Przemówienie do nowo mianowanych biskupów, 16.09.2016
W piątek 16 września rano Papież Franciszek przyjął w Sali Klementyńskiej biskupów mianowanych w ciągu ostatniego roku, którzy w dniach 11-18 września uczestniczyli w kursie formacyjnym, zorganizowanym w Rzymie przez Kongregację ds. Biskupów i Kongregację dla Kościołów Wschodnich. Wśród 150 biskupów z całego świata było siedmiu Polaków. Tegoroczny kurs wiązał się z ich obchodami Jubileuszu Miłosierdzia w Wiecznym Mieście. Podczas audiencji w imieniu uczestników kursu głos zabrał prefekt Kongregacji ds. Biskupów kard. Marc Ouellet, po czym Papież wygłosił następujące przemówienie:
Drodzy Bracia, dzień dobry!
Dobiegają prawie końca owocne dni, które spędziliście w Rzymie, aby zgłębiać bogactwo tajemnicy, do której Bóg was powołał jako biskupów Kościoła. Witam — i wyrażam im wdzięczność — Kongregację ds. Biskupów i Kongregację dla Kościołów Wschodnich. Witam kard. Ouelleta i dziękuję mu za życzliwe słowa, braterskie słowa. W osobach kard. Ouelleta i kard. Sandriego pragnę podziękować za wielkoduszną pracę przy mianowaniu biskupów oraz za wysiłek włożony w przygotowanie tego tygodnia. Cieszę się, że mogę was przyjąć i podzielić się z wami pewnymi przemyśleniami, które przychodzą do serca Następcy Piotra, kiedy widzę przed sobą tych, którzy zostali «złowieni» przez serce Boga, aby prowadzili Jego święty lud.
Tak! Bóg was uprzedza w swoim pełnym miłości poznaniu! On was «złowił» na przynętę swojego zadziwiającego miłosierdzia. Jego sieci w tajemniczy sposób zacieśniały się, i nie mogliście się wymknąć. Dobrze wiem, że jeszcze przenika was dreszcz na wspomnienie Jego powołania, które przyszło za pośrednictwem głosu Kościoła, Jego Oblubienicy. Nie wy pierwsi odczuwacie ten dreszcz.
Doświadczył go również Mojżesz, który myślał, że jest sam na pustyni, a tymczasem odkrył, że był tropiony i przyciągany przez Boga, który mu powierzył swoje imię — nie dla niego, ale dla jego ludu (por. Wj 3). Powierza mu imię dla ludu, nie należy o tym zapominać. I nadal wznosi się do Boga krzyk bólu Jego ludzi, a wiedzcie, że tym razem to wasze imię zechciał wypowiedzieć Ojciec, abyście wy ogłaszali Jego imię ludowi.
Przeniknął on także Natanaela, który, dostrzeżony, kiedy był jeszcze «pod figowcem» (J 1, 48), ze zdumieniem odkrywa, że powierzona mu jest wizja niebios, które otwierają się definitywnie. Otóż życie wielu ludzi wciąż pozbawione jest tej furtki, która daje dostęp do wyżyn, a was dostrzeżono z daleka, abyście prowadzili ku tej mecie. Nie zadowalajcie się czymś mniejszym! Nie zatrzymujcie się w pół drogi!
Doświadczyła tego także Samarytanka, «poznana» przez Mistrza przy studni miasteczka, która potem zwołuje krajan na spotkanie z Tym, który ma wodę żywą (por. J 4, 16-19). Ważne jest, by mieć świadomość, że w waszych Kościołach nie ma potrzeby szukać «od morza do morza», bo Słowo Pana, którego łakną i pragną ludzie, mogą znaleźć na waszych wargach (por. Am 8, 11-13).
Przeniknięci takim dreszczem byli także apostołowie, kiedy po tym, jak wyszły na jaw «myśli ich serc», z trudem odkryli dostęp do tajemnej drogi Boga, który mieszka w maluczkich, a ukrywa się przed tym, kto sam sobie wystarcza (por. Łk 9, 46-48). Nie wstydźcie się tych sytuacji, kiedy wam również przydarzało się takie oddalenie od myśli Boga. Co więcej, wyzbądźcie się chęci bycia samowystarczalnymi, aby zawierzyć się jak dzieci Temu, który swoje królestwo objawia małym.
Nawet faryzeuszy przeszywał ten dreszcz, kiedy często bywali demaskowani przez Pana, który znał ich myśli, tak pretensjonalnych, że chcieli mierzyć potęgę Boga ciasnotą swojego spojrzenia, i tak bluźnierczych, że szemrali przeciwko suwerennej wolności Jego zbawczej miłości (por. Mt 12, 24-25). Niech Bóg was uchroni od zniweczenia tego dreszczu, od oswojenia go i pozbawienia jego «destabilizującej» mocy. Pozwólcie się «zdestabilizować» — to dobrze robi biskupowi.
Dobrze jest pozwolić, by przeniknęła nas miłująca znajomość Boga. Podnosząca na duchu jest świadomość, że On naprawdę wie, kim jesteśmy, i nie przeraża Go nasza małość. Napawające pokojem jest zachowywanie w sercu wspomnienia Jego głosu, który wezwał właśnie nas, pomimo naszych braków. Pokojem napełnia zawierzenie przeświadczeniu, że to On, a nie my, doprowadzi do wypełnienia to, co sam zapoczątkował.
Dziś wielu ludzi maskuje się i ukrywa. Lubią tworzyć postaci i wymyślać profile. Stają się niewolnikami nędznych zasobów, które gromadzą i na których polegają, jakby wystarczały, żeby kupić sobie miłość, która nie ma ceny. Nie są w stanie znieść dreszczu świadomości, że zna ich Ktoś, kto jest większy, a nie pogardza naszą małością, jest świętszy, a nie wytyka nam naszej słabości, jest prawdziwie dobry i nie gorszy się naszymi ranami. Niech tak nie będzie w waszym przypadku: pozwólcie, aby ten dreszcz was przeniknął, nie pozbywajcie się go, nie wyciszajcie go.
W związku z tym wszystkim zachęcam was, abyście w najbliższą niedzielę, gdy będziecie przechodzili przez Drzwi Święte Jubileuszu Miłosierdzia, który przyciągnął do Chrystusa miliony pielgrzymów z Urbe (Rzymu) i Orbe (świata), głęboko doświadczyli wdzięczności, pojednania, całkowitego zawierzenia, oddania bez zastrzeżeń własnego życia Pasterzowi nad pasterzami.
Przechodząc przez Chrystusa, jedyną Bramę, wpatrujcie się w Jego spojrzenie. Pozwólcie, aby On was dosięgnął «miserando atque eligendo». Najcenniejszym bogactwem, jakie możecie wynieść z Rzymu na początku waszej posługi biskupiej, jest świadomość miłosierdzia, z jakim na was popatrzono i was wybrano. Jedynym skarbem, co do którego proszę was, nie pozwólcie, aby w was zardzewiał, jest pewność, że nie jesteście zdani tylko na wasze siły. Jesteście biskupami Kościoła, uczestnikami jedynego episkopatu, członkami niepodzielnego Kolegium, mocno wszczepionymi, niczym skromne pędy, w winorośl, bez której nic nie możecie zrobić (por. J 15, 5). Jako że teraz już nie możecie pójść nigdzie sami — bowiem prowadzicie Oblubienicę, która wam została powierzona, niczym pieczęć odciśnięta na waszej duszy — gdy przechodzicie przez Drzwi Święte, przechodźcie niosąc na ramionach waszą owczarnię, nie sami!, z owczarnią na ramionach, i niosąc w sercu serce waszej Oblubienicy, waszych Kościołów.
Jest to zadanie niełatwe. Pytajcie Boga, który jest bogaty w miłosierdzie, o sekret, jak wyrażać w pracy pasterskiej Jego miłosierdzie w waszych diecezjach. Trzeba bowiem, aby miłosierdzie kształtowało i przenikało struktury duszpasterskie naszych Kościołów. Nie chodzi o to, żeby obniżyć wymagania czy tanio wyprzedawać nasze perły. Przeciwnie, jedynym warunkiem, jaki drogocenna perła stawia tym, którzy ją znajdują, jest to, że nie mogą domagać się mniej niż wszystkiego; jej jedynym wymogiem jest wzbudzanie w sercu tego, kto ją znajduje, potrzeby całkowitego zaryzykowania, byle tylko ją zdobyć.
Nie obawiajcie się przedstawiać miłosierdzia jako esencji tego, co Bóg ofiarowuje światu, gdyż serce człowieka nie może aspirować do niczego większego. Gdyby to nie wystarczało, aby «nagiąć, co jest harde, rozgrzać serca twarde, prowadzić zabłąkane», cóż innego miałoby władzę nad człowiekiem? Wówczas bylibyśmy rozpaczliwie skazani na niemoc. Czy może nasze lęki miałyby moc pokonania murów i otwarcia przejść? Czy przypadkiem nasze niepewności i nieufność są w stanie wzbudzać słodycz i pociechę w samotności i opuszczeniu?
Jak nauczał mój czcigodny i mądry poprzednik, to «właśnie miłosierdzie kładzie kres złu. W nim wyraża się szczególna natura Boga — Jego świętość, moc prawdy i miłości». Ono jest «sposobem, w jaki Bóg przeciwstawia się mocy ciemności swoją mocą, inną i boską», właśnie «mocą miłosierdzia» (por. Benedykt XVI, homilia z 15kwietnia 2007 r.). Zatem niech was nie przeraża przemożne wdzieranie się nocy. Zachowujcie niewzruszoną pewność co do tej pokornej mocy, z jaką Bóg puka do serca każdego człowieka: świętości, prawdy, miłości. Czynienie pracy duszpasterskiej miłosierdziem to nic innego jak czynienie powierzonych wam Kościołów domami, gdzie goszczą świętość, prawda i miłość. Przebywają jako goście przybyli z wysoka, nad którymi nie można panować, ale trzeba im zawsze służyć i powtarzać tę prośbę Abrahama: «Racz nie omijać Twojego sługi» (Rdz 18, 3).
Chciałbym wam przedstawić trzy drobne przemyślenia jako pomoc w tym ogromnym zadaniu, jakie was czeka, a mianowicie czynienia duszpasterstwa, poprzez waszą posługę, miłosierdziem, to znaczy dostępnym, namacalnym, możliwym do spotkania.
Uczyńcie waszą posługę ikoną miłosierdzia, które jest jedyną siłą zdolną porywać i przyciągać w sposób trwały serce człowieka. Także złoczyńca w ostatniej godzinie dał się pociągnąć Temu, w którym «dostrzegł tylko dobro» (por. Łk 23, 41). Widząc Go, przebitego na krzyżu, bili się w piersi, wyznając to, czego nigdy nie byliby w stanie przyznać o samych sobie, gdyby nie wstrząsnęła nimi ta miłość, której nigdy wcześniej nie poznali, a która wszak wypływała bezinteresownie i obficie! Jakiegoś boga dalekiego i obojętnego można nawet zignorować, lecz niełatwo jest oprzeć się Bogu tak bliskiemu i w dodatku zranionemu przez miłość. Dobroć, piękno, prawda, miłość, dobro — oto, co możemy ofiarować temu żebrzącemu światu, nawet jeśli w naczyniach na pół rozbitych.
Nie chodzi jednak o to, by przyciągać do siebie — jest takie niebezpieczeństwo! Świat jest zmęczony fałszywymi uwodzicielami. I pozwolę sobie powiedzieć: księżmi «modnymi» czy «modnymi» biskupami. Ludzie «wyczuwają» — lud Boży wyczuwa Boga — ludzie «wyczuwają» i oddalają się, kiedy rozpoznają narcyzów, manipulatorów, obrońców własnych spraw, heroldów czczych krucjat. Starajcie się raczej sekundować Bogu, który wkracza jeszcze przed waszym przybyciem.
Myślę o Helim z młodym Samuelem w Pierwszej Księdze Samuela. Choć był to czas, kiedy «rzadko odzywał się Pan, a widzenia nie były częste» (3, 1), Bóg jednak nie pogodził się z tym, by zniknąć. Dopiero za trzecim razem rozespany Heli zrozumiał, że młody Samuel nie potrzebował jego odpowiedzi, ale odpowiedzi Boga. Postrzegam dzisiejszy świat jako zmieszanego Samuela, który potrzebuje kogoś, kto mógłby rozpoznać pośród wielkiego zgiełku, zakłócającego jego sen, tajemny głos Boga, który go wzywa. Potrzebni są ludzie, którzy potrafiliby wydobyć z dzisiejszych nieudolnych serc pokorne wyjąkanie: «Mów, Panie» (3, 9). Jeszcze bardziej potrzebni są ludzie, którzy umieją sprzyjać ciszy, umożliwiającej usłyszenie tego słowa.
Bóg nigdy się nie poddaje! To my, przyzwyczajeni do kapitulacji, często się przystosowujemy i wolimy dać się przekonać, że naprawdę mogli Go wyeliminować, i wymyślamy gorzkie mowy na usprawiedliwienie lenistwa, które nas blokuje w nieruchomym dźwięku czczych utyskiwań. Uskarżanie się biskupa jest rzeczą brzydką.
Wszystko, co jest wielkie, wymaga pewnego procesu, by można było to zgłębić. Tym bardziej Boże miłosierdzie, które jest niewyczerpane! Gdy już człowiek został porwany przez miłosierdzie, potrzebne są proces wprowadzenia, wędrówka, droga, inicjacja. Wystarczy popatrzyć na Kościół — Matkę, rodzącą dla Boga, i Nauczycielkę, wdrażającą tych, których rodzi, do pełnego zrozumienia prawdy. Wystarczy rozważyć bogactwo jego sakramentów, źródło, do którego trzeba wciąż powracać, także w naszej pracy pasterskiej, która ma być nie czym innym, jak matczynym obowiązkiem Kościoła karmienia tych, którzy narodzili się z Boga i za jego pośrednictwem. Miłosierdzie Boga jest jedyną rzeczywistością, która pozwala człowiekowi nie zagubić się ostatecznie, także wtedy, kiedy on nieszczęśnie usiłuje wymknąć się jego urokowi. W nim człowiek może zawsze być pewien, że nie ześlizgnie się w tę otchłań, w której odnajdzie się pozbawiony pochodzenia, sensu i perspektywy.
Obliczem miłosierdzia jest Chrystus. W Nim jest ono darem stałym i niewyczerpanym; w Nim głosi ono, że nikt nie jest stracony — nikt nie jest stracony! Dla Niego każdy jest wyjątkowy! Jedyną owcą, dla której On podejmuje ryzyko pośród zawieruchy; jedyną monetą, kupioną za cenę Jego krwi; jedynym synem, który był martwy, a teraz znów żyje (por. Łk 15). Proszę was, abyście nie patrzyli na waszych wiernych z innej perspektywy, jak perspektywa ich wyjątkowości, abyście nie zaniechali żadnych prób, byle tylko do nich dotrzeć, abyście nie szczędzili żadnych wysiłków, żeby ich odzyskać.
Bądźcie biskupami umiejącymi wprowadzać wasze Kościoły w tę otchłań miłości. Dzisiaj wymaga się zbyt wielu owoców z drzew, które nie były dostatecznie pielęgnowane. Zatraciło się znaczenie inicjacji, a jednak do spraw naprawdę istotnych w życiu dochodzi się tylko poprzez inicjację. Pomyślcie o potrzebie wychowania, o przekazywaniu zarówno treści, jak i wartości, pomyślcie o analfabetyzmie uczuciowym, o procesach powołaniowych, o rozeznawaniu w rodzinach, o dążeniu do pokoju — to wszystko wymaga inicjacji i pokierowania, z wytrwałością, cierpliwością i stałością, które są oznakami odróżniającymi dobrego pasterza od najemnika.
Przychodzi mi na myśl Jezus, który poucza swoich uczniów. Weźcie Ewangelię i przyglądnijcie się, jak Nauczyciel cierpliwie wprowadza swoich uczniów w tajemnicę swojej osoby, a na koniec, żeby utrwalić w ich wnętrzu swoją osobę, daje Ducha, «który wszystkiego uczy» (por. J 16, 13). Zawsze uderza mnie pewna uwaga Mateusza, kiedy mówi o przypowieściach, a mianowicie: «Wtedy [Jezus] odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie, mówiąc: 'Wyjaśnij nam...'» (13, 36). Chciałbym zatrzymać się przy tym stwierdzeniu, na pozór mało znaczącym. Jezus wchodzi do domu, w ścisłym gronie swoich, tłum pozostaje na zewnątrz, podchodzą uczniowie, proszą o wyjaśnienia. Jezus zawsze był pochłonięty sprawami swojego Ojca, z którym utrzymywał bliską relację na modlitwie. Dlatego mógł zwracać uwagę na siebie i na innych. Wychodził do tłumów, ale mógł swobodnie wrócić do siebie.
Uczulam was na pielęgnowanie zażyłej relacji z Bogiem, która jest źródłem panowania nad sobą i przekazywania siebie, wolności wychodzenia i wracania. Bycia pasterzami, potrafiącymi także wracać do domu ze swoimi; tworzyć tę zdrową intymność, która pozwala im przybliżyć się; wzbudzać zaufanie, które pozwala poprosić: «Wyjaśnij nam». Nie chodzi o jakiekolwiek wyjaśnienie, ale o sekret królestwa. Jest to pytanie skierowane do was osobiście. Nie można zlecać komuś innemu odpowiedzi. Nie można odkładać na później, dlatego że żyje się w ruchu, w jakimś nieokreślonym «gdzie indziej», udając się gdzieś albo skądś wracając, często nie będąc mocno ugruntowani w sobie.
Proszę was, abyście ze szczególną troską dbali o struktury inicjacji waszych Kościołów, zwłaszcza seminaria. Nie dajcie się skusić liczbom i ilości powołań, ale starajcie się raczej o jakość formacji. Nie liczby, nie ilość — tylko jakość. Nie pozbawiajcie kleryków waszego stałego i troskliwego ojcostwa. Dbajcie o ich rozwój, aż do chwili, kiedy osiągną wolność trwania w Bogu «spokojni i pogodni, jak odstawione od piersi niemowlęta na ręku swej matki» (por. Ps 131, 2); nie zdani na pastwę swoich kaprysów i nie ulegający własnym słabościom, ale wolni, by podjąć to, czego Bóg od nich się domaga, również kiedy nie wydaje się to przyjemne, jak było na początku matczyne łono. I bądźcie czujni, kiedy jakiś kleryk chroni się w sztywności: za tym zawsze kryje się coś niedobrego.
Pozwólcie, że dam wam ostatnie zalecenie co do czynienia posługi pasterskiej miłosierdziem. I tu muszę was znów sprowadzić na drogę do Jerycha, abyście przyjrzeli się sercu Samarytanina, które rozdziera się jak brzuch matki, poruszone miłosierdziem na widok owego bezimiennego człowieka, który wpadł w ręce rozbójników. Najpierw było to poddanie się rozdarciu na widok rannego, na pół umarłego, potem następuje robiący wrażenie szereg czasowników, które wszyscy znacie. Czasowników, nie przymiotników, które my często wolimy. Czasowników, w których jest odmieniane miłosierdzie.
Czynienie posługi pasterskiej miłosierdziem jest właśnie tym: odmianą jego w czasownikach, czynieniem go namacalnym i czynnym. Ludzie potrzebują miłosierdzia; poszukują go, nawet jeżeli są tego nieświadomi. Dobrze wiedzą, że są zranieni, czują to, dobrze wiedzą, że są «na pół umarli» (por. Łk 10, 30), choć boją się to przyznać. Kiedy nieoczekiwanie widzą, że zbliża się miłosierdzie, wówczas narażając się, wyciągają rękę, żebrzą go. Są zafascynowani jego zdolnością zatrzymania się, kiedy tak wielu przechodzi dalej; pochylenia się, kiedy pewien reumatyzm duszy uniemożliwia zgięcie się; dotknięcia zranionego ciała, kiedy górę bierze upodobanie do wszystkiego, co aseptyczne.
