Co zrobić, aby Kościół był wspólnotą, a wierni rzeczywiście patrzyli na duszpasterza jak na swego ojca?
Gdy byłem klerykiem piątego roku, spotkałem osiemdziesięcioletniego jezuitę, który mnie swoją osobowością oczarował. Była godzina dwudziesta druga. Jedliśmy razem kolację. Zapytałem, co tak długo robił. „Codziennie jestem z młodzieżą. Wstaję przed szóstą, modlę się i biegnę do nich. I jestem szczęśliwy” — odpowiedział. Ta rozmowa zaważyła na moim powołaniu. Mimo wszelkich moich wątpliwości nagle zachciałem być jak on: po prostu szczęśliwy. Posłuchał Chrystusa, poszedł za Nim i oddał się młodym ludziom. I co najbardziej może zaskakiwać: oni też postanowili pójść za nim, mimo tak podeszłego wieku. I za „Nim” też oczywiście. Nagle zrozumiałem, że wiek to sprawa umowna. Bo tam, gdzie są relacje, gdzie jest przyjaźń, gdzie jest prawdziwa wspólnota wiary, tam jest miłość i już. I wszystko inne przestaje być ważne. Nie istnieją żadne bariery, nawet jeśli są oczywiste różnice.
Doświadczyłem tego później w pracy z młodzieżą. Bardzo polubiłem to, jak mnie nazywali. Wołali na mnie Padre, Ojcze. Byłem z tego dumny. Po cichu cieszyłem się, że nie wymyślili innego określenia, które mogło mnie mniej cieszyć. To było w dziesiątkę. Bo w tym słowie kryło się wszystko, co zobaczyłem w oczach tego jezuity: rodzinność, bliskość, po prostu Kościół przez wielkie „K”. Kościół, który jest relacją, spotkaniem; który choć trochę odzwierciedla Boga, Wspólnotę Osób. I chyba nigdy w kapłaństwie nie czułem się bardziej szczęśliwy, niż wtedy, gdy zostałem obdarzony zaufaniem młodych ludzi. Najpierw mnie lekko kontestowali, a potem... no właśnie... czy mogę użyć słowa „miłość”? Czy to będzie nadużycie? Mam nadzieję, że nie. Myślę, że wielu z nich naprawdę mnie jako księdza pokochało.
Ojciec Jan Góra zawsze wołał głośno na Lednicy: kocham was. Niektórzy się z tego śmiali: jak można kochać tłum... A jednak. Coś w tym jest. Można kochać ludzi w duszpasterstwie, można tworzyć z nimi bliskie relacje i tą miłością sięgać daleko. Tylko czy dzisiaj można jeszcze tak mówić? Czy nie byłoby bezpiecznie posługiwać się językiem dystansu, takim, w którym nie padnie żadne pod naszym, duchownych, adresem oskarżenie?
Tak, tego się bardzo boję. Jeśli nie będzie już można mówić o Kościele, że to są relacje miłości. Bo się kojarzy. Tylko czym bez tych relacji ten Kościół będzie... Rozumiem: musimy dać na wstrzymanie, sami narobiliśmy tego bałaganu — mówiąc bardzo delikatnie. Ale nie chcę, naprawdę nie chcę Kościoła bez wspólnoty, bez relacji, bez miłości.
We Włoszech kontekst wykorzystania seksualnego w Kościele nie jest tak nabrzmiały jak obecnie w Polsce. Może dlatego ks. Salvatore Soreca — z którym rozmawiam dla „Przewodnika” o włoskiej katechezie — nie boi się o tej miłości i wspólnocie mówić. Uważa ją za konieczny element wprowadzania młodzieży w doświadczenie wiary. Twierdzi wręcz, że bez wspólnoty dzisiejsza katecheza skazana jest na porażkę. Bo kto uwierzy na słowo, jeśli sam nie odczuje jakoś obecności Boga, jeśli nie pozna Chrystusa po tym, że Jego uczniowie „miłość wzajemną mieć będą”. Czy same wykłady zdołają go przekonać? Bywa, że wychowaniem w wierze zajmuje się kochająca rodzina. Wtedy to jakoś działa. Ale ile jest dzisiaj takich rodzin? Czy możemy zakładać, że katechizowany albo przygotowujący się do bierzmowania będzie miał taki kontekst życiowy? Chyba nie.
Jak mamy się więc w tym odnaleźć? Co zrobić, żeby Kościół mógł być sobą, „domem komunii”, jak go kiedyś bardzo szumnie nazwano w ogólnopolskim programie duszpasterskim. Szumnie i bardzo prawdziwie. Rozumiem: czas jest trudny. Często na własne, nasze — duchownych życzenie. I nie możemy temu zaprzeczać. Biskupi tego nie robią. Chciałbym jednak bardzo, aby nowi diakoni i prezbiterzy, którzy w tych tygodniach przyjmują święcenia, nie tracili wiary w taki właśnie Kościół. I pomimo wszelkich przeszkód wciąż sami wierzyli i w nas tę wiarę podtrzymywali, że to jest możliwe. Żeby nie chcieli zamieniać wspólnoty w instytucję, a raczej instytucję we wspólnotę. Żeby inni, a szczególnie młodzi, chcieli nazywać ich z miłością: Padre.
Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”
opr. mg/mg