. On jednak czynił to nawet kosztem snu. I tak będzie zawsze. Oblężenie przez ludzi będzie zawsze wynikiem odejścia na spotkanie z Bogiem. Jeżeli zaś z twojej strony nie będzie odejścia na modlitwę i skupienie, lecz jedynie ucieczka od ludzi w świat własnych spraw, wówczas nastąpi inne oblężenie - przez własny egoizm. To też będzie dla ciebie pustynia, ale nie ta życiodajna, jak w przypadku Chrystusa czy świętych; będzie to pustynia zniszczenia, a nie życia. (por. A. Pronzato, Ho voglia di pregare, 64 n).

 

Pierwszeństwo modlitwy

Tu rodzi się i staje przed tobą zasadnicze pytanie: ile miejsca poświęcasz w swoim codziennym życiu modlitwie? Jakie miejsce zajmuje modlitwa na liście twoich najważniejszych czynności? Przed czym ją stawiasz i po czym? Czy jest ona na pierwszym miejscu, jako najważniejsza, czy może stanowi margines twoich życiowych spraw? Jak wygląda twój dzień skupienia i twój rachunek sumienia, a więc to spojrzenie w siebie w obliczu Boga? Z odpowiedzi na tego rodzaju pytania będzie wynikało, co w twoim życiu jest ważniejsze od Boga.

W tym miejscu od razu może pojawić się obiekcja, że w nawale przytłaczających obowiązków bardzo trudno jest ci znaleźć czas na modlitwę. Kardynał Lercaro, arcybiskup Bolonii, mówił na spotkaniu z księżmi z właściwym sobie ferworem i żarem o konieczności codziennej półgodzinnej medytacji. Po konferencji, w trakcie dyskusji, wstał jeden z młodych księży i powiedział: Oczywiście, proszę Eminencji, w teorii jest to jasne i proste - trzeba odprawiać rozmyślanie…, ale kiedy? Bo mój dzień tak oto wygląda: Wstaję o godz. 630, o 700 Msza św., spowiedź, potem lekcje religii, obiad, a po nim zajęcia z chłopcami z oratorium, wizyty u chorych, praca w kancelarii parafialnej, rozmowy duszpasterskie. Wieczorem mam zajęcia z młodzieżą mniej więcej do północy. I gdzie znaleźć miejsce na półgodzinną medytację, jeżeli ledwie mieszczę się z brewiarzem? - Masz rację, powiedział kardynał, rzeczywiście, nie masz czasu na półgodzinną medytację. Twoje zajęcia tak cię "zaduszają", że nie masz kiedy się modlić. Nie możesz pozwolić sobie na półgodzinną medytację, musisz odprawiać ją nie przez pół, ale przez półtorej godziny (A. Pronzato, Ho voglia di pregare, 113). Oczywiście, nie chodziło tu o jakieś błyskotliwe, paradoksalne sformułowanie. Tragizm naszego chrześcijańskiego aktywizmu polega na tym, że czynności rzeczywiście nas zaduszają. Ten młody, gorliwy kapłan, poświęcający się dla Boga i dusz, był tak zduszony aktywizmem, że potrzebował większego antidotum.

