Homilia podczas Mszy św. w uroczystość Objawienia Pańskiego, 6.1.2019
W uroczystość Objawienia Pańskiego, w niedzielę 6 stycznia rano, Papież odprawił Mszę św. przy ołtarzu Konfesji w Bazylice św. Piotra. Koncelebrowało z nim 23 kardynałów, 25 arcybiskupów i biskupów oraz ponad 200 kapłanów. Zgodnie z tradycją, podczas Mszy św. zostały ogłoszone daty uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego (21 kwietnia), rozpoczęcia Wielkiego Postu w Środę Popielcową (6 marca), Wniebowstąpienia Pańskiego (30 maja), Zesłania Ducha Świętego (9 czerwca), Bożego Ciała (20 czerwca) oraz I Niedzieli Adwentu (1 grudnia). Poniżej zamieszczamy papieską homilię.
Epifania — słowo to wskazuje na objawienie się Pana, który, jak mówi św. Paweł w drugim czytaniu (por. Ef 3, 6), objawia się wszystkim narodom, reprezentowanym dzisiaj przez Mędrców. W ten sposób ukazuje się wspaniała rzeczywistość Boga, który przyszedł dla wszystkich — każdy naród, język i lud jest przez Niego przyjęty i miłowany. Symbolem tego jest światło, które dociera wszędzie i wszystko oświetla.
Ale jeśli nasz Bóg objawia się wszystkim, budzi zdumienie to, jak się objawia. W Ewangelii opowiedziane jest poruszenie wokół pałacu króla Heroda właśnie w chwili, kiedy Jezus zostaje przedstawiony jako król: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?» (Mt 2, 2) — pytają Mędrcy. Znajdą Go, ale nie tam, gdzie myśleli — nie w pałacu królewskim w Jerozolimie, lecz w skromnym miejscu w Betlejem. Ten sam paradoks pojawił się w Boże Narodzenie, kiedy Ewangelia mówiła o spisie ludności całej ziemi za czasów cezara Augusta i wielkorządcy Kwiryniusza (por. Łk 2, 2). Żaden z ówczesnych możnych nie zdawał sobie jednak sprawy, że Król historii narodził się w ich czasach. A także, gdy Jezus w wieku około trzydziestu lat objawia się publicznie, poprzedzony przez Jana Chrzciciela, Ewangelia znów w sposób uroczysty przedstawia kontekst, wymieniając wszystkich «wielkich» tego czasu, władzę świecką i duchową: cezara Tyberiusza, Poncjusza Piłata, Heroda, Filipa, Lizaniasza, najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza. I kończy: «skierowane zostało słowo Boże do Jana (...) na pustyni» (Łk 3, 2). Zatem do żadnego z wielkich, ale do człowieka, który wycofał się na pustynię. Oto niespodzianka: Bóg nie wchodzi na scenę świata, aby się pokazać.
Gdy słuchamy tego wykazu sławnych ludzi, może pojawić się pokusa, aby na nich «skierować światło». Moglibyśmy pomyśleć: lepiej byłoby, gdyby gwiazda Jezusa pojawiła się w Rzymie na Wzgórzu Palatyńskim, z którego August rządził światem; całe imperium natychmiast stałoby się chrześcijańskie. Albo gdyby oświeciła pałac Heroda, mógłby on czynić dobro, zamiast zła. Ale światło Boga nie trafia do tych, którzy świecą własnym światłem. Bóg proponuje siebie, lecz się nie narzuca; oświeca, ale nie oślepia. Zawsze istnieje wielka pokusa mylenia światła Boga ze światłami świata. Ileż razy goniliśmy za zwodzącymi blaskami władzy i pierwszoplanowych miejsc, przekonani, że oddajemy dobrą przysługę Ewangelii! Ale w ten sposób kierowaliśmy światła w niewłaściwą stronę, ponieważ nie tam był Bóg. Jego łagodne światło jaśnieje w pokornej miłości. Ileż razy jako Kościół staraliśmy się świecić własnym światłem! Ale to nie my jesteśmy słońcem ludzkości. Jesteśmy księżycem, który, pomimo swoich cieni, odbija prawdziwe światło, Pana. Kościół jest mysterium lunae, a Pan jest światłością świata (por. J 9, 5). On, nie my.
