Bóg w Najświętszym Sakramencie jest w sposób niepojęty obecny — cały skierowany ku temu, kto do Niego przychodzi
Ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Wiemy z potocznego doświadczenia, co to znaczy być obecnym lub nieobecnym. Mówimy, że ktoś przebywa tu wprawdzie fizycznie, ale duchem jest zupełnie nieobecny, albo że ktoś jest wprawdzie daleko, ale za to jest „obecny myślami”. Bóg w Najświętszym Sakramencie jest w sposób niepojęty obecny — cały skierowany ku temu, kto do Niego przychodzi. W kawałku chleba skupia się miłość Ojca, Syna i Ducha Świętego: „Oto moje Ciało za was wydane, oto moja Krew za was wylana” (por. Łk 22,19-20). To nie jest obecność kogoś, kto obserwuje, pozostając na zewnątrz. To jest pełna współczucia obecność kogoś, kto „wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby” (Mt 8,17).
Pismo Święte porównuje miłość Bożą do pełnej uwagi, oddania i zachwytu miłości matki wobec niemowlęcia: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,15) „Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie” (Iz 54,10). Miłość Boża jest w nieporównanie większym stopniu bezinteresowna niż miłość matki. Przypowieści o zagubionej owcy i o synu marnotrawnym wprowadzają pojęcie Boga miłosiernego, który najbardziej kocha największego grzesznika. Chrystus idzie najdalej, gdy objawia, że utożsamia się z najbiedniejszymi. Mówi, odnosząc te słowa do siebie: „Bo byłem głodny, byłem spragniony, byłem nagi, byłem w więzieniu, byłem chory, byłem przybyszem” (por. Mt 25,35-45). To miłość posunięta „do końca” (J 13,1), do stania się Eucharystią.
Tak jak w rozmowie, by usłyszeć, co ktoś chce powiedzieć, trzeba przerwać potok własnej wymowy, a najlepiej również — by faktycznie wsłuchać się w mówiącego — własnych myśli, tak i tu, trzeba się zatrzymać, zrezygnować choć na chwilę ze swojej aktywności, nie zasypywać Pana Boga słowami i prośbami, lecz otworzyć się na to, co On mówi. A Jego językiem w Eucharystii jest cisza. Jest to cisza Boża, inna od ludzkiej, cisza pulsująca miłością, osobowa, cisza, w której Bóg daje siebie. Trwanie w ciszy adoracji tworzy przestrzeń, w której można doświadczyć, że jest się kochanym. To doświadczenie dokonuje się na głębszym poziomie niż słowa.
„Wszystkie słowa, jakie Bóg wypowiedział, są dla nas tajemnicą, ale Tajemnicą samą w sobie jest Jezus, który daje nam swoje ciało, to znaczy swoje serce, na pokarm... i który pragnie, żebyśmy Go przyjmowali jako najgłębszą tajemnicę naszego życia. Dlatego daje siebie w ciszy. Chce zrodzić w nas ciszę, ciszę adoracji” — pisze o. Marie-Dominique Philippe, założyciel Wspólnoty św. Jana, w książce Iść za Barankiem (Warszawa 2007, s. 35).
Adoracja jest jedyną w swym rodzaju modlitwą obecności. Przychodzimy, gdyż Ktoś na nas czeka. Zostajemy, bo jest tu Ktoś, kto pragnie, byśmy z Nim pozostali. „Gdy kontemplujemy Go w świętym sakramencie ołtarza, Chrystus zbliża się do nas i wnika w nas głębiej niż my sami; przez przemieniające zjednoczenie z sobą daje nam udział w swoim Boskim życiu, a przez Ducha otwiera nam dostęp do Ojca” — napisał Jan Paweł II w Liście z okazji 750-lecia święta Bożego Ciała. W encyklice O Eucharystii w życiu Kościoła złożył bardzo osobiste świadectwo: „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany uczeń oprzeć głowę na Jego piersi (por. J 13,25), poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca (...) Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki niemu siłę, pociechę i wsparcie!” (25).
Adoracja uczy stawania się samemu obecnym, uważnym i cierpliwym wobec tych, którzy są wokół.