Jeśli spojrzysz na siebie w świetle wiary, zrozumiesz, że im bardziej jesteś przytłoczony czynnościami, tym więcej czasu powinieneś poświęcać na modlitwę. W przeciwnym razie będziesz pusty, będziesz miał tylko wrażenie, że coś dajesz, ale będzie to iluzja. Nie można dawać tego, czego się nie ma. Można by powiedzieć temu młodemu księdzu, który dyskutował z kardynałem Lercaro: Co z tego, że poświęca ksiądz tyle czasu na pracę duszpasterską, że tyle czasu poświęca chłopcom w oratorium, że składa wizyty chorym, że spowiada i ma rozmowy duszpasterskie - wszystko to jest jak czerpanie wody sitem. Umęczony, zapracowany, zabiegany ksiądz, przelewający wodę sitem, nie zdający sobie sprawy z tego, kto właściwie decyduje o wszystkim. Powiedzenie, że kapłan ten nie ma wiary, byłoby za mocne, ale wiara ta jest niewątpliwie marna. Swoją postawą zdaje się mówić: To ja, człowiek, tworzę historię, choćby na odcinku swojego podwórka - parafialnego czy innego; to ja decyduję, kto będzie wierzył, to wyłącznie od mojej pracy zależy zbawienie innych. Tymczasem wszystko to zależy od Boga; to On decyduje i On może dać siłę. Jeśli włącza cię do swojej pracy, to nie dlatego, że jesteś w tym niezastąpiony. Ile to już razy Pan Bóg pokazywał, że doskonale daje sobie radę bez nas. Jeżeli dostrzegłeś to w swoim życiu, to otrzymałeś wielką łaskę. My tylko dlatego jesteśmy Bogu potrzebni, że On sam tego chciał. On może zbawiać ludzi bez żadnych katechez, czego często jesteśmy świadkami. Przychodzą przecież do kościoła i do konfesjonału ludzie, którzy nie wysłuchali żadnej lekcji religii, a ziarno Boże zakiełkowało w ich duszach. Pan Bóg nie potrzebuje ludzkiej ingerencji, ale mimo to chce włączać nas w dzieło zbawienia świata. Gdy jednak sądzimy, że to od nas i od naszej pracy wszystko zależy, wtedy przelewamy wodę sitem. Przy wielkim zapracowaniu łatwo zapomnieć, że przede wszystkim trzeba najpierw przyjść na audiencję do Kogoś, od Kogo rzeczywiście wszystko zależy, Kto trzyma w swym ręku losy świata i losy każdego z nas.

W świetle wiary najważniejszą czynnością naszego dnia jest modlitwa. To ona musi zajmować pierwsze miejsce wśród innych czynności. Kontakt z Bogiem decyduje o wartości i znaczeniu naszej pracy. Jej skuteczność zależy od tego, co jest jakby na zapleczu, a więc od twoich, może bardzo obolałych od klęczenia kolan.

Nie ważne jest, co robisz - powie Jan Paweł II - ważne jest, kim jesteś. Ważne jest, czy jesteś, jak Papież, człowiekiem wiary i modlitwy. Chrześcijanin, jako uczeń Chrystusa, kiedy przestaje być człowiekiem modlitwy, staje się nieprzydatny dla świata, staje się solą zwietrzałą, godną podeptania przez ludzi (por. Mt 5, 13).

Problem modlitwy jest w naszym chrześcijańskim powołaniu problemem zasadniczym. Modląc się, nie tylko sami składamy hołd Chrystusowi, ale wielbimy Go w imieniu świata, który albo nie potrafi, albo nie może, albo nie chce się modlić. Jedno jest pewne: jeśli nie będziemy się modlić, nikt nas nie będzie potrzebował. Świat nie potrzebuje pustych dusz i serc. Gdy pytamy, jaka jest relacja między modlitwą i czynem, to trzeba podkreślić pierwszeństwo modlitwy i ofiary w stosunku do działania. Dzieciom, które katechizujemy w domu czy w szkole, dajemy Boga na tyle, na ile przedtem wypraszamy to na kolanach. Problem relacji między modlitwą i działaniem można ująć w stwierdzeniu: wszelkie autentyczne działanie rodzi się z modlitwy i kontemplacji. Bo wszystko, co wielkie na tym świecie, pochodzi od Boga, wszystko, co wielkie na tym świecie, rodzi się z ofiary i modlitwy.

 

Rodzaje modlitwy

Problem modlitwy jest problemem centralnym dla każdego chrześcijanina. Na tyle jesteś chrześcijaninem, na ile potrafisz się modlić. Modlitwa, a później jej poszczególne etapy, znaczą i określają twoją bliskość czy też oddalenie od Boga. Etapy twojej drogi do Boga są określane etapami modlitwy. Na każdym z nich jest inna forma i inny rodzaj modlitwy - bo modlitwa to wyraz twojej więzi z Bogiem.

W twoim życiu może pojawić się etap modlitwy suchej, ogołoconej z uczuć. Wtedy trudno jest się modlić. Może więc zrodzić się pokusa rezygnacji; myśl, że taka modlitwa nie ma sensu. Tymczasem to właśnie wtedy twoja modlitwa może mieć szczególną wartość. Zaczniesz ją bowiem podejmować coraz bardziej już tylko dla Boga.

Bardzo wymowna jest opowiedziana przez jednego ze świętych przypowieść o królewskim grajku, o ich wzajemnej miłości i dramacie grajka. Bo dramatem dla muzyka jest tracenie słuchu. A tak się stało z tym królewskim grajkiem. Zaczął on tracić słuch i wkrótce przestał słyszeć. Wtedy muzyka przestała go pociągać, a granie stało się wręcz udręką. Król zaś wciąż pragnął słuchać jego muzyki. Grajek więc grał dalej - ale teraz już tylko dla króla.

Kiedy modląc się odczuwasz obecność Boga, czujesz się dobrze. Wtedy modlitwa może cię pociągnąć. Ty zaś możesz być przekonany, że modlisz się tylko do Boga. Jednak pełniejszą prawdę o swojej modlitwie odkryjesz, gdy podobnie jak muzyk, który utracił słuch, staniesz się "głuchy" w relacji z Bogiem. Przekonasz się wtedy, że modląc się dla Boga, modliłeś się też w jakiejś mierze… dla siebie; że twoja modlitwa nie była w pełni bezinteresowna i czysta.

Kiedy zaczniesz doświadczać oschłości na modlitwie, nie ulegaj pokusie rezygnacji. To wtedy bowiem, kiedy nic nie czujesz, modlisz się tylko dla Króla.

Modlitwy trzeba się ciągle uczyć. Jest ona wciąż stojącym przed nami zadaniem. Aktualna forma modlitwy nie może nam wystarczać. Powinniśmy ciągle iść dalej i stale ją rozwijać. Mówiąc o modlitwie, najczęściej mamy na myśli modlitwę słowa. W tej formie modlitwy szczególny ciężar gatunkowy powinniśmy położyć na akty, w których korzymy się przed Bogiem, wyrażamy naszą wdzięczność czy prosimy o świętość. Modląc się modlitwą słowa, musimy pamiętać, że powinniśmy się modlić o to, czego oczekuje od nas Bóg. Nie może ona być modlitwą przegadaną. Pan Jezus wyraźnie przestrzega, żebyśmy nie modlili się jak poganie, którzy "myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani" (Mt 6, 7).

Wiara ma decydujący wpływ na intensywność i treść modlitwy. Jeżeli wiara zmienia naszą mentalność i każe nam stawiać Boga na pierwszym miejscu, to w miarę jej rozwoju nasza modlitwa będzie upraszczała się coraz bardziej. Będzie coraz bardziej poddana działaniu Ducha (zob. Rz 8, 26-27) i coraz bardziej pochłonięta sprawami Królestwa: "Starajcie się najpierw o Królestwo (Boga) i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane" (Mt 6, 33). Słowo "naprzód" jest tu bardzo istotne. Chodzi o to, by Bóg był postawiony na pierwszym miejscu i byś troskę o siebie i o rezultaty swojego działania - nie rezygnując z własnych wysiłków - pozostawił Temu, którego wolą jest obdarzać cię miłością bez granic. W swej modlitwie będziesz wówczas realizował wezwanie Jezusa skierowane do św. Katarzyny ze Sieny: "Ty myśl o Mnie, a Ja będę myślał o tobie".

