Delikatność i dyskrecja postępowania podstawą "instrukcji upominania"

Rozmowa z bpem Janem Tyrawą, ordynariuszem bydgoskim

„Jeśli zgrzeszy twój brat względem ciebie, idź, zwróć mu uwagę sam na sam. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś swojego brata; a jeśli nie posłucha, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby każda sprawa miała potwierdzenie w wypowiedzi dwóch lub trzech świadków. Jeśli także ich nie posłucha, przedstaw [to] Kościołowi; a jeśli i Kościoła nie posłucha, niech ci będzie jak poganin i poborca" - ten fragment Mateuszowej Ewangelii to pewna instrukcja postępowania. Były jakieś konkretne przesłanki, by Jezus zostawił ją swoim uczniom?

- Takie przesłanki istnieją do dzisiaj. Z jednej strony chodzi o drugiego człowieka (bliźniego), który niezależnie od tego, czy żyje w wieku I, czy XXI, jest ciągle taki sam, bowiem pozostaje „rozpięty" pomiędzy dobrem a złem. Zmieniają się jedynie zewnętrzne warunki; raz posługuje się maczugą, raz megabombą, ale zawsze w sposób dobry bądź zły. Z drugiej strony o tym samym człowieku trzeba powiedzieć to, co raz mówi o nim Jezus Chrystus: „przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34). Innym razem „nie wiecie, o co prosicie" (Mt 20, 22). Wolno powiedzieć, że mamy tu swoistą definicję człowieka: człowiek to ten, kto nie wie, co czyni i o co prosi. To drugie trzeba rozumieć bardzo szeroko. Człowiek może się pomylić w kreśleniu obrazu siebie samego czy otaczającej go rzeczywistości. Może kreślić taki obraz świata, którego nie ma, a kiedy taki obraz świata stara się urzeczywistnić, natrafia na rzeczywisty, o który się rozbija. Innymi słowy, może pomylić dobro ze złem. Takie rozumienie człowieka „domaga" się miłosierdzia, którego jedną z form jest upomnienie. Stąd także zapewne człowiek jest istotą społeczną, aby w społeczności mógł lepiej odczytywać prawdę i ją realizować. Widzimy zatem, że „instytucja upominania" ma bardzo głębokie antropologiczne korzenie, sięga samej ludzkiej natury. Jezus Chrystus, określając przesłanki dla „instrukcji upominania", równocześnie zwraca uwagę na delikatność i dyskrecję postępowania; najpierw w cztery oczy, później wobec świadków, aby w ostatniej instancji sięgnąć po środki instytucjonalne. I, co prawda, nie zostało to powiedziane wprost, ale ten, kto upomina, sam musi być gotowy upomnienia przyjąć.

Do kogo dziś i w jakiej sytuacji możemy odnosić treść tej instrukcji we wspólnocie Kościoła?

- Do każdego, również kapłana. Nie na darmo mówi się o correctio fraterna, braterskim upomnieniu, do którego każdy kapłan był wychowywany w ramach ascetyki i powinności budowania kapłańskiej wspólnoty. Odnosi się także do każdej sytuacji, która w jakiś sposób ubliża chrześcijańskiej postawie. Dzisiaj jesteśmy świadkami otwierania się nowych przestrzeni takich sytuacji, kiedy brak reakcji ze strony wierzących może być wielce gorszący. Są to sytuacje publicznej działalności wierzących, w której dochodzi do działań, wygłaszania opinii sprzecznych z nauczaniem i moralnością chrześcijańską. Wielce gorszące jest zachowanie deklarujących się jako wierzący, a równocześnie uczestniczących w publicznych paradach czy manifestacjach na rzecz postaw czy zachowań sprzecznych z prawdami i moralnością chrześcijańską (aborcja, eutanazja, propagowanie pornografii, środków antykoncepcyjnych, wolnych związków homoseksualnych). Zasada postępowania jest jasno określona: najpierw jak najbardziej dyskretne zwracanie uwagi, aż po najbardziej publiczne upomnienie, zanim dokona się wykluczenie z Kościoła. Takim upomnieniem jest oczywiście oświadczenie prefekta Sygnatury Apostolskiej abp. Raymonda Burke, który stwierdził, że ci wierni, którzy opowiadają się za aborcją, nie mogą przystępować do Komunii Św., popełniają bowiem świętokradztwo, przystępując do niej w stanie grzechu śmiertelnego.

A nad jakimi cechami musimy pracować, by móc nie tylko w szlachetny sposób upominać, ale i z klasą takie upomnienia przyjmować?

- Dzisiaj sztuka upominania staje się o wiele trudniejsza. Po pierwsze dlatego, że staliśmy się indywidualistami, sądzimy, że demokracja czyni wszystkich równymi i nikt nikogo nie może upominać, bowiem nie jest lepszy od niego. Tu tkwi dzisiaj zapewne źródło rzeczywistego braku autorytetów. Po drugie, Jezus Chrystus głosił tę zasadę w innej sytuacji społecznej. Życie indywidualnego człowieka było bardziej zależne od wspólnoty. Wówczas nikt na życie singla nigdy nie mógłby sobie pozwolić. Wykluczenie kogoś ze wspólnoty równało się ze śmiercią fizyczną bądź moralną. W tym kontekście rodzi się słuszne pytanie, czy rzeczywiście zależy nam na byciu w Kościele i czy możliwość wykluczenia z Kościoła nas przeraża? Stąd „upominanie" musi zatracać w sobie aspekt prawny, konsekwencje prawne, a bardziej wydarzać się w kontekście dialogu, ale nie w sensie wiecznych dyskusji. Kościół bowiem nie jest klubem dyskusyjnym, lecz odsłaniania wartości i mądrości, ale także odsłaniania w nich, w ich wnętrzu, zawartych imperatyw moralnych, zobowiązań.

Delikatność i dyskrecja postępowania podstawą "instrukcji upominania"

Bp Jan Tyrawa, urodzony w 1948 r. w Boguszowie-Gorcach, wyświęcony na kapłana 26 V 1973 r. we Wrocławiu, w 1988 r. mianowany biskupem pomocniczym wrocławskim, od 25 III 2004 r. biskup bydgoski. Jest doktorem teologii. Członek Rady Episkopatu Polski ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturalnego, ds. Środków Społecznego Przekazu, przedstawiciel Episkopatu Polski dla kontaktów z Konferencją Episkopatu Austrii, asystent Konferencji Episkopatu ds. Radia i Telewizji Niepokalanów, członek Rady Programowej KAI, członek Rady Nadzorczej Fundacji „Opoka".


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama