Jaka asceza dziś?

Refleksja Arcybiskupa Damiana Zimonia nad treŚciĄ dokumentów Jana Pawła II "Vita consecrata" oraz "Tertio millennio adveniente" na dniu skupienia dla sióstr zakonnych, Katowice 12.01.1997

Katowice, 12 stycznia 1997 r.

Gdy czytamy wspomniane w tytule dokumenty Jana Pawła II wyłania się nowy obraz i propozycja ascezy, jako pracy nad sobą, nad duchowym rozwojem i postępem.

Jan Paweł II wskazuje na możliwości pozytywnego zaangażowania i twórczego przeżywania swojej codzienności. I chociaż ani razu nie padnie bezpośrednio słowo "asceza", "umartwienie" zauważymy, że dotykamy ascezy najtrudniejszej.

Oto kolejne etapy, kroki na tej drodze.

 

I. Zgoda na pełny wymiar życia - dojrzała wiara

Mając głęboką wiarę, tak możemy sobie wytłumaczyć trudne momenty życia: skoro Bóg postawił mnie w takiej sytuacji, to znaczy bardziej mi zaufał, bardziej na mnie liczy, bardziej mnie kocha, jest bliżej mnie.

To porozumienie z Bogiem (przymierze, przyjaźń), to spotkanie w tej samej prawdzie, w tym samym planie zbawczym jest coraz głębsze, bardziej owocne, skuteczne. Tak myśli i postępuje człowiek wiary. Przyjmuje prawdę objawioną za własną i równocześnie całą swoją inteligencją, całą swoją osobowością, całym swoim doświadczeniem przyporządkowuje się tej prawdzie, pozwala się przez tę prawdę kształtować.

I tu można by zrobić pewną dygresję i powiedzieć, że dramatem naszej wiary, dramatem ludzi wierzących jest to, że przyjmują Boga na miarę swoich doświadczeń dotychczasowych. Taka jest reguła poznawcza: "Omnis perceptio per modum percipientis percipitur", tzn. "Wszelkie poznanie dokonuje się na sposób poznającego" -tak to już scholastycy mówili. To znaczy, jeśli nawykło się do narzekania, do takiego patrzenia z ukosa, a więc podejrzliwego, niechętnego, uprzedzonego do bliźnich czy obojętnego - żeby mieć mniej kłopotu, bo po co się za bardzo wychylać- jeśli przyjęło się mały format życia, to w zderzeniu z wiarą, która wzywa do czegoś większego, przyjmuje się postawę obronną: "Nie dam rady. Jestem takim małym prostym człowiekiem. To nie dla mnie. Będę się porywał z motyką na słońce? No, ludzie, zrozumcie mnie! Ja wcale nie pragnę wielkości. Ja się zadowalam tym, co jest. Ja się do czegoś większego nie nadaję!'

Skąd my znamy podobne usprawiedliwienia'? Mimo że ten impuls, to światło wiary, to wezwanie łaski, to głębsze zrozumienie ciągłe na nas działa-będziemy wyszukiwali tysiące tego rodzaju usprawiedliwień i będzie to tylko przymiarka do wiary albo chodzenie obok wymagań wiary. Będzie to wiara z nazwy, bo zabraknie istotnego przetwarzania życia na lepsze. Jakże to trzeba mocno podkreślać, wołać, nalegać, przekonywać: prawda, która do nas dociera, ma nas przemieniać, podbijać, przekształcać, bardziej otwierać na dobro, bardziej oczyszczać ze zła, poszerzać nasze horyzonty i nasze serca. Przyjąć wiarę-to przyjąć pełniejszy wymiar życia, pełniejszy wymiar odpowiedzialności. To autentycznie zdobyć się na dużo, dużo więcej. Ale wtedy rzeczywiście trzeba się tym przejąć, jak przejął się św. Tomasz, apostoł. Zdumiał się dotykając najgłębszej rzeczywistości wiary. Nazwał j ą prosto: Pan mój i Bóg mój ! (J 20,28). Stanął oko w oko z tą rzeczywistością.

Trzeba tu zaznaczyć, że to pełne i głębokie otwarcie i dotknięcie Chrystusa, takie z bliska-to jakby przegranie, poddanie się. Jednak przegranie z partnerem takiej miary przynosi największą satysfakcję. Ale tak naprawdę to nie jest przegrana człowieka. To jest rezygnacja z jego dotychczasowego małego sposobu widzenia, żeby się poddać tej wielkości, do której jest wezwany. I wydaje się-i tu jeszcze jedna dygresja, znowu coś bardzo istotnego-że my tak na serio nie przyjmujemy do wiadomości tego przeznaczenia, tego powołania: powołania do świętości, do współdziałania z Bogiem. Znowu pojawiła się ucieczka, znowu tłumaczenie... Brak nam wiary we własną wielkość.

Wiara powinna otworzyć człowieka na tajemnicę jego wielkości, na tajemnicę wielkości tego Bożego daru, jakim jest człowieczeństwo. To Bóg sprawia w nas to, co dobre. To On inicjuje, pociąga, uwiarygodnia. Tak, jak mówił Chrystus: "Beze Mnie nic uczynić nie możecie" (J 15,5).

A więc człowiek wiary - to człowiek otwarcia na działanie Boże, na Jego łaskę, to człowiek obudzony, świadomy, czujny, wrażliwy, posłuszny, gotowy do przyjęcia Bożego wezwania, które będzie się jawić na jego drodze co krok. Stąd pytanie, które powinniśmy sobie wyraźnie i mocno postawić: Jakie jest pielęgnowanie tej wrażliwości, tego wyciszenia serca, tej umiejętności przenikania rzeczywistości do sedna, do istoty, do głębi? Jaka jest troska o to, żeby się bezustannie wsłuchiwać?

Żeby wziąć Pismo Święte i nie tylko tak sobie przeczytać. Ale może jeszcze raz przeczytać, a może jeszcze raz, a może jeszcze... I dopiero za piątym, siódmym, dziesiątym razem może dotrzeć to światło, które było przeczuwane, które było prawie u progu naszej duszy, ale nie dostało się tam, nie miało siły przebicia, bo mury obronne były za grube.

A może te same znane już teksty Pisma Świętego trzeba od nowa uważniej, wnikliwiej czytać? Może trzeba Chrystusa uczyć się od nowa`' Może trzeba więcej czytać i myśleć o doświadczeniach wiary innych ludzi?

Po to tu jesteśmy, żeby to głębiej przemyśleć. Czy my doświadczamy tej istotnej postawy, jakiej wymaga wiara? Czy na serio przeżywamy samoudzielanie się Boga, podnoszenie nas do przyjaźni z Nim, do uczestnictwa w Jego boskiej naturze?

Kiedy dotykamy wiary, to dotykamy właściwie tej wielkiej szansy ustawienia życia po nowemu, pogłębienia życia, rozjaśnienia tych problemów, które nas nękają. Wystarczy je przyłożyć do Krzyża, do woli Bożej, do postawy Chrystusa i nagle odwracamy się o sto osiemdziesiąt stopni. Patrzymy we właściwym kierunku, widzimy tak, jak uczy nas wiara, jak uczy nas Chrystus. Widzimy to jako szansę, jako wezwanie, a nie jako złośliwość losu. Nie jako straszak. Bo cierpienie, nieszczęście, momenty przykre, bolesne, trudne są najczęściej straszakiem dla ludzi już wewnętrznie zalęknionych. Natomiast dla ludzi otwartych na Boga są wezwaniem. Pytajmy więc: "Panie, czego chcesz mnie nauczyć przez to doświadczenie? Jakie dobro ukryłeś w tej trudnej sytuacji dla mnie? Już z góry Ci dziękuję za to!"

Wiara - to Boży wymiar widzenia ludzkich spraw, głębszy sposób rozwiązywania tych spraw. Pełny sposób wchodzenia w rzeczywistość taką, jaka jest. Widzenie w zwykłej rzeczywistości wielkiej Bożej łaski.

Dziękczynienie za tę łaskę, za ten dar wspaniałego, mozolnego, ale owocnego odczytywania. Żeby przykładając się do trudnej rzeczywistości rosnąć, bogacić się, pełniej odnajdywać się w Bogu, w Jezusie Chrystusie.

Ach, żeby dał nam odwagę, abyśmy mogli powiedzieć za Apostołem: Wiem, Komu zawierzyłem! (2 Tm 1,12).

Zawierzyć, to oddać się do dyspozycji Boga, rozradować się i wielbić Boga za wszystko co jest. Jest to zupełnie inny sposób życia, życia żywą wiarą. Życia w bliskości Boga, widzenia wszystkiego w sposób sensowny i angażowania się we wszystko w sposób całkowity.

Chodzi o to by mieć to nowe widzenie, by mieć ten pełny duchowy wymiar istnienia, byśmy mogli nie tylko odnaleźć siebie, ale abyśmy mogli pomagać także innym w pełnym dotknięciu Bożych spraw i przyjęciu najgłębszego sensu naszej egzystencji na ziemi.

 

II. Jaka asceza na nasze czasy?

Ważna jest stała obecność w nas słów św. Pawła: "Nic nie znaczy ten, który zasiał, ani ten, który podlewał, tylko Ten, który daje wzrost- Bóg" (1 Kor 3,7). Chciałbym wskazać na ważne momenty przeżywania w sposób dojrzały pracy

nad sobą i podjętego trudu pozytywnej ascezy.

Nie chciałbym pomijać spraw zawsze aktualnych, wypływających wprost z "credo" i bycia członkiem wspólnoty Kościoła.

Wskażę na elementy, które podkreśla Jan Paweł II we wspomnianym Liście "Tertio millennio adveniente" i które musimy nieustannie poddawać osobistemu rozrachunkowi w naszej polskiej rzeczywistości.

 

II.1. Moje życie częścią historii zbawienia

Oto uczestniczymy w "pełni czasu". Sam Bóg wszedł w dzieje ludzkości, każdego człowieka. Oto moja codzienność kapłańska, posługa to nie przypadek, ślepy los, ale rzeczywistość Boża. Wieczność weszła w czas. Jak śpiewamy w kolędzie "ma granice Nieskończony". Oto dzięki naszej posłudze w każdej chwili człowiek może stać się uczestnikiem darów zbawienia. Oto dzięki Chrystusowi czas stał się narzędziem zbawienia. Często i naszym problemem jest odwieczna pieśń człowiecza: narzekanie na złe i niepomyślne czasy, owo utyskiwanie na krótkotrwałość czasów dobrych.

Dla chrześcijanina od dwu tysięcy łat trwają "dobre czasy". Czasy spełnienia obietnic i miłosiernych zamierzeń Wszechmocnego; czasy pojednania z Odwiecznym i obdarowania Jego bliskością w Chrystusie; czasy niepodważalnej wiedzy o miłości, przyjaźni i przychylności Boga; czasy, w których śmierci zostało odebrane ostatnie, decydujące słowo; czasy, w których każdy ma dostęp do przemożnego bogactwa łaski; czasy, w których nikt nie jest samotny, bo Chrystus stał się towarzyszem drogi każdego; czasy, w których tym, co uwierzyli w Miłość, wszystko przynosi korzyść i wychodzi na dobre. Święty Franciszek Salezy mawiał: "To nie jest mój czas, to jest czas Boga". Zaś św. Paweł wzywa każdego z nas: "Póki mamy czas, czyńmy dobrze!"

Z chrześcijańskiego rozumienia czasu rodzi się obowiązek jego uświęcenia. Wszak sam Jubileusz jest rokiem łaski od Pana.

 

II.2. Akceptacja miejsca i chwili obecnej

Czuwajcie i sprawujcie się w sposób godny Ewangelii Chrystusowej - wzywa św. Paweł.
Cóż, św. Pawle, kiedy czasy takie trudne... Człowiek jakiś dziwny... I w ogóle nie jest łatwo...
Mało jest takich, którzy nie pragnęliby we własnej biografii dokonać zmian lub przynajmniej małego retuszu.
Mało jest takich, którzy nie psioczyliby na ciężkie czasy, nie narzekali na trudny los, nie użalali się na życiowe trudy...
Mało jest takich, których nie dręczyłyby obawy o jutro, strach przed niepewnym i troska o przyszłość...
Mało jest takich, którzy pamiętają, że Przedwieczny Bóg jest Panem czasu: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego...
Stąd większość ludzi spędza czas na opłakiwaniu przeszłości, narzekaniu na teraźniejszość i obawianiu się przyszłości...

Słowo Boże uczy nas rozsądnego obchodzenia się z czasem! Przecież wszelkie moje zaangażowanie, od życia wiary po każdą inną działalność, rozpoczyna się od "gospodarki" czasem. Narzekanie i ciągłe pokazywanie palcem zła i wszelkich nieprawości nie czyni jeszcze dobra, nie zmienia świata, oblicza ziemi, nie zmieni życia na ojczystej ziemi... Św. Paweł w imieniu Chrystusa zachęca wszystkich: "Póki mamy czas, czyńmy dobrze" (Ga 6,10).

Zaś św. Augustyn zauważył: "Jacy ludzie, takie czasy".

A więc trzeba zacząć od siebie samego! To każdy z nas ma zmieniać oblicze ziemi, zagospodarować przestrzeń otrzymanej wolności, przykładać rękę do dobra, do gospodarności, do dobrej organizacji pracy, do uczciwości, solidności w studium, w zdobywaniu wiedzy. Nie można pozostać bezczynnym!

"Złoty wiek" istniał tylko w literaturze... Na ziemi nigdy nie było "ludzi-aniołów"... Każda epoka, to mieszanina dobra i zła, cnoty i grzechu, wiary i bezbożnictwa, pracy i próżniactwa...

Potrzeba każdemu ewangelicznej czujności, by nie być biernym, byle jakim, trwoniącym talenty, czas, dary i zdolności.

Czuwać i pytać siebie: jakimi oczyma patrzę na świat, na ludzi, a także na siebie samego? Nie stójmy bezczynnie!

Dopóki mamy czas, czyńmy dobrze!

 

II.3. Przezwyciężać czysto ludzkie reakcje

Chrystus pragnie, by przezwyciężać nasze spontaniczne, czysto ludzkie, a czasami nawet zwierzęce odruchy na krzywdę, na nieprzyjaciół.

Pierwszym odruchem wobec krzywdy z naszej strony jest zazwyczaj: oddać, albo uciekać.

Oddać, jeśli czuję się na tyle silny; albo uciekać, bo tu biją. Pan Jezus zakazuje jednego i drugiego.

Zakazuje odwetu - bo odwet nie wyrównuje krzywdy, tylko rodzi nową krzywdę i nowy odruch zemsty. Kołowrót zemsty będzie się toczyć coraz szybciej, niszcząc wszystkich. Kto ma przerwać ów przeklęty łańcuch zła?... Uczeń Chrystusa!

Chrystus chce nas uchronić od samozniszczenia. Szkoda by było, gdyby nasze dobre energie wyssała z nas chęć zemsty.

Nie pochwala też Chrystus ucieczki. Bo niedobrze by było, gdyby dobro miał sparaliżować strach.

Miłość ma stać na straży, aby nie ucierpiało dobro.

Dalej Chrystus w nakazie z Ewangelii pragnie, by dostrzec całego człowieka, całą prawdę o naszych wrogach.

Chrystus uderzony w policzek mówi: "Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, jeśli zaś dobrze, to czemu mnie bijesz?..." - Odpowiedź kryształowo czysta... Chrystus modlący się za swoich morderców: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią"... Tak, prawdą jest, że dokonują zbrodni, ale prawdą też jest, że nie wiedzą, co czynią...

Wymieniliśmy już trzy elementy składające się na zasadę miłości nieprzyjaciół : zakaz zemsty, potrzeba przezwyciężenia strachu, dostrzeżenie całej prawdy o drugim.

Jest jeszcze element czwarty. Chyba najważniejszy. W przykazaniu miłości nieprzyjaciół zawarta jest prawda, iż sam fakt człowieczeństwa czyni istotę ludzką godną miłości.

"Ojciec niebieski sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i na grzeszników..."

Jeśli Ojciec Niebieski nie czyni różnicy w świadczeniu dobra każdemu, dlaczego ja, grzesznik, ją czynię?...

 

II.4. Uczynić wszystko to co możliwe

Św. Benedykt Labre chciał koniecznie - o ile pamiętam - być kartuzem. Siedem razy próbował i siedem razy usuwano go z klasztoru. Ostatecznie, jak wiemy, został żebrakiem w Rzymie i zbierał tylko tyle, aby mu wystarczyło na życie. Tak odczytał Boży plan względem siebie w końcu XVIII wieku, kiedy rozwijał się kapitalizm, a zarazem wisiała już nad Europą groza rewolucji francuskiej, która odarła Kościół we Francji z całego jego nieprawdopodobnie wielkiego bogactwa. Ten człowiek wybrał skrajną nędzę i nawet oddawał innym to, co użebrał więcej niż potrzebował na swoje nędzne utrzymanie. Z chwilą jego śmierci nikt nie miał wątpliwości, że umierał człowiek święty.

Św. Jan Vianney chyba cztery razy uciekał ze swojej parafii, głęboko przekonany, że ma powołanie do kartuzów. Raz biskup odwołał go stanowczo, innym razem parafianie ściągnęli go siłą, innym razem znowu sumienie nie dawało mu spokoju, iż wyjechał bez pozwolenia biskupa, i z płaczem wrócił. Siadywał po 16 godzin w konfesjonale, mając nogi odmrożone po kolana. I całe życie cierpiał z tego powodu - jak sądził - że nie wypełnia swego powołania.

Św. Jan Bosko przez 10 lat miał przeciwko sobie miejscowego biskupa. Matka Angela Truszkowska przeżyła wiele łat w ciężkiej udręce, związanej z jakimiś głębokimi nieporozumieniami z o. Honoratem, brakiem wzajemnego zrozumienia.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wstąpiła do karmelitanek, po to, aby być bliżej nieba. Dom, w którym wzrosła, był tak ciepły, serdeczny, tak głęboko religijny, że - jak wyznała - rodzice jej bardziej nadawali się do nieba niż na ziemię. I ona sama zapragnęła wobec tego być jeszcze bliżej nieba. Zrobiła wszystko, co tylko można było zrobić, aby wstąpić do Karmelu. A tymczasem-wiemy dobrze, że życie zakonne wcale nie jest podobne do życia w niebie, i nie było podobne życie karmelitanek w Lisieux do nieba, gdy św. Teresa tam wstępowała. Dramat św. Teresy polegał na tym, że musiała odczytać plan Boży, nie swoje wyobrażenia o niebie. Przez ostatnie 4 lata jej życia najcięższą dla niej próbą było to, że nie ma nieba. Próba ta wynikała stąd, że to co znalazła w klasztorze, nie spełniło jej wyobrażeń o życiu klasztornym, które w jej pojęciu miało być przedsionkiem nieba.

Wielu, patrząc na swe życie, przyzna chyba, że nie znaleźli we wspólnocie tego, co sobie wyobrażali. Tylko trzeba być szczerym, żeby sobie to powiedzieć.

Czy będąc w tej czy innej wspólnocie nie myśleliśmy nieraz: "żeby tak było tu więcej miłości".

