Przystań pełna miłości

O inicjatywie Caritas dla dziewcząt z popegeerowskich wsi

Już ponad pół tysiąca dziewcząt, które wcześniej nie widziały dla siebie szans w popegeerowskich wsiach, znalazło sposób na godne życie dzięki niezwykłej placówce warszawskiej Caritas.

Pomysł stworzenia przystani dla dziewcząt zrodził się w głowie księdza Mirosława Jaworskiego, dyrektora warszawskiej Caritas, w momencie, kiedy jeżdżąc po terenie północnej Polski, trafił na straszące i wymierające popegeerowskie wsie. Potem doszły doświadczenia z pobytów księdza dyrektora w noclegowni dla mężczyzn, gdzie spotykał młodych chłopaków, którzy chcąc uciec przed beznadzieją wiejskiego czy małomiasteczkowego życia, trafiali tam z braku pieniędzy.

- Próbowałem ich mobilizować, żeby jak najszybciej stamtąd się wyprowadzali, gdyż jest to złe środowisko dla młodego człowieka-wspomina ks. Jaworski. Gdy warszawska Caritas otrzymała w Szymanowie na Warmii darowiznę w postaci gospodarstwa rolnego, ksiądz Mirosław jeździł tam, poznawał teren, a mieszkańcy dzielili się z nim swoimi bolączkami. Tam również poznał młodego chłopaka, który wspomniał, że bardzo chciałby podjąć pracę w Warszawie, ale jest to niemożliwe z powodu braku pieniędzy na bilet.

Nowa karta życia

Ta historia spowodowała, że ksiądz Mirosław podjął ostateczną decyzję o założeniu w Warszawie domu - przystani dla takich młodych ludzi. Przystani, w której nie tylko będą mogli przenocować, ale w której będą też mieć utrzymanie, wyżywienie i profesjonalne wsparcie w dalszym życiu.

- Początkowo miała być to bursa dla chłopców, ale ze względu na nasze centrum charytatywne i hospicjum, które wymagają odpowiedniej atmosfery i spokoju, ostatecznie powstała bursa dla dziewczyn - wyjaśnia ks. Mirosław.

Z gotowym projektem ks. dyrektor odwiedził inne duże ośrodki Caritas w różnych regionach Polski, ale żaden nie wyraził chęci podjęcia współpracy. A szkoda, bo obecnie Agencja Nieruchomości Rolnych nie zajmuje się już działaniami socjalnymi. Dlatego, gdyby ktoś chciał podjąć projekt ks. Jaworskiego, musiałby szukać instytucji, która chciałaby go sfinansować. Dyrektor warszawskiej Caritas uważa, że jego pomysł trzeba koniecznie poszerzyć o wsparcie młodzieży ze wsi i miasteczek, gdzie panuje wysokie bezrobocie.

- Paradoksem jest to, że w naszym kraju wydaje się gigantyczne pieniądze na zwalczanie bezrobocia, a nie można wesprzeć naszego projektu, który wykazuje niemal stuprocentową skuteczność. Topi się ogromne pieniądze na porady typu, jak bezrobotni mają sobie radzić z frustracją, zamiast inwestować je w takie projekty, które są już sprawdzone i przynoszą wymierne korzyści zarówno dla państwa, jak i bezrobotnych - denerwuje się ks. Jaworski. Martwi się także tym, że dotąd nie funkcjonuje tego typu bursa dla chłopców.

Siostra „Wulkan"

Pomysł ks. Mirosława, który za nowatorstwo prowadzonego projektu został nagrodzony przez byłego ministra pracy, gospodarki i polityki socjalnej, trzeba było „tylko" ożywić. Uniosła go, dała mu życie i dźwiga każdego dnia siostra Ewa Ranachowska, niezwykła kobieta w szarym urszulańskim habicie. Swoją energiczną ręką stworzyła przystań od podstaw. Rozrysowywała projekty szaf, stołów i łóżek dla dziewcząt, dobierała kolory pokoi, wybierała i kupowała materiał na zasłony, które potem sama upinała i zawieszała na pięknych karniszach. Biegała po sklepach i szukała materacy do łóżek. Jej zdaniem dziewczęta zasługują tylko na najlepsze i najzdrowsze spanie.

