O Poznańskiej Piątce z ulicy Wronieckiej
Normalni. To słowo przewija się we wszystkich wspomnieniach opisujących Poznańską Piątkę. Jednocześnie zaś ci normalni, zwyczajni chłopcy z poznańskiej ulicy Wronieckiej potrafili wznieść się na wyżyny heroizmu i odejść z tego świata z bohaterstwem i żarliwą wiarą godną pierwszych chrześcijan.
Stracono ich 24 sierpnia 1942 roku w Dreźnie, w salezjańskie wspomnienie Maryi Wspomożycielki Wiernych, tak bardzo czczonej w poznańskim kościele przy ulicy Wronieckiej. Wcześniej jednak przeżyli gehennę dwóch lat pobytu w hitlerowskich więzieniach. Bici, upokarzani, głodzeni.
Ale był to też dla nich czas niezwykłych duchowych rekolekcji, czas „wypłynięcia na głębię". I choć tragiczne okoliczności zmusiły ich do tego, aby w bardzo młodym wieku doświadczyć dojrzałości, to ta ich przyśpieszona dorosłość okazała się być najwyższej próby.
A przecież każdy z tych pięciu chłopaków, wychowanków salezjańskiego oratorium w Poznaniu, był inny: Czesiek Jóźwiak - urodzony przywódca, Edek Kaźmierski - pełen temperamentu artysta, Jarek Wojciechowski - najmłodszy, otaczany opieką przez resztę kolegów, Edek Klinik - spokojny, zrównoważony i najbardziej z nich dojrzały, wreszcie wesoły i kreatywny, ale także niezwykle wrażliwy Franek Kęsy - jako jedyny z całej Piątki myślący o powołaniu kapłańskim. Razem pięknie się uzupełniali. Pięciu Błogosławionych Męczenników... Pięciu zwykłych chłopaków...
Tym czym jest Asyż dla św. Franciszka, tym dla Poznańskiej Piątki stała się ulica Wroniecka. Tu był ich „fyrtel" - znajome podwórka, zaułki, miejsca dziecięcych zabaw. Nade wszystko jednak właśnie tutaj działało salezjańskie oratorium, sprawujące opiekę nad okoliczną młodzieżą. To miejsce stało się drugim domem również dla Piątki przyszłych Błogosławionych. Tutaj wykuwał się też ich charakter: koleżeńskość, otwartość, radość życia. I nie była to jakaś elitarna kindersztuba.
- Już św. Dominik Savio mówił do swoich kolegów w oratorium: u nas świętość polega na tym, aby być wesołym. Te słowa świetnie oddają istotę salezjańskiego modelu duszpasterstwa. Jego twórca, św. Jan Bo-sco, pisał, że oratorium to jest dom, w którym panuje rodzinna atmosfera, oratorium to szkoła, oratorium to kościół i oratorium to podwórko, gdzie spotykają się przyjaciele i żyje się radośnie. I te wszystkie sfery powinny się nawzajem przenikać. Oratorium jest więc miejscem przeznaczonym dla młodzieży, gdzie może się ona spotykać, rozwijać, modlić, bawić, uczyć, pomagać sobie nawzajem w rodzinnej, wesołej atmosferze - wyjaśnia poznański salezjanin ks. Andrzej Godyń.
Takie też było oratorium przy ulicy Wronieckiej 9 w Poznaniu. I tacy byli jego wychowankowie. Tę radość i absolutną naturalność doskonale widać w postawie Piątki Błogosławionych oratorian.
- To byli chłopcy „do tańca i do Różańca", pełni życia, uwielbiali się śmiać, robić sobie psikusy. Mówi się o nich często „zwykli-niezwykli", bo choć są błogosławionymi, są świętymi, to ich życie było absolutnie normalne, pełne takich zwyczajnych chłopięcych wydarzeń. Nie byli przy tym żadnymi aniołkami: zdarzało im się i wypić kieliszek alkoholu, i zapalić papierosa, i pobić się, a jeden z nich został nawet wyrzucony na miesiąc z oratorium. To nie była więc duchowość w typie Dominika Savio, który od samego początku życia był mistykiem, tylko raczej taka dojrzewająca. Ich prawdziwe duchowe wzrastanie rozpoczęło się wraz z uwięzieniem. To był początek ich wielkich życiowych rekolekcji - podkreśla ks. Andrzej Godyń.
