Dla tych, którzy kochają, śmierć – zgodnie z wyrażeniem św. Franciszka – staje się siostrą i przyjaciółką, gdyż prowadzi ich do pełni życia! Właśnie dlatego jedynym dobrym sposobem przygotowania się do śmierci jest życie w miłości...
Życie wieczne jest pewne, gdyż Bóg
nigdy nie przestanie nas kochać.
Według ateistów śmierć człowieka to przejście z przypadkowo otrzymanego istnienia w nicość. Kto wierzy w to, że jest dzieckiem materii - a nie dzieckiem miłości - ten w konsekwencji musi wierzyć także w to, że jego śmierć będzie powrotem do nieświadomej siebie, martwej materii. Ateiści wierzą w to, że człowiek, który potrafi myśleć i kochać, pochodzi od czegoś mniejszego niż on sam, a zatem od czegoś, co nie potrafi myśleć i kochać (materia, ewolucja, przypadek). W konsekwencji muszą też wierzyć w to, że zmierzają do czegoś mniejszego niż człowiek, czyli do ponownego zamienienia się w martwą materię.
Z kolei buddyści wierzą w to, że jednostkowe istnienie poszczególnych ludzi jest jedynie bolesnym złudzeniem. Złudzenie to jest bolesne z tego powodu, że wiara w jednostkowe istnienie staje się źródłem niepotrzebnego cierpienia. Tymczasem w rzeczywistości istnieje jedynie nieosobowa, bliżej nieokreślona kosmiczna całość bytu. Człowiek oświecony - na wzór Buddy - odkrywa, że sposobem wyzwolenia się z niepotrzebnego cierpienia, związanego z iluzorycznym przekonaniem o własnym istnieniu, jest nirwana, czyli osiągnięcie zupełnej obojętności na życie i na cierpienie, a raczej na iluzję, że ktoś żyje i że cierpi.
Jeszcze inna jest interpretacja i postawa wobec śmierci w dominującej obecnie w Europie kulturze, zwanej ponowoczesnością. W tej perspektywie z jednej strony coraz bardziej „poprawna” politycznie jest śmierć „na żądanie” (eutanazja, aborcja, samobójstwo), a z drugiej strony pacjenci niektórych szpitali poddawani są aż tak uporczywej terapii, że zostają pozbawieni prawa do naturalnej śmierci. W ponowoczesności obserwujemy ucieczkę od prawdy o człowieku, a w konsekwencji ucieczkę od pytania o sens umierania człowieka. Sam fakt śmierci bywa zwykle banalizowany. Nie zaskakuje to jednak tych, którzy zauważają, że w niskiej kulturze ponowoczesności banalizowana jest nie tylko śmierć człowieka, ale że banalizowany jest także on sam z jego godnością i niezwykłością. Jeśli premier jednego z państw europejskich postuluje przyznanie praw małpom, a rząd innego kraju pozwolił na tworzenie hybryd ludzi i zwierząt, to widzimy, jak bardzo niektórzy ludzie banalizują własną godność oraz zupełną wyjątkowość osoby ludzkiej w nieosobowym świecie przedmiotów, roślin i zwierząt.
Z perspektywy chrześcijaństwa pierwsza prawda w tym względzie to pewność, że kto z ludzi raz rozpoczął życie, ten żyć będzie na wieki. Nawet jeśli na tej ziemi żył zaledwie kilka godzin czy kilka tygodni we wnętrzu swojej mamy. Życie człowieka ma początek, ale nie ma końca. Właśnie dlatego – w przeciwieństwie do zwierząt - jesteśmy podobni do Boga! Pewność życia wiecznego naród wybrany Starego Testamentu odkrywał stopniowo, gdyż stopniowo rozpoznawał zaskakującą, bo bezwarunkową, wierną i niedowołaną miłość Boga do człowieka. Początkowo Izraelici skupiali się na poznawaniu niezwykłości Boga, czyli na zachwycaniu się tym, że naprawdę istnieje Ten, który jest Stwórcą, Panem wszechświata, Wszechmocą, Wszechwiedzą, Doskonałością. Dopiero po tym pierwszym zachwycie Bogiem przyszła kolej na zachwycanie się postawą Boga wobec człowieka. Obserwując cudowne dzieła Boga, strzegącego swego narodu wybranego, Izraelici zaczęli upewniać się o tym, że Bóg nie tylko jest kimś niezwykłym, ale że jest też kimś, kto w niezwykły sposób odnosi się do człowieka! Życie wieczne jest dla nas na tyle pewne, na ile pewni jesteśmy nieodwołalnej miłości wiecznego Boga. Na krzyżu Syn Boży upewnił nas o tym, że Jego miłość do nas silniejsza jest niż śmierć.
