Niechęć do oddawania zarobionych pieniędzy nie jest polskim wynalazkiem. Ale naszą specyfiką jest to, że szczególnie lubimy narzekać na państwo.
Niechęć do oddawania zarobionych pieniędzy nie jest polskim wynalazkiem. Ale naszą specyfiką jest to, że szczególnie lubimy narzekać na państwo.
Czy katolik ma obowiązek płacić podatki?
Sprawa jest oczywista i nie ma co deliberować. Trzeba płacić podatki, i to uczciwie.
W Polsce powszechne jest narzekanie na ciężary fiskalne. Ludzie się skarżą, że państwo pozbawia ich zbyt dużej części ciężko zarobionych pieniędzy, że to zdzierstwo, oszustwo, niesprawiedliwość.
Nie znam społeczeństwa, które by uwielbiało płacić podatki. Nie twierdzę też, że nasz system podatkowy jest optymalny i że nie ma w nim nadużyć. To zupełnie inna kwestia. Mówię o ogólnej zasadzie: podatki trzeba płacić. Ten nakaz jest wyrażony wprost już w Ewangelii, gdy faryzeusze pytają Jezusa, czy należy płacić podatki Cezarowi, którego Żydzi przecież jakoś szczególnie nie kochali. A Jezus odpowiada: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22,21). Podobnie mówi św. Paweł w Liście do Rzymian (Rz 13,7) i — w konsekwencji — Katechizm Kościoła katolickiego (2240, 2409).
Ale nie brak sytuacji, kiedy wysoki podatek wywołuje poczucie krzywdy i wydaje się niemoralny.
Konieczność płacenia podatków ma głębokie korzenie w chrześcijańskiej solidarności, co podkreśla katolicka nauka społeczna. Nas, katolików, obowiązuje troska o państwo jako o instytucję, która dba o dobro wspólne i je zabezpiecza. Żeby to robić, żeby zapewniać realizację dobra wspólnego, państwo potrzebuje pieniędzy. Obywatel, płacąc podatki, składa się na wykonywanie zadań, które stoją przed państwem.
Jakie to zadania?
Edukacja, ochrona zdrowia, bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, przestrzeganie prawa — wymieniam tylko najbardziej oczywiste przykłady. To kosztuje. Państwo utrzymuje i rozwija system szkolnictwa czy służbę zdrowia właśnie po to, żeby wszyscy obywatele mogli z tego korzystać.
Przekonanie Polaków, żeby chętniej płacili podatki, bo dzięki temu mają dostęp do świetnej służby zdrowia, to zadanie karkołomne...
Zarazem polityk, który spróbowałby powiedzieć o prywatyzacji służby zdrowia, ma gwarancję przegranych wyborów! W tych narzekaniach jest sporo racji, bo system na pewno jest niewydolny i zbiurokratyzowany. Poza tym jesteśmy krajem na dorobku i na wiele rzeczy brakuje pieniędzy. Owszem, gdy mamy dziurę w zębie, to bardzo często idziemy do prywatnego dentysty. Ale jeśli potrzebna jest poważniejsza operacja?
Wtedy się idzie do publicznego szpitala.
Ano właśnie. Pewnie, że przy okazji jest sporo formalizmów, bałaganu, szpital jest niedoinwestowany, ale jednak te operacje, często bardzo skomplikowane, są cały czas wykonywane. Trzeba więc ulepszać funkcjonowanie służby zdrowia. Podobnie jak policji i sądów, ale mówienie, że państwo zabiera ludziom pieniądze, a nie daje nic w zamian, jest nieprawdą.
Mam wrażenie, że świadomość tego, co ojciec przed chwilą powiedział, jest w Polsce bardzo niska.
Niechęć do oddawania zarobionych pieniędzy nie jest polskim wynalazkiem. Ale naszą specyfiką jest to, że szczególnie lubimy narzekać na państwo. Taką mamy tradycję. To prawda, że niektóre działania izb skarbowych, sądów, policji czy lekarzy wołają o pomstę do nieba. Ale to powinno wyzwalać ducha naprawy, reformy, a my często traktujemy państwo en bloc jako coś obcego, wrogiego nam.
Dlaczego?
Dlatego że wiele pokoleń Polaków wzrastało w państwie, które było im wrogie i obce. Ponad 200 lat złych doświadczeń nie mogło pozostać bez negatywnych efektów. Państwo rosyjskich carów czy bismarckowskie Prusy to nie były państwa Polakom przyjazne. Bez sensu też było uczciwie płacić podatki podczas okupacji hitlerowskiej. PRL to również było państwo obce, a w sprawie podatków wręcz demoralizujące. Przecież w tamtym systemie państwo podatek naliczało i jednocześnie go pobierało. Opłaty podatkopodobne, bo to nie były normalne podatki, płacili tylko tzw. badylarze, rzemieślnicy i ludzie uprawiający wolne zawody.
Nie mamy nawyku płacenia podatków, bo unikanie ich płacenia w polskiej tradycji było przez wiele lat zachowaniem wręcz patriotycznym! Profesor Edmund Wnuk-Lipiński mówił, że z PRL wynieśliśmy doświadczenie „wrogiego państwa opiekuńczego”. To znaczy z jednej strony nie ufamy państwu, jest nam ono obce, a nawet jest instrumentem opresji — a z drugiej strony oczekujemy od tego państwa, że zapewni nam stabilną pracę, tanie mieszkanie, rodzinne wakacje oraz żłobek, przedszkole i wiele innych świadczeń.
Czy oszustwo podatkowe jest grzechem?
Oczywiście! Jednoznacznie mówi o tym punkt 2409 Katechizmu. Katolik ma moralny obowiązek dbania o dobro wspólne. Zwłaszcza że żyjąc w państwie demokratycznym, mamy realny wpływ na władzę, na prawo, na decyzje administracyjne. Jeśli się nam podatki nie podobają, to należy walczyć o zmianę ich wysokości czy rodzaju. Możemy głosować na polityków, którzy proponują lepszy system podatkowy, organizować akcje obywatelskiego wsparcia dla takich ruchów, korzystać z usług doradców podatkowych, walczyć w sądach o słuszne decyzje podatkowe, protestować, gdy mamy poczucie niesprawiedliwości. Ale nie wolno łamać prawa i oszukiwać własnego państwa.
Mam wrażenie, że choć polskie wybory wyglądają zwykle z zewnątrz jak pełen agresji konkurs piękności, to jednak ludzie kierują się rachunkiem i sprawdzają, co dane partie czy politycy chcą zrobić z systemem podatkowym.
Tylko do pewnego stopnia. Nie wydaje mi się, żeby się ktoś ekscytował ustaleniem podatku CIT na 15 czy 17 procent. Te pojęcia nadal są dla wielu ludzi abstrakcyjne.
Ale gdy ludzie widzą, że urzędnicy te publiczne pieniądze marnują...
Ogólnie w życiu publicznym można przyjąć zasadę: im mniej państwa, tym lepiej. Państwo powinno wkraczać jedynie tam, gdzie jest to niezbędne. Ale zarazem: im więcej społeczeństwa, tym lepiej. Jan Paweł II nazwał to podmiotowością społeczeństwa.
Lepiej tę oddolną aktywność można dostrzec w Stanach Zjednoczonych. Tam społeczeństwo naprawdę się angażuje w działalność edukacyjną czy charytatywną. Wiele razy słyszałem w tamtejszych parafiach, jak po mszy odczytywano sprawozdania finansowe. Informowano całą wspólnotę, że na przykład w ciągu ostatniego miesiąca na działalność charytatywną zebrano cztery tysiące dolarów, z czego 800 przeznaczono na nowe kule dla pewnej starszej pani, 400 dopłacono samotnej matce na aparat na zęby dla dziecka, a 350 na dożywianie dla wielodzietnej rodziny itd. A w większej skali — majątek Uniwersytetu Harvarda to blisko 50 miliardów dolarów i nie pochodzi on z państwowych dotacji. Bo to jest druga strona tego medalu: im więcej państwo ingeruje w życie społeczeństwa, tym bardziej spada aktywność społeczna. Prawdą jest i to, że państwo ma zazwyczaj tendencję do wydawania nieefektywnego, marnotrawstwa. „Powoduje — jak pisał Jan Paweł II — utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których — przy ogromnych kosztach — raczej dominuje logika biurokratyczna” (CA 48). Nie swoje pieniądze wydaje się lekką ręką. Ale metodą walki z tym zjawiskiem nie może być łamanie prawa czy uchylanie się od płacenia podatków.
Jak z tym walczyć?
Na przykład decentralizując państwo, które powinno być sprawne, silne, ale nie rozrośnięte. Katolicka nauka społeczna posługuje się pojęciem pomocniczości. Państwo i jego instytucje mają być służebne wobec obywateli i społeczeństwa — nie odwrotnie. Aby efektywniej wykorzystywać pieniądze gromadzone z podatków, ośrodki decyzyjne należy umieszczać możliwie blisko obywateli. Dlatego tak ważna jest rola samorządów. To pozwala ograniczać marnotrawstwo. Słychać to w słowie, którego Amerykanie używają na określenie swojego rządu — oni mówią o nim „administracja”. W tym rozumieniu rząd, władza są tylko zarządcami, administratorami aparatu państwowego.
Czy Kościół w Polsce wystarczająco dużo uwagi poświęca nauczaniu o tych sprawach? Jest ojciec zadowolony z siły kościelnego przekazu o tym, że podatki są rodzajem składki na wspólne dobro?
To nie jest jakaś tajemna wiedza, że z tych pieniędzy utrzymywana jest służba zdrowia, szkoły czy policja.
Ja mam 50 lat i w życiu nie słyszałem na kazaniu takich wątków. Wracam do swojego pytania: Czy Kościół wystarczająco podkreśla etyczną stronę rozliczania się z własnym państwem?
A co to znaczy „wystarczająco”? Przecież opowiadanie o podatkach to nie jest główne zadanie Kościoła. Ale zacytuję list Episkopatu sprzed paru miesięcy o chrześcijańskim patriotyzmie: „Patriotyzm konkretyzuje się w naszej postawie obywatelskiej; w szacunku dla prawa i zasad, które porządkują i umożliwiają życie społeczne, jak — przykładowo — rzetelne płacenie podatków”.
Czy da się po katolicku ocenić system podatkowy, na przykład czy bardziej moralny jest podatek progresywny, czy liniowy?
Z dużym trudem. Kościół przede wszystkim naucza o ewangelicznych pryncypiach, o uniwersalnych zasadach, które są ważne niezależnie od czasu i miejsca. Na to się nakłada poziom ustaleń różnych nauk szczegółowych, a na końcu przyjmuje się konkretne rozwiązania — i tu już niełatwo ocenić, która metoda w danym momencie i miejscu jest bardziej efektywna czy bardziej sprawiedliwa. Praktyka pokazuje, że te same metody zastosowane w Meksyku przynoszą inne efekty niż w Niemczech czy w Polsce. Zatem nie bardzo widzę możliwość angażowania się Kościoła w tak szczegółowe, techniczne rozstrzygnięcia.
A ojciec ma tu jakieś swoje preferencje?
Ogólny kierunek myślenia w katolickiej nauce społecznej zmierza raczej ku podatkowi progresywnemu. Ja też się opowiadam za podatkiem progresywnym, ale w granicach rozsądku. To sprawiedliwe, że ludzie, którym się w życiu lepiej powiodło, bardziej od innych się angażują — także finansowo — w utrzymywanie wspólnoty, jaką jest państwo. Ale wszyscy studenci ekonomii uczą się o krzywej Laffera, ilustrującej, że nie tylko niskie, lecz i wysokie podatki obniżają wpływy do budżetu. Dlatego nie można wysokimi podatkami dusić gospodarki i poszerzać szarej strefy.
Wielu lepiej zarabiających się buntuje. Twierdzą, że progresja podatkowa to kara za to, że ciężko pracują i odnoszą sukces.
Już prawie sto lat temu mój wybitny współbrat Jacek Woroniecki mądrze uczył, że podatki są problemem wtórnym, a najważniejsza jest kondycja państwa: „W społeczeństwach praworządnych, o dobrze zorganizowanym systemie podatkowym, nawet wysokie podatki nie wywołują prób wyłamania się, bo widocznym jest, ile korzyści zapewnia sprawne funkcjonowanie instytucji państwowych. Gdy obywatele mają zapewnione bezpieczeństwo życia i mienia, wymiar sprawiedliwości, obronę granic państwa i opiekę, gdy wyjadą poza jego granice, bez sarkania płacą za to wszystko podatki; tym bardziej gdy ustrój parlamentarny daje im możność kontrolowania uczciwości i celowości wydatkowania dochodów państwowych”.
Współczesna zglobalizowana gospodarka rodzi jednak problemy wcześniej nieznane. Europejska gałąź potentata internetowego Google w latach 2012—2014 płaciła podatek w wysokości 0,14—0,17 procenta. To przecież kpina.
To jest problem dość świeży, bo globalizacja gwałtownie przyspieszyła z powodu upadku komunizmu, wejścia na światową scenę gospodarczą Chin, a zwłaszcza rozwoju technologicznego. Wielkie firmy nie mają ojczyzn, stąd często gorszący proceder szukania luk prawnych, tworzenia fikcyjnych kosztów oraz przedsiębiorstw i wykorzystywania rajów podatkowych. Ale sytuacja nie jest beznadziejna, bo już od paru lat wiele państw zastanawia się nad tym, jak te praktyki ukrócić. Wierzę, że takie rozwiązania wkrótce zostaną zastosowane.
Ale to już musi być robione na poziomie międzynarodowym czy ponadnarodowym. Pojedyncze państwa nie są w stanie z tym walczyć same, każde osobno.
Tak, to wymaga współdziałania. Na płaszczyźnie międzynarodowej nie jest to łatwe, ale nie niemożliwe.
Jak tłumaczyć ludziom lepiej sytuowanym, że podatki warto płacić?
Cierpliwie. Przecież chcą mieć wykwalifikowanych pracowników, których kształcą publiczne szkoły, oczekują wysokich standardów bezpieczeństwa, sprawnej komunikacji i legislacji... Niektórzy — znam takich — choć mogliby posłać dzieci do prywatnej szkoły, posyłają je do publicznej, bo szkoła jest wspólna i ważna dla całej lokalnej społeczności.
E tam, w Polsce ludzie lepiej zarabiający posyłają dzieci do płatnych szkół.
Mamy dopiero pierwsze pokolenie, które się dorobiło konkretnych pieniędzy. Stąd te wydzielone szkoły dla nowobogackich, zamknięte osiedla, ekskluzywne wyjazdy, kosztowne hobby tylko dla bogaczy. Tacy ludzie i takie środowiska będą zawsze, ale nie mam wrażenia, żeby w Polsce to zjawisko narastało. Raczej jest przeciwnie. Pomiary nierówności społecznych pokazują, że narastały one w Polsce dość szybko do przełomu stuleci, ale od roku 2009 wyraźnie maleją. Europa, porównując w skali świata współczynnik Giniego, miarę nierówności dochodów, jest kontynentem o najmniejszych nierównościach społecznych. A w Polsce to rozwarstwienie jest mniejsze od średniej unijnej.
Czyli system podatkowy musi wyrównywać nierówności społeczne.
Istota problemu tkwi nie w ekonomii, lecz w kulturze. Przed czterdziestu laty dysproporcje w zarobkach między przeciętnym wynagrodzeniem w przedsiębiorstwie a zarobkami menedżerów wyższych szczebli wynosiły 1:30. Dziś jest to 1:350! Tak samo wzrosła różnica pomiędzy zarobkami nauczycieli a najlepszych piłkarzy. Ja rozumiem, że zawodowy piłkarz musi dostawać rekompensatę za to, że prowadzi surowy żywot, pełen wyrzeczeń, katuje się radykalną dietą, ciężkimi treningami. Rozumiem, że jest narażony na kontuzje, które mogą go nagle pozbawić źródeł utrzymania. Ale jednak to, że uczciwy nauczyciel przez 30 lat pracy zarobi tyle, ile w miesiąc zarabia wysportowany, utalentowany chłopak, który świetnie gra w piłkę — nie jest ani zdrowe, ani sprawiedliwe.
I podatki mają to załatwić?
Nie, to problem kultury, w której żyjemy. Na Zachodzie po 1968 roku wygrał wybujały indywidualizm, połączony z pochwałą konsumpcji i hedonizmu. Spójrzmy, jak się zmieniła kulturowa rola długu. Niedawno jeszcze był on ujmą na honorze, potem znormalniał, a dziś wręcz zachęca się jednostki i państwa do zaciągania długów. Natomiast zaczęły słabnąć solidarność i troska o dobro wspólne. Jeśli tego nie odbudujemy, to będą się działy bardzo złe rzeczy. Zresztą — już się dzieją!
Ale co konkretnie?
Mówiąc ogólnie: mamy efekt wahadła, przez świat przechodzą populistyczne rewolty.
Trump, Brexit, kariera pani Le Pen? To mają być współczesne odpowiedniki Janosika — tego odwiecznego zbójcy, który przywraca sprawiedliwość w ten sposób, że odbiera bogatym i rozdaje biednym?
Ludzie potrzebują mitu o kimś, kto we własne ręce bierze wymierzanie sprawiedliwości. Tylko trzeba pamiętać, że w warunkach wolnego społeczeństwa ten mit przybiera bardzo niebezpieczne postaci.
Takie jak te populistyczne rewolty?
Nie tylko. W krajach latynoskich czy we Włoszech widać, jak niesprawne państwo generuje swoją nieudolnością istnienie mafii. Te grupy przestępcze w swojej lokalnej społeczności zapewniają to, czego nie jest w stanie ludziom dać państwo: bezpieczeństwo, pracę, wsparcie socjalne. Tylko że w zamian oczekują lojalności we wspólnym łamaniu prawa.
Jak rozumieć krytykę liberalizmu, którą formułuje papież Franciszek?
Papież jest kochanym człowiekiem, ale nie ma daru precyzji słowa. Wywodzi się z tradycji i kultury latynoskiej. Tam wielkie pojęcia — kapitalizm, liberalizm, kolonializm, neoliberalizm — nie są definiowane, ale traktowane jako bardzo ogólne symbole. Co więcej, Ameryka Południowa swoje problemy kojarzy głównie z niedobrymi wpływami Stanów Zjednoczonych, pomijając, że to, co nazywają u siebie kapitalizmem lub liberalizmem, to raczej mieszanka feudalizmu z socjalizmem. Niestety, ten ich bunt przeciwko liberalnej demokracji, choć rozpoczyna się euforią, jaką paręnaście lat temu przeżywały Brazylia czy Wenezuela, kończy się ponuro — powszechną korupcją, a nawet, jak dziś w Wenezueli — rozruchami ulicznymi i mordowaniem obywateli. Bardzo smutne zjawisko.
Czy własność prywatna jest święta?
Skądże! Święty jest tylko Bóg! To rewolucja francuska, a potem kodeks Napoleona w taki bezbożny sposób zdefiniowały własność prywatną. My, katolicy, wiemy, że własność prywatna jest ważna, ma wiele zalet, jest wręcz preferowana jako forma własności. Ale jednak jest podporządkowana powszechnemu przeznaczeniu dóbr, służy dobru wspólnemu, nie jest celem samym w sobie.
Jak to rozumieć?
Właściciel nie może ani korzystać z rzeczy, ani nimi rozporządzać w sposób sprzeczny z prawem, z zasadami współżycia społecznego czy ich społeczno-gospodarczym przeznaczeniem. Jeśli na przykład kupuje jakąś fabrykę po to, by ją potem zamknąć, to popełnia poważny grzech, choć działa zgodnie z prawem.
W Warszawie przez lata nie udawało się dokończyć jednej z obwodnic, bo właściciele pewnej posesji kategorycznie odmawiali odsprzedania należącej do nich ziemi. A tej drogi inaczej się wytyczyć nie dawało.
Katolicka nauka społeczna zna pojęcie przewłaszczenia i wręcz zaleca taki proces w sytuacjach, kiedy cierpi dobro wspólne. Jeśli ta droga była naprawdę potrzebna lokalnej społeczności, to decyzja o przewłaszczeniu byłaby słuszna. Oczywiście, to nie może być konfiskata. Podmiot, który traci swoją własność, musi mieć zaoferowany uczciwy ekwiwalent — inną działkę o podobnej wartości albo taką sumę pieniędzy, która odpowiada wartości tej nieruchomości.
Czy podatek katastralny jest sprawiedliwy? Budzi on u nas sporo emocji.
Plusem jest to, że dochód z tego podatku idzie do samorządu, który zwykle lepiej gospodaruje pieniędzmi niż rząd centralny. Wymusza to jednocześnie na samorządzie prowadzenie racjonalnej gospodarki przestrzennej, bo w interesie samorządu leży to, by nieruchomości na jego terenie miały jak najwyższą wartość. Jest to też impuls do wykorzystywania nieużytków. Ale z drugiej strony to popularne zastrzeżenie: „dlaczego mam płacić za dom, który sobie sam zbudowałem”, ma swoją wagę. Może on też zniechęcać właścicieli do modernizacji z obawy przed wzrostem wartości. I nie bez znaczenia jest poziom komplikacji, jaki niesie z sobą taki system: trzeba prowadzić rejestr nieruchomości, szacować ich wartość, aktualizować itd. Liczba nieścisłości czy nadużyć może tu być spora. Ale nie jest to problem moralności, lecz bilansu strat i korzyści, na co powinni odpowiedzieć sami obywatele.
Kiedy można sobie pozwolić na niepłacenie podatków?
Nigdy, bo nikt nie może być sędzią w swojej sprawie. Przez podatki budujemy dobro wspólne i urzeczywistniamy międzyludzką solidarność — to nasz obowiązek moralny i obywatelski. |
MACIEJ ZIĘBA — ur. 1954, dominikanin, znawca i popularyzator myśli Jana Pawła II, autor kilkuset publikacji w prasie krajowej i zagranicznej oraz kilku książek, w latach 1998—2006 prowincjał Polskiej Prowincji Dominikanów. Ostatnio wydał Kłopot za kłopotem. Katolik w dryfującej Europie (W drodze 2015), Papieska ekonomia. Kościół — rynek — demokracja (Znak 2016). Mieszka we Wrocławiu.
opr. mg/mg