Poza modlitwą słowa, która może mieć formę modlitwy błagalnej, dziękczynnej czy modlitwy uwielbienia, istnieje pewien prostszy sposób naszego kontaktu z Bogiem. Pan Bóg chce, żebyśmy nasz sposób modlenia się coraz bardziej upraszczali. Jeżeli jest postulatem ewangelicznym, żebyśmy modlili się stale, to nasza modlitwa musi się upraszczać, bo w sposób trudny nie będziemy w stanie modlić się długo. W naszym życiu wewnętrznym przychodzi taki czas, że łatwiej jest nam myśleć o Bogu niż mówić do Niego, i wtedy przechodzimy do modlitwy prostej i skupionej na Bogu myśli, którą można nazwać pamięcią na obecność Bożą. Jest to prostsza forma modlitwy niż modlitwa słowa. Wymaga ona o wiele mniej wysiłku. Wystarczy, że myśl swoją skierujesz ku Jezusowi i uświadomisz sobie, że Ten, który cię kocha, jest przy tobie. Podobnie w ramach przygotowania do Komunii św. wystarczy, że w godzinach poprzedzających jej przyjęcie będziesz kierował swoją wolę i pełną miłości myśl ku Eucharystii. Modlitwa myśli może być wyrazem wiary, polegającym na tym, że będziesz starał się myśleć myślami Jezusa czy Maryi. To powinna być myśl pełna pogody i radości. Przecież "przyczyną naszej radości" jest Maryja. Stąd nasz optymistyczny - w sensie nadprzyrodzonym - sposób myślenia jest jakby włączaniem się w myślenie samej Maryi. Modlitwa myśli jest czymś prostym, choć wymaga czuwania i troski, aby była ona w naszym życiu zjawiskiem możliwie najczęstszym. Dlatego staraj się po prostu pamiętać i myśleć o tym, że Jezus cię kocha, że kocha tych, których ty kochasz i tych, o których troszczysz się. Taka modlitwa wiary będzie przynosiła ci pokój wewnętrzny.

Pan Bóg może chcieć uprościć naszą modlitwę jeszcze bardziej. Może chcieć, żebyśmy w ogóle zamilkli. Tak bowiem, jak modlimy się słowami czy myślą, tak możemy również modlić się milczeniem. Nie każdy jednak aprobuje taką formę modlitwy. Wielu ma wątpliwości, czy nie jest to czas zmarnowany, ponieważ w tym przypadku po prostu nic się nie dzieje. Jednak takie milczące trwanie, czy to przed Najświętszym Sakramentem, czy w obecności Matki Bożej, jest dość zaawansowaną formą modlitwy. Karol de Foucauld napisał, że "modlić się to patrzeć na Jezusa miłując Go". Ta forma modlitwy może przybrać formę tak zwanej modlitwy prostoty albo prostego wejrzenia. Jeżeli jesteś z kimś i musisz tego kogoś zabawiać słowami, to znaczy, że jest on dla ciebie w mniejszym czy większym stopniu kimś obcym. Wobec osoby bliskiej możesz zachować milczenie i ono nie będzie krępujące. To właśnie tak wymowne w swej prostocie milczenie jest kryterium bliskości dwóch osób. Jezus chce, żebyśmy i przed Nim umieli się tak wyciszyć, byśmy po prostu patrzyli na Niego i trwali przed Nim bez zbędnych już słów.

Może być i tak, że również modlitwa milczenia stanie się dla nas za trudna. Wtedy może pojawić się jeszcze inna forma modlitwy - modlitwa gestu. Przecież można modlić się na przykład uśmiechem, nawet gdyby to w pierwszej chwili wydawało się nam dziwne. Bóg przecież naprawdę chce, żeby nasz kontakt z Nim był bardzo prosty, by to był kontakt dziecka z Ojcem, dziecka z Matką. Jeżeli się kogoś kocha, to uśmiechem można doskonale nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, można mu tyle powiedzieć. Dlaczego więc nie mielibyśmy się uśmiechać do Boga i do Maryi? Jest to modlitwa gestu. Uśmiech jest gestem symbolicznym, w którym wyrażamy komuś naszą bliskość, wdzięczność, miłość, radość. Jest to forma symbolu, w którym można bardzo wiele zawrzeć, tak że każdy uśmiech może za każdym razem znaczyć coś innego. Nie musisz więc wysilać się, żeby wszystko wyrażać słowami. Bóg wie, że się do Niego uśmiechasz i wie, dlaczego to robisz. Twój uśmiech wobec Boga i płynąca z wiary radość są par excellence modlitwą.

Święta Teresa z Lisieux ukazuje nam jeszcze inną, wzruszającą postać modlitwy gestu symbolicznego. Około dwa tygodnie przed śmiercią, gdy była już bardzo ciężko chora, ofiarowano jej piękną różę z klasztornego dziedzińca. Zaczęła obrywać ją z płatków i obsypywać nimi swój zakonny krucyfiks z wielką pobożnością i miłością. Następnie każdym płatkiem ocierała rany przebitych dłoni i stóp Jezusa. Tym symbolicznym gestem - jak wyznała - pragnęła zmniejszać ból Ukrzyżowanego Pana, osuszać Jego łzy (zob. Żółty zeszyt, 14 IX 1897). Innym razem - relacjonuje Celina - "ujrzawszy, że końcami palców dotyka delikatnie korony cierniowej i gwoździ Jezusa, spytałam: «Co ty robisz?» Wtedy z twarzą zdumioną, że mnie to dziwi, odparła: «Wyjmuję gwoździe i zdejmuję Jego cierniową koronę!»" (Pisma, t. II, 295). Takiego gestu nie można niczym zastąpić. Modlitwa ta wyrażała jej pragnienie, by ulżyć Jezusowi ukrzyżowanemu. Była wyrazem szczególnej miłości ku Temu, który był ukrzyżowanym przez grzechy Oblubieńcem jej duszy.

Św. Leopold Mandiă z Padwy, wielki spowiednik naszych czasów, który spędzał codziennie wiele godzin w konfesjonale, modlił się gestem pustych dłoni. Kiedy spowiadał, trzymał ręce przed sobą na kolanach, chcąc jakby w ten sposób powiedzieć Jezusowi: "Widzisz Panie, nie jestem w stanie pomóc temu, który koło mnie klęczy. Ja mu nic nie mogę dać. Napełnij te ręce swoją łaską". Gdyby chciał ciągle to Jezusowi powtarzać, to ustałby z wysiłku, zresztą w przypadku słuchania spowiedzi nie byłoby to możliwe. Ty też możesz w różnych sytuacjach modlić się taką postawą ubogiego w duchu, trzymać ręce w taki sposób, ze świadomością, że jest to ciągle gest prośby, aby Jezus te puste ręce napełnił swoimi łaskami i żeby uczynił ciebie narzędziem swojego działania.

 

Modlitwa człowieka ubogiego

Istnieje ścisłe powiązanie między wiarą i modlitwą, a także między pokorą i modlitwą. Ktoś powiedział: modlitwy uczysz się najlepiej w chwilach, gdy nie możesz się modlić. Zupełnie odwrotnie niż nam się wydaje. Kiedy jest ci bardzo trudno się modlić, kiedy modlitwa ci nie wychodzi, wówczas otrzymujesz od Boga jakąś niezwykłą szansę uczenia się jej. Tajemnicą modlitwy jest głód Boga, powstający w nas o wiele głębiej od poziomu naszych uczuć i mowy. Człowiek, którego pamięć i wyobraźnię trapi tłum bezużytecznych, a nawet złych myśli czy obrazów, może czasem pod ich naciskiem modlić się dużo lepiej w swym udręczonym sercu niż ten, którego umysł pławi się w jasnych pojęciach i łatwych aktach miłości. Doświadczenia te rodzą w naszym sercu modlitwę wiary człowieka ubogiego. Na modlitwie powinniśmy być ubodzy i bezradni. Jeśli nie będziemy umieli się modlić, wówczas sam Duch Święty zstąpi do naszej ubogiej duszy i będzie modlił się w nas, "w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (Rz 8, 26).

Możesz przeżywać różne trudności na modlitwie, ale pamiętaj - to właśnie one sprawiają, że twoja modlitwa jest modlitwą człowieka ubogiego. Powinieneś więc dziękować za to, że ich doświadczasz. Trudności te mogą być różnego rodzaju, mogą one np. wynikać ze zmęczenia. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus pisze: "Winnam trapić się, że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i dziękczynienia - ale się nie smucę!… Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią […]. Pan widzi naszą słabość i wie, iżeśmy proch" (Pisma I, 221). Tak więc zmęczenie może stać się tym tworzywem, przy pomocy którego Pan będzie kształtował w tobie modlitwę człowieka ubogiego, ubogiego w duchu. A może będziesz mógł wykorzystać więcej takich sytuacji, które sprawią, że twoja modlitwa zacznie być modlitwą człowieka ubogiego?

Jeśli modlitwa przychodzi ci bardzo łatwo, to też jest dar od Boga, którym nie trzeba gardzić. Właściwy jednak rozwój modlitwy dokonuje się poprzez to przedzieranie się ku Bogu, które jest wyrazem głodu Boga, stanowiącego istotę modlitwy; poprzez pragnienie, żeby wejść z Nim w kontakt, otworzyć się na Niego i pozwolić, aby On - Bóg, Duch Święty, modlił się w tobie. Samo to pragnienie jest dla modlitwy czymś najbardziej istotnym; czy więc ważne są rezultaty? Ważne jest, że pragniesz, że bardzo chcesz się modlić. Im większy będzie w tobie głód Boga, tym lepiej. Tak więc przez modlitwę powinieneś przedzierać się ku Bogu i trzeba, byś to przedzieranie się ukochał. Pan Bóg przyjmie wszystkie twoje pragnienia, choćby ci się wydawało, że nie mają one większej wartości. On kocha podarunki ubogie, nie chce pięknych kwiatów, woli małe, takie z łąki, byle jakie, bo one nie karmią naszej pychy. Pośród wszystkich podarunków - powiedział ktoś - Bóg najbardziej lubi podarunki ubogie, podarunki, które nie są dla człowieka przedmiotem dumy. Właśnie o to chodzi również w przypadku modlitwy. Bóg przyjmuje każdy twój podarunek, choćby nie był on wart więcej niż mała garstka prochu. On nada każdemu z nich wartość bezcenną przez sam fakt, że je przyjmie. Twoja modlitwa może być właśnie taka jak garść prochu, a stanie się bezcenna, ponieważ On - Bóg, twój kochający cię Ojciec przyjmuje ją. Przyjmuje z taką radością, z jaką matka przyjmuje byle jaki kwiatuszek małego dziecka, ponieważ liczy się sam gest, a nie to, co zostało ofiarowane.

Może też być tak, że nie będziesz miał co złożyć Bogu na modlitwie. Wtedy oddasz Mu to twoje "nic", tę twoją zupełną bezradność. Oddawaj Panu wszystko, oddawaj siebie samego do dyspozycji takim, jakim jesteś: małym, bezradnym, ubogim w duchu. To będzie ta najlepsza modlitwa, najlepsza, ponieważ zgodna z pierwszym błogosławieństwem. Modlitwa człowieka ubogiego to modlitwa człowieka, który jest pusty w sensie pustki domagającej się zejścia Pana, zstąpienia Ducha Świętego. Gdy Bóg widzi taką duszę ogołoconą z własnej mocy, wtedy zstępuje do niej ze swoją mocą. Błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni, którzy modlą się modlitwą człowieka ubogiego.

 

Różaniec Maryi

W uroczystość Macierzyństwa Matki Bożej, w Nowy Rok, Jan Paweł II w bazylice Świętego Piotra w Rzymie modlił się: "Bądź pozdrowiona, któraś uwierzyła, bądź pozdrowiona. Ewangelista mówi o Tobie: «Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu». Ty jesteś pamięcią Kościoła, Kościół od Ciebie się uczy, Maryjo, że być Matką, to znaczy być żywą pamięcią, to znaczy zachowywać i rozważać w sercu sprawy radosne, bolesne, chwalebne. Maryja te sprawy, to znaczy sprawy Syna i sprawy Jej samej jako Matki obok Syna, w sprawach Syna, zachowywała, pamiętała i rozważała je w swoim sercu. Była pamięcią w Kościele pierwotnym, pozostała pamięcią we wszystkich wiekach dziejów Kościoła".

W myśl słów Ojca Świętego Maryja jest pamięcią Kościoła. W Jej życiu było zwiastowanie, ofiarowanie Syna w świątyni i odnalezienie dwunastoletniego Jezusa. Jeśli Ewangelia mówi, że Ona wszystko to rozważała i zachowywała w swoim sercu, to znaczy, że Ona modliła się tymi wydarzeniami. To tak jakby odmawiała swój różaniec, bez przesuwania paciorków, powracając wciąż pamięcią do tego wszystkiego, co było ważne w życiu Jej Syna i Jej własnym. Maryja nie mogła przecież zapomnieć choćby tego pierwszego z najważniejszych wydarzeń w Jej życiu, jakim było zwiastowanie anielskie. Ona żyła i wydarzeniami radosnymi, i tymi, które wiązały się z męką i zmartwychwstaniem Jej Syna. To była Jej modlitwa.

Jeżeli modlisz się na różańcu, to modlisz się Jej modlitwą. Jesteś jakby obrazem Matki Bożej. Naśladujesz Ją w tym zachowywaniu i rozważaniu tajemnic Syna i Matki. Ona jest pamięcią Kościoła, pamięcią każdego z nas o tamtych wydarzeniach. Każde z tych wydarzeń ma być dla nas czymś żywym. Rozważając je, nawiązujesz kontakt z tymi tajemnicami i one stają się dla ciebie kanałem łaski. Umiłować różaniec to umiłować Ewangelię, to umiłować również Maryję i wszystkie te sprawy, które Ona zachowywała i rozważała w swoim sercu, które były treścią Jej życia.

 

Człowiek nieustannej modlitwy

Niezwykłym człowiekiem modlitwy był Guy de Larigaudie. Człowiek, któremu, jak się wydaje, Bóg niczego nie odmówił: wielki podróżnik (przejechał po raz pierwszy samochodem z Francji do Indochin), przywódca młodzieży francuskiej; ktoś, kto ukochał Boga całym sercem, dlatego mógł w pełni ukochać również bliźnich i świat. Pod jego fotografią widniał znamienny napis: "uśmiechnięta świętość". Jego religijną postawę cechowała przede wszystkim pełna wiary modlitwa afirmacji świata, zachwyt dla jego piękna. Przecież jeśli kocha się Boga, kocha się również świat. "Wszystko - zanotował w swoich zapiskach - trzeba ukochać: orchideę, niespodziewanie rozkwitającą w dżungli, pięknego wierzchowca, gest dziecka, dowcip czy uśmiech kobiety. Trzeba podziwiać wszelką piękność… odkrywać ją, nawet jeśli nurza się w błocie i podnosić do Boga" ("Znak" 42 [1957], 621). Oczywiście, nie znaczy to, by w jego życiu nie było zmagań i ofiar, by nie było prób wiary i odważnych decyzji - bo przecież świętość nie może być czymś łatwym. "Czuć w głębi siebie wszelki brud, rozpustę i wrzenie instynktów ludzkich, a jednak trwać ponad tym, nie zanurzając się - tak jak kroczy się po wyschniętym trzęsawisku, pozwalając unosić się dzięki jakiejś swoistej lekkości […].

- Była to chyba Metyska. Miała wspaniałe ramiona i tę zwierzęcą piękność mieszańców o grubych wargach i ogromnych oczach. Była piękna, szaleńczo piękna. Prawdę mówiąc, pozostawało tylko jedno. Nie uczyniłem tego. Wskoczyłem na konia i odjechałem galopem, płacząc z rozpaczy i wściekłości. Ufam, że w dniu sądu, jeśli zabraknie czegokolwiek, co mógłbym ofiarować Bogu - dam Mu niby wiązankę wszystkie te pocałunki, których ze względu na miłość do Niego nie chciałem poznać" (s. 622 n).

Czystość jest możliwa, jeśli jest zbudowana na fundamencie modlitwy. "Jest możliwa, piękna i wzbogacająca, jeśli opiera się na zasadzie pozytywnej: żywej, całkowitej miłości Boga, gdyż tylko ona jedna zaspokoić potrafi ogromną potrzebę miłości, której pełne jest serce człowieka" (s. 623).

Guy de Larigaudie kocha ryzyko, taniec, śpiew. Jest doskonałym pływakiem, narciarzem. Bierze wszystkie radości, ale poprzez wszystko, czego doznaje, co przeżywa, płynie nieustanny rytm przepełnionej wiarą rozmowy z Bogiem. "Nie mogły zrozumieć piękne cudzoziemki - wyznaje - że nawet przy najbardziej porywającej muzyce tanecznej serce moje dotrzymuje taktu modlitwie i że modlitwa ta jest silniejsza aniżeli ich wdzięk i powab" (s. 624 n). W swojej modlitwie o piękno prosił: "Boże mój, spraw, by siostry nasze - dziewczęta miały harmonijne ciała, by były uśmiechnięte i ubrane ze smakiem. Spraw, żeby były zdrowe i aby dusza ich była czysta, aby były czystością i wdziękiem naszego ciężkiego życia. By wobec nas były proste, macierzyńskie, bez nieszczerości i kokieterii. Spraw, by nic złego nie wśliznęło się między nas. I żebyśmy - chłopcy i dziewczęta - byli jedni dla drugich źródłem nie upadków, lecz bogacenia się. Między Tahiti i Hollywood - wspomina dalej - na koralowych plażach i pokładach parowców trzymałem w ramionach, w rytmie tańca najpiękniejsze kobiety świata. Nie zamierzałem zerwać żadnego z tych ofiarowujących się czy pałających żądzą zdobycia kwiatów. A przecież nie rezygnowałem z tego dla jakichkolwiek względów ludzkich - dla jednej tylko miłości Bożej" (s. 631).

Mówiąc o Eucharystii, wyznaje: "Codzienna Komunia św. była dla mnie każdego ranka obmyciem się w wodzie życia […], była pożywnym posiłkiem przed dalszym etapem drogi, była czułym spojrzeniem, które daje odwagę i ufność. Przeszedłem przez świat jak przez ogród otoczony murem. Szukałem przygód na pięciu kontynentach […], a ja jestem ciągle w zamknięciu. Przyjdzie jednak dzień, gdy będę mógł zaśpiewać pieśń miłości i wesela. Usuną się wszystkie zapory. A ja zdobędę Nieskończoność" (s. 631).

Jak wyglądała modlitwa wiary tego współczesnego świętego? "Patrząc […] na najbardziej nędzny film - pisał - można […] modlić się machinalnie: za aktorów, reżysera czy statystów, za publiczność, która się bawi lub nudzi, za swego sąsiada z prawej czy z lewej strony" (s. 628).
W modlitwie odnajduje dla siebie moc w trudnych chwilach wymagających tak bardzo wierności wobec Pana. "Przychodzą ciężkie godziny - wyznaje - gdy pokusa grzechu tak mocno i nieodparcie trzyma całe ciało, że tylko machinalnie - brzeżkiem ust i niemal nie wierząc zdolni jesteśmy mówić: Boże mój, mimo wszystko kocham Cię, lecz Ty zlituj się nade mną. I są wieczory, gdy siedząc czy to w głębi kościoła - i nawet nie mogąc się modlić […], umiemy zaledwie powtarzać to biedne zdanie, którego czepiamy się jak deski ratunku: jednakże kocham Cię, Boże mój.

Ścinając końcem szpicruty chwasty, żując źdźbło trawy, goląc się rano, bez znużenia powtarzać można Bogu, że kocha się Go bardzo. […] Śpiewem opowiadać całe swe życie minione i marzenia, które się snuje na przyszłość - i tak mówić do swego Boga. I mówić Mu także, tańcząc z radości w blasku słońca na plaży czy sunąc na nartach po śniegu. Mieć zawsze blisko siebie Boga jak towarzysza i powiernika" (s. 627).

"Tak bardzo przyzwyczaiłem się do obecności Boga w sobie, że w głębi serca zawsze mam modlitwę, która dochodzi niemal do warg. Ta zaledwie świadoma modlitwa nie ustaje nawet w półśnie, któremu towarzyszy kołysanie pociągu czy pomruk okrętowej śruby, nawet w uniesieniu ciała czy duszy, nawet w gorączce miasta czy napięciu uwagi w czasie pochłaniającego zajęcia. Gdzieś w głębi mnie jest toń nieskończenie spokojna i czysta i nie mogą jej dotknąć ani cienie, ani wiry powierzchni" (s. 625). "Całe moje życie było jednym długim poszukiwaniem Boga. Wszędzie i o każdej godzinie, na każdym miejscu świata tropiłem Jego ślady. Śmierć będzie dla mnie tylko cudownym spuszczeniem ze smyczy" (s. 621).

Spis treści   Następna strona



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama