Aż Bóg spuścił deszcz

O św. Faustynie Kowalskiej

Dużo wiadomo o posłannictwie siostry Faustyny, ale niewiele wspomina się o cechach jej charakteru i wydarzeniach świadczących o tym, jaka była dla ludzi, wśród których żyła.

Helenka

Stanisław i Marianna Kowalscy długo nie mogli doczekać się potomstwa. Pierwsza córka pojawiła się na świecie dziesięć lat po ich ślubie. Helenka Kowalska urodziła się jako trzecie z kolei dziecko. Uchodziła za ukochaną córkę swoich rodziców, a szczególnie ojca.

Rodzina Kowalskich żyła ubogo, a Helenka, choć sama miała niewiele, potrafiła dostrzec tych, którzy posiadali jeszcze mniej. Bawiąc się w sklep sprzedawała zabawki uszyte z gałganków, urządzała loterie fantowe, sprzedając uzyskane od sąsiadów niepotrzebne im przedmioty, a zarobione pieniądze zanosiła proboszczowi, by rozdał je biednym.

na służbie

Szesnastoletnia Helenka poszła na służbę. Pomagała pewnej rodzinie w pracach domowych i opiekowała się dziećmi. Już pracując w Łodzi snuła plany wstąpienia do klasztoru. Z Łodzi wyjechała do Warszawy w poszukiwaniu zgromadzenia, które przyjęłoby ją do siebie. Nie było to jednak proste, ponieważ nie posiadała nic, co mogłaby wnieść do wspólnoty jako posag. Dlatego też po znalezieniu klasztoru Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia poszła na służbę do kolejnej rodziny, aby zarobić pieniądze na skromne wiano. Chlebodawczyni, Aldona Lipszyc, wspominała ją jako osobę, do której w wyjątkowy sposób lgnęły dzieci. Dorastającą Helenę otoczenie zapamiętało jako ruchliwą, towarzyską i samodzielną. Była obdarzona wrażliwością i wyobraźnią, lubiła głośno się śmiać i śpiewać, znała mnóstwo zabaw. Podobno potrafiła też udzielać dobrych rad, choć nie narzucała się z nimi. Uchodziła za osobę bezkonfliktową, prawdomówną i godną zaufania. Pani Lipszyc powiedziała o niej kiedyś: „Gdybym się na niej zawiodła, nie ufałabym nikomu”.

wśród

„sióstr domowych”

Helena Kowalska wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w 1925 roku. W dniu obłóczyn przyjęła imię Faustyna od Najświętszego Sakramentu.

W domu zakonnym w Płocku wspominano jej wyjątkową cierpliwość. Siostra Faustyna pracowała tam w kuchni. Pomieszczenie było bardzo wąskie, a praca niezwykle uciążliwa. Jednak „nie skarżyła się nigdy, choć nieraz potrącano ją w przejściu”, nikt też nie słyszał, żeby narzekała na warunki, w jakich wykonywała obowiązki. Dopiero, gdy zastąpiła ją inna siostra i „zaczęły się lamenty i narzekania”, zdano sobie sprawę, jak wiele pokory i cierpliwości wymaga praca w tym miejscu.

Siostra Faustyna przygotowywała posiłki, przenosiła ciężkie garnki i — niejednokrotnie — znosiła uwagi sióstr o przyrządzanych potrawach. Współsiostry słyszały, że pracując, często wypowiadała na głos akty strzeliste, np.: „Trójco Święta, uwielbiam Cię”. Pod koniec dnia bywała tak wyczerpana, że mawiała żartem: „Gdybym nie mogła wstać rano ze zmęczenia, to mnie oblejcie wodą”.

Spodziewając się w klasztorze gości, zlecano jej kierownictwo kuchni, bo posiadała szczególny talent do pieczenia ciast i tortów. Ich smak pamiętano jeszcze wiele lat później.

świeże kwiaty

W 1933 r. siostra Faustyna złożyła śluby wieczyste w Józefowie. Tam też miała pozostać. Tymczasem w domu klasztornym w Wilnie zabrakło siostry do pracy w ogrodzie. Skierowano ją tam, pomimo że właśnie poznała dawno oczekiwanego spowiednika, który rozumiał jej wewnętrzne przeżycia. Na propozycję wyjazdu odpowiedziała jednak przełożonej, że „pojedzie najchętniej i ufa, że i tam znajdzie kierownika duszy”. W Wilnie spotkała ks. Michała Sopoćkę — późniejszego stałego spowiednika (po śmierci s. Faustyny szerzył kult Miłosierdzia Bożego, w najbliższym czasie spodziewana jest jego beatyfikacja).

Przejmując obowiązki ogrodniczki nic nie wiedziała o tym fachu, ale — jak wspomina jej wileńska przełożona — „powoli nauczyła się wiele, pracowała «za cztery», z zamiłowaniem, szczególnie w małej cieplarni”. Sama założyła tę szklarnię, ponieważ bardzo jej zależało, żeby i w zimie w kaplicy mogły pojawiać się kwiaty.

Stale modliła się podczas pracy. W Dzienniczku pisała: „Dziś jest tak wielki upał, że trudny do wytrzymania. (...) Kiedy spojrzałam na te rośliny spragnione deszczu, litość mnie ogarnęła i postanowiłam sobie odmawiać tę koroneczkę tak długo, aż Bóg spuści deszcz. Po podwieczorku niebo się okryło chmurami i spadł deszcz na ziemię; modlitwę tę odmawiałam bez przerwy przez trzy godziny. I dał mi Pan poznać, że przez tę modlitwę wszystko uprosić można”.

choroba

Z ogrodu siostra Faustyna została przeniesiona do pracy na furcie. Już w Wilnie zaczęła czuć się słaba, chociaż badania lekarskie nie wykazały żadnej choroby. Dwa lata później jej wygląd wskazywał wyraźnie na chorobę płuc. Ponieważ w znoszeniu cierpień była wyjątkowo dzielna i nie skarżyła się, przełożeni nie zdawali sobie sprawy, że cierpiała na zaawansowane już stadium gruźlicy. Wypowiedzi sióstr na temat jej stanu zdrowia były rozbieżne. Wrażliwsze wyraźnie widziały cierpienie, z jakim się zmagała, inne skłonne były podejrzewać ją o udawanie nawet wtedy, kiedy była już wyniszczona chorobą. Wszelkie uwagi znosiła jednak pokornie, nie odpowiadając nigdy na zarzuty, czym często wzbudzała agresję wobec siebie. Pisała: „dziwnie Pan Jezus dopuszczał, że mnie nie rozumiano”.

Po jakimś czasie nastąpiły przerzuty choroby na przewód pokarmowy, co powodowało ataki silnych bólów żołądka i jelit. W tym czasie Faustyna mawiała, że przyjmowanie pokarmów jest dla niej umartwieniem. Szybko traciła siły, choć wciąż starała się podołać obowiązkom.

nowa posługa

W grudniu 1936 r. siostrę Faustynę odwieziono do szpitala. Wkrótce zaczęli odwiedzać ją pacjenci zauroczeni jej pogodą ducha i życzliwością. Opowiadając o miłosierdziu Bożym, dawała im nadzieję, że cierpienie ma sens. W tym czasie szczególną jej troską stali się ludzie umierający. Często czuwała przy nich do końca, nie pozwalając im poddać się rozpaczy. W miarę, jak zbliżał się kres jej życia, modlitwa za umierających stała się jedyną czynnością, jaką była w stanie wykonywać. Odeszła, pożegnawszy się z siostrami, 5 października 1938 r.

Wielu zapamiętało ją jako osobę niepozorną. Jedna z sióstr wspominała: „Zawsze uważałam s. Faustynę za osobę bardzo roztropną. W obcowaniu z otoczeniem była taktowna i naturalna. Umiała do każdego podejść, każdego zrozumieć, współczuć tym, którzy byli smutni, radować się radością innych. Praktyki religijne i wszystkie swoje obowiązki wykonywała rzetelnie, ale bez żadnych nadzwyczajności.” Dopiero po opublikowaniu Dzienniczka ujawniło się jej głębokie życie duchowe.

Święta Faustyna pokazała, jak w życiu codziennym spełniać czyny miłosierdzia, o którym tak wiele usłyszała w objawieniach. Jest wzorem człowieka, który uczy się od Jezusa bycia miłosiernym i kieruje się miłosierdziem w każdej chwili swego życia.

W tekście wykorzystano cytaty z następujących książek:

Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo, Kraków 1986;

Maria Winowska, Prawo do Miłosierdzia. Posłannictwo Siostry Faustyny, Paryż 1974;

Błogosławiona s. M. Faustyna Kowalska, Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej, Warszawa 1993

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama