Homilia Papieża podczas Mszy św. na rozpoczęcie Synodu - XIV Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów poświęcone rodzinie, 3.10.2015
W niedzielę 4 października Ojciec Święty zainaugurował obrady XIV Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów na temat «Powołanie i misja rodziny w Kościele i świecie współczesnym» uroczystą Eucharystią w Bazylice Watykańskiej. Wzięli w niej udział ojcowie synodalni, audytorzy i eksperci, a także wielu kardynałów i biskupów oraz rzesze wiernych. Z Papieżem koncelebrowali m.in.: przewodniczący delegowani, kardynałowie Wilfrid Fox Napier, André Vingt-Trois, Luis Antonio Tagle, Raymundo Damasceno Assis, a także sekretarz generalny Synodu Biskupów kard. Lorenzo Baldisseri i relator generalny kard. Peter Erdő. Poniżej zamieszczamy homilię Papieża.
«Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas
i miłość ku Niemu jest w nas doskonała» (1 J 4, 12)
Czytania biblijne dzisiejszej niedzieli zdają się wybrane specjalnie na przeżywane przez Kościół wydarzenie łaski, jakim jest Zwyczajne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone rodzinie, które rozpoczyna się tą Eucharystią.
Koncentrują się one na trzech kwestiach: dramacie samotności, miłości między kobietą a mężczyzną i rodzinie.
Adam, jak czytamy w pierwszym czytaniu, żył w raju, nadawał imiona innym stworzeniom, panował, co dowodzi jego bezdyskusyjnej i niezrównanej wyższości, ale mimo to czuł się sam, bo «nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny» (Rdz 2, 20), i doświadczał samotności.
Samotność, dramat, który także i dziś dotyka wielu mężczyzn i wiele kobiet. Myślę o osobach starszych, opuszczonych nawet przez swoich bliskich i własne dzieci; o wdowcach i wdowach; o wielu mężczyznach i kobietach porzuconych przez swoją żonę lub swojego męża; o wielu osobach, które faktycznie czują się same, nie zrozumiane i nie wysłuchane; o migrantach i uchodźcach uciekających przed wojną i prześladowaniami; o wielu młodych padających ofiarą kultury konsumpcjonizmu, użycia i wyrzucenia oraz kultury odrzucenia.
Dziś przeżywamy paradoks zglobalizowanego świata, w którym widzimy tak wiele luksusowych domów i wieżowców, ale coraz mniej ciepła domu i rodziny; wiele ambitnych projektów, ale mało czasu, aby żyć tym, co zostało osiągnięte; wiele wyrafinowanych środków rozrywki, ale coraz głębsza jest pustka w sercu; wiele przyjemności, ale mało miłości; tak dużo swobody, ale mało autonomii... Coraz więcej jest ludzi, którzy czują się sami, ale również tych, którzy zamykają się w egoizmie, w melancholii, w destrukcyjnej przemocy i niewoli przyjemności oraz bożka pieniądza.
Dziś przeżywamy w pewnym sensie doświadczenie Adama: wiele władzy, której towarzyszy wiele samotności i słabości; a rodzina jest tego obrazem. Coraz mniej poważnie traktuje się rozwijanie solidnej i owocnej relacji miłości: w zdrowiu i chorobie, bogactwie i ubóstwie, na dobre i na złe. Miłość trwała, wierna, rzetelna, stabilna, płodna jest coraz częściej wyśmiewana i postrzegana jakby była jakimś przeżytkiem. Mogłoby się zdawać, że społeczeństwa najbardziej postępowe to właśnie te, które mają najniższy odsetek urodzeń i najwyższy wskaźnik aborcji, rozwodów, samobójstw i zanieczyszczenia środowiska naturalnego i społecznego.
Czytamy znów w pierwszym czytaniu, że serce Boga było jakby zasmucone, widząc samotność Adama, i Bóg powiedział: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc» (Rdz 2, 18). Słowa te ukazują, że serca mężczyzny nic nie czyni szczęśliwym tak bardzo jak serce istoty do niego podobnej, odpowiadającej mu, która go miłuje i wyrywa z samotności i poczucia osamotnienia. Ukazują również, że Bóg nie stworzył człowieka do życia w smutku i samotności, ale do szczęścia, by dzielił swoją drogę z inną osobą, która byłaby wobec niego komplementarna; by przeżywał wspaniałe doświadczenie miłości: to znaczy kochał i był kochany; i by widział swoją miłość owocną w dzieciach, jak mówi dzisiejszy Psalm (por. Ps 128).
Oto marzenie Boga dla Jego ukochanej istoty: widzieć ją spełnioną w związku miłości między mężczyzną a kobietą; szczęśliwą na wspólnej drodze, owocną we wzajemnym obdarowywaniu się. Jest to ten sam plan, jaki Jezus w dzisiejszej Ewangelii podsumowuje w tych słowach: «Na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem» (Mk 10, 6-8; por. Rdz 1, 27; 2, 24).
Jezus na zadane Mu pytanie retoryczne — prawdopodobnie jako pułapka, aby nagle uczynić Go antypatycznym dla rzesz, które szły za Nim i które praktykowały rozwód, jako coś ugruntowanego i nienaruszalnego — odpowiada w sposób szczery i niespodziewany: odnosi wszystko do początku, do początku stworzenia, aby nas pouczyć, że Bóg błogosławi ludzką miłość, że to On jednoczy serca mężczyzny i kobiety, którzy się kochają, i łączy je w jedności i nierozerwalnie. Oznacza to, że celem małżeństwa jest nie tylko życie razem na zawsze, ale miłowanie się na zawsze! W ten sposób Jezus przywraca ład pierwotny i będący u początku.
«Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela!» (Mk 10, 9). Jest to napomnienie skierowane do wierzących, by przezwyciężali wszelkie formy indywidualizmu i legalizmu, które ukrywają ciasny egoizm i strach przed przystaniem na autentyczne znaczenie małżeństwa i seksualności człowieka w Bożym planie.
W istocie tylko w świetle szaleństwa bezinteresowności paschalnej miłości Jezusa staje się zrozumiałe szaleństwo bezinteresowności miłości małżeńskiej wyłącznej i usque ad mortem (aż do śmierci).
Dla Boga małżeństwo nie jest młodzieńczą utopią, ale marzeniem, bez którego Jego stworzenie będzie skazane na samotność! W istocie lęk przed przystaniem na ten plan paraliżuje ludzkie serce.
Paradoksalnie także człowiek dzisiejszy — który często wyśmiewa ten plan — jest nadal pociągany i zafascynowany każdą prawdziwą miłością, każdą miłością solidną, każdą miłością owocną, każdą miłością wierną i trwałą. Widzimy, że podąża on za miłościami przejściowymi, ale marzy o prawdziwej miłości; ugania się za przyjemnościami ciała, ale pragnie całkowitego daru z siebie.
Rzeczywiście, «teraz, kiedy zasmakowaliśmy w pełni obietnic nieograniczonej wolności, zaczynamy rozumieć na nowo wyrażenie 'smutek tego świata'. Zakazane przyjemności straciły swoją atrakcyjność, gdy tylko przestały być zakazane. Nawet jeśli zostaną posunięte do skrajności i będą nieustannie ponawiane, aż do nieskończoności, okazują się mdłe, bo są rzeczami skończonymi, my natomiast pragniemy nieskończoności» (Joseph Ratzinger, Auf Christus schauen. Einübung in Glaube, Hoffnung, Liebe, Freiburg 1989 r., s. 73).
W tym dość trudnym kontekście społecznym i małżeńskim Kościół jest powołany do życia swoją misją w wierności, w prawdzie i miłości. Ma przeżywać swoją misję w wierności swemu Mistrzowi, jako głos wołający na pustyni, aby bronić miłości wiernej i wspierać bardzo liczne rodziny, które przeżywają swoje małżeństwo jako przestrzeń, w której objawia się miłość Boża; aby bronić świętości życia, każdego życia; by bronić jedności i nierozerwalności węzła małżeńskiego jako znaku łaski Bożej i ludzkiej zdolności do kochania na serio.
Kościół jest wezwany, aby przeżywał swoją misję w prawdzie, która nie zmienia się w zależności od chwilowej mody lub panujących opinii. Prawdzie, która chroni człowieka i ludzkość przed pokusami autoreferencyjności i przekształcenia owocnej miłości w bezpłodny egoizm, jedności wiernej w związki tymczasowe. «Bez prawdy miłość staje się sentymentalizmem. Miłość staje się pustym słowem, które można dowolnie pojmować. Na tym polega nieuchronne ryzyko, na jakie wystawiona jest miłość w kulturze bez prawdy» (Benedykt XVI, enc. Caritas in veritate, 3).
Kościół jest wezwany, by przeżywał swoją misję w miłości, która nie wskazuje palcem, aby osądzać innych, ale — wierny swej naturze matki — czuje się zobowiązany do poszukiwania i leczenia par zranionych olejem gościnności i miłosierdzia; do bycia «szpitalem polowym», z drzwiami otwartymi, by przyjąć każdego, kto puka z prośbą o pomoc i wsparcie; do wychodzenia ze swego ogrodzenia ku innym z prawdziwą miłością, aby iść ze zranioną ludzkością, aby ją włączyć i doprowadzić do źródła zbawienia.
Kościół, który naucza i broni podstawowych wartości, nie zapominając, że «szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu» (Mk 2, 27); i że Jezus powiedział także: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników» (Mk 2, 17). Kościół, który wychowuje do autentycznej miłości, zdolnej wyrwać z samotności, nie zapominając o swej misji miłosiernego samarytanina dla zranionej ludzkości.
Pamiętam, jak św. Jan Paweł II powiedział: «Błąd i zło trzeba zawsze potępiać i zwalczać; ale człowieka, który upada lub błądzi, trzeba zrozumieć i miłować (...). Powinniśmy miłować nasz czas i pomagać człowiekowi naszych czasów» (przemówienie do włoskiej Akcji Katolickiej, 30grudnia 1978 r.: Nauczanie papieskie, Pallottinum 1987, s. 210). A Kościół musi tego człowieka poszukiwać, przyjąć go i mu towarzyszyć, ponieważ Kościół z drzwiami zamkniętymi zdradza samego siebie i swoją misję, a zamiast być mostem staje się przeszkodą: «Tak bowiem Ten, który uświęca, jak ci, którzy mają być uświęceni, od Jednego wszyscy [pochodzą]. Z tej to przyczyny nie wstydzi się nazywać ich braćmi swymi» (Hbr 2, 11).
W tym duchu prosimy Pana, aby nam towarzyszył w Synodzie i prowadził swój Kościół za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa, Jej najczystszego oblubieńca.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (10/2015) and Polish Bishops Conference