O świętym Maksymilianie Marii Kolbe
W czasach, gdy Maksymilian Maria Kolbe oddawał swoje życie za życie współwięźnia Franciszka Gajowniczka, męczeńska krew lała się najobficiej. Kościół podczas II wojny światowej poniósł ogromne ofiary. Między 1939 a 1945 rokiem zamęczono czterech biskupów, a deportowano siedmiu, w obozach koncentracyjnych zamknięto 3600 kapłanów, a ponad 2600 poniosło śmierć w męczarniach, które mogła wymyślić tylko diabelska nienawiść. Kolbe jako pierwszy z nich wyniesiony został do chwały ołtarzy. Śmierć polskiego księdza, który swoje życie ofiarował za życie innego człowieka to najwyższy hołd złożony Bogu — to narodziny Świętego.
Ciało męczennika spopielono w krematorium, ale jego wielkim sanktuarium stał się Niepokalanów. Wszystko tu mówi o nim: ubożuchny pokoik, kilka mebli, biurko, figurka Niepokalanej, przed którą się modlił. W latach 1948—1954 na miejscu skromnej kaplicy wystawiono okazałą świątynię pod wezwaniem Niepokalanej Pośredniczki Łask.
— Przygotowując uroczystości beatyfikacyjne w Niepokalanowie, w świetle życia i śmierci oraz uznania w całym świecie św. Maksymiliana, zaczęliśmy rozumieć słowa Pana Jezusa: „Jeżeli ziarno obumrze, przynosi plon obfity” — wspomina bp Marian Błażej Kruszyłowicz, franciszkanin, wówczas przełożony klasztoru.
— Braci, którzy pamiętają ojca Maksymiliana żyje pewnie więcej, niż pracuje was w „Gościu Niedzielnym” — żartuje o. Jan Wiśniewski. Niedawno do Niepokalanowa wrócił z Nagasaki br. Grzegorz Siry. Dziś 98-latek, przed 65 laty wyjechał do Japonii razem z o. Kolbe.
Klasztor nadal należy do większych i prężniejszych w Polsce. Oprócz niższego seminarium, franciszkanie prowadzą wydawnictwo, mają radio, pierwszą w Polsce telewizję katolicką, własną straż pożarną z nowoczesnym wozem bojowym. Administrują też ośmiotysięczną parafią, która w tym roku obchodzi 50- -lecie istnienia. Codziennie do miasta Niepokalanej ściągają setki pielgrzymów, by obejrzeć misterium Męki Pańskiej i panoramę tysiąclecia, przez chwilę pomodlić się blisko celi Świętego...
Miasto, w którym przyszedł na świat Rajmund Kolbe, aż do roku 1939 miało charakter wielonarodowościowy. Obok Polaków żyli w nim Niemcy i Żydzi, głównie potomkowie tkaczy, którzy masowo zaczęli tu przybywać u progu XIX wieku ze Śląska, Poznańskiego, z Saksonii, Prus i Czech. Wśród tych ostatnich musiał być prekursor rodu Kolbów.
Do dziś w Zduńskiej Woli przy ul. św. M.M. Kolbego 9 stoi zrekonstruowany dom, w którym urodził się Święty i w którym rodzice Rajmunda, Juliusz i Marianna z Dąbrowskich, prowadzili chałupniczy warsztat tkacki. W urządzonym tam muzeum zachowało się kilka przedmiotów z lat dziecięcych Kolbego i późniejszej działalności.
W dniu urodzenia, 8 stycznia 1894 r. rodzice podali małego Rajmunda do chrztu. W neobarokowym kościele pw. Wniebowzięcia NMP można oglądać chrzcielnicę, w której Świętego zanurzono w tajemnice chrześcijaństwa. Do dziś w Zduńskiej Woli mieszka jego rodzina, żyją ludzie, którzy znali go osobiście. W 1997 r. członkowie jedenastu stowarzyszeń i stronnictw politycznych działających na terenie Zduńskiej Woli wystąpili do Rady Miejskiej, by przyjęła św. Maksymiliana Marię Kolbego za patrona miasta.
O męczeńską śmierć Rajmund Kolbe modlił się przez całe życie. Marianna Kolbowa, już po męczeńskiej śmierci syna opowiadała, że na gwałtowne zachowanie syna zareagowała kiedyś skargą: „Mundek, bójże się Boga, co z ciebie wyrośnie?”. Kiedyś wyjaśnił matce: „Parę razy pytałem Matki Najświętszej, co ze mnie wyrośnie, aż mi ukazała dwie korony, jedną czerwoną i jedną białą. Zapytała, którą wybieram — czystość czy męczeństwo. Zawołałem: Matuchno niebieska, wybieram obie”.
Swoją trzecią Mszę św., jak zanotował w dzienniczku mszalnym, odprawił „o łaskę apostolstwa i męczeństwa”.
Rajmund Kolbe wraz z bratem Franciszkiem, poruszony misjami, które w Pabianicach głosił o. Peregryn Haczela, franciszkanin, przedarł się przez granicę do zaboru austriackiego i zgłosił się do małego seminarium tego zgromadzenia we Lwowie. Do zakonu został przyjęty w 1910 r., otrzymując imię Maksymilian. Rok później przyjął śluby czasowe. W 1912 r. przełożeni wysłali go na studia do Krakowa. Ze względu na duże zdolności, jeszcze w tym samym roku skierowano go do Rzymu. Studia filozoficzne i teologiczne ukończył dwoma doktoratami.
W stolicy chrześcijaństwa przyszły Święty zrozumiał, że nie wystarczy przywieść Polskę przez Niepokalaną do Chrystusa, ale trzeba to uczynić z całym światem. Gdy w 1917 r. burmistrz Rzymu zarządził w mieście wielką manifestację masońską, podczas której z czarnym sztandarem giordanobrunistów i znakiem Lucyfera depczącego św. Michała Archanioła, krzyczano: „Diabeł będzie rządził w Watykanie, a papież będzie jego gwardzistą”, młode serce Maksymiliana przeszył ból. Jeszcze w tym samym roku, po naradzie ze spowiednikiem i przełożonymi, założył wśród swoich kolegów Rycerstwo Niepokalanej, które miało starać się „o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a najbardziej masonów, i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej”.
W 1919 r. o. Maksymilian wrócił do Polski. Uradowany odzyskaną wolnością, postanowił zrobić wszystko, by ojczyzna stała się również królestwem Niepokalanej. Werbował ochotników do Rycerstwa Niepokalanej i robił to tak skutecznie, że w 1927 r. liczba członków Milicji Niepokalanej wynosiła już 126 tysięcy. W 1922 r. o. Maksymilian rozpoczął wydawanie w Krakowie pisma, które miało wspomóc go w roli moderatora ruchu — „Rycerza Niepokalanej”. Początki działalności apostolskiej były trudne. W obawie, że Kolbe zadłuży klasztor, przełożeni wysłali go do Grodna. Założona przez niego drukarnia w 1927 r. drukowała „Rycerza” w nakładzie 70 tys. egzemplarzy!
Dzieło życia o. Maksymiliana wydało jeszcze większe owoce, gdy przeniósł je w okolice Teresina, 40 km od Warszawy. Założony w 1927 r. Niepokalanów w przeddzień wybuchu II wojny światowej, z 700 zakonnikami i kandydatami, był największym klasztorem na świecie. Nakład „Rycerza Niepokalanej” wzrósł do 750 tys. egzemplarzy, „Rycerzyka Niepokalanej” dla dzieci — do ponad 220 tys., a „Małego Dziennika” ponad 130 tys. w dni powszednie i 225 tys. w niedziele.
Wkrótce pragnienie zdobycia przez Maryję wszystkich dusz kazało mu szerzyć kult w innych krajach. Dlatego w 1930 r. wraz z czterema współbraćmi udał się do Nagasaki w Japonii, gdzie założył drugi Niepokalanów, rok później otworzył nowicjat, a w 1936 r. małe seminarium. Zapałem misjonarskim ogarnął także Indie, Chiny, Egipt, Syrię i Maroko. „Gdy duch Niepokalanowa przeniknie Ojczyznę i świat, gdy Niepokalana stanie się Królową każdego serca bijącego pod słońcem, wtedy przyjdzie na ziemię raj” — powtarzał o. Kolbe.
Wyprzedzając epokę o kilkadziesiąt lat, Kolbe w środkach przekazu upatrywał szansę dla przeciwstawienia się złu i uświęcenia świata. W 1938 r. stworzył własną radiostację, a myślał również o uruchomieniu telewizji. Wstęp do jego celi miał każdy z mieszkańców Niepokalanowa, bez względu na porę dnia i nocy. Wszystkich zawsze wysłuchiwał z wielką cierpliwością i uwagą. W pierwszym punkcie regulaminu życia, Kolbe zapisał: „Muszę być świętym jak największym”. W ostatnim, dwunastym: „Najpierw cały dla siebie, a tak
Gdy wydawało się, że nic nie jest w stanie zagrozić dziełu o. Maksymiliana, bohaterskie życie trzeba było zakończyć jeszcze piękniejszą śmiercią i nałożyć ukazaną w dzieciństwie czerwoną koronę męczeństwa. Przyszła wojna, a z nią 19 września 1939 r. likwidacja Niepokalanowa. Bracia wraz z o. Kolbe zostali aresztowani i umieszczeni w obozie w Amtlitz, a następnie w Ostrzeszowie. W uroczystość Niepokalanej, 8 grudnia 1939 r. nastąpiło zwolnienie z obozu. Kolbe wrócił do Niepokalanowa, by zorganizować 3 tys. miejsc dla wysiedlonych z Poznańskiego, w tym dla 2 tys. Żydów. O. Maksymilian starał się nawet u okupanta o zezwolenie na wydawanie „Rycerza” i — co zdumiewające — takie zezwolenie otrzymał. 17 lutego 1941 r. gestapo powtórnie zabrało Kolbego, tym razem na Pawiak.
Według zeznań Edwarda Gniadka, na widok franciszkańskiej koronki z krzyżykiem u pasa habitu o. Kolbego, esesman wpadł w furię.
— pytał.
— Tak, wierzę — odpowiedział spokojnie o. Maksymilian. Otrzymał cios w twarz. Pytania się powtarzały i każdemu „wierzę” Ojca towarzyszyło uderzenie pięścią. Wreszcie esesman widząc, że o. Kolbe jest niewzruszony, trzasnął drzwiami i odszedł.
— 28 maja, gdy tylko ruszył pociąg do Oświęcimia, ktoś zaczął śpiewać pieśń do Matki Bożej. Przyłączyli się inni więźniowie. Potem dowiedziałem się, że był to o. Kolbe — wspomina brat Władysław Święs, pallotyn.
W obozie w Oświęcimiu o. Kolbe dostał pasiak i numer 16670. Przydzielono go do komanda „krwawego Krotta”. Kapo Krott, kryminalista budzący postrach wśród więźniów, od początku uwziął się na o. Kolbego. Może za to, że był bardziej skupiony. A może dlatego, że na jego widok budziło się w nim sumienie. Wyznaczał mu nieludzką pracę, bił go, kopał przy każdej okazji i obrzucał stekiem najohydniejszych wyzwisk, katował go nieraz tak, że był ledwie żywy, cały zalany krwią. W czasie pracy poza obozem nakładał mu większą ilość gałęzi i kazał biec.
Pod koniec lipca 1941 roku uciekł jeden z więźniów z bloku o. Kolbego. Wściekły komendant nakazał zwołać na plac cały blok i co dziesiątego wytypowanego przez siebie więźnia skazał na śmierć głodową w specjalnie przygotowanym bunkrze. Wśród przeznaczonych na śmierć znalazł się Franciszek Gajowniczek.
— Zdrętwiałem cały i jak mi koledzy później powiedzieli, straszliwie jęknąłem, że mi jest żal żony i dzieci. Wtedy z szeregu wyszedł jakiś więzień przed Lagerführera i po niemiecku powiedział, że on chce za mnie pójść na śmierć do bunkra i na mnie wskazał ręką. Poznałem, że tym więźniem jest o. Kolbe. Lagerführer zadał o. Kolbemu kilka pytań i zgodził się na tę zamianę. Ja wyszedłem z grupy dziesięciu skazanych i wróciłem do szeregu, a o. Kolbe zajął wśród nich moje miejsce — relacjonował później ocalony.
Z celi, w której znajdowali się biedacy, słyszano codziennie głośne odmawianie Różańca i śpiew. Do modlitwy przyłączali się też więźniowie z sąsiednich cel. Gorące błagania i pieśni do Matki Najświętszej rozlegały się po wszystkich korytarzach bunkra.
— Miałem wrażenie, że jestem w kościele — opowiadał Brunon Borgowiec, tłumacz w bloku śmierci, który przeżył Oświęcim.
Skazani na śmierć głodową byli tak zatopieni w modlitwie prowadzonej przez o. Kolbego, że nie słyszeli nawet, gdy przeprowadzający inspekcję esesmani schodzili do bunkra. Przy każdej inspekcji widziano o. Maksymiliana Kolbego, gdy już prawie wszyscy inni leżeli na posadzce, jak stojąc lub klęcząc w środku z pogodnym wzrokiem wpatrywał się w esesmanów. Przyzwyczajony do głodu o. Kolbe przeżył w bunkrze dwa tygodnie bez kruszyny chleba i kropli wody. Esesmanom wydało się to za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę kryminalnego Bocka, który dobił jego i trzech innych więźniów zastrzykiem kwasu karbolowego.
— Gdy miałem ciało ojca Kolbe wynieść z celi i otworzyłem drzwi, podpadło mi, że ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody — zeznał pod przysięgą pięć lat po śmierci o. Kolbego, Brunon Borgowiec, pracownik chorzowskiego magistratu.
— Wiadomo, że nie raz tutaj bywałem... bardzo wiele razy! Wiele razy schodziłem do celi śmierci Maksymiliana Kolbe, wiele razy klękałem pod murem zagłady i przechodziłem wśród rozwalonych krematoriów Brzezinki. Nie mogłem tutaj nie przybyć jako papież — mówił Ojciec Święty podczas Mszy św. odprawionej na terenie byłego obozu koncentracyjnego 7 czerwca 1979 r. — Przybywam więc do tego szczególnego sanktuarium, w którym narodził się — mogę powiedzieć — patron naszego trudnego stulecia.
opr. mg/mg