Podsumowanie podróży Benedykta XVI do Polski
Czas przed przyjazdem Benedykta XVI do Polski obfitował w różnorakie komentarze, prognozy. Zajmowały się tym bez mała wszystkie media i duża część prasy. O Ojcu Świętym wiedzieliśmy wiele. Przecież nieomal przez cały pontyfikat Sługi Bożego Jana Pawła II był przy nim. Nie wypowiadając tego wprost, wyraził w sposób czytelny, że pragnie kontynuować jego nauczanie. Nie krył, że czuje bliskość zmarłego Papieża, który niemal trzyma go za rękę i dodaje odwagi słowami: «Nie lękajcie się».
Innym znakiem sympatii do kraju i rodaków Karola Wojtyły był intensywny wysiłek włożony w uczenie się języka narodu znad Wisły. Tam, na placu św. Piotra czy w Auli Pawła VI, oklaskami nagradzaliśmy każdy kolejny, widoczny postęp w zmaganiu się z naszym trudnym językiem. Tak, wiedzieliśmy wiele, ale nie wiedzieliśmy, że Benedykt XVI naprawdę tak bardzo i tak po ludzku kocha Kościół, a także tę jego cząstkę, którą jest polski Kościół. Nasza wizyta ad limina ujawniła jeszcze jeden rys tego pontyfikatu — Papież bardzo liczy, pokłada wielką nadzieję w naszym Kościele, prosi i modli się, aby tradycyjny polski katolicyzm stał się posiewem nowego ducha w zjednoczonej, ale umierającej aksjologicznie Europie.
To był, mówiąc nieco kolokwialnie, punkt wyjścia przed tą pielgrzymką. Medialne denuncjacje ujawniały coraz to nowe, czasem wprost dziwne prognozy, ale dla mnie osobiście ważny był problem, który nosiłem w sercu i o którego rozwiązanie się modliłem: Jak Polska przyjmie Papieża?
I to była dla mnie największa radość, kiedy już na lotnisku w Warszawie ujawniła się miłość polskiego Kościoła do Benedykta XVI — Piotra. To był wielki znak mądrego nauczania Jana Pawła II, który ciesząc się, że go kochamy, tak nas formował, że nauczył nas prawdy katechizmowej — każdy następca Piotra jest «naszym Papieżem». To, co zaczęło się na lotnisku, trwało i pogłębiało się na kolejnych etapach pielgrzymki. I znowu miłe zaskoczenie. Ci, których wychował od dziecka Jan Paweł II, okazali się rzeczywiście godni miana twórców wiosny Kościoła. To pewnie tam, na Błoniach, Benedykt XVI przełamał swą nieśmiałość i jakby się zapomniał w powodzi tego morza życzliwości i przejawów miłości do Piotra. Miłości — dodajmy — mądrej, bardzo mądrej. Ze wzruszeniem obserwowaliśmy — ja i wielu innych — ten ogromny entuzjazm, który przemieniał się w milczącą i godną postawę słuchania, gdy Papież zaczynał mówić. I jeszcze jedno — wzruszające były momenty, kiedy Papież mówił młodzieży rzeczy trudne. I wtedy także rozlegały się brawa, co było znakiem, że młodzi mają świadomość, że nie są to rzeczy łatwe, ale konieczne. Mówiąc językiem młodych, oklaski wyrażały akceptację słów papieskich, ale jednocześnie były niewerbalną prośbą o dar słowa i modlitwy, by tym wymaganiom mogli wiernie sprostać.
Benedykt XVI w Polsce pokazał na nowo, kim był Jan Paweł II, pokazał że Jan Paweł II nie przywiązywał do siebie, tylko do następcy św. Piotra. To ukazywanie Jana Pawła II nie było, jak Benedykt XVI zaznaczył na wstępie, jedynie podróżą sentymentalną. Ojciec Święty kładł szczególny nacisk na poruszane przez jego Poprzednika tematy, które jego zdaniem są żywotne dla polskiego Kościoła, a z drugiej strony dzielił się własnymi myślami i dawał wskazania, które winny stać się źródłem medytacji i inspiracji dla duszpasterstwa w polskim Kościele. Papieskie przemówienia były programowe, wyznaczały zadania — przez ich realizację papież, biskup i każdy chrześcijanin uzasadnia swoją posługę, swoją misję, swoją miłość do Kościoła i do człowieka, bo kochając kogoś chcemy, żeby był lepszy, doskonalszy, żeby był piękniejszy.
Myślę, że bardzo znaczące były reakcje ludzi, którzy reagowali żywiołowo nie tylko wtedy, gdy był wspominany Jan Paweł II, ale — co najważniejsze — reagowali na pewne treści, co jest dowodem na to, że reagowali właściwie i poprawnie.
Bogactwa papieskiego przesłania nie da się opisać w tej krótkiej refleksji, niemniej warto zwrócić uwagę na niektóre, moim zdaniem, najważniejsze punkty.
Jan Paweł II uczył kiedyś: «Kapłan jest człowiekiem żyjącym samotnie po to, aby inni nie byli samotni». Benedykt XVI powiedział do kapłanów: «Zostaliście z ludzi wzięci, ustanowieni w sprawach odnoszących się do Boga, abyście składali dary i ofiary za grzechy. Wierzcie w moc waszego kapłaństwa!» Wskazał też na źródła owej mocy i to, że «w obrzędzie święceń Chrystus wziął was w swoją szczególną opiekę. Jesteście ukryci w Jego dłoniach i w Jego Sercu. Zanurzcie się w Jego miłości i oddajcie Mu waszą!» Dalsze wskazanie: «Nie ulegajmy pokusie pośpiechu, a czas oddany Chrystusowi w cichej, osobistej modlitwie niech nie wydaje się czasem straconym. To właśnie wtedy rodzą się najwspanialsze owoce duszpasterskiej posługi. Nie trzeba zrażać się tym, że modlitwa wymaga wysiłku, że podczas niej zdaje się, że Jezus milczy. On milczy, ale działa».
To spotkanie było niezwykle ważne i ożywiło nas wszystkich, mimo że w mediach zostało spłycone, a nawet jakoś lękliwie «upolitycznione». Papież nie zakazywał kapłanom mądrego, dalekowzrocznego politycznego uczestnictwa w życiu Ojczyzny. Jego słowa raczej przestrzegały przede wszystkim przed partyjniactwem, przed niebezpieczeństwem wmanipulowania duchownych w doraźny, dzisiejszy interes grupowy.
«Żywotność Kościoła zależy od gotowości inteligencji i gorliwości poszczególnych chrześcijan, niezależnie od tego, czy są kapłanami, czy zwykłymi wiernymi» (Paweł VI).
Innymi ważnymi słowami, przemilczanymi w medialnych komentarzach, były te wypowiedziane podczas Mszy św. na placu Piłsudskiego: «z troski o prawdę, ukształtowała się Tradycja Kościoła. Podobnie jak było w minionych wiekach, i dziś są osoby lub środowiska, które odchodząc od tej Tradycji, chciałyby zafałszować słowo Chrystusa i usunąć z Ewangelii prawdy, według nich zbyt niewygodne dla współczesnego człowieka. Usiłuje się stworzyć wrażenie, że wszystko jest względne, że również prawdy wiary zależą od sytuacji historycznej i od ludzkiej oceny. Kościół jednak nie może dopuścić, by zamilkł Duch Prawdy. Za prawdę Ewangelii odpowiedzialni są następcy apostołów, razem z Papieżem, ale także wszyscy chrześcijanie są wezwani, by wziąć na siebie część tej odpowiedzialności, przyjmując jej autorytatywne wskazania. Każdy chrześcijanin winien konfrontować własne poglądy ze wskazaniami Ewangelii i Tradycji Kościoła, aby dochować wierności słowu Chrystusa, nawet gdy jest ono wymagające i po ludzku trudne do zrozumienia».
«Kapłan jest monstrancją, jego rolą jest pokazywać Jezusa; sam musi zniknąć, by ukazać Jezusa».
Te słowa Karola de Foucauld mogą stać się jakby mottem owej pielgrzymki śladami Jana Pawła II.
Krótka, ale wymowna była wizyta Papieża na Jasnej Górze, miejscu gdzie zawsze byliśmy wolni. Teraz, w czasach politycznej wolności, trzeba tę prawdę pogłębić, rozważając słowa tam wypowiedziane do alumnów i osób konsekrowanych, ale jakże aktualne dla nas wszystkich: «Jak wielką pomocą może być dla was refleksja nad tym, w jaki sposób Maryja uczyła się od Jezusa! Od Jej pierwszego fiat przez długie, zwyczajne, szare lata życia ukrytego, gdy wychowywała Jezusa czy gdy w Kanie Galilejskiej przynaglała Go do pierwszego znaku, czy wreszcie, gdy pod krzyżem wpatrywała się w Jezusa, ucząc się Go chwila po chwili».
Wadowice, Kalwaria Zebrzydowska, Łagiewniki — to miejsca, z których odszedł Jan Paweł II. Dziś zastąpił go Benedykt XVI i zostawił nam naukę o Jezusie — Tym, który nas wprowadza w życie Trójcy Świętej w sakramencie chrztu św., Tym, który oddaje nas pod kalwaryjskim krzyżem swojej Matce jako umiłowane dzieci, i wreszcie Tym, który ujawnia swój największy przymiot, swoje miłosierdzie, ucząc nas trudnej prawdy o ludzkim cierpieniu i człowieku cierpiącym, którego «chciałby przytulić do serca».
O spotkaniu z młodzieżą już wspominałem. Trzeba się cieszyć, że tak wiele deklaracji życia w wolności od narkotyków i grzechu zostało przekazanych Papieżowi jako swoisty dar, ślubowanie. Trzeba patrzeć z nadzieją na to, że kiedy prosił o budowanie na skale, odpowiadały mu kaskady braw. Trzeba mieć nadzieję, że nie przebrzmią, ale z każdym dniem będą nabierać jeszcze większej mocy, mocy czynów.
«Gdzie ustaje modlitwa, tam przestaje istnieć chrześcijaństwo i kończy się także kapłaństwo» (Julius Doepfner).
Z krakowskich Błoni popłynęły słowa, które swoje dopełnienie znalazły w milczącej kontemplacji w obozach zagłady. Szkoda, że ta ostatnia wizyta została jakby oddzielona od całej pielgrzymki. Niepotrzebnie media mnożyły niemal sensacyjne spekulacje na temat tej obecności w miejscu zagłady. Okazało się, że Ojciec Święty, człowiek głębokiej wiary, potrafi uciszyć spekulacje i skierować myśl we właściwą stronę.
Wróćmy na Błonia, gdzie usłyszeliśmy: «Jesteśmy wezwani, by stojąc na ziemi, wpatrywać się w niebo — kierować uwagę, myśl i serce w stronę niepojętej tajemnicy Boga. (...) Wierzyć to przede wszystkim znaczy uznać za prawdę to, czego do końca nie ogarnia nasz umysł. Trzeba przyjąć to, co Bóg nam objawia o sobie».
I wreszcie to melodyjne powtarzanie słów Jana Pawła II o potrzebie bycia mocnym w tak trudnym świecie i sentymentalne wspomnienie papieskich zaślubin z «moim Krakowem, z moją Polską», by od siebie zawołać jak modlitwą: «Proszę was, byście odważnie składali świadectwo Ewangelii przed dzisiejszym światem, niosąc nadzieję ubogim, cierpiącym, opuszczonym, zrozpaczonym, łaknącym wolności, prawdy i pokoju. Proszę was, byście czyniąc dobro bliźniemu i troszcząc się o dobro wspólne, świadczyli, że Bóg jest miłością.
Proszę was w końcu, byście skarbem wiary dzielili się z innymi narodami Europy i świata, również przez pamięć o waszym Rodaku, który jako następca św. Piotra czynił to z niezwykłą mocą i skutecznością. Proszę was także, byście pamiętali o mnie w waszych modlitwach i ofiarach, tak jak pamiętaliście o moim wielkim Poprzedniku, bym wypełnił misję powierzoną mi przez Chrystusa. Proszę was, trwajcie mocni w wierze! Trwajcie mocni w nadziei! Trwajcie mocni w miłości!»
«Gdzie był Bóg w tamtych dniach?»
To najtrudniejsze pytanie zostało pozostawione na sam koniec papieskiego spotkania z Polską. Znowu okazało się, że Polacy i wszyscy, którzy byli obecni w Auschwitz-Birkenau, lepiej niż media zrozumieli wagę tego pytania i odpowiedzi na nie. W moim odczuciu Papież, zanim przemówił, dał wielką odpowiedź swoimi gestami. Najpierw ta skupieniem pochylona sylwetka, która jakby pod ciężarem krzyża milionów pochyliła się jeszcze bardziej w cichej modlitwie pod Ścianą Śmierci i w celi św. Maksymiliana Kolbe. Potem rozmawiał z ocalonymi — to oni są Chrystusem, to w nich umierał Jezus, i wreszcie powtórzył charakterystyczny, znany sprzed lat gest modlitwy nad poszczególnymi tablicami nagrobnymi. Ciszą i gestem, powagą i prawdą Ojciec Święty przekonał nas, że jedyna sensowna odpowiedź na postawione pytanie musi prowadzić do krzyża Jezusa. Innej odpowiedzi nie ma. Trudna przeszłość woła głosem Papieża o trudną drogę ku przyszłości. To wołanie wyrażają słowa: «Wołamy do Boga, aby pomógł ludziom opamiętać się i zrozumieć, że przemoc nie buduje pokoju, tylko rodzi przemoc».
Z tej «ciemnej doliny» obozu zagłady i syntezy ludzkiej nienawiści, obmyci strugami deszczu, dotarliśmy na ostatnie spotkanie tej pielgrzymki. Czas przewidziany przez program okazał się niewystarczający. Papież o wiele godzin przedłużył wizytę w Polsce. Jakby trudno mu było się pożegnać z krajem ważnym dla Europy i świata. Odjeżdżał pełen wdzięczności i nadziei, że jeszcze stanie na tej ziemi, która w deszczowych, zimnych dniach, chwilami jedynie ogrzewanymi promieniami słońca, była świetlistym wzgórzem spotkania Kościoła, który mimo zmieniających się ludzkich losów i czasów historii wierzy i ufa, że prawda i ostoja pośród nawałnic historii tkwi w budowaniu na skale--opoce, a jest nią Chrystus i Piotr. Czas zebrać pozostawiony przez Benedykta XVI «materiał» i opierając się na nim jako skale, zacząć budować, budować według jego wskazań, dawanych z miłością i ufnością w mądrość Kościoła nad Wisłą.
Abp Józef Michalik
Metropolita przemyski
Przewodniczący Konferencji
Episkopatu Polski
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (8/2006) and Polish Bishops Conference