Przemówienie papieskie podczas spotkania z Kurią Rzymską, 22.12.2005
Tradycyjne spotkanie Papieża z jego współpracownikami z Kurii Rzymskiej odbyło się w Sali Klementyńskiej 22 grudnia 2005 r. W imieniu kardynałów, arcybiskupów, biskupów i wszystkich zebranych Sekretarz Stanu kard. Angelo Sodano złożył życzenia świąteczne Ojcu Świętemu, który następnie wygłosił do zgromadzonych obszerne przemówienie. Wiele miejsca poświęcił w nim osobie Jana Pawła II oraz problematyce Soboru Watykańskiego II.
Księża Kardynałowie, czcigodni Bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry!
«Expergiscere, homo: quia pro te Deus factus est homo — Przebudź się, człowiecze: dla ciebie Bóg stał się człowiekiem» (św. Augustyn, Kazanie 185). Tymi słowami św. Augustyna, wzywającymi do uchwycenia prawdziwego sensu narodzenia Chrystusa, rozpoczynam na progu świąt moje spotkanie z wami, drodzy współpracownicy z Kurii Rzymskiej. Do każdego z was kieruję najserdeczniejsze pozdrowienie, dziękując za oddanie i przywiązanie, którym tak wymownie dał wyraz Kardynał Dziekan, za co jestem mu wdzięczny. Bóg stał się człowiekiem dla nas: każdego roku takie właśnie orędzie dociera z cichej stajenki betlejemskiej do najdalszych zakątków świata. Boże Narodzenie jest świętem światła i pokoju, jest dniem wewnętrznego zdumienia i radości, która ogarnia cały wszechświat, ponieważ «Bóg stał się człowiekiem». Ze skromnej groty w Betlejem odwieczny Syn Boży, który stał się Dziecięciem, zwraca się do każdego z nas: zachęca nas do refleksji, wzywa do odrodzenia się w Nim, abyśmy razem z Nim mogli żyć wiecznie w komunii Trójcy Przenajświętszej.
Mając serce przepełnione radością, jaką daje nam ta świadomość, prześledźmy w myślach wydarzenia kończącego się roku. Przeżyliśmy doniosłe wydarzenia, które wywarły głęboki wpływ na życie Kościoła. Myślę przede wszystkim o odejściu naszego umiłowanego Ojca Świętego Jana Pawła II, które poprzedziło długotrwałe cierpienie i stopniowa utrata mowy. Żaden papież nie pozostawił nam tak wielkiej liczby tekstów jak on; żaden z poprzednich papieży nie mógł jak on podróżować po całym świecie i bezpośrednio przemawiać do ludzi na wszystkich kontynentach. Na koniec jednak przyszło mu iść drogą cierpienia i milczenia. Zachowaliśmy w pamięci niezatarte obrazy z Niedzieli Palmowej, kiedy to Papież z gałązką oliwną w dłoni, z widocznym cierpieniem, błogosławił nam z okna w imię Chrystusa, który wkrótce miał wkroczyć na drogę krzyżową. A także inny obraz, gdy w swojej prywatnej kaplicy, trzymając w dłoni krucyfiks, uczestniczył w Drodze Krzyżowej odprawianej w Koloseum, gdzie tylekroć jej przewodniczył, sam niosąc krzyż. I na koniec, milczące błogosławieństwo w Niedzielę Wielkanocną, kiedy poprzez ogrom cierpienia dostrzegaliśmy blask obietnicy odkupienia, życia wiecznego. Ojciec Święty przez swoje słowa i dzieła obdarzył nas wielkimi darami; ale nie mniej ważna jest lekcja, jakiej udzielił nam z katedry cierpienia i milczenia. W swej ostatniej książce Pamięć i tożsamość pozostawił nam interpretację cierpienia, która nie jest teorią teologiczną czy filozoficzną, ale owocem, który dojrzewał w czasie jego drogi cierpienia, na której wsparciem dla niego była wiara w ukrzyżowanego Chrystusa. Ta interpretacja, którą wypracował w świetle wiary i która nadawała sens jego cierpieniu przeżywanemu w zjednoczeniu z cierpieniem Pana, przemawiała przez jego niemy ból, przemieniając go w wielkie przesłanie.
Zarówno na początku, jak i raz jeszcze w końcowej części wspomnianej książki Papież daje wyraz swemu głębokiemu poruszeniu objawieniem potęgi zła, którego doświadczyliśmy w sposób dramatyczny w zakończonym niedawno stuleciu. Pisze: «Zło XX wieku nie było złem w jakimś małym, 'sklepikowym' wydaniu. To było zło na wielką skalę, zło, które przyoblekło się w kształt państwowy, aby dokonywać zgubnego dzieła, zło, które przybrało kształt systemu» (wyd. Znak, Kraków 2005, s. 171). Czyż zło jest niezwyciężone? Czy jest naprawdę ostateczną mocą dziejów? Doświadczenie zła sprawiło, że kwestia odkupienia stała się dla Jana Pawła II zasadniczym i centralnym pytaniem jego życia i jego myślenia jako chrześcijanina. Czy istnieje granica, o którą rozbija się potęga zła? Tak, istnieje, odpowiada Papież w swojej książce, podobnie jak w Encyklice o Odkupieniu. Mocą, która wyznacza granicę potędze zła, jest miłosierdzie Boże. Przemocy i agresji zła przeciwstawia się w dziejach Boże miłosierdzie — a więc to, co jest «całkowicie inne» w Bogu, co jest właściwą mocą Boga. Baranek jest silniejszy od smoka, moglibyśmy powiedzieć słowami Apokalipsy.
Pod koniec książki, powracając do zamachu z 13 maja 1981 r., a także w świetle doświadczenia swojego obcowania z Bogiem i ze światem, Jan Paweł II jeszcze głębiej formułuje tę odpowiedź. Granicą postawioną władzy zła, mocą, która ostatecznie je pokonuje, jest — mówi nam Papież — cierpienie Boga, cierpienie Syna Bożego na krzyżu: «Cierpienie ukrzyżowanego Boga nie jest tylko jakimś rodzajem cierpienia pośród innych (...). Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości. (...) Męka Chrystusa na krzyżu nadała cierpieniu sens zupełnie nowy, wewnętrznie je przekształciła. (...) Jest to cierpienie, które pali i pochłania zło ogniem miłości. (...) Każde ludzkie cierpienie, każdy ból, każda słabość kryje w sobie obietnicę wyzwolenia. (...) Cierpienie jest w świecie również po to, aby wyzwolić w nas miłość, ów (...) dar z własnego 'ja' na rzecz tych, których dotyka cierpienie. (...) Chrystus jest Odkupicielem świata: 'a w Jego ranach jest nasze uzdrowienie' (Iz 53, 5)» (s. 172). To wszystko nie jest tylko uczoną teologią, ale wyrazem wiary przeżywanej i dojrzewającej pośród cierpienia. Oczywiście powinniśmy czynić wszystko, aby łagodzić cierpienie i przeciwdziałać niesprawiedliwości, która jest źródłem cierpienia niewinnych. Ale musimy też czynić wszystko, aby ludzie mogli odkryć sens cierpienia, a dzięki temu potrafili przyjąć własne cierpienie i złączyć je z cierpieniem Chrystusa. W ten sposób jednoczy się ono z odkupieńczą miłością i w konsekwencji staje się mocą działającą przeciw złu w świecie. Reakcje na całym świecie na śmierć Papieża były przejmującym świadectwem wdzięczności za to, że w swojej posłudze ofiarował się on całkowicie Bogu dla dobra świata; podziękowaniem za to, że w świecie pełnym nienawiści i przemocy on uczył nas na nowo miłości i cierpienia w służbie bliźnich; można rzec, że pokazał nam «na żywo» Odkupiciela, odkupienie, i dał nam pewność, że w rzeczywistości zło nie ma w świecie ostatniego słowa.
Chciałbym tu wspomnieć, choć tylko pokrótce, o dwóch innych wydarzeniach, których inicjatorem był jeszcze Papież Jan Paweł II, a mianowicie o Światowym Dniu Młodzieży w Kolonii oraz o Synodzie Biskupów poświęconym Eucharystii, który zakończył także Rok Eucharystii, zainaugurowany przez Papieża Jana Pawła II.
Światowy Dzień Młodzieży pozostał w pamięci wszystkich uczestników jako wielki dar. Ponad milion młodych ludzi zgromadziło się w Kolonii nad Renem i w pobliskich miastach, aby razem słuchać słowa Bożego, razem się modlić, przyjmować sakramenty pojednania i Eucharystii, razem śpiewać i świętować, cieszyć się życiem, wielbić i przyjmować Chrystusa eucharystycznego podczas wielkich spotkań w sobotę wieczorem i w niedzielę. Przez wszystkie te dni panowała niepodzielnie radość. Prócz czuwania nad porządkiem policja nie miała nic do roboty — Pan zgromadził swoją rodzinę i usuwając widocznie wszelkie granice i bariery, pozwolił nam doświadczyć swej obecności w wielkiej komunii, jaka nas połączyła. W słowach wybranych na hasło tamtych dni: «Przybyliśmy oddać Mu pokłon», zawierały się dwa wspaniałe obrazy, które od samego początku sprzyjały przyjęciu właściwej postawy. Był to przede wszystkim obraz pielgrzymowania, obraz człowieka, który sięgając wzrokiem poza horyzont swoich spraw i swojej codzienności, wyrusza na poszukiwanie swojego podstawowego przeznaczenia, na poszukiwanie prawdy, sprawiedliwego życia, Boga. Ten obraz człowieka zmierzającego do celu swego życia krył w sobie dodatkowo dwa wyraźne wskazania. Przede wszystkim wezwanie, aby nie postrzegać otaczającego nas świata wyłącznie jako surowca, z którego możemy coś zrobić, ale by próbować odkryć w nim «zapis Stwórcy» — stwórczy zamysł i miłość, z których narodził się świat i o których mówi nam wszechświat, jeśli wsłuchamy się uważnie, a nasze wewnętrzne zmysły rozbudzą się i staną wrażliwe na głębsze wymiary rzeczywistości. Drugim elementem była zachęta do wsłuchania się w objawienie historyczne — jedyne, które może dać nam klucz do odczytania cichej tajemnicy stworzenia, wskazując nam konkretną drogę do prawdziwego Władcy świata i dziejów, skrywającego się w ubóstwie betlejemskiej stajenki. Drugi obraz zawarty w haśle Światowego Dnia Młodzieży to obraz człowieka adorującego: «Przybyliśmy oddać Mu pokłon». Każde działanie i każda przemiana świata powinny być poprzedzone adoracją. Tylko ona czyni nas naprawdę wolnymi; tylko ona wskazuje nam kryteria, którymi mamy się kierować w naszych działaniach. Właśnie w świecie, w którym stopniowo zanikają kryteria wskazujące kierunek i powstaje zagrożenie, że każdy uczyni takim kryterium samego siebie, rzeczą pierwszorzędnej wagi jest podkreślanie znaczenia adoracji. Dla wszystkich uczestników spotkania niezatartym wspomnieniem pozostaje głębokie milczenie miliona młodych ludzi, które nas jednoczyło i kierowało uwagę wszystkich ku niebu, gdy Chrystus w Sakramencie wystawiony był na ołtarzu. Zachowujemy w sercach te obrazy z Kolonii: są drogowskazem, który nadal spełnia swoją funkcję. Nie wymieniając tu konkretnych nazwisk, chciałbym przy tej okazji podziękować wszystkim, dzięki którym Światowy Dzień Młodzieży stał się możliwy; przede wszystkim jednak podziękujmy razem Panu, bo ostatecznie tylko On mógł nas obdarzyć tymi dniami i sprawić, że przeżyliśmy je w taki sposób.
Słowo «adoracja» przenosi nas do drugiego wielkiego wydarzenia, o którym chciałbym wspomnieć: do Synodu Biskupów i Roku Eucharystii. Papież Jan Paweł II w Encyklice Ecclesia de Eucharistia oraz w Liście apostolskim Mane nobiscum Domine dał nam już podstawowe wskazania, a zarazem przez swoje osobiste przeżywanie wiary eucharystycznej nadał konkretny wymiar nauczaniu Kościoła. Ponadto Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, trzymając się ściśle Encykliki, opublikowała instrukcję Redemptionis Sacramentum, która stała się praktyczną pomocą we właściwym wprowadzaniu w życie Soborowej Konstytucji o liturgii i reformie liturgicznej. Czy oprócz tego wszystkiego można było naprawdę powiedzieć coś nowego, jeszcze bardziej rozwinąć całe nauczanie? Na tym właśnie polegało wielkie doświadczenie Synodu, że w wypowiedziach Ojców znalazło odzwierciedlenie bogactwo życia eucharystycznego dzisiejszego Kościoła i ujawniła się niewyczerpana głębia jego wiary eucharystycznej. Przemyślenia i wypowiedzi Ojców trzeba będzie przedstawić — w ścisłym powiązaniu z synodalnymi Propositiones — w dokumencie posynodalnym. Tutaj chciałbym tylko podkreślić raz jeszcze znaczenie tego, o czym mówiliśmy przed chwilą w kontekście Światowego Dnia Młodzieży: adoracji zmartwychwstałego Pana, obecnego w Eucharystii z ciałem i krwią, z ciałem i duszą, z bóstwem i człowieczeństwem. Ze wzruszeniem obserwuję, jak wszędzie w Kościele wierni na nowo doświadczają radości z adoracji eucharystycznej i że widoczne stają się jej owoce. W okresie reformy liturgicznej często dopatrywano się sprzeczności między Mszą i adoracją poza nią: powszechnie wysuwano wówczas zastrzeżenie, że Chleb eucharystyczny nie został nam dany po to, abyśmy go kontemplowali, ale byśmy go spożywali. Modlitewne doświadczenie Kościoła pokazuje dziś, że takie przeciwstawienie jest pozbawione sensu. Już Augustyn powiadał: «nemo autem illam carnem manducat, nisi prius adoraverit; (...) peccemus non adorando — Niech nikt nie spożywa tego Ciała, jeśli Go najpierw nie adorował; (...) grzeszylibyśmy, gdybyśmy Go nie adorowali» (por. Enarr. in Ps 98, 9 CCL XXXIX 1385). Nie jest przecież tak, że w Eucharystii po prostu coś otrzymujemy. Jest ona spotkaniem i zjednoczeniem osób; jednakże osoba, która wychodzi nam na spotkanie i pragnie zjednoczyć się z nami, to Syn Boży. Do takiego spotkania może dojść tylko na drodze adoracji. Przyjmować Eucharystię znaczy adorować Tego, którego przyjmujemy. Właśnie tak i tylko tak stajemy się jedno z Nim. Dlatego adoracja eucharystyczna, w takiej formie, w jakiej rozwinęła się w średniowieczu, była najbardziej logiczną konsekwencją samego misterium eucharystycznego: tylko przez adorację można dojrzeć do głębokiego i autentycznego przyjęcia Chrystusa. I właśnie w tym akcie osobowego spotkania z Panem dojrzewa także posłannictwo społeczne, zawarte w Eucharystii, które ma na celu przełamanie barier nie tylko między Panem a nami, ale także i przede wszystkim barier odgradzających nas od siebie nawzajem.