Bóg, który jest Miłością, stworzył nas z miłości i polecił pierwszym ludziom, by trwali w tej miłości, z której zostali zrodzeni. Ponieważ jednak w miłości żyć może tylko osoba, czyli tylko ktoś świadomy i wolny, dlatego Stwórca obdarzył nas rozumnością oraz zdolnością podejmowania autonomicznych decyzji. Bóg od początku traktował nas jak osoby, a nie jak bezwolne marionetki. Od początku też mówił nam prawdę o tym, że jesteśmy wolni i że właśnie dlatego możemy wybierać drogę błogosławieństwa i życia, ale też drogę przekleństwa i śmierci. Niestety już na początku dziejów niektórzy ludzie zaczęli wybierać tę drugą drogę. To nie Bóg wygnał nas z raju. To myśmy po części zamienili raj w dolinę ciemności i w padół łez. Właśnie dlatego życie wieczne na tej ziemi po grzechu pierworodnym i po grzechach ludzi kolejnych pokoleń byłoby dla nas nieszczęściem i ciężarem nie do udźwignięcia. Dla niektórych ludzi – niekoniecznie z ich winy! - życie stało się wręcz piekłem na ziemi. W naszych czasach coraz więcej jest takich ludzi, którzy w geście rozpaczy odbierają sobie życie doczesne. Życie wieczne na tej ziemi dla nikogo z nas nie byłoby wiecznym świętem. Zbyt mało tu miłości, dobra, prawdy i piękna… Właśnie dlatego Bóg przygotowuje nową ziemię i nowe niebo dla tych, którzy decydują się kochać i trwać w miłości. Tacy ludzie nie wypaczą już Bożych marzeń o szczęściu człowieka i nie zepsują nowej, wiecznej planety naszego istnienia…
Jezus upewnia nas o tym, że nie będzie żadnej formy „poczekalni” pomiędzy śmiercią doczesną a życiem wiecznym! Śmierć doczesna jest jednocześnie porodem, czyli narodzinami do wieczności. W procesie umierania nie tylko rozstrzyga się nasz los wieczny, ale też od razu stajemy się uczestnikami tej formy życia wiecznego, jaka jest konsekwencją naszego sposobu postępowania w doczesności. Upewnia nas o tym los Maryi i wszystkich świętych. Gdyby w procesie umierania nie przeszli oni od razu do życia wiecznego, to świętych obcowanie byłoby możliwe dopiero po sądzie ostatecznym a nasze modlitwy za wstawiennictwem świętych nie miałyby teraz sensu.
Kościół katolicki jednoznacznie odróżnia sąd szczegółowy od sądu ostatecznego. Wprawdzie „Nowy Testament mówi o sądzie przede wszystkim w perspektywie ostatecznego spotkania z Chrystusem w Jego drugim przyjściu, ale także wielokrotnie potwierdza, że zaraz po śmierci każdego człowieka nastąpi zapłata stosownie do jego czynów i wiary” KKK, 1021). Jednoznacznie świadczy o tym przypowieść o ubogim Łazarzu (por. Łk 16, 22) czy słowa Chrystusa skierowane do nawracającego się łotra na krzyżu: „Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju!” (Łk 23, 43).
Podstawową prawdą wiary w chrześcijaństwie jest to, że każdy z nas - poprzez swój sposób życia na ziemi - rozstrzyga o tym, w jakiej formie będzie żył na wieki: w radości zbawionych, którzy kochają, czy też w wiecznym osamotnieniu egoisty, który nie kocha i który nie przyjmuje miłości. Wieczny los człowieka nie jest kwestią przypadku ani wynikiem przeznaczenia, lecz jest efektem postawy człowieka w doczesności. Bóg marzy o tym, by wszyscy żyli wiecznie w radości świętych! W opisie sądu ostatecznego Jezus upewnia nas o tym, że wszyscy będziemy żyli wiecznie! Także ludzie potępieni! (por. Mt 25, 31-46). Zagrożone nie jest nasze życie wiecznego, gdyż nieodwołalna jest miłość Boga do człowieka. Zagrożone jest natomiast nasze zbawienie, gdyż jesteśmy aż tak prawdziwie wolni, że możemy odrzucić nieodwołalną miłość Boga do człowieka.
Bóg uczynił wszystko, byśmy wyszli zwycięsko z próby życia na ziemi. On daje nam szansę na zbawienie przez to, że nas nieodwołalnie kocha, a my przyjmujemy od Niego dar zbawienia wtedy, gdy odpowiadamy naszą miłością na Jego miłość. Nawet Bóg nie może nam pomóc jeszcze bardziej! Nie może przecież kochać nas jeszcze bardziej niż nad życie! Nie może też jeszcze bardziej towarzyszyć nam w doczesnym pielgrzymowaniu niż przez to, że zostaje z nami w Eucharystii i staje się codziennym pokarmem dla tych, którzy tego pragną. Bóg nie może jeszcze bardziej pomóc nam w przygotowaniu się na spotkanie z Nim u progu wieczności niż przez to, że z góry wyjaśnia, o co nas wtedy zapyta. Otóż zada nam wtedy tylko jedno pytanie! Nie zapyta nas o to, czyśmy kochali Boga, ani o to, czy kochaliśmy samych siebie. Nie zapyta nas też o to, czyśmy cierpieli i czyśmy dźwigali jakiś krzyż, gdyż niebo nie jest wspólnotą ludzi cierpiących, lecz jest wspólnotą ludzi kochających. Na końcu naszej doczesności Bóg zapyta nas jedynie o to, czyśmy kochali bliźniego. I to tego bliźniego, który nie mógł się nam odpłacić, gdyż był głodny, nagi, opuszczony, uwięziony, bezradny. Bóg nie zapyta nas o miłość do Niego, gdyż człowiek, który nie kocha, łatwiej może wmówić sobie to, że kocha Boga niż to, że kocha człowieka. Tymczasem kto bezinteresownie kocha bliźniego, ten z pewnością kocha Boga nade wszystko, gdyż tylko On może nas nauczyć miłości do samych siebie i do innych ludzi.
Bóg będzie każdego z nas sądził według stanu naszego sumienia i naszej świadomości. Właśnie dlatego, że Jezus wie, o tym wszystkim, co zawęża i zniekształca moją świadomość, a także o tym wszystkim, co z zewnątrz i od wewnątrz ogranicza moją wolność, będzie mnie rozliczał wyłącznie z tego, czego byłem świadomy i za co byłem w stanie podjąć odpowiedzialność. Przy końcu doczesności Bóg będzie mnie sądził według mojej, a nie według Jego wiedzy i wolności. On nikomu z nas nie „rzuci” w twarz jakiejś zaskakującej nas prawdy o naszym doczesnym postępowaniu. Bóg „nie zmiażdży” nas prawdą o naszych słabościach i winach, która leżała poza naszym zasięgiem…
Jezus mówi jednoznacznie o tym, że piekło istnieje i że naprawdę człowiek może tam trafić, gdyż prawdziwa jest nasza wolność, a Bóg poważnie traktuje i respektuje nasze decyzje. Wiemy, że są w piekle upadli aniołowie, którzy przestali kochać i których nazywamy złymi duchami. Ale nie wiem, czy znajdują się tam jacyś ludzie. Możemy zatem zachować nadzieję na zbawienie dla wszystkich ludzi tej ziemi. Człowiek potrafi wprawdzie odrzucić Boży dar zbawienia, ale Kościół nigdy nie stwierdził i nie stwierdzi, że ktoś z ludzi znalazł się pośród potępionych. Nie wiemy bowiem o tym, co dzieje się z człowiekiem w procesie umierania. Nie znamy też stopnia świadomości i wolności tych, którzy w życiu doczesnym czasem wręcz drastycznie krzywdzili samych siebie i innych ludzi. Możemy być natomiast pewni, że jeśli jakiś człowiek jest w piekle, to Bóg nadal go kocha i razem z nim cierpi. Każdy z nas, kto się nawraca i kto zaczyna kochać, ratuje nie tylko samego siebie, ale też chroni Boga przed cierpieniem.
Gdy chodzi o czyściec, to nie mamy wystarczających informacji, by wyjść poza przypuszczenia czy domysły. Wiemy z pewnością tylko to, że ludzie, którzy znajdą się w czyśćcu, osiągnęli już pewność zbawienia. Niechętnie mówię o czyśćcu z tego powodu, że ludzie niedojrzali pocieszają się myślą, iż jeśli na ziemi będą mało kochać, to otrzymają jeszcze szansę, by „tam” to odpokutować. Tymczasem Bóg marzy o tym, byśmy szli prosto do nieba, jak Maryja i jak wielu innych świętych przed nami. Z pewnością ma natomiast sens modlitwa za zmarłych. Biblia wprost nas o tym zapewnia. Taka modlitwa pomaga nam trwać w łączności z Bogiem i z tymi, którzy są już po wiecznej stronie istnienia.
Ludzie liczą zwykle lata życia nie od początku swego istnienia, czyli od poczęcia, lecz od daty urodzin. Dzieje się tak chyba głównie dlatego, że po prostu łatwiej jest ustalić dzień narodzin niż dzień naszego poczęcia, od którego zaczęło się nasze życie. Poród to przejście z łona matki do łona świata. To pierwsze doświadczenie śmierci. W procesie przejścia na łono świata noworodek przeżywa potężny ból, szok termiczny (poczucie dotkliwego zimna) oraz duszność, gdyż musi nagle nauczyć się oddychania płucami. Koniec życia doczesnego to przejście z łona tego świata do świata nieporównywalnie większego i aż tak niezwykłego, że życie w nim będzie nas fascynowało i zaskakiwało przez całą wieczność. Śmierć jest w dużym stopniu analogiczna do porodu, gdyż człowiek umierający też odczuwa zwykle ból, jest mu zimno i ma trudności z oddychaniem. Poród i umieranie to zatem dwa aspekty tego samego procesu, czyli przechodzenia od życia w świecie mniejszym do życia w świecie większym. Na pierwsze kilka miesięcy istnienia wystarczy nam przestrzeń, jaką oddaje nam do dyspozycji mama w swoim własnym wnętrzu. Aby przedłużyć nasze życie po porodzie o około sto razy (średnio z dziewięciu do dziewięciuset miesięcy), potrzebujemy świata miliardy razy większego niż wnętrze naszej mamy. W tej sytuacji z perspektywy doczesności nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tego, ile kolejnych miliardów razy trzeba będzie powiększyć przestrzeń naszego życia po to, by wystarczyła nam ona na wieki! Tym bardziej, że tym razem będzie to chyba powiększenie naszego świata bardziej w głąb i w miłość niż w szerz czy w dal! Warto uświadomić sobie fakt, że każdy człowiek zmienia świat, w którym żyje aż trzy, a nie jedynie dwa razy! Najpierw żyjemy we wnętrzu naszej mamy, następnie przechodzimy do życia w tym wielkim świecie widzialnym i w końcu czeka nas przejście „na trzecią stronę istnienia”, czyli wejście w taki świat, który będzie nas fascynował przez całą wieczność.
Nie ma dla mnie zupełnie znaczenia to, kiedy ten świat doczesny zakończy swoje istnienie. Wieczny los każdego z nas zależy od sposobu życia tu i teraz, a nie od zastanawiania się nad przyszłością. Właśnie dlatego Jezus tak stanowczo ucinał wszelkie rozmowy na temat końca świata, liczby zbawionych czy sposobu życia w niebie. On przyszedł na ziemię po to, by nauczyć nas sztuki w doczesności i by upewnić nas o tym, że jedyną drogą do nieba jest ziemia! Jedyną drogą do dobrej przyszłości jest święta teraźniejszość. Kto patrzy w głąb teraźniejszości, ten potrafi zrozumieć i w znacznym stopniu przewidzieć skutki naszych obecnych zachowań, które wpływają na naszą przyszłość. Wielu ludzi zastanawia się nad tym, czy doczeka końca świata. Tymczasem pewne jest to, że każdy z nas doczeka końca swojego świata na tej ziemi, to znaczy końca własnego życia doczesnego. Pewne jest również to, że zanim przeżyjemy własną śmierć, przyjdzie nam zmierzyć się z bolesnym doświadczeniem odejścia tych, których kochamy i bez których trudno jest nam wyobrazić sobie nasze dalsze istnienie.
Bóg troszczy się o nasz los w każdej fazie naszego istnienia. Bóg marzy o tym, by każdy z nas żył w doczesności długo i szczęśliwie i by umierał w obecności tych, którzy serdecznie go kochają i którzy z czułością troszczą się o jego los doczesny i wieczny. W swojej fantazji miłości czyni wszystko, by każdy z nas przeżywał narodziny do wieczności po długim i świętym życiu, pojednany z Nim, z bliźnimi i z samym sobą, otoczony ludźmi, którzy najbardziej go kochają i których on najbardziej kocha. Z drugiej strony Bóg z całą powagą respektuje naszą wolność i nasze decyzje. Niestety są ludzie, którzy krzyżują dobre plany Boga. Właśnie dlatego zdarza się, że ktoś umiera w najmniej chyba dla siebie korzystnej chwili, na przykład w trakcie popełniania przestępstwa, albo sam odbiera sobie życie. Tylko wtedy, gdy słuchamy Boga we wszystkim, możemy mieć nadzieję, że nasze przechodzenie do wieczności będzie pogodne i że nasze rozstanie z doczesnością będziemy przeżywali w obecności tych, którzy nas kochają.
Boga słusznie nazywamy Panem życia i śmierci, gdyż od Niego pochodzi nasze istnienie i pozostaje ono Jego własnością na wieki. Nikt z ludzi nie ma prawa odbierać życia ani samemu sobie, ani innym ludziom. Nie znaczy to jednak, że w przypadku każdego człowieka to Bóg bezpośrednio zdecydował o sposobie i godzinie odejścia do wieczności. Stwórca prosi nas o to, byśmy postępowali zgodnie z zasadami Dekalogu właśnie po to, by szczęśliwe było nasze życie doczesne i by pogodne było nasze przechodzenie do wieczności. Kto jednak odwraca się od Boga, kto lekceważy Bożą miłość i prawdę, Boże marzenia i przykazania, ten ryzykuje, że jego życie i jego umieranie okaże się tragedią i że śmierć nastąpi w dramatycznych wręcz okolicznościach.
Towarzyszenie komuś w umieraniu, czyli w narodzinach do wieczności, w każdym przypadku przynosi nieco inne przemyślenia i przeżycia. Tu nie ma miejsca na rutynę czy na jakiś schematyczny sposób zachowań. W obliczu śmierci kogoś, z kim wiążą mnie silne więzi bliskości i miłości, najwięcej o moich przeżyciach i refleksjach opowiadam Bogu, samemu sobie i najbliższym przyjaciołom. W mojej świadomości pojawiają się wtedy bardzo różne myśli i doświadczenia. Zdecydowanie jednak dominuje zdumienie nad tajemnicą życia, a także zachwyt w obliczu godności umierającego człowieka oraz w obliczu powagi jego mierzenia się z końcem własnego życia doczesnego. Jestem wtedy obok kogoś, kto robi sobie ostatni rachunek sumienia, kto zaczyna zaglądać Bogu prosto w oczy i kto ostatecznie rozstrzyga o swoim sposobie istnienia w wieczności. Im bardziej intensywnie żyje człowiek oraz im mocniej kocha, tym bardziej zdumiewa się darem życia, jaki każdy z nas otrzymał od Boga na zawsze. To zdumienie jest największe wtedy, gdy ci, którzy odchodzą, umieli żyć w sposób godny godności człowieka. Przykładem są choćby niezwykle bogate refleksje i niezwykle silne przeżycia, jakie nam towarzyszyły w dniach, w których Jan Paweł II przechodził na trzecią stronę istnienia. Dla większości z nas jego umieranie stało się rodzajem najważniejszych rekolekcji…
Ból, lęk a nawet emocjonalny bunt w obliczu śmierci kogoś bliskiego, nie jest przejawem utraty wiary w Boga. Przeciwnie, jest potwierdzeniem wiary i więzi z Bogiem! Jeśli w godzinie wyjątkowego bólu buntuję się przeciw Bogu, to nie tylko uznaję to, że On istnieje, ale też traktuję Go jako mojego największego przyjaciela, któremu mogę wykrzyczeć i wypłakać największy nawet ból, żałobę, tęsknotę. „Stoicki” spokój byłby czymś dziwnym nie tylko w obliczu bólu rozstania z kimś, kto umiera, ale też w obliczu zachwytu i wzruszenia w obliczu niezwykłości ludzkiego życia, które zmierza do swego doczesnego kresu.
Cierpienie w obliczu śmierci kochanej osoby jest nieuniknione. Upewnia nas o tym sam Jezus, który serdecznie zapłakał przy grobie Łazarza chociaż wiedział, że go za chwilę wskrzesi. Ale wiedział też o tym, jak wiele bólu przeżyły już siostry zmarłego i jak bardzo cierpieli jego przyjaciele. To właśnie „stoicki” spokój byłby postawą sprzeczną z chrześcijaństwem. W obliczu śmierci na krzyżu Jezus wykrzyczał emocjonalny bunt wobec Boga: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (por. Mt 27, 47.). Syn Boży cierpiał wtedy najbardziej nie z powodu okrutnego losu, który zgotowali Mu ludzie, ale z powodu straszliwego cierpienia Jego Najświętszej i Najwrażliwszej Matki, której bezmiar bólu jedynie On był w stanie sobie wyobrazić… W obliczu umierania kochanej osoby chrześcijanin ma prawo do niepokoju i bólu, a nawet do emocjonalnego buntu. Dojrzałość nie polega na braku cierpienia, lecz na tym, by stopniowo przechodzić od buntu w emocjach do zaufania w postawach. Również w tym aspekcie wzorem jest Chrystus, który zawierza siebie Bogu całkowicie: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję ducha mojego” (por. Łk 23, 46).
Warto zauważyć różnicę między żałobą, jaką przeżywa człowiek związany z Bogiem, a żałobą, jaką przeżywa ateista, czyli ktoś, kto wierzy, że życie człowieka to jedynie sprawa przypadku, a śmierć fizyczna to definitywny koniec istnienia. Otóż ateista wspomina zmarłych jako tych, którzy - w jego przekonaniu - już nie istnieją i z którymi już nigdy się nie spotka. Tymczasem chrześcijanin tęskni do żywej osoby, która wyprzedziła go w narodzinach na trzecią stronę istnienia. My tęsknimy za tymi, którzy nie żyją już w doczesności, ale którzy nadal istnieją, kochają i za nami tęsknią! Kochać to pragnąć, by kochana przez nas osoba żyła zawsze i by na zawsze z nami pozostała. Największym cierpieniem dla kogoś, kto kocha, jest rozstanie z tymi, których kocha najbardziej. Właśnie dlatego zdecydowanie najmocniej przeżywamy śmierć mamy, taty, małżonka, dziecka, brata, siostry i przyjaciela. Przyjaciel to przecież też nasz bliski krewny. To krewny z wyboru, z pokrewieństwa wartości, ideałów i marzeń.
Najbardziej niedojrzałym sposobem radzenia sobie z żałobą w obliczu śmierci kogoś bliskiego jest udawanie, że nic się nie stało, albo próba ucieczki w leki uspokajające czy w substancje psychotropowe (alkohol, narkotyk). Nie można pokonać smutku i żałoby, nie mierząc się z bólem, nie przeżywając intensywnego cierpienia, związanego z doczesną utratą kochanej osoby. Typowe konsekwencje niedojrzale przeżywanej żałoby to: depresja, poczucie winy, chaos i dezorientacja, ucieczka w samotność albo lęk w obliczu samotności, niezdecydowanie, poczucie bezradności, bezsenność, niepokojące reakcje cielesne i problemy zdrowotne, natrętne myśli i nastroje samobójcze.
Przedstawiciele obu płci przeżywają zwykle podobny ból w obliczu śmierci kochanej osoby. Jednak kobiety łatwiej uzewnętrzniają swoje bolesne przeżycia. Chętniej też o nich mówią i łatwiej przyznają sobie prawo do szukania pomocy u innych ludzi w obliczu żałoby i cierpienia. Tymczasem większość mężczyzn próbuje radzić sobie z bólem w samotności i unika komunikowania swoich przeżyć. W konsekwencji kobiety mają podstawy do tego, by sądzić, że mężczyźni nie przeżywają intensywnego cierpienia w obliczu żałoby. Sądzą też, że mężczyźni są w stanie udzielić im nieograniczonego niemal wsparcia, gdyż sami wyglądają na spokojnych i opanowanych. Tymczasem w obliczu odejścia kogoś ukochanego ból dojrzałego mężczyzn jest niezwykle intensywny, chociaż nieraz skrzętnie skrywany. Czasem ból ten jest tak wielki, że mężczyzna przypłaca to własną śmiercią. Najczęściej tego typu sytuacja ma miejsce w obliczu śmierci żony, z którą zmarłego łączyła głęboka i radosna miłość. W obliczu żałoby pomocy i wsparcia potrzebują zatem zarówno kobiety, jak i mężczyźni.
Także w XXI wieku potrzebne są nam jeszcze rytuały i obrzędy żałobne¬. Tego typu rytuały i obrzędy są coraz częściej traktowane jako zbędna tradycja, która powinna odejść w zapomnienie. Tymczasem dla przezwyciężenia bólu, związanego z żałobą po stracie kochanej osoby, niezwykle cenne są takie rytuały i obrzędy, jak: osobiste pożegnanie ze zmarłym, pogrzeb i jego staranne przygotowanie, spotkanie rodziny i przyjaciół po pogrzebie, okres oficjalnej żałoby, zachowanie pamiątek po zmarłym, przeżywanie w gronie rodzinnym kolejnych rocznic śmierci. Gdy ktoś z naszych bliskich umiera i zostaje pochowany bez naszego udziału, wtedy w dłuższej perspektywie cierpimy coraz bardziej, gdyż zaczynamy dotkliwie odczuwać fakt, że nie pożegnaliśmy się ze zmarłym.
