Przyjaciółka Jezusa

Św. Marta - przyjaciółka Jezusa, siostra Marii i Łazarza. Nie jest gorsza od Marii, jest inna!

Przyjaciółka Jezusa

Nie umknęło mi ani jedno słowo. Ze wszystkich stron napływały słowa o Nim: uzdrowił trędowatego, epileptyka. Powiedział, że Syn Człowieczy musi cierpieć, umrzeć i zmartwychwstać. A potem powiedział to znowu: cierpieć, umrzeć, zmartwychwstać. Cuda nie robiły na mnie wielkiego wrażenia, mnóstwo czarowników, łgarzy, handlarzy cudów wędrowało po okolicach i gromadziły tłumy na rynku. A potem długo wszyscy dyskutowali o niczym. Wszyscy nosili w duszy pragnienie, by zobaczyć obiecanego mesjasza. Musi być królem. Czynić cuda. Przepędzić wrogów. Odzyskać ziemię. Bynajmniej nie umierać. Bo też można słuchać słów i nie rozumieć. Lecz lepiej się myśli, kiedy ręce są zajęte pracą, a mnie się wydawało, że to właśnie zostało obiecane, mesjasz, który zna nasz lęk przed cierpieniem, śmiercią i tym, że nic nie miało sensu. Rozmawiałam o tym z Marią, która mi pomagała, zamyślając się niekiedy wpatrzona w dal.

Potem przyszła też nowina o dziwnym uzdrowieniu, i do tego gorszącym. Historia była zagmatwana, wędrowcy ją ubarwiali. Ten człowiek miał wyschniętą rękę, mówili, może nawet obie ręce i stopy, był paralitykiem. Potem się wyjaśniło, że ręka była jedna, prawa, a On go uzdrowił w szabat, w synagodze, pośrodku, na oczach wszystkich. I wszyscy się dziwili, że to było w szabat i w synagodze, bluźnierstwo w święty dzień, a ja patrzyłam na moją prawą rękę, przyjaciółkę, która była mi posłuszna we wszystkich złożonych ruchach wykonywanych przy pracy, tysiące i tysiące razy dziennie, i wyobrażałam ją sobie martwą, bezsilną, nienaturalną, z bezwładnymi palcami, które nie mogą wziąć chleba ani uczesać mojej małej siostry Marii. A potem choroba ustępowała i ręka była znów żywa, żywa, żywa. I jeśli mógł tego dokonać w szabat w synagodze, to był to On, On, i jak inni mogli tego nie rozumieć? Nie rozumieją tylko ci, którzy nie wiedzą, jak cenna może być ręka. Ręka Boża. Prawa Ręka Boża, która czyni cuda.

Również o tym rozmawiałam z Marią, kiedy razem pracowałyśmy w obejściu, kiedy zagniatałyśmy ciasto na chleb naszymi błogosławionymi czterema rękami. Łazarz słuchał i opowiadał nam to, co zasłyszał. Potem pewnego dnia powiedział, że On nadchodzi. Nie był sam, była z nim pewna grupa ludzi. Chciałam Go zobaczyć. Posłuchać tego, co mówi i Go zobaczyć. Zrozumiałam, że to był On. Mnóstwo ludzi za Nim chodziło, jedni Go kochali, drudzy byli ciekawi, inni się przyglądali. Jasno powiedziałam, że chętnie będziemy Go gościli u nas. Przygotowałam się, wyrobiłam ciasto na chleb dla wielu osób poprzedniego dnia razem z Marią, a w końcu przyszli, było ich strasznie dużo. Nie mieścili się w domu. Wielu pozostało na zewnątrz, lecz byli naszymi gośćmi. Nie można przyjmować w domu mistrza i zostawiać go samego, Maria została z Nim, z nimi, a ja przyniosłam chleb i wodę dla wszystkich. Pewnie, że byłam zmęczona, ale tego nie czułam, jak wtedy kiedy człowiek jest szczęśliwy, tyle, że nie byłam w stanie wszystkich obsłużyć. A Marii przykro by było potem, że mi nie pomogła. Znałam ją dobrze. Dlatego ją zawołałam. Przechodząc koło niego słuchałam i patrzyłam, jak jadł, jednak trochę słów mi umykało. Po tym spotkaniu zostałyśmy przyjaciółkami Jezusa. Łazarz też. Byliśmy przyjaciółmi na zawsze.

Dlatego kiedy Łazarz zachorował, powiadomiłyśmy Go. Nie wydawało się nam, że choroba jest poważna, chciałyśmy, żeby wiedział o chorobie przyjaciela, tylu ludzi uzdrowił. Nikt nie myślał o śmierci. Nawet nam to słowo nie przychodziło do głowy. A tymczasem nasz brat Łazarz umarł, kamień zamykający grób oddzielił od nas na zawsze jego piękne jeszcze ciało, nasze ręce go umyły i wiedziały o tym. Ten, kto ma braci, może zrozumieć jak to jest, kiedy przestrzeń wokół człowieka jeszcze przechowuje pamięć o ciele, którego nie ma.

I tak, kiedy usłyszałam, że zbliża się do Betanii, pobiegłam do Niego. Wskrzesił też kogoś z martwych. Lecz nie wiadomo, co się mówi, kiedy pustka po tym, kogo nie ma, panuje wokół, ale i w niebie.

«On zmartwychwstanie», powiedział mi od razu. I wówczas także zrozumiałam. «Wierzę», też powiedziałam od razu. Wierzę.

Lecz poprosiłam, żeby to powtórzył wyraźniej. Zmartwychwstanie nie dopiero ostatniego dnia, ale dziś. To chciałam usłyszeć. I kiedy to powiedział, zawołałam Marię. Jesteśmy siostrami. Różnimy się od siebie, nasza miłość jest czasem nierówna, żeby zrobić miejsce i znaleźć sobie miejsce, żeby czasami pożyczać sobie słowa, a czasem nagle powiedzieć te same słowa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». Ona też. On może, Łazarz zmartwychwstanie, On jest Mesjaszem.

Potem przy grobie poczułam odór i zaczęłam się bać, że się stanie i że się nie stanie. Bałam się mieć nadzieję i że tego nie przeżyję. Jak można dalej żyć po zobaczeniu Boga?

Łazarz wrócił. I On też zrozumiał w swoim przyjacielu Łazarzu, że wróci i że śmierć nie jest ostatnim słowem. Kto wie, czy Mu to pomogło na krzyżu.

Przyjaciółki Jezusa. Wolne, by służyć. Wolne, by być sługami. Wolne, by słuchać. Wolne, by opowiadać. To ja, Marta, przyjaciółka Jezusa i siostra Marii, i wszystkich Mart, które nazywają się Maria, Łucja, Walentyna, Debora, Alberta, Elżbieta, Julia. Przyjaciółka Jezusa.

Po ukończeniu studiów na wydziale filozofii i uzyskaniu licencjatu z teologii pisarka Mariapia Veladiano (ur. w Vicenzy w 1960 r.) przez ponad dwadzieścia lat uczyła włoskiego w technikum. Obecnie jest dyrektorką szkoły w Rovereto. Opublikowała m.in. «La vita accanto» (Życie obok, 2011 r.), «Il tempo è un dio breve» (Czas jest krótkim bogiem, 2012 r.), «Ma come tu resisti, vita» (Ależ ty jesteś oporne, życie 2013 r.), «Parole di scuola» (Słowa ze szkoły, 2014 r.). Dla nas napisała tekst o św. Teresie Benedykcie od Krzyża (sierpień-wrzesień 2012 r.)

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama