Świadectwo doświadczenia Boga w życiu kapłana i zakonnika
Ćwiczenia duchowne... Kolejny raz następuje to wyjątkowe spotkanie. Spotkanie z Tym, który na co dzień wydaje się nieco abstrakcyjny i daleki. Spotkanie z ludźmi, z którymi żyję, pracuję, których codziennie widzę, ale niekoniecznie spotykam. Spotkanie z sobą, z którym nieustannie przebywam, ale którego rzadko widzę.
W tym roku był to Wielki Tydzień... Poczucie, że w jakiś sposób tajemnica męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa zostanie powtórzona w Liturgii... Obym i ja pozwolił Jezusowi na dokonanie tego przejścia w tym wszystkim, czym teraz żyję, co odczuwam jako niepotrzebne i zbyt trudne, może zbyt małe i zwyczajne. Oby wszyscy moi bliscy, ale i cały Kościół włączył się w tę pracę, której Jezus chce się podjąć w tym świętym czasie.
Muszę przyznać, że jestem bardzo zmęczony i że przynajmniej na początku niezdolny do tego, by podjąć jakieś nadzwyczajne wysiłki i akty pobożności. Przez ostatni rok trochę się napracowałem i chyba nie była to praca dla siebie, więc może nawet mogę sobie pozwolić na luksus przekazania inicjatywy Jezusowi? Lekka grypa skutecznie eliminuje wszelkie próby wysilania się, by osiągnąć szczególne stany skupienia modlitewnego. A wciąż łapię się na tym, że rekolekcje i modlitwę rozumiem jako wchodzenie w jakieś szczególne skupienie. Tak trudno jest mi przejść z aktywnego życia, czucia się odpowiedzialnym za wszystko do bardziej biernego otwarcia na to, co Pan sam przygotował i czym chce mnie obdarować. Po roku mojej pracy teraz On chce popracować nad moją zmęczoną duszą, a może i ciałem? Ale wiem, że nie wierzę zbyt mocno w Jego rzeczywistą aktywność i zaangażowanie.
Kim Ty jesteś dla mnie — pytam — Ty, któremu parę lat temu z takim zapałem oddałem siebie, a z którym bliskość na co dzień zdaje się zacierać? Kim ja jestem dla Ciebie, skoro pomimo mojej niewierności, Ty sam na różne sposoby wciąż przypominasz o sobie i pokazujesz, jak wiele dla Ciebie znaczę? Za kogo Cię tak naprawdę uważam albo jak Cię traktuję? Chyba traktuję Cię jako abstrakcyjnego Boga, będącego gdzieś tam daleko, niezbyt zainteresowanego tym, co dzieje się w moim małym światku.
O co mi szło w tym roku? Szczerze mówiąc, troszczyłem się o to, by dobrze wykonywać swoją pracę i tak się zachowywać, bym się mógł czymś wykazać przed Tobą i przed ludźmi. Ale, zaraz, zaraz... Gdy sobie przypomnę początki... Przecież tak naprawdę w moim życiu idzie o miłość. Wiem, nie żyję tym na co dzień, ale coś we mnie domaga się powrotu. „Tak. W twoim życiu idzie o miłość. I najpierw idzie o to, byś tę miłość po prostu odkrył, dostrzegł, ucieszył się nią, jak dziecko cieszy się z bliskości mamy i taty. Dopiero za tym może pójść odpowiedź bardziej aktywna. Ale nie zapomnij w swojej odpowiedzi o tym, jakie było pytanie”.
Codzienność, na którą patrzę, to również historia rozczarowań. Rozczarowań moją niewiernością, egoizmem i przegraną walką ze słabościami. Przy takim spojrzeniu natychmiast pojawia się pokusa czynienia postanowień: tym razem będzie inaczej, teraz to już będę mądrzejszy, opracuję taki plan, że już takich błędów popełniać nie będę. Choć tyle razy zawiodłem się na swojej silnej woli i postanowieniach, wciąż im ufam i wciąż sobie mówię: tym razem będzie lepiej. Czyżby Ten, który chce mnie przekonać do swojej miłości, domagał się ode mnie perfekcjonizmu? Nie, On szepcze: „To Ja jestem twoim pokojem, twoją siłą, twoim wszystkim. Najpierw zaufaj”.
Ignacy, mówiąc o pokusach, wylicza: bogactwa, zaszczyty i pychę. Do tej listy mogę dorzucić jeszcze wiele innych. We wszystkich tych pokusach moje uczucia domagają się zaspokojenia siebie przez konkretne rzeczy. Jak jasno teraz widzę, że nie uczucia są najważniejsze, ale sam Jezus i moja relacja z Nim. No dobrze, ale Bóg jest raczej abstrakcyjny, On jest duchem. Jego dar to łaska, czyli coś duchowego, nawet ciężko dokładnie określić, co to takiego. Pokój? Tak, ale go naprawdę nie mam. Miłość do Boga? Nie oszukujmy się, nie pałam miłością do Niego. Potrzebuję czegoś konkretnego i tylko to, co Ignacy przedstawia jako pokusy, wydaje się mieć w sobie odpowiednio konkretną treść.
Ale przecież Bóg, w którego wierzę, jest Bogiem wcielonym, konkretnym i dotykalnym. A skoro jest On wcielony, to znaczy, że jest wcielony dziś. I to nie tylko w Chlebie Eucharystyczym. Mój Bóg „przebywa w stworzeniach” (ĆD, 235), „przebywa we mnie” (ĆD, 235), przebywa w każdym z ludzi, którzy żyją obok mnie. Mój Bóg nie tylko przebywa. Mój Bóg „dla mnie się trudzi i działa we wszystkich rzeczach stworzonych na powierzchni ziemi” (ĆD, 236). Więc może nie muszę czekać na nadzwyczajne łaski duchowe, ale najpierw dostrzec Jego pracę dla mnie i Jego dary, które otrzymuję poprzez innych? Być może nie są to dary tak wielkie, jakich bym oczekiwał, ale zawsze pozostają darami miłości innych do mnie, a przez nich miłości mojego Boga. Czyżby było to dla mnie zbyt mało?
Spojrzałem na łaski, jakie otrzymałem w ostatnim roku, i ze zdumieniem stwierdziłem, że wszystkie mają własne imiona. To moja rodzina, przyjaciel, przełożony, dzieci, z którymi pracuję. Więc może mój Bóg nie jest jednak tak abstrakcyjny? Może nawet ma skórę i kości? Może to On sam w cierpiącym i ubogim człowieku prosi mnie o podanie ręki?
Winna latorośl nie jest obrazem abstrakcyjnym, nie opisuje rzeczywistości czysto duchowej. Jezus jest ze mną złączony poprzez ludzi i przekazuje to, co chce mi dać, przez ludzi. Przez ludzi otrzymuję Jego dary i przez ludzi mogę Mu służyć. W ten sposób każdy człowiek staje się źródłem zjednoczenia z Nim, staje się spotkaniem z Jezusem. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11).
Umycie nóg, dotknięcie przez Jezusa wszystkich naszych słabości, tego, co wciąż mamy ochotę ukryć, nie dokonuje się w jakiejś mistycznej rzeczywistości, lecz przez drugiego człowieka i jest kolejną okazją do okazania miłości.
„Troszcz się o tych wokół ciebie, jak Ja troszczę się o ciebie. I nie chodzi o wezwanie do działania. Odkryj, co kryje się za słowem «troska»”. Ileż ciepła i uczucia w tym słowie! Zatem i ja nie tyle jestem wzywany do wielkich akcji, ile do przemiany serca, do ocieplenia serca. „Najpierw miej serce dla tych, co są wokół ciebie, jak Ja mam serce pełne czułości i troski dla ciebie”. Gdy patrzyłem na ludzi wracających od komunii świętej w Wielki Czwartek, brzmiały mi w uszach słowa: „To jest ciało moje”.
A oto Credo, z którym w Wigilię Paschalną zanurzam się w śmierci, by otrzymać życie:
Wyrzekam się pychy, która na wszystko chce sobie zasłużyć. Pychy, która nic nie chce przyjąć za darmo. Pychy, która nie umie cieszyć się z tego, co drobne i zwyczajne. Pychy, która sama znajduje odpowiedzi. Pychy, która nie chce czekać. Pychy, której zawsze wszystko wychodzi. Pychy, która nie potrafi sobie wybaczyć. Pychy, dla której „inny” znaczy „wróg”.
Wierzę w pokorę Jezusa. Wierzę w Jezusa, który je chleb i który jest chlebem. Jezusa, który przychodzi w zwyczajnym, drugim człowieku. Jezusa, który potrzebuje pomocy. Jezusa, który przegrywa. Jezusa, który nigdy nie jest sam. Jezusa, który umie czekać. Wierzę, w pokorę, która potrafi sobie wybaczyć. Pokorę, którą cieszy to, co drobne i zwyczajne. Wierzę w Jezusa, który ma nadzieję. Jezusa, któremu to wystarczy.
Po zmartwychwstaniu uczniowie nie poznają Go. Mówię sobie: „Ja po takich rekolekcjach zawsze Go będę rozpoznawał”. Ale znów nie tędy droga. On sam przychodzi do uczniów, sam ich odnajduje i pozwala się im rozpoznać. On się o nich troszczy.
Wiem, że nowe życie jest już we mnie. Dane mi za darmo. To Duch, który został nam dany. To On sam, ale z pomocą człowieka, mojego kierownika duchowego, przeprowadził mnie przez ten ośmiodniowy odcinek drogi.
opr. mg/mg