Chciałbym skupić uwagę na jednym z czasowników odmienianych przez Samarytanina. On zabiera do gospody spotkanego przypadkiem człowieka, zajmuje się jego losem. Interesuje się jego wyzdrowieniem i jego jutrem. Nie wystarcza mu to, co już zrobił. Miłosierdzie, które rozdarło jego serce, musi się wylać i płynąć. Nie można go zatamować. Nie udaje się go powstrzymać. Choć jest on tylko Samarytaninem, miłosierdzie, jakie go ogarnęło, uczestniczy w pełni Boga, dlatego nie może go powstrzymać żadna tama.
Bądźcie biskupami o sercu zranionym takim miłosierdziem, a zatem niestrudzonym w pokornym obowiązku towarzyszenia człowiekowi, którego Bóg «przypadkiem» postawił na waszej drodze. Gdziekolwiek pójdziecie, pamiętajcie, że niedaleko jest droga do Jerycha. Wasze Kościoły pełne są takich dróg. Bardzo blisko was nietrudno będzie spotkać kogoś, kto czeka nie na «lewitę», który odwraca twarz, ale na brata, który staje się bliźnim.
Towarzyszcie przede wszystkim z cierpliwą troskliwością waszemu duchowieństwu. Bądźcie blisko waszego duchowieństwa. Proszę was, abyście przekazali waszym kapłanom uścisk Papieża i uznanie za ich czynną wielkoduszność. Starajcie się ożywiać w nich świadomość, że to Chrystus jest ich «przeznaczeniem», ich «udziałem i źródłem dziedzictwa», przeznaczonym im działem i ich «kielichem» (por. Ps 16, 5). Któż inny będzie mógł napełnić serce sługi Bożego i jego Kościoła poza Chrystusem? Proszę was zatem, abyście postępowali z wielką rozwagą i odpowiedzialnością, gdy przyjmujecie kandydatów bądź przy inkardynowaniu kapłanów do waszych Kościołów lokalnych. Proszę o roztropność i odpowiedzialność w tym zakresie. Pamiętajcie, że od początku wymagana była nierozerwalna więź między Kościołem lokalnym i jego kapłanami, i nigdy nie akceptowano duchowieństwa błąkającego się czy przenoszącego z miejsca na miejsce. A to jest choroba naszych czasów.
Szczególną troską otaczajcie wszystkie rodziny, radując się z ich wielkodusznej miłości i dodając otuchy w ogromnym dobru, jakie świadczą w tym świecie. Zajmujcie się zwłaszcza tymi najbardziej zranionymi. Nie «przechodźcie obojętnie» wobec ich słabości. Zatrzymujcie się, pozwalając, aby wasze serce pasterzy przeszył widok ich rany; podchodźcie do nich z delikatnością i bez lęku. Stawiajcie im przed oczami radość z miłości autentycznej i łaski, przez którą Bóg wywyższa ją do udziału w swojej miłości. Wielu potrzebuje odkryć ją na nowo, inni nigdy jej nie poznali, niektórzy czekają, żeby ją odzyskać, niemało jest tych, którzy będą musieli dźwigać ciężar tego, że ją nieodwracalnie stracili. Proszę was, towarzyszcie im w rozeznawaniu, z empatią.
Drodzy bracia, teraz pomodlimy się razem, a ja pobłogosławię wam z całego serca pasterza, ojca i brata. Błogosławieństwo jest zawsze proszeniem, aby Bóg skierował na nas swoje oblicze. Właśnie Chrystus jest obliczem Boga, które nigdy się nie ściemnia. Błogosławiąc was, będę Go prosił, aby szedł razem z wami i dawał wam odwagę do podążania z Nim. To Jego oblicze nas przyciąga, odciska się w nas i nam towarzyszy. Oby tak było!
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (10/2016) and Polish Bishops Conference