Adorować znaczy dosłownie „upaść” na twarz czy do nóg. Taką postawę przyjmowano w starożytności wobec jakiegoś władcy czy pana. Abraham „padł na oblicze”, gdy Pan mu się ukazał. „Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy wszyscy wraz” — śpiewamy w liturgii. Głęboki pokłon — podobnie jak pokłon Trzech Króli przed Dzieciątkiem — wyraża najwyższą cześć. Mówimy o Najświętszym Sakramencie, gdyż w Nim jest ukryty sam Dawca łaski i wszystkich sakramentów. „Przed tą szczególną obecnością Kościół od wieków pochyla się w geście adoracji” — napisał Jan Paweł II w Liście do kapłanów na Wielki Czwartek 2002.
Upadając przed Nim, wyrażamy przekonanie, że jest jedynym Panem. „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4,11) — odpowiada Chrystus demonowi na pokusę władzy. Św. Paweł stwierdza, że bez pomocy Ducha nie można powiedzieć z pełnym przekonaniem: „Panem jest Jezus” (1 Kor 12,3). Podobnie bez pomocy Ducha nie można Go adorować. Adoracja jest modlitwą w Duchu. Taką jak ta, o której Jezus mówił Samarytance: „Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec: Bóg jest duchem; potrzeba więc, aby czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu” (J 4,23-24).
Pozostawanie w adoracji w milczeniu wyraża cześć, której nie są w stanie wyrazić słowa. Słowa są za małe. Trwanie w ciszy pozwala wejść w najbardziej duchowy wymiar modlitwy. Najgłębszy kontakt z Bogiem dokonuje się bez słów, w spotkaniu serca z sercem. Patrzenie ze czcią na Hostię oczyszcza ludzkiego ducha z tego, co jest w nim skalane czczeniem bożków. Uznanie panowania jedynego Pana oznacza wyrzeczenie się innych bóstw. Zerwanie z kłanianiem się pieniądzom, wizerunkowi, karierze, wygodzie, wszelkim formom okultyzmu. Przede wszystkim jednak oznacza zgodę na przebaczenie i pojednanie.
Adoracja wymaga wiary. Bez wiary nie sposób wytrzymać na adoracji nawet pięciu minut. Dlatego też Kościół udziela odpustu cząstkowego wiernemu, który nawiedza Najświętszy Sakrament w celu adoracji. Jeżeli adoracja trwa co najmniej pół godziny, odpust będzie zupełny, pod zwykłymi warunkami. Adoracja daje też wiarę, tworzy klimat, w którym Duch Święty może działać.
Prorokiem adoracji naszych czasów nazywa się bł. Karola de Foucauld (1858-1916). W okresie gdy żył w Nazarecie, pisał do swego ojca duchowego, że właściwie nie potrafi już się modlić. Próbuje czytać, rozmyślać, rozważać, odmawiać gotowe modlitwy — nic mu nie wychodzi — to nie jest obecność. Jedyne, co może robić, to trwać godzinami przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. A kiedy już tam jest, pozostaje oschły, jałowy, bez jakiejkolwiek myśli. Pyta sam siebie, czy to jest jeszcze modlitwa, i coraz bardziej odkrywa, że tak. Właśnie ona stanie się jego modlitwą, a po jego śmierci, powstałych z jego inspiracji zgromadzeń Małych Braci i Małych Sióstr Jezusa.
Jeden z Małych Braci, Carlo Caretto, doskonale opisał w Listach z pustyni, co dzieje się z człowiekiem trwającym dłużej na adoracji. Odbywał nowicjat na pustyni, na Saharze. Miał spędzić tydzień w grocie sam na sam z Panem Jezusem eucharystycznym, wystawionym dzień i noc. Kapłan odprawił Mszę świętą na ołtarzu z kamieni i odszedł. „Cisza na pustyni, cisza w grocie, cisza w Najświętszym Sakramencie. Żadna modlitwa nie jest tak trudna jak adoracja Najświętszego Sakramentu. Natura ludzka buntuje się ze wszystkich sił. Wolałoby się raczej kamienie dźwigać w żarze słońca. Zmysły, umysł, wyobraźnia — to wszystko jest umartwione. Tylko wiara tryumfuje” (Warszawa 2006, s. 26). Wreszcie po pewnym czasie zmysły się uspokajają, a wtedy modlitwa staje się czymś rzeczywiście ważnym i „tak poważnym, że nie można się bez niej obejść”.
Moris Maurin, Mały Brat Jezusa, tak wprowadza ludzi w adorację w ciszy: „Staraj się jak najmniej mówić, jak najmniej wyrażać. Pozwalaj, żeby On na ciebie patrzył. Czekaj. aż powoli On zacznie przenikać cię całego”. W praktyce jest to bardzo trudne. Przychodzimy przed Najświętszy Sakrament — i nic się nie dzieje. Na początku cisza, najczęściej, nie jest pełna obecności. Trzeba stać się bardzo małym, by zgodzić się trwać w takiej pozornej pustce, by zrezygnować z własnej aktywności, nie być przede wszystkim kimś, kto patrzy, lecz kimś, kto pozwala, by Inny na niego patrzył. Trzeba wówczas zgodzić się na czekanie i tęsknotę. „Dusza moja oczekuje Pana bardziej niż strażnicy świtu” (Ps 130,6). „Ciebie pragnie moja dusza. Za Tobą tęskni moje ciało (Ps 63,2). Psalmy są pełne oczekiwania.
Pan przychodzi. Czasem w pierwszej minucie, czasem w ostatniej. Jednak pewne jest to, że przyjdzie. Możemy nawet nie zauważyć, w którym momencie, a jednak w pewnej chwili Duch Boży ogarnia nas — jak Eliasza — w „szmerze łagodnego powiewu” (por. 1 Krl 19,12). Nie w wichurze, nie w trzęsieniu ziemi, nie w ogniu, lecz w łagodnym powiewie. „Panie, przenikasz i znasz mnie. Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję (...) nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem utkany w głębi ziemi” (Ps 139,2.15). Jezus dotyka serca w jego najtajniejszej głębi. Nie pozostaje na powierzchni zdarzeń, od razu przenika serce. Dotyka tego, co jest bólem, trudem, niezgodą, z czym sobie nie radzimy, trudnych relacji, rozdarcia z powodu choroby czy innej niemocy, wszystkiego, co nie pozwala nam pełnić tego, co jawi się jako Jego wola. Dotyka nieprzebaczenia, żalu, lęku, konfliktów, sytuacji, których nie możemy zmienić, naszej bezsilności. Dotyka też zmęczenia, zamętu i wypalenia.
Wchodzi w tę rzeczywistość od wewnątrz, przenikając ją swoim Świętym Duchem. „On odpuszcza wszystkie twoje winy, On leczy wszystkie twe niemoce” (Ps 103,3) — mówi psalmista. Adoracja Najświętszego Sakramentu jest par excellence modlitwą uzdrowienia. W niej Bóg ma wreszcie dostęp do samych korzeni naszych chorób i zniewoleń. Dzięki ciszy dusza otwiera się, przestaje się bronić i może przyjmować Lekarza, który przyszedł nie do tych, co się mają dobrze, ale do tych, którzy się źle mają.
Wielu ludzi stwierdza, że po godzinie adoracji Najświętszego Sakramentu w ciszy są jak odrodzeni i trudno im wyobrazić sobie skuteczniejszy odpoczynek. Być może dzieje się tak dlatego, że Bóg leczy na „głębokościach” (por. Ps 130,1), do których nie mają dostępu inni lekarze ani my sami. „Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja, bo od Niego pochodzi moja nadzieja” (Ps 62, 6) — modli się psalmista i w innym miejscu dodaje: „On twoje dni nasyca dobrami, odnawia się młodość twoja jak orła” (Ps 103,5).
Wyjątkowo leczące działanie może mieć adoracja, gdy następuje po sakramencie pojednania. Wówczas w sposób szczególny dusza jest przygotowana i otwarta, by przyjmować Boże miłosierdzie. Może ono przenikać ją i leczyć z grzechu. Siostra Faustyna widziała, jak promienie miłosierdzia przenikały do dusz, z Serca Jezusa i z Najświętszego Sakramentu. Pan Jezus zapraszał ją, by zanurzała dusze w Jego miłosierdziu.
W adoracji dokonuje się właśnie takie zanurzenie w miłosierdziu niczym w wodach chrztu, „rodzenie z wody i z Ducha”, o którym Chrystus mówił Nikodemowi (J 3,1-13). W duszy ożywają łaski, dary Ducha Świętego i charyzmaty, które były w niej złożone w chwili chrztu, ale zostały niejako zablokowane, nie mogły ujawnić swej mocy.
Jest szansa, że domownicy osoby chodzącej na adorację będą mogli docenić to uzdrawiające działanie. Być może z początku buntują się, że ktoś znowu wychodzi z domu, by „nic nie robić” w kościele. Jednak po pewnym czasie zauważają, że im również ten czas się „opłaca”, gdyż bardzo często z adoracji ludzie wracają odnowieni, spokojniejsi, a nieraz i w lepszym humorze.
opr. ab/ab