Po wybuchu wojny Piątka z Wronieckiej, podobnie jak tysiące innych młodych ludzi, zgłosiła się do wojska. W kampanii wrześniowej dane było jednak tylko uczestniczyć Czesiowi Jóźwiakowi, który wziął udział w bitwie pod Koronowem, walcząc tam nawet na bagnety i rzucając butelkami z benzyną w niemieckie czołgi. Reszcie nie udało się zaciągnąć do wojska. Z tym większym zapałem cała Piątka przystąpiła do konspiracji po wrześniowej przegranej. „Weteran" Czesiek odpowiadał więc za komórkę Narodowej Organizacji Bojowej, do której należała m.in. także pozostała czwórka oratorian. I choć konspiracja, przede wszystkim kolportaż podziemnej gazetki narodowej, stały się istotną częścią ich codzienności, wszystko to jednak działo się jakby w ramach zwykłego życia. Nadal bowiem chodzili do oratorium, opiekowali się młodszymi, śpiewali wraz z innymi chórzystami w nie zamkniętych jeszcze kościołach Poznania.
Ich konspiracja trwała jedynie rok. We wrześniu 1940 roku, po wpadce całej organizacji, chłopcy z Wronieckiej zostali zadenuncjowani przez Polaka - konfidenta gestapo i aresztowani. Czekały ich niekończące się przesłuchania, tortury i pobyty w kolejnych więzieniach: osławionym Forcie VII, w areszcie przy ulicy Młyńskiej, we Wronkach, w Spandau, Neukolen i Zwickau, i w końcu w Dreźnie. Z hitlerowskich łap nie wyszli już nigdy...
- Najmłodszy z nich, Jarogniew, pisał w liście do mamy, że jest bity do nieprzytomności. Podobnie traktowano pozostałych chłopców. Mimo to cała Piątka dzielnie znosiła swoje męczeństwo, w miarę możliwości zachowując przy tym swój naturalny, radosny charakter. Świadczą też o tym listy ich współwięźniów. Jeden z nich pisząc do swojej siostry, wspomina, że przebywa z nim ta znana „śpiewająca Piątka" - opowiada ks. Andrzej Godyń.
Więzienie stało się jednak dla nich przede wszystkim drogą duchowego oczyszczenia i prawdziwego, głębokiego spotkania z Bogiem.
„Co prawda i na nas przychodzą ciężkie chwile, wątpienie chce nas ogarnąć, chce osłabić naszą wiarę i ufność. Wtedy westchnienia skierowane do naszego Wszechmogącego Ojca i Ucieczki Grzeszników przynosi nie tylko natychmiastowy spokój, ale pomnaża naszą wiarę i ufność... Jaka to siła ta nasza wiara!" - pisał Edek Kaźmierski w więziennym liście do swoich najbliższych. I taka też była ta ich wiara, z każdym dniem coraz mocniejsza, bardziej dojrzała, święta... Zwłaszcza zaś wtedy, kiedy oskarżono ich o zdradę stanu i jako więźniów politycznych skazano po parodii procesu na karę śmierci.
- Kiedy chłopcy znaleźli się przed gilotyną, byli już w pełni gotowi na śmierć. Przyjęli ją z całkowitą pokorą, dojrzałością, bez nienawiści do hitlerowców. Niemiecki ksiądz oblat, który przygotowywał ich duchowo na ostatnią drogę, był wręcz przekonany, że odprawia na śmierć świętych.
A kiedy cała Piątka przyjęła Komunię Świętą, każdy, który szedł na ścięcie, prosił księdza, żeby trzymał wysoko krzyż. Bo oni ginąc, chcieli widzieć krzyż - mówi ks. Andrzej Godyń.
Świadectwo niezwykłej dojrzałej wiary i heroizmu Poznańskiej Piątki znaleźć można w listach chłopców pisanych na kilka chwil przed śmiercią, w miejscu kaźni, w bezpośrednim sąsiedztwie gilotyny, pod którą mieli za chwilę położyć głowy.
„Bóg dobry bierze mnie do siebie (...) Idę do nieba, do zobaczenia". To Franek Kęsy. Podobnie Edek Kaźmierski i Czesiek Jóźwiak. „Jezus, Maryja, Józef" - pisze Jarogniew Wojciechowski. „Do ostatniej chwili Maryja była mi matką. Teraz, kiedy Ty, Matusiu, nie będziesz mnie miała, weź Jezusa. Matko, oto syn Twój -Edek Klinik...
-W listach chłopaków z Wronieckiej znajduje się wręcz niespotykany, niezwykle potężny ładunek prawdziwej wiary i to takiej, która ujawniła się w najgorszej życiowej próbie. Wiedząc, że czeka ich śmierć, ci młodzi chłopcy potrafili przed zgilotynowaniem napisać tak niesamowite słowa, które poruszają mnie za każdym razem, kiedy tylko sięgam po te listy - mówi Rafał Boniśniak lider zespołu „New Day". Jego fascynacja Poznańską Piątką nie zrodziła się jednak od razu. I dopiero kiedy trafił właśnie na ich więzienne listy, zwłaszcza najmocniejsze - te spod gilotyny - stały się one dla niego pierwszą inspiracją do nagrania płyty poświęconej w całości Piątce. Jak sam mówi, płyty o młodości, o radości z bycia kolegą, dzieckiem - także dzieckiem Bożym, o miłości do najbliższych.
- Klucz do tej płyty zawiera się w słowach piosenki, chyba najważniejszej na całej płycie - zatytułowanej „Tacy sami jak my". I jej mottem jest właśnie refren: tacy sami jak my, zakochani jak ty. Myślę, że każdy z nas może i powinien być zakochany w Panu Bogu, wręcz zafascynowany Bogiem, tak jak czyniła to niezwykła Piątka zwykłych chłopców - przekonuje Rafał Boniśniak.
Lider „New Day" przywołuje też piękną historię, która doskonale oddaje sens więziennej wędrówki chłopców z Wronieckiej i pokazuje, że w ich postawie nie było niczego z niechlubnej zasady „jak trwoga to do Boga". Otóż, kiedy po aresztowaniu esesmani zabrali im wszystkie rzeczy osobiste, znaleźli przy nich także różańce. Niemcy wyrzucili je do kosza na śmieci, szydząc z chłopców. Ci zaś, kiedy tylko zostali na chwilę sami, nie rzucili się na dokumenty, czy pieniądze, tylko każdy z nich wyciągnął z kosza swój różaniec.
- Sam nie wiem, czy w godzinie tak ciężkiej próby dałbym radę być do końca wiernym, tak jak wiernymi pozostali chłopcy z Poznańskiej Piątki. W jednym z więziennych listów któryś z chłopaków pisze do swojej mamy: „Kochana mamo, dziękuję ci za to, co mi dałaś, za wiarę, którą mi przekazałaś, nie martw się, nie płaczcie kochani rodzice, ja jutro będę w niebie u Ojca. Nie płaczcie po mnie, miałem dobre życie, dziękuję wam za wszystko i przepraszam, przepraszam za wszystko, co zrobiłem...". I to pisze chłopak, który wie, że jutro zginie i słyszy jak za ścianą co jakiś czas spada gilotyna - podkreśla lider „New Day"...
Artur Piotrowski, wychowanek salezjańskiego duszpasterstwa akademickiego, reżyser trzech widowisk plenerowych o Poznańskiej Piątce, a także monumentalnych misteriów Męki Pańskiej, w historii chłopców z Wronieckiej dostrzega niezwykły potencjał filmowy.
-Jest w tym wielki dramat, a jednocześnie także piękno i światło bijące od tych chłopaków. Prawdziwa przyjaźń, mocne koleżeństwo i takie zwykłe, naturalne piękno, jakie się w człowieku wytwarza zawsze wtedy, kiedy jeden z drugim się lubi. I to jest niesamowicie fascynujące i ujmujące, że chłopaki z Piątki byli właśnie tacy do samego końca. Ten duch, ta radość, która jest cechą prawdziwego wychowania salezjańskiego, to ich podtrzymywało w trudnych chwilach. Któryś ze współwięźniów powiedział im nawet: „wam to jest chyba dobrze w więzieniu". Czyli, że musiało być między nimi coś, co trudno logicznie wytłumaczyć - bo i fatalne warunki pobytu - bicie, głód, robactwo - a oni zamiast rozpaczać, promieniowali na zewnątrz swoją radością życia - uważa poznański reżyser.
Artur Piotrowski ma już niemal skończony scenariusz filmu fabularnego o chłopcach z Wronieckiej. Ale ta historia nie jest jeszcze wcale zamknięta. Cały czas pojawiają się bowiem nowe informacje z Instytutu Pamięci Narodowej na temat nieznanych szczegółów z ich życia, konspiracyjnej działalności, czy pobytu w więzieniu.
- Ten film obiecałem sobie, ale chcę go zrobić przede wszystkim dla chłopaków z Wronieckiej. Bo myślę, że oni przez te wszystkie lata stali się moimi bardzo bliskimi przyjaciółmi duchowymi. Przy czym ja ich nie postrzegam, jako świętych, bo to bardziej mi się kojarzy z ludźmi dojrzałymi, doświadczonymi, a w przypadku Piątki mamy do czynienia z pełną naturą, czystą niezmąconą młodzieńczą radością. I tacy pozostaną dla mnie już chyba na zawsze - mówi Piotrowski.
Choć od momentu beatyfikacji Poznańskiej Piątki nie minęło jeszcze nawet 10 lat, już teraz widać, że kult Błogosławionych Oratorian rozwija się szybko, przede wszystkim w kręgach salezjańskich. Sami salezjanie podkreślają, że sporo młodych ludzi sięga dziś po listy chłopaków z Wronieckiej, które traktowane są niemal jak testament duchowy Piątki, czy też modli się o ich wstawiennictwo. To dla nich redakcja magazynu salezjańskiego „Don Bosco" zaproponowała, aby codziennie o godz. 15 modlić się wspólnie o łaskę powrotu do Chrystusa dla młodych, którzy zgubili drogę do Boga. Po Koronce do Miłosierdzia Bożego odmawiana jest wtedy Modlitwa do Pięciu Błogosławionych Męczenników.
Regularnie odbywają się także międzynarodowe spotkania poświęcone Poznańskiej Piątce i podróże po miejscach związanych z ich męczeństwem. Nade wszystko jednak nadal działają oratoria, w których przekazywane są te same idee św. Jana Bosco, które z takim powodzeniem wcielali w życie chłopcy z Wronieckiej.
- „Atrakcyjność" Piątki polega przede wszystkim na tym, że były to postacie z krwi i kości, niezwykle bliskie młodym ludziom. Błogosławieni Oratorianie nie byli nadęci, nie chodzili cały czas z rękoma złożonymi do modlitwy i oczami wbitymi w niebo, ich świętość wyrażała się raczej w codzienności. I te naturalne, piękne postacie pokazują, że świętość jest tak naprawdę na wyciągnięcie ręki - uważa ks. Godyń.
Podobne wrażenie odnosi Rafał Boniśniak:
- Można spojrzeć na nich właśnie od tej strony, że niby święci, niby osoby błogosławione, a przecież takie same jak ja czy ty. Ta fascynacja Piątką to właśnie nic innego jak poczucie duchowej bliskości oraz przeświadczenie, że ta historia mogła się wydarzyć zarówno 60 lat temu, jak i dzisiaj, bo czas tutaj nie ma znaczenia. I to jest zupełnie niezwykłe, że mimo upływu tak wielu lat chłopaki z Wronieckiej mogą być drogowskazem dla współczesnej młodzieży. I bardzo często, kiedy jeździmy z koncertami i opowiadamy o Piątce, spotykamy takich młodych ludzi, którzy starają się żyć tak jak Ci chłopcy. Do wszystkich zaś kierujemy nasz przekaz: bądź wiernym Bogu do końca, cokolwiek by się w Twoim życiu nie działo... Tak jak Poznańska Piątka.
opr. mg/mg