A mimo to, czy patrząc na nasze życie, możemy powiedzieć, że nie było w nim Boga? On był inaczej, niż myśmy to sobie wyobrażali.

Jeden z pisarzy duchownych pisze o "sakramencie chwili bieżącej", przez co rozumie, że na dziś, na teraz otrzymujemy łaski, aby teraz wypełnić wolę Bożą i żyć Bogiem.

Św. Ignacy Loyola zapytywał sam siebie podobno: "Ignacy, czy możesz przez jedną sekundę być blisko Boga? Możesz. To mnóż sekundy, składaj jedną sekundę do drugiej".

To jest właśnie sakrament chwili bieżącej.

 

II.5. Troska o równowagę ducha

Równowaga ducha jest ważna, by swojego "widzi mi się" nie przedkładać nad wolę Bożą i nie nazywać wolą Bożą. By naszych osobistych dziwactw nie "upowszechniać", nie wprowadzać na płaszczyznę wspólnoty Kościoła.

Św. Benedykt mówi w swojej Regule (napisanej prawie 1500 lat temu), że modlitwy wspólne mają być krótkie. Na znak przełożonego wszyscy mają wyjść. Kto chce się pomodlić sam, to niech pamięta o czystości serca i skrusze, bo tylko wtedy będzie wysłuchany (r. 20).

Św. Benedykt boi się tego, że jeden pobożny przełożony doda jakąś modlitwę, następny też jest pobożny, więc też doda inną, następny zrobi to samo i potem przez całe lata wszyscy będą się modlili pobożnością jakiegoś przełożonego.

Św. Jan od Krzyża opisuje stan człowieka, który nie słucha natchnień Ducha Świętego i nie trwa w uciszeniu, w skupieniu milczącym wobec obecności Bożej. Mówi, że taki człowiek będzie podobny do kogoś, kto ciągle obiera jabłko, aż pozostanie mu w ręku ogryzek, który odrzuci.

Droga do równowagi ducha prowadzi poprzez: życie modlitwy, rozważanie Słowa Bożego, autentyczne przeżywanie Eucharystii.

 

II.6. Ewangeliczna radość i poczucie humoru

Pośród wielości dokumentów Magisterium, znalazłem również encyklikę Gaudete in Domino o radości chrześcijańskiej, wydaną przez Pawła VI. Niestety, nie znalazłem jej polskiego tłumaczenia.

Juliusz Kaden stwierdza: "Umieć się cieszyć jest trudniej niż umieć cierpieć". To, co trudniejsze, większego wymaga wysiłku, dłuższych ćwiczeń, lepszej zaprawy, bardziej wytrawnego treningu.

Stanisław Garczyński w jednej ze swoich książek przypomina, że mądrość Wschodu zna takie przygotowanie do radości, taki codzienny trening radości ducha, taką zaprawę optymizmu.

To w Liturgii każdego dnia rozbrzmiewa hymn Maryi: "Rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim".

Warto każdemu z nas wracać do modlitwy św. Tomasza Morusa:

Zechciej mi dać zdrowy żołądek, Panie, a także nieco do jedzenia.
Zechciej mi dać zdrowie ciała
i umiejętność zachowania go.
Zechciej mi dać świętą duszę, Panie,
duszę, która ma stale na oku to,
co jest dobre i czyste,
ażeby w obliczu grzechu nie wpadła w strach, ale umiała znaleźć 
                                                           sposób przywrócenia wszystkim rzeczom należnego porządku.
Zechciej mi dać duszę, której obca jest nuda,
która nie zna szemrania, wzdychań i użaleń, i nie pozwól, ażebym 
                                                           kłopotał się zbyt wiele wokół tego panoszącego się czegoś,
które nazywa się "ja".
Panie, obdarz mnie zmysłem humoru.
Daj mi łaskę rozumienia się na żartach, ażebym zaznał w życiu trochę szczęścia,
a i innych mógł nim obdarzyć. Amen.

+ Damian Zimoń
Arcybiskup Metropolita Katowicki

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama