Pół wieku kapłańskiej wędrówki

Rozmowa z kard. Franciszkiem Macharskim w 50-lecie jego kapłaństwa.

— Ojciec Święty Jan Paweł II w książce wydanej z okazji Złotego Jubileuszu kapłaństwa napisał, że „każde powołanie kapłańskie jest wielką tajemnicą i darem, który przerasta człowieka”. Jak Ksiądz Kardynał odnosi te dwa słowa, dar i tajemnica, do swojej osoby, szczególnie do pierwszych myśli o drodze kapłańskiej?

— Każdy człowiek jest darem dla siebie samego i dla innych. Jest darem, bo wszelkie stworzenie pochodzi od Boga, który jest Ojcem — Stworzycielem i Miłością. Człowiek, a z nim całe stworzenie, jest darem także przez to, że Bóg aż tak go umiłował, że Syna swojego dał, aby świat zbawił, aby na nowo uczynił go wolnym od grzechu dzieckiem Bożym.

„Oto wielka tajemnica wiary”, wiary w Boga, w to, Kim jest, i wiary w człowieka — w to, kim jest, kim powinien i może się stawać.

Z tym darem i z tą tajemnicą wszedłem kiedyś — jako młody chłopiec — na drogę dwu uczniów z Jerozolimy do Emaus; uczniów, którzy stracili kompletnie życiową orientację po katastrofie męki i śmierci Jezusa, na którego postawili, tak że został im tylko absurd. A Jezus, niby obcy przechodzień, przyłączył się do nich i w rozmowie o Bogu i o człowieku wyjaśnił im zatracony sens Boga i ich samych. Oświeceni i rozpaleni Jego słowem, rozpoznali Go, kiedy „Chleb łamał” przy stole w Emaus. Jezus, Dar i Tajemnica, zniknął z ich oczu, ale przywrócona wiara i miłość kazały wracać do ich jerozolimskiego Wieczernika umocnienia. A stamtąd „poszli na cały świat” umocnieni przez Ducha Świętego, Chleb łamać, uczyć Ewangelii, chrzcić.

Kiedyś szedłem taką drogą emausową na krakowskiej ziemi, po klęskach i tragediach ludzi i Kościoła w czasie okupacji. Słyszałem i widziałem, i sam przeżywałem, rozczarowania i próby ratowania się przed absurdem tego potopu. Była jednak Ewangelia i Eucharystia. Był Pan Jezus. Ja, sam uratowany, „wiedziałem”, że powinienem pójść z Jezusem, żeby posłużyć ludziom słowem i Eucharystią. Żeby każdy trafiał do swojego Emaus i z wiarą, a nie poczuciem przypadkowości i absurdu, szedł przez świat z Jezusem.

— Jakie środowiska i osoby odegrały istotną rolę na drodze do kapłaństwa Waszej Eminencji?

— Dziś widzę to tak: swoją tradycyjną rolę spełniły moja rodzina i moja „szkoła”. Oba te naturalne środowiska nie zawiodły w dramatycznych wydarzeniach czasu II wojny światowej i okupacji. Były mi oszczędzone przez Opatrzność tragedie rodzinne, a moją szkołą były tajne komplety rok po roku przez sześć lat. To było najwyższej klasy kształcenie i wprowadzanie w kulturę polską i chrześcijańską. Innych kontaktów z nią nie było, ale to wystarczyło. I w tym była dobra ręka Boża, która mnie prowadziła po najtrudniejszych terenach niewoli i zagrożeń.

— Dzień święceń kapłańskich był dla Ojca Świętego — jak pisze — wydarzeniem „szczególnie przejmującym”. A jak Ksiądz Kardynał wspomina dzień swoich święceń kapłańskich?

— Tamta Niedziela Palmowa była pełna wiosennego słońca. Było jasno, dużo światła wewnątrz, ale bez euforii i uniesień. Piękna, najpiękniejsza była Rzeczywistość: Chrystus. Ale „ciało było mdłe”, jakby do głosu doszło liche zdrowie, z jakim wszedłem po okupacji do seminarium duchownego. Trzymałem się resztkami sił, utrapiony ostrym zapaleniem zatok czołowych... „Wystarczy ci Mojej łaski”, zdawał się mówić Chrystus Pan przez 50 lat, które mi dał, abym Mu służył, nie czekając na mocne zdrowie.

— Proszę przypomnieć pierwszą swoją parafię oraz pierwsze doświadczenia w życiu i posłudze kapłańskiej.

— Byłem wikarym w parafii Kozy przez pierwszych sześć lat kapłaństwa. To była wspaniała szkoła kapłańska, właśnie taka, która pozwoliła mi wejść w Kościół po kapłańsku. Duża, ośmiotysięczna wspólnota z wszystkimi kategoriami społecznymi: rolnicy, chłopo-robotnicy, tkaczki i tkacze, pracownicy fabryk, mechanicy, dużo młodych w szkołach średnich, także maturalnych, i studenci z Krakowa. I okolica przepiękna... — cel wypadów studentów z Krakowa z duszpasterzem od św. Floriana, „Wujkiem” (tak nazywali swego kapelana, księdza Karola). Proboszcz — bardzo dobry duszpasterz, otwarty na nowości przedsoborowe, takie, z których wiele potem praktykowało się w oazach. Współpraca z młodymi księżmi, także z diecezji katowickiej. I możliwość studiowania blisko profesorów. Moje Kozy... Z nich pojechałem w 1956 roku do Fryburga na doktorat. I w Kościół...

— Ksiądz Kardynał był ojcem duchownym i wieloletnim rektorem w seminarium duchownym. Z perspektywy własnych doświadczeń co uważa Ksiądz Kardynał za najważniejsze w przygotowaniu przyszłych kapłanów?

— Powróciłem do seminarium dwa razy. Pierwszy zaraz po studiach, na jeden rok jako ojciec duchowny młodych kleryków (wtedy byłem spowiednikiem także w śląskim seminarium), i po ośmiu latach samych wykładów na Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie, jako rektor, na osiem lat. Nie mam wątpliwości, najważniejsze jest to: coraz dojrzalszy, coraz bardziej odpowiedzialny, wierzący i miłujący młody katolik, dość inteligentny, żeby znać siebie, otwarty na Boże dary, z którego mógłby być dobry katolik świecki, ale radykalnie zdecydowany, żeby innych dla Chrystusa pozyskać. Byli i są tacy! I da nam Pan Bóg takich na kapłanów, byleby się nie zlękli miłości Chrystusa.

— Od 21 lat jako Arcybiskup Metropolita służy Ksiądz Kardynał Kościołowi krakowskiemu. Kiedyś Ksiądz Kardynał powiedział, że pełni swoją służbę nie w cieniu, ale w świetle swojego Poprzednika. Proszę o skomentowanie tej wypowiedzi.

— To prawda, że tak rozmawiałem z dziennikarzami, którzy mówili mi wprost to, co inni myśleli: że będzie mi trudno po wielkim Poprzedniku. Więc tłumaczyłem: ależ właśnie po takim łatwiej! Dam przykład: Synod Duszpasterski trwał od 1972 roku, Synod ze wspaniałą metodą pracy w „zespołach studyjnych”, będących rzeczywistym udziałem świeckich wewnątrz Kościoła i dla działania „ad extra”, ku światu. A mnie przypadło już tylko zharmonizowanie przygotowanych dokumentów Synodu — i prośba do Ojca Świętego, żeby zechciał sam w czasie pielgrzymki do Krakowa w czerwcu 1979 roku uroczyście swój Synod zakończyć. Tak było z każdą dziedziną życia Kościoła krakowskiego, która wołała o twórczą kontynuację. A gdy przyszedł stan wojenny, nietrudno było zająć postawę „obrońcy człowieka”, jaką po księciu kardynale Sapieże przyjął kardynał Wojtyła.

Tak też było z każdą dziedziną życia archidiecezji: twórcza kontynuacja we wspólnocie.

— Jakie znaczenie mają dla Księdza Kardynała przyjazdy Ojca Świętego do Krakowa?

— Przyjazdy Papieża do Krakowa — to jest do tej diecezji i do sąsiadów — traktuję jako powrót „do siebie”. Tak po prostu jest na Franciszkańskiej, gdzie mieszka w swoim pokoju, i na Wawelu w katedrze, i w Wadowicach, i w naszych parafiach. A słówko „powrót” nie znaczy, że jest nieobecny. Więzi trwają i są żywe, tzn. płynie nimi strumień, ten sam i zawsze nowy. Kiedyś, gdy mnie wyświęcił na biskupa, jakby się żegnał na audiencji z nami i rozstawał z Krakowem. Już wnet potem okazało się, jak jest wśród nas i dla nas. Nieraz myślę: oby z naszą wierną wzajemnością!

— W swoim herbie biskupim ma Ksiądz Kardynał słowa: „Jezu, ufam Tobie”. Jako biskup krakowski przeżywał Ksiądz Kardynał beatyfikację s. Faustyny, a w pięćdziesięciolecie kapłaństwa Waszej Eminencji Bóg daje nam s. Faustynę jako świętą. Z inicjatywy Księdza Kardynała rozpoczęta została rozbudowa Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. W jakim sensie słowa „Jezu, ufam Tobie” streszczają 50 lat kapłaństwa Księdza Kardynała?

— Kiedyś w mojej kapłańskiej wędrówce do Boga i do ludzi wracałem do Ogrodu Oliwnego, gdzie Pan Jezus trwa przed Ojcem ze względu na nas, ale musi się dopominać o naszą obecność. Wtedy „czuwać z Chrystusem” przed męką zmęczonym było kapłańskim czynem. Z tego trwania przed Ojcem wyrasta szczególne oddanie się, zawierzenie Jezusowi. Ufność to dobrowolne, pokorne, niezachwiane i wiarą podsycane oczekiwanie łaski. Z tą ufnością, jak z naczyniem, przychodzi się do Miłości miłosiernej, żeby zaczerpnąć jej darów „na zbawienie nasze i całego świata”.To jest kapłańska postawa: oddawać się zawsze ciałem i duszą przez Jezusa Ojcu niebieskiemu, który „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał”. Abyśmy po tym poznali Miłość, że Jezus oddał za nas życie swoje, mówi św. Jan, i dodaje: „My także winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3,16). Po tym poznają ludzie, że jesteśmy uczniami Jezusa.

— W swojej posłudze biskupiej Ksiądz Kardynał przywiązuje dużą wagę do troski o chorych, biednych, potrzebujących. Znakiem tej troski jest między innymi budowa Domu Matki i Dziecka w Łagiewnikach. Jakie jest miejsce w posłudze kapłańskiej czy biskupiej dla miłosierdzia wobec bliźnich?

— Właśnie tak jest. Nasze uwielbianie Miłosierdzia Bożego w modlitwie przy obrazie Jezusa Miłosiernego i w modlitwie o Godzinie Miłosierdzia, w Koronce i Nowennie byłoby niepełne, gdyby brakowało czynów miłosierdzia. Tę postawę wyraża intencja modlitw o zbawienie nasze i całego świata, ale, jak uczy Pan Jezus — a zapisuje to wielokrotnie Jego Ewangelia — miarą miłosierdzia, o jakie prosimy Boga, jest miara naszego własnego miłosierdzia wobec potrzebujących pomocy w czynie i słowie braci i sióstr.

Cóż więc dziwnego, że się staram być wiernym tej logice nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego? Kraków i jego mieszkańcy byli od wieków jak żyzna gleba. Swym rozeznaniem w zamiarach miłosiernego Jezusa, czekającego na czyny, odpowiadali na Boże dary swoją postawą i dziełami miłosierdzia. Kraków przyjmował zakony poświęcone działalności miłosierdzia, inicjatywy coraz to nowsze, i wspierał je, jak żyzna ziemia i życzliwy klimat służą rzuconym ziarnom. Symbolem są św. Brat Albert i kardynał Dunajewski, książę kardynał Sapieha w czasie obu wojen światowych i kryzysów bezrobocia i niedostatku, ksiądz kardynał Wojtyła, dający przykład osobistego ubóstwa, zrozumienia dla inicjatyw zakonów i katolików świeckich... To właśnie są światła i wzory, w które my teraz próbujemy wchodzić, gdy na nas nalega Miłosierny Pan Jezus i gdy boli los bezrobotnych, chorych i niepełnosprawnych, samotnych i odepchniętych, i tyle, tyle dzieci, tak, dzieci! Jak myśmy poznali miłość Boga w ukrzyżowanym Chrystusie, tak świat powinien w naszym miłosierdziu odkryć, że Bóg jest miłością.

— Na ile kult Miłosierdzia Bożego jest drogowskazem na trzecie tysiąclecie dla Kościoła krakowskiego, powszechnego i całego świata?

— Na Błoniach w pamiętny dzień 15 czerwca 1999 roku Ojciec Święty dał nam obrazki Pana Jezusa z wezwaniem: „Jezu, ufam Tobie”, i napisał własnoręcznie: „Bądźcie apostołami Miłosierdzia Bożego!”. Takie jest przesłanie Piotra naszego czasu na drugie milenium Kościoła krakowskiego. Do nas należy zapytywać Ewangelię: co znaczy być apostołem? Dość wiemy, żeby iść tą drogą z pewnością i ufnością, że nic nas nie zdoła odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie.

— Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Waszej Eminencji obfitych łask Jezusa Miłosiernego na dalsze lata posługi pasterskiej

Kraków, 23 marca 2000 r.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama