O znaczeniu pokory w życiu bł. ks. Michała Sopoćki
Może teraz podczas wakacji, mając więcej czasu dla siebie, mamy go więcej także dla swoich spraw duchowych, dla uporządkowania i wyciszenia serca. Możemy zachwycić się pięknem świata, zwrócić uwagę na obecność Boga w naszym życiu, wrócić do modlitwy, znaleźć czas na lekturę Pisma Świętego,... Aby wzrastać duchowo możemy wykorzystać także ten czas wakacji, po to, by zdobyć więcej radości, iż przyjemności, więcej pokoju niż odprężenia, więcej równowagi aniżeli tylko emocji, więcej pokory niż zadziorności. „Bez pokory — jak stwierdza ks. Sopoćko — żadna cnota nie zachowa swojej piękności. Bez niej wiara popada w błędy, nadzieja — w zuchwalstwo, a miłość będzie tylko czczym dźwiękiem i mamidłem”.
Człowiek jest tajemnicą. Jest on zagadką, nie tylko dla otoczenia, ale nawet dla siebie. Tylko Bóg wie, jak ukształtował człowieka i jakie bogactwo w nim zamknął, natomiast my bardzo często żyjemy złudzeniami na swój temat; z biegiem lat dowiadujemy się coraz więcej o swoich wadach, które do tej pory najczęściej zauważaliśmy u innych. Bóg prowadzi nas do pokory i z tego nie zrezygnuje. Ten, kto zamierza czynić dobro, nie może oczekiwać, że ludzie będą mu usuwać kłody spod nóg, raczej musi być przygotowany na to, że mu będą je rzucać na drogę. Ksiądz Sopoćko doświadczał tego na każdym kroku. Jego życie było trudną lekcją. Miał świadomość, że dla Boga był kimś jedynym, niepowtarzalnym a jednocześnie uczestnikiem dramatu Zbawienia. Służył Kościołowi modlitwą, ofiarą cierpienia, przyjmowaniem w pokorze trudnej woli Bożej, zwłaszcza w sprawach kultu Miłosierdzia Bożego. W pisanym przez niego Dzienniku można zauważyć człowieka niezwykłej pokory, surowego oceniania siebie, przyznającego się do win i zaniedbań, a przy tym równocześnie jego wielką ufność w Boże Miłosierdzie. Pisał: „Nowy Rok, już 79 w moim życiu, a 53 w kapłaństwie, w którym odprawiłem około 19200 Mszy Świętych. Gdybym po każdej z nich stawał się lepszym i milszym Ojcu Miłosierdzia, niewątpliwie postąpiłbym daleko w doskonałości”.
Dziś sam wyraz pokora, przez to, że kojarzy się z upokorzeniem, irytuje współczesnego człowieka, który jest świadomy własnej godności, rozumiejąc ją zbyt powierzchownie. Natomiast jej fundamentem jest prawda o człowieku w jego relacji do Boga i innych ludzi. Ukazuje nam ona z jednej strony słabość i grzeszność człowieka, a z drugiej potrzebę bezgranicznego zaufania Bogu. Ksiądz Michał uczy, że „pokora jest to ocena siebie na podstawie dokładnego i prawdziwego poznania”. Taka była jego postawa — postawa człowieka, który całkowicie zależy od Boga; układa swe życie według prawdy poznanej o Bogu, o sobie i swych braciach w Chrystusie; korzy się wobec Boga; poddaje się Jego zrządzeniom. W najtrudniejszych okolicznościach, wbrew zniechęceniu, budził wiarę w Boże Miłosierdzie, mimo że w wielu kołach uchodził za maniaka, nawracającego wciąż do tego samego tematu. Choć często ponosił osobiste klęski nie miał zwyczaju się użalać. Spotykał się niejednokrotnie z niezrozumieniem, rezerwą i niedocenianiem jego wysiłków czy oddania w służbie Bogu i ludziom przez posługę kapłańską.
„Jakkolwiek przez całe życie miałem warunki bardzo trudne, jednak nie wykorzystałem wszystkich okoliczności, by stać się coraz pokorniejszym, bardziej umartwionym i coraz mniej pożądliwym. Nie wiem jak długo jeszcze pozostanę na tym padole płaczu; cokolwiek nastąpi, postanawiam resztę życia przepędzić w bojaźni Bożej. Znając słabość swoją ufam tylko Miłosierdziu Zbawiciela mego: Jezu ufam Tobie!”. Walcząc o to, aby upodobnić się do „cichego i pokornego” Serca Bożego — jak to ma miejsce u ludzi świętych — tak bł. Michał z Jezusowego Serca przebitego na krzyżu czerpał siły, wierząc, że „w każdej tajemnicy męki Pana Jezusa napotykamy Jego głęboką pokorę, która jest fundamentem wszystkich cnót”. Patrząc na życie naszego błogosławionego można się dopatrzeć pewnej zadumy wobec własnych trudności; niektórych wad, które odczuwał bardziej dotkliwie; wobec niemożliwości osiągnięcia celów osobistych czy apostolskich, o które z zapałem starał się przez dłuższy czas. Może doświadczał również i buntu z powodu niechęci akceptacji jego działań czy okoliczności, które z pewnością były dla niego przykre i bolesne. Sił dodawała mu modlitwa, której uczył się każdego dnia. „Modlitwa jest pokorą człowieka, który uznaje swoją głęboką nędzę i wielkość Boga, do którego zwraca się z uwielbieniem, tak, iż wszystkiego oczekuje od Niego, a niczego od siebie”. Swoim życiem uczył, że wciąż na nowo trzeba powracać do Chrystusa w modlitwie i tam poznawać prawdę o sobie. Ona jest pewnym dnem i my mamy się od tego dna odbijać codziennie.
„Będę się ćwiczył w pokorze, unikając mówienia o sobie i krytykowania innych, przyjmując chętnie uwagi, słuszne czy niesłuszne, szczególnie zachowam postawę pokorną na modlitwie, uznając swoją grzeszność”. Wiedział ks. Michał, do Kogo na pierwszym miejscu ma iść ze swoją nędzą. Bóg i tylko On. Oby Pana Boga nie stracić z oczu, zwłaszcza, gdy ciężar krzyża przytłacza. Jak podaje ks. Ciereszko w książce: Sługa Boży ks. Michał Sopoćko, podczas jubileuszu 60-lecia święceń kapłańskich, „sterany wiekiem i trudami życia, a także bolesnymi wewnętrznymi doświadczeniami, zbliżający się do kresu swego życia kapłan, w najkrótszym z wygłoszonych w tym dniu przemówień wyraził najpierw głęboką wdzięczność Bogu za dar kapłaństwa, a następnie z wielką pokorą wyznał, że nie zawsze w swym długim życiu kapłańskim był wierny zleconym sobie zadaniom, za co pragnie Boga szczerze przeprosić, a zebranych uprasza o modlitwę, aby Miłosierny Bóg darował mu jego niewierności”.
Człowiek pokorny podobny jest do dziecka, które idzie przez życie i czuje, że ciągle życie dostaje w prezencie. Każdy dzień jest darem, pełen cudowności, zachwytu i wdzięczności. Nie trzyma się kurczowo siebie, swoich sukcesów i planów. Bóg jest nad nim jak świecące słońce, życiodajne źródło, które ożywia wszystko i wszystkich. „Wiem, bowiem, że mnie nic nie spotka, czego Bóg od wieków nie powiedział i nie postanowił — wyznaje ks. Michał — w najgorszym położeniu rzucę się w objęcia nieskończonego miłosierdzia Bożego, jak dziecko w objęcia matki, i pójdę tam, dokąd mnie poprowadzi”. Taki ktoś robi, co do niego w życiu należy, cieszy się i dziękuje Bogu, za wszystko, co mógł zrobić, bo całe jego życie składa się z małych dobrych rzeczy. Być pokornym, jak był Chrystus oznacza służyć wszystkim, umierając dla starego człowieka. „Zbawiciel uczy nas pokory słowem i przykładem”, stąd ks. Sopoćko rozumiał, że „upokorzenia znoszone w imię miłości, są Bożym błogosławieństwem”. Kiedy je przyjmował w ten sposób, otwierał się na całość bogactwa życia nadprzyrodzonego i mógł za św. Pawłem wołać: «wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa». Jest pewne, iż stając przed Nim, odkrywał swoją ograniczoność i małość. Pokora była dla niego światłem, które pozwalało odkryć jego własną godność, jako osoby zdolnej do prowadzenia dialogu ze swoim Stwórcą i do zaakceptowania z całkowitą wolnością swojej zależności od Niego.
Pokora doczekała się wielu interpretacji, obrazów, porównań sycących i niepokojących naszą wyobraźnię. Teoria duchowego wzrostu często przypomina nam podnoszenie poprzeczki, wystawiane na Boski wiatr naszych nadwątlonych żagli,... a tymczasem ludzie pokorni to ludzie zwyczajni. Jesteśmy nieraz kimś zachwyceni, bo dostrzegamy w nim jakąś prostotę, zwyczajność, a on właściwie nic nadzwyczajnego nie robi, po prostu jest, ale jego „jest” już nam wystarczy. Zwyczajni, prości ludzie starają się służyć; służyć tym, co się ma, nawet, jeśli ma się niewiele. To, co nas często uderza, to właśnie ta zwyczajna miłość, okazywana w najprostszych sytuacjach, a nie ta rozdmuchana, pokazana sto razy w telewizji i pochwalona. Miłość pokorna to ta, która czeka na pochwałę tylko od Boga. My się czegoś takiego trochę boimy: tego, że nasze życie może upłynąć zwyczajnie. To nam się kojarzy z bylejakością, szarością; ale to wcale nie musi tak być. Nasza wielkość i wspaniałość życia może się ujawnić w zwykłych warunkach, które wykorzystamy do okazywania miłości. Taki właśnie był bł. Michał Sopoćko. W liście z Czarnego Boru pisał: „trzeba wziąć ducha, zaprzeć samych siebie, aby zrozumieć, czego od nędzy naszej żąda Król Miłosierdzia, trzeba temu duchowi poddać wszystkie władze cielesne, zharmonizować całą swoją naturę, poddać wolę swoją woli Bożej i w ten sposób przygotować grunt pod «moc z wysokości», która sprawia, że czyny nasze stają się czynami Chrystusa, bo «żyję ja, lecz nie ja, ale żyje we mnie Chrystus»”.
W szkole pokory zawsze będziemy w pierwszej klasie... Gdy opadnie kurz naszych niepokojów i zaufamy Bogu, a nie naszym kwalifikacjom, może się okazać, że to pierwsza klasa ekspresu do nieba... I tu rozpoczyna się błogosławieństwo pokory. Wystarczy jej małe ziarenko, a wracamy, rozpoczynamy na nowo, podejmujemy dobro, które opuściliśmy, próbujemy się z kimś pojednać, idziemy do spowiedzi. W sercu na nowo rodzi się pokój. Kto nie ma pokory, temu o wiele ciężej jest wracać do domu.
opr. aw/aw