- Przecież wiem, że wiele z nich nigdy nie miało własnego łóżka, nie mówiąc już o jego jakości, a dziewczyny mają młode kręgosłupy, o które trzeba bardzo dbać - mówi z troską siostra Ewa. Jest jak wulkan: odbiera telefon i tłumaczy dziewczynie, która chce przyjechać do bursy, w jaki sposób ma załatwić formalności. Za chwilę biegnie do kuchni, aby sprawdzić, czy dziewczyny, które wychodzą do pracy, zjadły porządne drugie śniadanie. Niepostrzeżenie jest już w pralni, gdzie dogląda prania, a w międzyczasie odbiera kolejny telefon, tym razem od pracodawcy.

Nie chcą wegetować

- Rynek pracy bardzo się zmienił, teraz pracodawca szuka dobrego pracownika, a w Warszawie większość dobrych firm wie, gdzie ich szukać -z dumą podkreśla siostra Ewa. Celem projektu realizowanego od 2001 roku, jest adaptacja dziewcząt z popegeerowskich środowisk w wieku 18-25 lat do warunków dużego miasta, intensywna ich aktywizacja zawodowa, uzyskanie dla nich zatrudnienia oraz całkowite usamodzielnienie się wychowanek w Warszawie.

- Jest to ogromna praca organiczna, bowiem nie trzeba wyjść ze środowiska postpegeerowskiego czy rodziny patologicznej, żeby mieć „swoisty" stosunek do pracy, nie postrzegać jej w kategoriach wartości, nie mieć szacunku do pracodawców, być opornym na trud i zmaganie. A nasze dziewczyny niczym nie różnią się od pozostałych polskich dziewczyn - podkreśla siostra Ewa. Dodaje również, że jej dziewczyny są otwarte na wszelkie uwagi, są grzeczne, słuchają, chcą się zmienić, zdają sobie sprawę, że pobyt w bursie jest inwestycją w ich życie. Oczywiście zdarzają się jednostki tak leniwe i niechętne na jakąkolwiek zmianę w dotychczasowym życiu, że trzeba się z nimi szybko rozstać, bowiem nie można inwestować w kogoś, kto przez cale życie chce wegetować.

Na szczęście zdecydowana większość dziewcząt chce się szybko rozwijać. Wychowanki siostry Ewy pracują w sklepach, galeriach, zakładach fryzjerskich, w ministerstwach, bankach i sądach administracyjnych.

Pół tysiąca nowych życiorysów

Z ponad pięciuset dziewcząt, wychowanek siostry Ewy, wiele zdało maturę, pokończyło studia wyższe; są i takie, które już wyszły za mąż i kupiły własne mieszkanie. Siostra Ewa jest też już „babcią", bowiem w Warszawie rośnie nowe pokolenie, którego korzenie sięgają pełnej miłości „Przystani na skarpie".

- Mówiąc o projekcie i jego początkach, nie można zapomnieć o ogromnym zaangażowaniu i życzliwości pana Adama Tańskiego, byłego prezesa Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, dzięki któremu Agencja stała się partnerem Caritas warszawskiej - zaznacza siostra Ewa.

- Projekt nie zaistniałby w takim kształcie, na takim poziomie i z taką skutecznością, gdyby nie było środków przeznaczonych na jego realizację, a Agencja od początku istnienia projektu finansuje: etaty pedagogów, psychologów i doradcy zawodowego bursy, stawkę żywieniową dziewcząt, media oraz telefon. W skali roku te koszty wahają się między 400 a 450 tysięcy złotych.

Ciasto, łzy i nadzieja

Caritas warszawska finansuje prenumeratę książek, specjalistycznych magazynów i czasopism, usługi pralnicze, środki czystości i higieniczne. Siostra Ewa całym sercem oddana jest swoim wychowankom, bardzo stara się, aby przystań stała się drugim domem, w którym pachnie ciepłym ciastem, świeżym praniem i zaprawami w occie. Wiele dziewczyn wypłakuje się w jej bezpiecznych ramionach.

- W tym miejscu jest także bardzo wiele bólu - mówi ze łzami w oczach. Jej zdaniem wychowywać można tylko poprzez świadectwo własnego życia i przykład własnej pracy.

Przystań, choć funkcjonuje w strukturach kościelnych, nie jest placówką wyznaniową. - Jednak widząc mnie oraz mój personel, dziewczęta powinny widzieć, jakimi wartościami się kierujemy, kim w naszym życiu jest Bóg, i że to wiara jest na co dzień wyznacznikiem naszych postaw, zachowań i decyzji. Dlatego jestem bardzo wymagająca w doborze personelu, z którym staramy się, aby dziewczyny angażowały się w przeżywanie własnego życia i nauczyły się brać za nie pełną odpowiedzialność - konstatuje siostra Ewa. .

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama