Felieton z Briefu
Leszek StafiejCztery miliardy much są w błedzieGdyby wierzyć mediom, gdyby brać poważnie to, co nam donoszą na temat otaczającej nas rzeczywistości, to większość z nas powinna dojść do wniosku, że żyje w świecie wirtualnym. — Wydaje mi się — zauważyła Magda, która jest nauczycielką języka angielskiego w jednym z wrocławskich liceów — że w moim najbliższym codziennym otoczeniu nie ma pedofilów ani morderców, oszustów ani łapówkarzy. Wokół mnie żyją zwyczajni ludzie. Moi uczniowie nie zakładają mi kosza na głowę, nie podają mi trucizny, a ja nie morduję ucznia, który jest dzieckiem mojego niewiernego kochanka. Prawda mediów jest prawdą selektywną. Media opisują wyselekcjonowany wycinek rzeczywistości. A my zapominamy o selektywności i bierzemy ją za prawdę ogólną. Mylimy część z całością, bierzemy pars pro toto. Magda: — No dobrze, ale dlaczego media zawsze wybierają brzydszą prawdę? Przecież życie nie składa się wyłącznie z występku, przemocy i korupcji. Składa się też z nadziei, miłości i szczęścia, i z dni zwyczajnych, szarych, w których nie dzieje się nic. Dlaczego o tym nie mówią? Trudno sobie wyobrazić, że gazety, radio czy telewizja będą ekscytowały się tym, że nic się nie dzieje. Good news is no news. Czytelników, widzów i słuchaczy interesuje news, czyli dramat. Kupują gazety i włączają telewizor nie po to, żeby dowiedzieć się, że nic się nie dzieje, ale w nadziei, że coś się stało, coś niezwykłego i zaskakującego, może nawet tragicznego, o czym będzie można rozmawiać przez cały dzień w pracy, w pubie, z sąsiadką na ulicy, a nawet z mężem w domu. W końcu gazety powstały po to, żeby informować o sprawach ciekawych. Kiedy nic się nie dzieje, czytelnicy są zawiedzeni. Gazeta jest nudna. Jutro mogą jej nie kupić. Telewizja ma jeszcze gorzej, bo od razu przerzucą się na inny kanał albo w końcu wyłączą telewizor. A ponieważ pożywką naszej wyobraźni jest dramat, media selekcjonują rzeczywistość tak, żeby była bardziej dramatyczna. Nie jest to jednak wcale ani wina, ani zaleta współczesności. Zawsze tak było. I zapewne długo jeszcze tak będzie. Od wędrownych i ślepych pieśniarzy jak Homer, przez teatr antyczny i uliczny, aż po teatr współczesny, który, jak żalą się niektórzy, epatuje nadmiernym okrucieństwem. Teatrowi wolno wszystko. Mediom nie. Chociaż większość z nas ulega najniższym instynktom i woli sensację, skandal, przemoc, ofiary i krew od obiektywnej informacji, to media nie powinny, w majestacie domniemanego obiektywizmu, podsuwać nam skwapliwie pożywki dla tych najniższych instynktów w postaci sensacyjnej ekshibicjonistycznej papki. Nie ułatwią nam konstruowania obiektywnego obrazu rzeczywistości. Nie podtrzymają kultury medialnej, o rozwoju nie mówiąc, jeśli w pogoni za wysokim wskaźnikiem czytelnictwa będą dobierać treści i kreować rzeczywistość tak, by stała się dla czytelnika jeszcze bardziej sensacyjna. Można śmiało stwierdzić, że pod tym względem media publiczne nie różnią się od komercyjnych. Bo jeśli nawet się różnią, to jest to różnica zbyt mała, by je po treści rozpoznać. Telewizja publiczna nadaje magazyn kulturalny „Pegaz” po północy. O tej porze na szczęście nie wiadomo, czy magazyn kulturalny ma niewielu widzów, bo Polacy nie interesują się kulturą, czy dlatego, że już śpią. Podobnie rzecz się ma z dobrym, ambitnym kinem. Kazimierz Kutz mówi: „telewizja dla nietoperzy”. Teleturniej „Miliard w rozumie” emitowany jest raz na dwa tygodnie w soboty wczesnym przedpołudniem. O tej porze nie wiadomo, czy niewielu widzów ma dlatego, że jest za trudny dla Polaków i za nudny, czy dlatego, że jest za trudny i nudny na tę porę dnia, bo Polacy albo śpią, albo poszli na spacer. Być może większość polskich widzów, zamiast o ludzkiej porze rozwiązywać erudycyjne łamigłówki, woli obserwować, jak swą wewnętrzną pustkę obnażają uczestnicy programu „Bar” lub poddawać się oczyszczającemu zażenowaniu podczas oglądania upokorzeń bohaterów „Idola”. I co z tego? W takiej Rosji jest jeszcze więcej chętnych do oglądania na żywo programu typu reality, w którym ich zgłodniałe rodaczki na ulicach Berlina oddają się Niemcom za miskę zupy. No, jeśli rzeczywiście cztery miliardy much nie mogą się mylić, to należy jeść gówno. Reklama ma w tym niecnym procederze swój sprawczy udział. Bez niej media uschną, jak kania bez dżdżu. I chociaż przyjmuje się powszechnie, że reklama nie spełnia i spełniać nie może żadnej innej misji oprócz wspierania sprzedaży, że rolą reklamy wobec rzeczywistości jest być co najwyżej zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, to jednak gdzieś tam głęboko na dnie niejednej twardej reklamowej duszy lęgnie się niepokój: czy reklama ma być taka, jaki jest konsument, czy też konsument ma być taki, jaka reklama? Czy tylko ilustrować, czy też wpływać? Zaspokajać, czy kształtować? Na szczęście jednak, mimo tego, co ukazują nam na co dzień i od święta krzywe medialne zwierciadła, ludzie wokół nas, tak na co dzień, jak i od święta cieszą się, zakochują, pielęgnują nadzieje, podejmują wyzwania; walczą, zwyciężają lub przegrywają, podnosząc się po porażce i przeżywają radosne uniesienia. Niech więc każdy z nas, bez względu na media, na co dzień oraz od Bożego Narodzenia i Nowego Roku, szuka budujących przykładów i czerpie siłę ze wspólnych radosnych uniesień. Muchy są w błędzie. opr. ab/ab |