Kim są męczennicy z Pratulina - unici, którzy oddali życie za wiarę? Ich wstawiennictwo do dziś przynosi wiele cudów i łask
Choć męczennicy z Pratulina zostali wyniesieni na ołtarze dopiero 25 lat temu, ich kult istniał niemal od początku, czyli od dnia śmierci 24 stycznia 1874 r. Już wtedy miejscowi mówili: „Jeśli jesteś chory, idź na miejsce, gdzie byli pochowani męczennicy, pomódl się tam, weź ziemię i przyłóż w miejsce choroby”. Od tamtej pory są wyjątkowo skutecznymi orędownikami ludzkich spraw.
Początek roku to w pratulińskim sanktuarium wyjątkowy czas. Od 14 do 22 stycznia odprawiana jest tam Nowenna do bł. Męczenników Podlaskich, która zawsze gromadziła rzesze wiernych. Przyjeżdżali z najdalszych zakątków diecezji, by prosić unitów, którzy oddali swe życie za wiarę, o wstawiennictwo. W tym roku, ze względu na pandemię, było inaczej. - Niestety, wielu pielgrzymów fizycznie nie mogło uczestniczyć w nabożeństwie. Odebrałem mnóstwo telefonów i maili, w których pisali, jak bardzo jest im przykro, że nie mogą przyjechać do Pratulina. To trudna sytuacja dla nas wszystkich, ale dzięki transmisjom radiowym wiele osób łączyło się z nami duchowo - mówi kustosz sanktuarium bł. Męczenników Podlaskich w Pratulinie ks. kan. Jacek Guz, dodając, że już na tydzień przed rozpoczęciem nowenny i przypadającego 23 stycznia liturgicznego wspomnienia błogosławionych unitów, mailowa skrzynka z intencjami była przepełniona. - Mam wrażenie, że było ich więcej niż w latach poprzednich, jakby ludzie przypomnieli sobie, iż mają własnych orędowników. Odczytuję to również jako znak, że świadectwo błogosławionych męczenników wciąż jest żywe, a w tym trudnym czasie szczególnie potrzebujemy ich wstawiennictwa - podkreśla ks. Guz, który prawie od siedmiu lat jest gospodarzem tego miejsca i niemal od początku swojego pobytu w Pratulinie ma do czynienia z cudami większymi i mniejszymi, jakich ludzie doświadczają zarówno w sanktuarium, jak i przez duchową łączność z tym miejscem, bowiem błogosławieni działają poza czasem i przestrzenią. - Są wyjątkowo skutecznymi orędownikami ludzkich spraw - zapewnia kustosz, a dowodem jego słów jest coraz grubsza teczka ze świadectwami, z których wyłaniają się historie życia pełne dramatów, cierpienia, walki ze słabościami, nadziei, a w końcu radości i szczęścia.
Nie od dziś wiadomo, że wiara i modlitwa są lekarstwem na wszelkie bolączki, dlatego ludzie nie krępują się prosić męczenników z Pratulina o orędownictwo w przeróżnych intencjach. Zdrowie, życie, nawrócenie, dar rodzicielstwa, uwolnienie z nałogów, praca, miłość, udana operacja - to najczęściej wymieniane prośby, a ostatnio też uzdrowienie z koronawirusa. - Błogosławieni unici nie pozostają obojętni na te błagania - twierdzi ks. Guz. - Jakiś czas temu otrzymałem telefon z prośbą o modlitwę w intencji chorego na Covid-19 mężczyzny. Był w bardzo ciężkim stanie. Lekarze dawali mu zaledwie 10% szans na przeżycie. Pani doktor, osoba niewierząca, która była lekarzem prowadzącym, powiedziała, że z medycznego punktu widzenia nic więcej nie da się zrobić i należy przygotować się, iż pacjent z tego nie wyjdzie. Odpowiedziałem jej, że jako ksiądz wierzę we wstawiennictwo męczenników z Pratulina. Odprawiłem Mszę św. w intencji chorego, a rodzina modliła się w domu. Stan mężczyzny powoli zaczął się poprawiać, a po trzech miesiącach wrócił do zdrowia. Po tym wszystkim zadzwoniła do mnie wspomniana pani doktor z prośbą: „Chciałabym porozmawiać o wierze, o której ksiądz mówił i którą widziałam”. To kolejny dowód na to, jak skuteczni są nasi orędownicy, a także na to, że Bóg nie umie dawać mało - opowiada kustosz.
Inna sytuacja: starsze małżeństwo z Terespola, które co roku uczestniczyło w nowennie, również zachorowało na koronawirusa. Stan bardzo ciężki. - Odebrałem telefon od zrozpaczonej córki, która poprosiła o Mszę św. za przyczyną męczenników. Kilka dni po jej odprawieniu kobieta poinformowała mnie, że rodzice w błyskawicznym tempie wracają do zdrowia. Niedawno ci państwo sami zamówili Mszę św. dziękczynną. Nie mają wątpliwości, iż zadziałali nasi błogosławieni...
Przeglądając świadectwa, okazuje się, że bł. Męczennicy z Pratulina są wyjątkowo skuteczni w wypraszaniu daru rodzicielstwa. O tym niezwykłym miejscu i jego bohaterach Halina usłyszała pierwszy raz w 2007 r. Poczuła, że musi tam pojechać. Jej córka od dwóch lat chciała zostać mamą. Po kilku miesiącach Halina przyjechała do sanktuarium. „Jestem potomkiem unitów, dlatego ufałam, że nasze prośby zostaną wysłuchane. Oprócz męża do Pratulina zabrałam także matkę zięcia, której cel naszej podróży wyjawiłam dopiero tuż przed wyjazdem. Maria nie bardzo wierzyła w powodzenie. (...) Odpowiedziałam, iż musimy dać Bogu szansę i zaufać Mu. W Pratulinie poprosiłam o Mszę św. Pierwszy wolny termin wypadł 4 grudnia, w urodziny zięcia. W samochodzie zaproponowałam, byśmy w tej intencji przez rok odmawiały Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na początku września 2009 r. córka oznajmiła: „Jestem w ciąży, to już pewne”. Radość, niepokój i nieustanna modlitwa towarzyszyły nam do 29 kwietnia. Tego dnia przyszła na świat piękna, zdrowa dziewczynka - Wiktoria” - pisze szczęśliwa babcia.
Takich przykładów jest wiele. - Ostatnio otrzymałem telefon od małżonków, którzy bardzo długo czekali na dziecko. Przez wiele lat cierpliwie i z pokorą prosili o wstawiennictwo bł. męczenników. I doczekali się. Wierzą, że to dzięki nim Bóg wysłuchał ich próśb - twierdzi ks. J. Guz.
W 2007 r. trzyletnia Ola zachorowała na nowotwór. Guz na nerce - diagnoza brzmiała niczym wyrok. Szpital, operacja, leczenie i... ulga. Lekarze uznali, że dziewczynka jest zdrowa. Niestety, po półtora roku rak wrócił. Tym razem zaatakował nadnercza i wątrobę. Rokowania były złe. Przed wyjazdem na operację do Wrocławia mama Oli dostała od koleżanki obrazek z wizerunkiem unitów oraz ziemię z miejsca męczeństwa. Usłyszała też od niej: „Basia, wątroba jest czysta”. Kobieta nie uwierzyła. Przecież badania, które wykonano dziecku przed wyjazdem, mówiły coś innego. Tymczasem po operacji okazało się, że, rzeczywiście, na wątrobie nie ma żadnych zmian, a guzy widoczne na zdjęciach to wszczepy otrzewnowe. Kiedy Ola wróciła do Lublina na chemioterapię, lekarze opowiadali, jak wielkie zdziwienie przeżyli, gdy zadzwonił do nich specjalista z Wrocławia, opowiadając, co się wydarzyło na tamtejszym oddziale. „Wiem, że wielu ludzi modliło się za Olę, być może każdy przez wstawiennictwo swojego świętego. Wierzę jednak, że bł. Męczennicy Podlascy mieli ogromny udział w uzdrowieniu córki. Nasza rodzina zmaga się z różnymi problemami i radościami. Oddajemy wszystko męczennikom Podlaskim, wierząc, że nam pomogą. Bo to nasi przyjaciele w niebie” - napisała w świadectwie mama Oli.
Wśród opisów łask, które wyproszono za przyczyną męczenników, znajduje się historia pochodzącego z pratulińskiej parafii ks. Romualda, u którego w 1991 r. wykryto na szyi guz. Narośl powiększała się z dnia na dzień. Lekarze uznali, że konieczna jest operacja. Jednak na zabieg trzeba było czekać ok. tygodnia. Ponieważ trwał Wielki Post, który jest dla kapłanów bardzo pracowitym okresem, ks. Romuald postanowił przełożyć termin operacji i wrócił do domu, by ponownie zgłosić się po Wielkanocy. Kiedy przyjechał do kliniki na zabieg, okazało się, że jest on niepotrzebny. Guz zniknął. Jak to możliwe? Przez cały czas kapłan modlił się o powrót do zdrowia. Prosił Boga za wstawiennictwem męczenników, wówczas jeszcze niebeatyfikowanych, a ziemią z miejsca ich śmierci dotykał narośl na szyi. Świadectwo ks. Romualda dołączono do dokumentacji procesu beatyfikacyjnego unitów. Podobnie jak przypadek Pawła Mazurka. W 1995 r. zdiagnozowano u niego tzw. prymitywnego guza centralnego układu nerwowego. Gdy po długim i wyczerpującym leczeniu lekarze rozłożyli ręce, nie dając więcej niż pół roku życia, matka chłopaka udała się do Pratulina, by prosić Boga za przyczyną unitów o łaskę zdrowia dla syna. Po trzech dniach Paweł zaczął odzyskiwać siły. Dziś jest zdrowym mężczyzną.
- Te wszystkie świadectwa stanowią moją siłę napędową - przyznaje ks. J. Guz, podkreślając, iż również on sam, jak i jego poprzednicy, a także posługujący w Pratulinie wikariusze niemal każdego dnia doświadcza pomocy bł. Męczenników Podlaskich. - Przyjeżdża tu wielu księży, by zawierzyć im swoje kapłaństwo. Czasami wstępują tylko na kilka minut, by pomodlić się przed relikwiarzem. Wszyscy przyznają, że otrzymują niesamowity duchowy zastrzyk do pełnienia swej posługi. Każda z otrzymanych łask to dowód, że nasi błogosławieni z miłością wkraczają w naszą codzienność, troski i problemy, niosąc ludziom niebiańską pomoc i ukojenie - podkreśla gospodarz sanktuarium, dodając, że jak człowiek nie może żyć bez powietrza, tak ludzie, tu, w Pratulinie, bez orędownictwa męczenników. - Nic byśmy bez nich nie zdziałali zarówno w sensie duchowym, jak i materialnym. Są czczeni w każdym domu i, proszę mi wierzyć, że choć mieszkańcy tych terenów żyją tu tak skromnie i czasami nie potrafią związać końca z końcem, to mimo to uśmiechają się pełni nadziei, wierząc, iż nasi patroni opiekują się nami i wieloma łaskami odwdzięczają za to, co czynimy, szerząc ich kult. Dlatego zapraszam do Pratulina. Zapewniam, że każdy, kto potrzebuje umocnienia, tu je otrzyma - puentuje kustosz.
Echo Katolickie 3/2021
opr. mg/mg