Nikomu z nas nie jest łatwo zająć dojrzałą postawę wobec śmierci osoby, którą kochaliśmy i którą przecież nadal kochamy. W procesie dochodzenia do równowagi po śmierci kogoś bliskiego można zaobserwować kilka typowych faz. Faza pierwsza to zwykle bunt, niepokój i poczucie bezradności. Faza druga to przyjęcie do wiadomości faktu utraty kogoś bliskiego, a także faktu, że odtąd przyjdzie nam radzić sobie z życiem bez tej osoby. Faza trzecia to świadome odcierpienie bólu, związanego ze stratą kogoś bliskiego. W tej fazie jest rzeczą zupełnie normalną to, często że powracają wspomnienia o zmarłym, że pojawiają się łzy w naszych oczach i że z bólu czy wzruszenia ściska się nam gardło aż tak mocno, że nie jesteśmy w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Faza czwarta to uczenie się tego, w jaki sposób radzić sobie z życiem po stracie bliskiej osoby. Wreszcie faza piąta to upewnianie się o tym, że zmarła osoba nadal jest obecna w naszym życiu i że duchowa więź z nią staje się dla nas potężną siłą oraz umocnieniem w trudnych sytuacjach.
Najpierw trzeba empatycznie wczuwać się w słowa i zachowania osoby cierpiącej na skutek śmierci kogoś bliskiego. Wczuwanie się w czyjeś myśli i przeżycia chroni nas przed pokusą naiwnego pocieszania czy pouczania człowieka w żałobie. Należy wyjaśniać, że w pierwszej fazie żałoby niezwykle bolesne przeżycia, cierpienia i bezsenność to zupełnie normalne i zdrowe objawy. Ważnym elementem pomagania osobom w żałobie jest wyjaśnianie, że dla ludzi wierzących cierpienie związane ze śmiercią kogoś bliskiego nie jest przejawem niewiary czy utraty więzi z Bogiem, lecz sposobem dzielenia się własnym bólem z Największym Przyjacielem. W dojrzałym przeżywania żałoby pomocą są pogłębione więzi z Bogiem, a także z krewnymi i przyjaciółmi. Samo współczucie z naszej strony nie jest wystarczającym sposobem pomagania.
Pomagać osobom w żałobie to także przypominać im o dojrzałej hierarchii wartości, wśród których miłość, odpowiedzialność, wierność i wytrwałość stoją wyżej niż dobry nastrój czy chęć uwolnienia się od cierpienia. Droga miłości pozostaje drogą błogosławieństwa nawet wtedy, gdy jej pewne odcinki stają się drogą krzyżową. Ważnym zadaniem jest również pomaganie ludziom w żałobie, by stopniowo przechodzili od pytania: dlaczego tak się stało? - do pytania: jak żyć w nowej sytuacji i skąd teraz czerpać siłę?
Udzielanie mądrej pomocy komuś, kto przeżywa żałobę w obliczu śmierci kochanej osoby, jest możliwe tylko wtedy, gdy my sami potrafimy zająć dojrzałą postawę wobec życia i wobec umierania. Dla tych ludzi, dla których śmierć jest nieodwracalną i niezrozumiałą tragedią, odejście kogoś bliskiego jest podwójnym ciosem. Wiąże się z ostateczną – w ich przekonaniu - utratą kogoś ważnego, a jednocześnie przypomina im o tym, że również oni zostaną kiedyś unicestwieni przez śmierć. Tymczasem dla chrześcijanina śmierć jest bolesnym rozstaniem, ale nie jest tragedią. Śmierć jest dramatem dla tych ludzi, którzy umierają zanim nauczą się kochać. To jednak nie śmierć jest winna temu, iż dany człowiek nie nauczył się kochać w doczesności. Dla takiego człowieka śmierć zawsze przychodzi za wcześnie. Sposób przeżywania żałoby po śmierci ukochanej osobie mówi nam zawsze coś ważnego o nas samych oraz o naszym sposobie istnienia. Dojrzały chrześcijanin wie, że wiek rozwojowy trwa od poczęcia do naturalnej śmierci i że proces umierania to jeszcze jedna szansa na rozwój. Dla tych, którzy kochają, śmierć – zgodnie z wyrażeniem św. Franciszka – staje się siostrą i przyjaciółką, gdyż prowadzi ich do pełni życia! Właśnie dlatego jedynym dobrym sposobem przygotowania się do śmierci jest życie w miłości.
W procesie umierania narodzimy się do wieczności z całym bogactwem naszego człowieczeństwa, a zatem zarówno z tym, co w nas duchowe, jak i z tym, co w nas cielesne. Zmartwychwstanie człowieka nie będzie jednak przywróceniem sytuacji sprzed śmierci doczesnej. Tym właśnie zmartwychwstanie różni się od wskrzeszenia! Zmartwychwstanie oznacza, że Bóg obdaruje nas nową fazą istnienia, a także nową relacją między naszą cielesnością a duchowością. Po zmartwychwstaniu nie będzie już w nas walki między człowiekiem ciała a człowiekiem ducha. Nie oznacza to, że duch pokona ciało, ale że będzie to zwycięstwo człowieka nad samym sobą! Zmartwychwstanie ludzi zbawionych oznacza doskonałą harmonię wszystkich wymiarów w człowieku. Zmartwychwstanie to pełne włączenie ciała w tajemnicę osoby. To nie tylko uduchowienie ciała, ale to także ucieleśnienie ducha (por. Rz 8, 23; Łk 20, 36).
Na razie jednak żyjemy w warunkach ziemskich. Na razie oczekujemy zbawienia i zmartwychwstania. Na razie „ciało pożąda przeciwko duchowi, a duch przeciw ciału” (Ga 5,17). Na razie panowanie nad ciałem wymaga stanowczej czujności, wewnętrznej dyscypliny, stawiania sobie twardych wymagań, kierowania się dojrzałą hierarchią wartości. Z powodu zranienia ciała i ducha na skutek konsekwencji grzechu pierworodnego, życie człowieka na ziemi okazuje się bolesną nieraz walką (por. Job 7, 1) a czasem marnością nad marnościami (por. Koh 1, 2). Jednocześnie jednak już tu, na tej ziemi, ludzkie ciało w Chrystusie stało się narzędziem widzialnej miłości i odkupienia: „Przeto przychodząc na świat, mówi: ofiary ani daru nie chciałeś, ale utworzyłeś mi ciało” (Hbr 10, 5). To właśnie za pośrednictwem ludzkiej cielesności Syn Boży objawia nam odkupieńczą miłość i kocha nas do końca. Aż do ofiary z własnego życia. Aż do fizycznej śmierci na krzyżu. Przy zmartwychwstaniu przemiana najbardziej widoczna dotyczyć będzie naszych ciał, ale tylko dlatego, że w warunkach ziemskich cielesność człowieka jest widzialna i że dzięki temu możemy łatwiej obserwować przemiany w naszej cielesności niż w sferze intelektualnej, moralnej czy duchowej.
Najlepsze, co możemy wtedy uczynić, to upewniać tych ludzi o tym, że ich nieodwołalnie kochamy i że Bóg kocha ich jeszcze bardziej! Najbliżej umierających są ci, którzy najbardziej kochają i którzy nie boją się ciszy. Dużo więcej na temat śmierci warto natomiast mówić tym, którzy zaczynają dopiero start w dorosłe życie. Wyjaśniajmy dzieciom, młodzieży a także ludziom w sile wieku, że najlepszym przygotowaniem na spotkanie ze śmiercią doczesną jest szlachetne postępowanie tu i teraz. Najpewniejszym sposobem na dobrą śmierć jest święte życie doczesne!
Niezwykłość ludzkiego życia najbardziej zdumiewa i zachwyca w obliczu śmierci… Najbardziej upewniam się o życiu wiecznym wtedy, gdy towarzyszę w umieraniu tym, których kocham serdecznie… Przy porodzie do doczesności akuszerem jest obca mi osoba, a przy porodzie do wieczności akuszerem jest mój największy Przyjaciel... Po wiecznej stronie istnienia będę kontynuował sposób życia, na jaki zdecydowałem się w doczesności… Początkiem nieba na ziemi jest modlitwa… Najlepszą lekcją życia jest towarzyszenie w umieraniu tym, którzy umieli żyć… Najbliżej nieba jest rodzące się dziecko i święty, który umiera… Dzięki przyjacielowi wiem, że życie wieczne ma sens, gdyż przyjaciółmi mogę cieszyć się bez końca… Śmierć jest bezradna wobec tych, którzy kochają, gdyż miłość jest śmiercią śmierci… Zanim śmierć zdoła powiedzieć człowiekowi o tym, że umarł, Miłość zdąży go już przywitać po wiecznej stronie życia… Miłość i mądrość to polisa na błogosławione życie, a „wychowanie bezstresowe” to polisa na tragiczną śmierć… Ludzi nie rozdziela śmierć ani wieczność, lecz egoizm i obojętność… Jedyną drogą do nieba jest miłość na ziemi… Spełnienie naszych doczesnych marzeń napełnia nas wieczną radością wtedy, gdy były to jednocześnie marzenia Boga…
opr. aś/aś