Światło Boga kieruje się do tych, którzy je przyjmują. Izajasz w pierwszym czytaniu (por. 60, 2) przypomina nam, że Boże światło nie przeszkadza ciemnościom i gęstym mgłom okrywać ziemię, lecz jaśnieje w tych, którzy gotowi są je przyjąć. Dlatego prorok kieruje wezwanie, które pobudza każdego: «Powstań! Świeć» (60, 1). Trzeba wstać, to znaczy podnieść się ze swojego zasiedzenia i przygotować się do wędrowania. W przeciwnym razie trwamy w bezruchu, jak uczeni w Piśmie, których wypytywał Herod, a którzy dobrze wiedzieli, gdzie narodził się Mesjasz, ale się nie ruszyli. Następnie trzeba przyoblekać się w Boga, który jest światłem, każdego dnia, aż Jezus stanie się naszą codzienną szatą. Ale by przywdziać szatę Boga, która jest prosta jak światło, trzeba najpierw pozbyć się wystawnych szat. W przeciwnym razie zachowujemy się jak Herod, który nad światło Boże przedkładał światła doczesne sukcesu i władzy. Natomiast Mędrcy wypełniali proroctwo, powstali, aby być przyodziani światłem. Tylko oni widzieli gwiazdę na niebie — nie uczeni w Piśmie, nie Herod czy ktokolwiek w Jerozolimie. By znaleźć Jezusa, trzeba wytyczyć inną trasę, trzeba obrać drogę alternatywną — Jego drogę, drogę pokornej miłości. I trzeba jej się trzymać. Istotnie dzisiejsza Ewangelia kończy się stwierdzeniem, że Mędrcy po spotkaniu Jezusa «inną drogą udali się z powrotem do swojego kraju» (Mt 2, 12). Inną drogą, odmienną od drogi Heroda. Drogą alternatywną wobec świata, jak ta, jaką przebyli ci, którzy byli z Jezusem w Boże Narodzenie: Maryja i Józef, pasterze. Podobnie jak Mędrcy, opuścili oni swoje domy i stali się pielgrzymami na drogach Boga. Bowiem tylko ten, kto porzuca swoje przywiązania doczesne, aby wyruszyć w drogę, znajduje tajemnicę Boga.
Dotyczy to również nas. Nie wystarczy wiedzieć, gdzie urodził się Jezus, jak uczeni w Piśmie, jeśli nie docieramy do tego miejsca. Nie wystarczy wiedzieć, jak Herod, że Jezus się narodził, jeśli Go nie spotykamy. Kiedy Jego miejsce staje się naszym miejscem, Jego kiedy staje się naszym kiedy, Jego osoba — naszym życiem, wówczas wypełniają się w nas proroctwa. Wtedy Jezus rodzi się w naszym wnętrzu i staje się Bogiem żywym dla mnie. Dzisiaj, bracia i siostry, jesteśmy zachęcani do naśladowania Mędrców. Oni nie dyskutują, nie, idą; nie poprzestają na patrzeniu, lecz wchodzą do domu Jezusa; nie stawiają siebie w centrum, lecz oddają Mu pokłon, będącym centrum; nie trzymają się sztywno swoich planów, ale są gotowi pójść innymi drogami. W ich gestach wyraża się ścisły kontakt z Panem, radykalna otwartość na Niego, całkowite przylgnięcie do Niego. Z Nim posługują się językiem miłości, tym samym językiem, jakim mówi Jezus, będąc jeszcze niemowlęciem. Mędrcy w istocie idą do Pana nie po to, by otrzymać, ale by dawać. Zadajmy sobie pytanie: czy w Boże Narodzenie przynieśliśmy jakieś dary Jezusowi, na Jego święto, czy też wymieniliśmy jedynie prezenty między sobą?
Jeśli poszliśmy do Pana z pustymi rękami, dzisiaj możemy to naprawić. Ewangelia podaje w istocie, by tak powiedzieć, małą listę prezentów: złoto, kadzidło i mirra. Złoto, uważane za coś najcenniejszego, przypomina, że pierwsze miejsce należy dać Bogu. Trzeba Go adorować. Lecz aby to uczynić, trzeba samemu zrezygnować z pierwszego miejsca i uznać siebie za potrzebujących, a nie samowystarczalnych. Następnie pojawia się kadzidło, symbolizujące związek z Panem, modlitwę, która jak woń wznosi się do Boga (por. Ps 141, 2). Lecz tak jak kadzidło, by wydać woń, musi się spalać, tak dla modlitwy trzeba «spalić» trochę czasu, poświęcić go dla Pana. I trzeba to zrobić naprawdę, a nie tylko w słowach. A co do faktów — oto mirra, balsam, który zostanie użyty przy owinięciu z miłością ciała Jezusa, zdjętego z krzyża (por. J 19, 39). Podoba się Panu, kiedy troszczymy się o ciała doświadczone cierpieniem, o Jego najsłabsze ciało, o tych, którzy pozostali w tyle, tych, którzy mogą jedynie otrzymywać, nie dając w zamian nic materialnego. Cenne w oczach Boga jest miłosierdzie wobec tych, którzy nie mają niczego, aby się odwzajemnić, bezinteresowność! Cenna w oczach Boga jest bezinteresowność. W tym dobiegającym końca okresie Bożego Narodzenia nie traćmy okazji, aby uczynić piękny prezent naszemu Królowi, który przyszedł dla wszystkich nie na wystawnych scenach świata, ale w świetlistym ubóstwie Betlejem. Jeśli to uczynimy, Jego światło zajaśnieje nad nami.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (1/2019) and Polish Bishops Conference