Ostatnie wydarzenie tego roku, o którym chciałbym wspomnieć przy tej okazji, to obchody czterdziestolecia zakończenia Soboru Watykańskiego II. Ta rocznica nasuwa pytanie: Jakie były rezultaty Soboru? Czy Sobór został właściwie przyjęty? Co było dobre w recepcji Soboru, a co niewystarczające lub błędne? Co pozostaje jeszcze do zrobienia? Nikt nie może zaprzeczyć, że w wielu częściach Kościoła recepcja Soboru następowała z niemałym trudem, nawet jeśli nie chcemy odnieść do wydarzeń ostatnich lat tego, co napisał wielki Doktor Kościoła św. Bazyli o sytuacji w Kościele po Soborze Nicejskim. Bazyli porównuje ją do bitwy morskiej pośród mrocznej nawałnicy. Pisze między innymi: «Ochrypłe wrzaski tych, którzy skłóceni występują przeciw sobie; niezrozumiała gadanina, bezładny zgiełk krzyczących bez ustanku wypełnił już cały Kościół, zniekształcając — przez nadgorliwość lub uchybienia — prawdziwą naukę wiary» (De Spiritu Sancto, XXX, 77; PG 32, 213 A; SCh 17bis, pag. 524). Nie chcę odnosić tego dramatycznego opisu do sytuacji po Soborze, niemniej częściowo odzwierciedla on to, do czego doszło. Powstaje pytanie: dlaczego recepcja Soboru w wielu częściach Kościoła dokonywała się do tej pory z tak wielkim trudem? Otóż wszystko zależy od właściwej interpretacji Soboru lub też — jak powiedzielibyśmy dzisiaj — od jego prawidłowej hermeneutyki, od właściwego klucza do zrozumienia i wprowadzania w życie jego postanowień.
Problemy z recepcją wzięły się stąd, że doszło do konfrontacji i przeciwstawienia sobie dwóch sprzecznych hermeneutyk i sporu na tym tle. Jedna wywołała zamieszanie, druga zaś — w sposób dyskretny, ale coraz bardziej widoczny — zaczęła przynosić i nadal przynosi owoce. Z jednej strony istnieje interpretacja, którą nazwałbym «hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością»; nierzadko zyskiwała ona sympatie środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje «hermeneutyka reformy», odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — Ludem Bożym w drodze. Hermeneutyka nieciągłości może doprowadzić do rozłamu na Kościół przedsoborowy i Kościół posoborowy. Głosi ona, że teksty Soboru jako takie nie są jeszcze prawdziwym wyrazem ducha Soboru, ale rezultatem kompromisów, które trzeba było zawierać w celu osiągnięcia jednomyślności, cofając się do przeszłości i zachowując wiele elementów przestarzałych i dziś już bezużytecznych. Jednak nie w tych kompromisach miałby się objawiać prawdziwy duch Soboru, ale w dążeniach do tego, co nowe, które są u podstaw tych dokumentów: rzekomo tylko owe dążenia wyrażają prawdziwego ducha Soboru, a zatem to one powinny stanowić punkt wyjścia i wzorzec dla dalszych działań. Właśnie dlatego, że dokumenty są rzekomo jedynie niedoskonałym odzwierciedleniem ducha Soboru i jego nowości, należy śmiało wychodzić poza nie, stwarzając przestrzeń dla nowości, w której wyraża się ponoć najgłębszy, chociaż nadal jeszcze nie do końca określony, zamysł Soboru. Jednym słowem: należy iść nie za tekstami Soboru, ale za jego duchem. W tym wypadku pozostaje oczywiście szeroki margines niepewności co do tego, jak mianowicie należy zdefiniować tego ducha, i w konsekwencji pozostawia się miejsce wszelkiej dowolności. W ten sposób dochodzi jednak do błędnego rozumienia najgłębszej natury soboru jako takiego. W tym wypadku jest on traktowany jako swego rodzaju zgromadzenie ustawodawcze, które unieważnia starą konstytucję i ustanawia nową. Ale zgromadzenie ustawodawcze musi mieć mandat od społeczeństwa, któremu ma służyć konstytucja, i na koniec uzyskać jego aprobatę. Ojcowie nie mieli takiego mandatu, gdyż nikt im go nigdy nie dał; nikt zresztą nie mógł go dać, bo podstawowa konstytucja Kościoła pochodzi od Pana i została nam dana, abyśmy mogli osiągnąć życie wieczne i w jej perspektywie potrafili także rzucić światło na życie w czasie i na sam czas. Biskupi na mocy sakramentu, który otrzymali, są powiernikami daru Chrystusa. Są «szafarzami tajemnic Bożych» (por. 1 Kor 4, 1); jako tacy powinni okazać się «wierni i roztropni» (por. Łk 12, 41--48). To znaczy, że muszą zarządzać darem Bożym we właściwy sposób, aby nie pozostał ukryty w jakimś schowku, ale przynosił owoce, i aby Pan mógł na koniec powiedzieć do swego rządcy: «Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię» (por. Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-27). W tych ewangelicznych przypowieściach wyraża się dynamika wierności, niezbędnej w służbie Chrystusowi, wynika też z nich wyraźnie, że podczas soboru dynamika i wierność muszą stać się jednym.
Przeciwieństwem hermeneutyki nieciągłości jest hermeneutyka reformy, przedstawiona najpierw przez papieża Jana XXIII w przemówieniu na otwarcie Soboru 11 października 1962 r., a następnie przez papieża Pawła VI w przemówieniu zamykającym Sobór, 7 grudnia 1965 r. Chciałbym tu tylko przytoczyć dobrze znane słowa Jana XXIII, w których ta hermeneutyka zostaje wyrażona jednoznacznie, kiedy papież stwierdza, że Sobór «pragnie przekazać czystą i nienaruszoną doktrynę, niczego nie łagodząc ani nie przeinaczając», a dalej, że «naszą powinnością jest nie tylko strzec tego cennego skarbu, jakbyśmy troszczyli się wyłącznie o pamiątki przeszłości, ale oddawać się ochoczo i bez lęku tej pracy, jakiej wymaga nasza epoka. (...) Konieczne jest, aby ta niezawodna i niezmienna nauka, którą należy wiernie zachowywać, była pogłębiana i przedstawiana w sposób odpowiadający potrzebom naszych czasów. Czym innym bowiem jest depozyt wiary, to znaczy prawdy zawarte w naszej czcigodnej doktrynie, a czym innym sposób ich przekazywania, przy zachowaniu wszakże ich nie zmienionego znaczenia i doniosłości» (S. Oec. Conc. Vat. II Constitutiones Decreta Declarationes, 1974, s. 863-865). Jest oczywiste, że to dążenie do wyrażenia w nowy sposób określonej prawdy wymaga podjęcia na nowo refleksji nad nią oraz życia według niej; jest też jasne, że nowe słowo może się ukształtować tylko wówczas, gdy bierze początek ze świadomego rozumienia wyrażanej prawdy, oraz że — z drugiej strony — refleksja na temat wiary wymaga również życia tą wiarą. W tym sensie program przedstawiony przez papieża Jana XXIII był niezwykle trudny, tak właśnie jak trudna jest synteza wierności i dynamizmu. Wszędzie tam jednak, gdzie ta interpretacja stała się drogowskazem w procesie recepcji Soboru, rozwinęło się nowe życie i dojrzały nowe owoce. Czterdzieści lat po Soborze możemy skonstatować, że jego pozytywny dorobek jest większy i bardziej żywotny, niż mogło się wydawać w burzliwym okresie ok. roku 1968. Dzisiaj widzimy, że dobre ziarno, choć wzrasta powoli, rozwija się jednak, a tym samym rośnie także nasza głęboka wdzięczność za to, czego dokonał Sobór.
Paweł VI w przemówieniu zamykającym Sobór wskazał też na inny jeszcze konkretny powód, dla którego hermeneutyka nieciągłości może się wydawać przekonująca. W ramach wielkiej dyskusji nad człowiekiem, charakterystycznej dla współczesnej epoki, Sobór musiał poświęcić szczególną uwagę zagadnieniu antropologii. Musiał podjąć refleksję nad relacją między Kościołem i jego wiarą z jednej strony a człowiekiem i współczesnym światem z drugiej (tamże, s. 1066 n.). Problem staje się jeszcze lepiej zrozumiały, jeśli zamiast ogólnikowego terminu «współczesny świat» użyjemy innego, ściślejszego: Sobór miał określić w nowy sposób relację między Kościołem a epoką nowożytną. Początek tej relacji ze względu na proces Galileusza był bardzo problematyczny. Później doszło do jej całkowitego zerwania, gdy Kant zdefiniował «religię w obrębie samego rozumu» i kiedy w radykalnej fazie rewolucji francuskiej upowszechnił się obraz państwa i człowieka, który praktycznie Kościołowi i wierze nie przyznawał żadnego miejsca. Konflikt między wiarą Kościoła i radykalnym liberalizmem, a także naukami przyrodniczymi, które głosiły, że zgromadzona przez nie wiedza ogarnia całą rzeczywistość aż po najdalsze granice, i uparcie próbowały wykazać zbędność «hipotezy Boga», doprowadził do tego, że w XIX w., za pontyfikatu Piusa IX, Kościół ostro i radykalnie potępił takiego ducha epoki nowożytnej. Pozornie zatem nie było żadnej otwartej perspektywy na pozytywne, owocne porozumienie; zdecydowanie odrzucali je również ci, którzy uważali się za przedstawicieli epoki nowożytnej. Tymczasem również w epoce nowożytnej następował rozwój sytuacji. Zdano sobie sprawę, że rewolucja amerykańska zaproponowała model nowoczesnego państwa odmienny od tego, jaki wyłaniał się z teorii głoszonych przez radykalne nurty, które doszły do głosu w drugiej fazie rewolucji francuskiej. Nauki przyrodnicze zaczynały w sposób coraz bardziej widoczny podejmować refleksję nad własnymi ograniczeniami, jakie narzuca im przyjęta przez nie metoda, która pozwalała wprawdzie osiągać wspaniałe rezultaty, ale mimo to nie była w stanie ogarnąć całokształtu rzeczywistości. Tak więc obydwie strony zaczęły stopniowo otwierać się na siebie nawzajem. W okresie między dwiema wojnami światowymi, a w większym jeszcze stopniu po II wojnie światowej katoliccy mężowie stanu wykazali, że może istnieć nowoczesne państwo świeckie, które jednak nie jest obojętne na wartości, ale żyje czerpiąc z wielkich źródeł etycznych otwartych przez chrześcijaństwo. Rozwijająca się stopniowo katolicka nauka społeczna stała się ważnym wzorcem pośrednim między radykalnym liberalizmem a marksistowską teorią państwa. Nauki przyrodnicze, choć wcześniej kategorycznie broniły swojej metody, w której nie było miejsca dla Boga, coraz wyraźniej uświadamiały sobie, że metoda ta nie obejmowała całej rzeczywistości, i w konsekwencji otwierały na nowo drzwi Bogu, rozumiejąc, że rzeczywistość przerasta możliwości metody naturalistycznej i to, co jest ona w stanie objąć. Można by powiedzieć, że powstały jakby trzy kręgi zagadnień, które w dobie Soboru Watykańskiego II czekały na rozstrzygnięcie. Przede wszystkim należało zdefiniować w nowy sposób relację między wiarą a nowoczesną nauką; dotyczyło to zresztą nie tylko nauk przyrodniczych, ale także historycznych, ponieważ w ujęciu jednej ze szkół metoda historyczno-krytyczna chciała mieć ostatnie słowo w interpretacji Biblii i uznając za jedynie słuszne własne rozumienie Pisma Świętego, przeciwstawiała się w istotnych kwestiach interpretacji wypracowanej przez wiarę Kościoła. Po drugie, należało określić w nowy sposób relację między Kościołem a nowoczesnym państwem, które przyznawało prawa obywatelom wyznającym różne religie i ideologie, przyjmując wobec tych religii postawę bezstronną, a jedynie biorąc na siebie odpowiedzialność za uporządkowane współżycie obywateli i swobodne praktykowanie przez nich własnej religii. Wiązał się z tym, jako trzecia sfera zagadnień, ogólniejszy problem tolerancji religijnej — kwestia wymagająca zdefiniowania na nowo relacji między wiarą chrześcijańską a religiami świata. W szczególności pamięć o niedawnych zbrodniach reżimu narodowosocjalistycznego, a w ogólniejszym wymiarze spojrzenie wstecz na wielowiekową trudną historię stwarzały potrzebę oceny i określenia na nowo relacji między Kościołem a wiarą Izraela.
Są to wszystko kwestie bardzo obszerne — stanowiły one główne tematy drugiej części Soboru — i nie ma tu miejsca na szersze ich omówienie. Oczywiste jest, że we wszystkich tych dziedzinach, które razem wzięte stanowią jedno zagadnienie, mogła się pojawić jakaś forma nieciągłości i że w pewnym sensie faktycznie wystąpiła nieciągłość, w której jednakże — jeśli dokona się stosownych rozróżnień między konkretnymi sytuacjami historycznymi i wymogami, jakie stawiają — nie została, jak się okazuje, zarzucona ciągłość zasad, choć fakt ten na pierwszy rzut oka łatwo może ujść uwagi. Właśnie to połączenie ciągłości i nieciągłości na różnych płaszczyznach jest naturą prawdziwej reformy. W tym procesie odnowy zachowującej ciągłość mieliśmy się nauczyć widzieć w sposób bardziej konkretny niż dawniej, że decyzje Kościoła dotyczące kwestii doraźnych — na przykład pewnych konkretnych form liberalizmu lub liberalnej interpretacji Biblii — musiały siłą rzeczy również mieć charakter doraźny, właśnie dlatego, że odnosiły się do określonej rzeczywistości, która sama w sobie jest zmienna. Trzeba było nauczyć się dostrzegać, że w tego rodzaju decyzjach tylko zasady są elementem trwałym, stanowiąc podłoże decyzji i ich głębokie uzasadnienie. Nie są natomiast równie trwałe konkretne formy, które są uzależnione od sytuacji historycznej, a zatem mogą ulegać zmianom. Tak więc decyzje dotyczące istoty spraw mogą pozostawać w mocy, podczas gdy zmieniają się formy ich zastosowania w nowych kontekstach. Na przykład, jeśli wolność religii postrzegana jest jako wyraz niezdolności człowieka do znalezienia prawdy i w rezultacie prowadzi do usankcjonowania relatywizmu, przestaje być traktowana jako konieczność społeczna i historyczna, a zostaje wyniesiona w sposób nieuprawniony na płaszczyznę metafizyczną i pozbawiona swego rzeczywistego znaczenia, przez co nie może być zaakceptowana przez kogoś, kto wierzy, że człowiek jest zdolny do poznania prawdy o Bogu, a ze względu na wewnętrzną godność prawdy to poznanie jest dla niego wiążące. Czymś zupełnie innym jest natomiast postrzeganie wolności religii jako konieczności wynikającej ze współistnienia ludzi, czy raczej jako naturalnej konsekwencji faktu, że prawda nie może być narzucona z zewnątrz, ale że człowiek musi ją przyjąć jedynie dlatego, że jest do niej przekonany. Sobór Watykański II, uznając tę fundamentalną zasadę nowoczesnego państwa i opowiadając się za nią w Deklaracji o wolności religijnej, powrócił do najgłębszego dziedzictwa Kościoła. Kościół może żywić przekonanie, że w ten sposób pozostaje w pełnej harmonii z nauczaniem samego Jezusa (por. Mt 22, 21), a także z Kościołem męczenników, z męczennikami wszystkich czasów. Kościół starożytny jako rzecz naturalną traktował modlitwę za cesarzy i przywódców politycznych, uważając ją za swoją powinność (por. 1 Tm 2, 2); chociaż jednak modlił się za cesarzy, odmawiał oddawania im czci boskiej, zdecydowanie odrzucając w ten sposób religię państwową. Męczennicy pierwotnego Kościoła ginęli za swoją wiarę w Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie, a tym samym ginęli także za wolność sumienia i za wolność wyznawania swojej wiary — której nie może narzucić żadna władza państwowa, a którą można przyjąć tylko dzięki łasce Bożej, w wolności sumienia. Kościół misyjny, który wie, że jest zobowiązany głosić swoje orędzie wszystkim narodom, musi też koniecznie działać na rzecz wolności wiary. Pragnie przekazywać dar prawdy, która jest dla wszystkich, a zarazem zapewnia narody i ich rządy, że nie zamierza przez to niszczyć ich tożsamości i kultur, lecz niesie im odpowiedź, której w głębi serca oczekują i która nie prowadzi do zaniku wielości kultur, ale umacnia jedność między ludźmi i tym samym pokój między narodami.
Sobór Watykański II, definiując na nowo relację między wiarą Kościoła a pewnymi istotnymi elementami myśli nowożytnej, dokonał rewizji czy wręcz korekty pewnych decyzji z przeszłości, ale przy tej pozornej nieciągłości zachował i pogłębił rozumienie swej wewnętrznej natury i prawdziwej tożsamości. Kościół jest — zarówno przed Soborem, jak i po nim — tym samym Kościołem, jednym, świętym, katolickim i apostolskim, pielgrzymującym przez dzieje; «wśród prześladowań świata i pociech Bożych zdąża naprzód w pielgrzymce», głosząc śmierć Pana, aż przyjdzie (por. Lumen gentium, 8). Kto oczekiwał, że to zasadnicze «tak» powiedziane epoce nowożytnej usunie wszystkie napięcia, a tego typu «otwarcie się na świat» doprowadzi wszystko do doskonałej harmonii, zbagatelizował wewnętrzne napięcia i sprzeczności występujące w tejże epoce nowożytnej; zbagatelizował niebezpieczną słabość ludzkiej natury, która w każdej epoce historii i w każdych okolicznościach dziejowych jest zagrożeniem na drodze człowieka. Te zagrożenia, w kontekście nowych możliwości i nowej władzy, jaką człowiek zdobył nad materią i nad sobą samym, nie zanikły, ale zyskały nowe wymiary: pokazuje to wyraźnie współczesna historia. Także w naszej epoce Kościół pozostaje «znakiem sprzeciwu» (Łk 2, 34) — nie bez przyczyny kard. Karol Wojtyła — później Papież Jan Paweł II — nadał taki tytuł naukom rekolekcyjnym, które głosił w 1976 r. dla papieża Pawła VI i Kurii Rzymskiej. Zamierzeniem Soboru nie mogło być zniesienie tego sprzeciwu Ewangelii wobec zagrożeń, jakie stwarza człowiek, i wobec jego błędów. Bez wątpienia natomiast jego intencją było usunięcie sprzeciwów błędnych bądź niepotrzebnych, aby ukazać naszemu światu wymogi Ewangelii w całej jej wielkości i czystości. Krok, jaki Sobór uczynił w stronę epoki nowożytnej, określany w sposób dość nieprecyzyjny jako «otwarcie się na świat», odnosi się w ostatecznym rozrachunku do odwiecznego problemu relacji między wiarą a rozumem, który powraca wciąż w nowych postaciach. Sytuacja, której musiał stawić czoło Sobór, jest bez wątpienia porównywalna do tego, co działo się w poprzednich epokach. Św. Piotr w swoim Pierwszym Liście napominał chrześcijan, aby mieli zawsze gotową odpowiedź (apo-logia) dla każdego, kto zapyta ich o logos — uzasadnienie ich wiary (por. 3, 15). Znaczyło to, że wiara biblijna miała podjąć dialog i wejść w relację z kulturą grecką oraz nauczyć się rozpoznawać na drodze interpretacji to, co je dzieli, ale także zbieżności i pokrewieństwa między nimi, jakie wynikają ze wspólnego wszystkim rozumu, danego przez Boga. Kiedy w XIII w. za sprawą filozofów żydowskich i arabskich myśl arystotelesowska zetknęła się ze średniowiecznym chrześcijaństwem, ukształtowanym przez tradycję platońską, co mogło doprowadzić do nierozwiązywalnej sprzeczności między wiarą i rozumem, wówczas głównie dzięki Tomaszowi z Akwinu doszło do nowego spotkania wiary z filozofią arystotelesowską i w rezultacie do powstania pozytywnej relacji między wiarą i dominującym w tamtej epoce sposobem rozumowania. Niełatwa dysputa między rozumem ery nowożytnej a wiarą chrześcijańską, która w związku z procesem Galileusza zaczęła się w sposób negatywny, przechodziła zapewne różne fazy, ale wraz z Soborem Watykańskim II nadszedł moment, gdy konieczne stało się gruntowne jej przemyślenie. W tekstach soborowych jej treść jest z pewnością ujęta tylko w ogólnych zarysach, lecz jednak określają one jej zasadniczy kierunek, przez co dialog między rozumem a wiarą, dzisiaj szczególnie ważny, zyskał dzięki Soborowi Watykańskiemu II ukierunkowanie. Teraz należy dalej prowadzić ten dialog, z umysłem szeroko otwartym, ale zachowując zarazem ową jasność w rozeznawaniu duchów, której świat słusznie oczekuje od nas właśnie w tym momencie. Możemy zatem patrzeć dziś z wdzięcznością na Sobór Watykański II. Jeśli go odczytujemy i przyjmujemy w świetle prawidłowej hermeneutyki, może on być i coraz bardziej stawać się wielką mocą służącą zawsze potrzebnej odnowie Kościoła.
Na koniec powinienem chyba jeszcze wspomnieć o dniu 19 kwietnia tego roku, kiedy to Kolegium Kardynalskie wybrało mnie — ku mojemu niemałemu przerażeniu — na następcę Papieża Jana Pawła II i Następcę św. Piotra na katedrze Biskupa Rzymu. Zadanie to całkowicie przerastało wszelkie moje wyobrażenia o moim powołaniu. Tak więc jedynie dzięki wielkiemu aktowi zawierzenia Bogu mogłem w duchu posłuszeństwa odpowiedzieć moim «tak» na ten wybór. Tak jak wówczas, również dzisiaj proszę was wszystkich o modlitwę, licząc na jej moc i wsparcie. Pragnę zarazem dziś podziękować serdecznie wszystkim, którzy przyjęli mnie i nadal przyjmują z wielkim zaufaniem, dobrocią i wyrozumiałością, towarzysząc mi każdego dnia modlitwą.
Boże Narodzenie jest już blisko. Zagrożeniom, jakie niesie historia, Pan Bóg nie przeciwstawił się siłą zewnętrzną, czego mogliśmy się spodziewać my, ludzie myślący w kategoriach naszego świata. Jego bronią jest dobroć. Bóg objawił się jako Dziecię narodzone w stajni. W ten właśnie sposób przeciwstawia swoją całkowicie odmienną moc niszczącym siłom przemocy. Tak właśnie nas zbawia. Tak właśnie ukazuje nam to, co zbawia. W tych dniach, kiedy będziemy świętować Boże Narodzenie, wyjdźmy Mu na spotkanie pełni ufności, jak pasterze i jak Mędrcy ze Wschodu. Prośmy Maryję, aby prowadziła nas do Chrystusa. Prośmy Jego samego, aby rozpromienił swoje oblicze nad nami. Prośmy Go, aby pokonał przemoc świata i pozwolił nam zaznać mocy Jego dobroci. W tym duchu wszystkim wam z serca udzielam Apostolskiego Błogosławieństwa.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (2/2006) and Polish Bishops Conference