Rozmowa z biskupem diecezji wrocławsko-gdańskiej Kościoła greckokatolickiego w Polsce
- Kiedy została powołana eparchia wrocławsko-gdańska?
- Jesteśmy młodą diecezją, powołaną w 1996 roku, z historią sięgającą jednak 1947 roku, a więc - wysiedlenia i... nic do 1957 roku. 1957 rok to pierwsze parafie na ziemiach zachodnich i północnych, nieformalne (około 20). Potem stopniowo ich przybywało, do około stu pięćdziesięciu obecnie w całej Polsce. Dopiero w 1989 roku, kiedy została uchwalona ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego, uzyskaliśmy osobowość prawną. W 1989 roku został wyświęcony pierwszy greckokatolicki biskup, jako biskup pomocniczy Prymasa Polski, który spełniał wówczas funkcję naszego ordynariusza. W 1991 roku została reaktywowana diecezja przemyska, z biskupem Janem Martyniakiem już jako ordynariuszem, pierwszym w okresie powojennym, na czele. Diecezję tę włączono do metropolii rzymskokatolickiej warszawskiej, co zostało przez naszych wiernych i duchowieństwo mocno oprotestowane. Odniosło to skutek: diecezja przemyska została wyłączona spod jurysdykcji Księdza Prymasa i włączona bezpośrednio pod Rzym. To jest odrębny Kościół, sui iuris. Tak było do 1996 roku, kiedy to na skutek kościelnej restrukturyzacji administracyjnej w Polsce utworzono drugą diecezję greckokatolicką, z granicą na linii Wisły. W chwili obecnej więc jest archidiecezja warszawsko-przemyska, z arcybiskupem Janem Martyniakiem na czele, i diecezja wrocławsko-gdańska.
- Odnoszę wrażenie, że historia bywa jedną z najzabawniejszych nauk; w 1947 roku, rozpętując akcję „Wisła”, miano „przy okazji” zatomizować ludność ukraińską w Polsce, miano zniszczyć Kościół greckokatolicki. Tymczasem eparchia wrocławsko-gdańska jest faktem, zatem teren działania Kościoła, tereny zamieszkałe przez ludność ukraińską znacznie przesunęły się na zachód!
- Rzeczywiście - ci, którzy planowali akcję „Wisła”, mieli na względzie likwidację narodowości ukraińskiej, może nie tyle fizycznie, co poprzez wynarodowienie, asymilację, wtopienie w otaczającą większość, a więc praktycznie pozbycie się „ukraińskiego problemu”. Dzięki Bogu, ale też i dzięki ludziom, nadal jesteśmy, istniejemy. Kościół greckokatolicki, który tworzą w ponad 90 procentach grekokatolicy, Ukraińcy wysiedleni w akcji „Wisła” i ich potomkowie, istnieje, rozwija się. Ale obraz nie jest aż tak sielankowy - ostatni spis powszechny wykazał, że tych, którzy przyznali się do ukraińskiego pochodzenia, było 31 tysięcy, tych, którzy przyznali się do pochodzenia łemkowskiego (a więc nieukraińskiego, a trzeba wiedzieć, że Łemkowie w szanującej się większości uważają się za Ukraińców) - jest 6 tysięcy, a więc razem 37 tysięcy. Wysiedlonych było blisko 150 tysięcy osób... Na pewno nie są to wszyscy, świadomi swej narodowości, Ukraińcy w Polsce. Na pewno jest ich więcej. Nie wszędzie w czasie spisu pytano o narodowość - ja sam musiałem się o to upomnieć. Wielu ludziom było to na rękę... jest jeszcze strach, lęk, i obawa przed przyznaniem się do swego pochodzenia. To jedno. I jeszcze fakt, że w ciągu 56 lat, a szczególnie w latach 1947-1956, kiedy nie było żadnych naszych parafii, a jeżeli istniały, to w głębokim podziemiu, ubyło wielu wiernych - bo albo przeszli do Kościoła rzymskokatolickiego, albo do prawosławnego, albo... nigdzie. Ci, którzy poszli do Kościoła rzymskokatolickiego w znacznej części, jak tylko były możliwości, wrócili, ci, którzy poszli do Kościoła prawosławnego, przeważnie nie. Ci, którzy uciekli, schowali się, ukryli przed swoją historią, swoim pochodzeniem, też gdzieś przepadli. Tak więc akcja „Wisła” nie dokonała tego, czego oczekiwali jej „konstruktorzy”, ale narobiła bardzo wiele szkód. I my to odczuwamy.
- Liczba osób przyznających się do ukraińskiej narodowości to jedno, a ilość wiernych?
- To zależy, jakie przyjąć kryteria: jeżeli przyjąć, że wszyscy nasi wierni liczeni są wedle pochodzenia, to prawdopodobnie uzbieralibyśmy 100 000, gdyby liczyć tylko tych, którzy są zaangażowani praktycznie i rzeczywiście głęboko w nasze życie parafialne, to wówczas w obu diecezjach naliczylibyśmy 50 000 osób, z czego w mojej diecezji około 20 000.
- Ile diecezja liczy sobie parafii?
- Są to różne parafie - z księdzem na miejscu i z księdzem dojeżdżającym: razem 57.
- Dekretem biskupim z września tego roku erygowana została w Katowicach, przynależna do diecezji wrocławsko-gdańskiej, parafia greckokatolicka pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (dotychczas filia parafii krakowskiej) i mianowano proboszcza - ojca Szymona Jankowskiego. Czy nie czas pomyśleć o budowie cerkwi?
- Powołanie oddzielnej katowickiej parafii związane jest ze śmiercią księdza mitrata Krzysztofa Stanieckiego, proboszczującego w Gliwicach. Dojeżdżającemu z Krakowa księdzu mitratowi Michałowi Feciuchowi przybyłaby trzecia wspólnota; odległości są spore, więc czas był po temu, żeby zgodnie z podziałem terytorialnym erygować samodzielną katowicką parafię, której proboszczem został augustianin, birytualista, ojciec Szymon, któremu jednocześnie podlega parafia gliwicka. A co do cerkwi... gdyby była taka możliwość, to bardzo chętnie. Jesteśmy na to otwarci, bo własna świątynia jest znaczącym elementem wspólnototwórczym, integrującym. Jak dotąd, mamy tutaj bardzo dobre warunki - jeśli chodzi o współpracę, otwartość, ale i życzliwość księdza ppłk. Wiesława Korpety - proboszcza katowickiego kościoła garnizonowego, w którego kaplicy mieści się nasza cerkiew. W tej chwili nie jesteśmy w stanie wybudować własnej świątyni. Budujemy obecnie w diecezji kilka cerkwi, w większych wspólnotach - jest to, przy naszych możliwościach finansowych, bardzo wielki trud.
- Katowiccy parafianie...?
- Moja ocena jest bardzo pozytywna - jest to wspólnota niewielka, ale bardzo prężna i odpowiedzialna. Są to ludzie bardzo zaangażowani w życie parafialne i bardzo oddani. To, że katowicka parafia istnieje, to przede wszystkim ich zasługa; to jest ich chleb powszedni, to jest ich życie. Ich gorliwość chrześcijańska jest jedną z najwyżej notowanych przeze mnie w diecezji.
- Dziękuję za rozmowę
opr. mg/mg