Złoty uznawany jest obecnie przez międzynarodowe agencje za jedną z najsilniejszych walut - co z tego wynika?
Przed ponad miesiącem agencja Bloomberg uznała złotówkę za najlepszą inwestycję walutową na świecie. Złoty nadal się umacnia. Co to oznacza dla zwykłego Kowalskiego?
W lipcu kraj obiegła informacja podana przez zajmującą się rynkami finansowymi agencję prasową Bloomberg, że nasza waluta znajduje się na pierwszym miejscu na liście najlepszych inwestycji walutowych miesiąca, ponieważ od 28 czerwca złoty względem euro zyskał 3,6 proc.
Jeszcze w lutym 2009 r. jedno euro kosztowało blisko 4,9 zł. Na takie osłabienie złotego, jak mówił wówczas Andrzej Sadowski z Centrum A. Smitha, „wpłynęła gra spekulacyjna na złotym banku inwestycyjnego Goldmann Sachs, polegająca na tym, że najpierw przygotowano raporty mówiące o słabej kondycji złotówki, o fatalnym stanie polskiej gospodarki, które nijak miały się do stanu faktycznego, by potem rozpocząć spekulacyjny atak, mający na celu zmuszenie rządu do interwencji, wyciągając od niego w ten sposób rezerwy walutowe”. Dziś za to samo euro musimy już zapłacić w okolicach 4 zł. Z czego wynika zatem to umocnienie? — Generalnie z optymizmu na światowych rynkach. Umacniały się aktywa uważane za ryzykowne, czyli akcje, a także waluty krajów rozwijających się takich jak Polska — tłumaczy Emil Szweda, analityk rynków finansowych Open Finance. Potwierdza to po części raport Bloomberga, który wśród najlepszych inwestycji za naszą walutą umieszcza czeską koronę czy rumuńskiego leja.
Złotówka jest więc silna, jak to otrąbiają niektóre media, czy jednak jej mocarstwowość możemy włożyć między bajki? — Nie ma czegoś takiego jak mocny złoty. On jest silny tylko światłem odbitym naszej gospodarki. Taka lokalna waluta jak nasza tylko lepiej lub gorzej odzwierciedla, w zależności od siły państwa, jego pozycję gospodarczą i polityczną, poza tym łatwo na niej przeprowadzić operacje spekulacyjne, podobne do tej sprzed 1,5 roku — mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum A. Smitha. Ekspert zaznacza jednak, że nasza waluta jest niedoszacowana względem euro i dolara. — Śp. Krzysztof Dzierżawski określił proporcję złotego do dolara jak 2 do 1. I ja się z tym zgadzam — dodaje. To właśnie od pamiętnego kryzysu naszej waluty z marca 2009 złoty systematycznie się wzmacnia. — Jeśli byśmy sięgnęli do przeszłości, to takie trendy wzrostowe, zaczynające się po kryzysie walutowym, trwają około czterech lat. Mamy więc trochę czasu, by złoty jeszcze się wzmocnił — zauważa Emil Szweda, zastrzegając, że trendy wcale nie muszą się powtarzać. — Postawa rządzących, gdzie w dalszym ciągu nie możemy się doczekać reform finansów publicznych, by naprawić kiepską kondycję finansów państwa, powoduje dla złotówki, a szerzej dla gospodarki, stan permanentnego zagrożenia — ostrzega analityk Open Finance.
Z faktu umocnienia naszej rodzimej waluty wynikają niemalże same korzyści. — Mocna pozycja złotego to przede wszystkim możliwość szybszej spłaty zobowiązań netto, które rząd zaciągnął na nasz rachunek w takich walutach jak euro, dolar czy frank szwajcarski. To jest jednak rzecz, której Kowalski nie zobaczy — tłumaczy Andrzej Sadowski. Wartość tego zadłużenia względem zagranicy, jak podaje Ministerstwo Finansów w IV kwartale 2009 r., wynosiła blisko 194 mld euro. Przy tak potężnej sumie euro tańsze o kilkadziesiąt groszy robi więc już znaczącą różnicę. Tańsze euro to także dobry sygnał dla przedsiębiorców. — Im droższa złotówka, tym więcej importujemy i inwestujemy. Taniej kupujemy dobra inwestycyjne takie jak linie technologiczne czy licencje, a to pozwala polskim przedsiębiorcom gonić innych przedsiębiorców europejskich, a szerzej, pozwala na dalsze modernizowanie gospodarki — uważa Sadowski. Przy bardzo silnym złotym nasi przedsiębiorcy mogą nawet iść krok dalej. — Gdy funt kosztował swego czasu w granicach 4 zł, niektórych przedsiębiorców było stać na dokonywanie zakupów konkurencyjnych firm, funkcjonujących w Europie — przypomina ekspert.
Poszkodowani mogą czuć się jednak eksporterzy, bo silny złoty to hamulec dla eksportu. — Oni są jednak garstką w całej gospodarce. Nie można ich interesu przedkładać nad interes zwykłego Kowalskiego — dodaje wiceprezydent Centrum A. Smitha.
Nas, „zwykłych Kowalskich”, interesują jednak realne korzyści tu i teraz, namacalnie wpływające na nasz domowy budżet. — Silna złotówka oznacza, że tańsze mogą być towary importowe. Najprościej wytłumaczyć to na przykładzie paliw, które są rozliczane w obcych walutach. Jeśli cena ropy czy gazu wyrażona w dolarach spada, to mniej możemy też zapłacić na stacjach benzynowych — wyjaśnia Emil Szweda. Faktycznie, bo jeszcze w czerwcu eksperci straszyli nas, że za litr benzyny zapłacimy 5 a nawet 5,4 zł. Dziś cena najbardziej popularnej bezołowiowej 95 kształtuje się na poziomie 4,6 zł, a hurtowa sprzedaż tego paliwa w ciągu ostatniego miesiąca wyraźnie spadła. Jak podaje branżowy portal e-petrol.pl, za dm3 bezołowiowej po akcyzie w Lotosie zapłacimy 3470 zł (przy 3549 zł/dm3 miesiąc wcześniej), a w Orlenie 3486 zł (przy 3551 zł/dm3 przed miesiącem). Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak ważną pozycję w budżecie wielodzietnej rodziny zajmuje tankowanie auta.
Silny złoty powinien też zainteresować tych, którzy muszą spłacać, zaciągnięte na kilkadziesiąt lat kredyty mieszkaniowe. Może z wyjątkiem tych, którzy zrobili to w szwajcarskich frankach. — Frank się umacnia, kosztuje w okolicach 3 zł. A jego wysoki kurs wynika z siły szwajcarskiej gospodarki, która przyciąga inwestorów — mówi Emil Szweda.
A co z możliwością przewalutowania kredytów zaciągniętych w dolarach czy choćby euro? — Wszystko zależy od tego, kiedy były one zaciągane. Jeśli ktoś zaciągnął kredyt w euro, gdy ta waluta kosztowała w granicach 4,5-4,6 zł za euro, to zamiana tego długu na złotówki teraz oznacza, że będzie mniej winien bankowi od 10 do 15 proc. Uważam więc to za niezły interes — analizuje ekspert finansowy Open Finance, zalecając jednak wstrzymanie się z decyzją do dalszego umocnienia złotówki.
Faktycznie z możliwości przewalutowania swoich zobowiązań wobec banków prawie nie korzystamy. — Zjawisko przewalutowania kredytów mieszkaniowych w naszym banku występuje w tej chwili rzadko — potwierdza Robert Waker z Departamentu Komunikacji Korporacyjnej PKO Bank Polski, banku mającego blisko 28-procentowy udział w rynku kredytów mieszkaniowych.
A co z tymi, którzy teraz zamierzają zaciągnąć kredyt na własne „M”? — Generalnie jestem zwolennikiem zaciągania kredytów w złotówkach — mówi Szweda. — Ci, którzy mają niewielkie dochody, zaciągając kredyt walutowy przy każdym „wahnięciu” złotego do tej waluty, znajdują się na progu niewypłacalności i niemożności spłacenia zobowiązań obsługi tego kredytu przede wszystkim — potwierdza Sadowski.
Silny złoty jako odzwierciedlenie naszej wciąż jeszcze niestety dość słabej gospodarki to mit, ale umacnianie się naszej waluty względem pozostałych (z wyjątkiem szwajcarskiego franka) to jednak fakt. I choć niezależnie od tego, czy sprawdzą się styczniowe przewidywania głównego ekonomisty Dexus Partners Marka Zubera, że za euro możemy zapłacić nawet 3,5-3,6 zł, to z jednej strony szybsza spłata zagranicznych zobowiązań przez polski rząd z naszych podatków, a z drugiej niższe ceny za towary importowane, takie jak choćby benzyna czy gaz, i możliwość zaciągnięcia relatywnie tańszych kredytów, sprawi, że w naszym domowym budżecie w tym roku zostanie więcej choć o kilkaset złotych.
opr. mg/mg