Królewna ma czasem pięćdziesiąt lat

Teatr lalkarski - sztuka nie mniejsza od "dużego" teatru

Królewna ma czasem pięćdziesiąt lat

Mapet może poruszać nie tylko rękami i nogami, ale także buzią i oczami. Foto: Romek Koszowski

W teatrze lalkowym aktor się nie starzeje, ale zawsze umiera młodo — mawia Karel Brożek, dyrektor artystyczny Teatru Lalki i Aktora „Ateneum” w Katowicach

Królewna animowana przez aktorkę stojącą za parawanem może mieć i 50 lat — śmieje się aktorka Beata Zawiślak. Sama w „Królowej Śniegu” J.Ch. Andersena grała role różne wiekowo. Zaczynała od Gerdy, potem była Rozbójniczką i Babcią. — Stale szukamy u siebie młodości — dodaje jej kolega Mirosław Kotowicz. Choć bywa, jak podczas „Wesołych historii” Ewy Szelburg-Zarembiny, że dobrze bawili się i rodzice, i dzieci — wspomina Zawiślak. — Lalki żaby, kura, kogut i szczurek były robione na oczach widzów z poduszek, do których doczepiano nosy, oczy czy uszy. Granie dla najmłodszych doładowuje aktorów. — Rodzice ich czasem blokują, dlatego naprawdę bawimy się, gdy na widowni są same dzieci — opowiada Bartosz Socha i pokazuje małym widzom, jak animować strażnika, czyli lalkę żyworęką z „Przypowieści o szczęściu” Isaaca Singera. Jedną rękę wkłada się do środka, żeby poruszać tułowiem, a druga wychodzi przez otwór w jej ubraniu. Dzieci próbują, czy ich ręce też potrafią ożywić bohaterów bajki. Choć są wakacje, w Galerii „Ateneum” (to druga scena teatru) mogą oglądać wystawę lalek i uczestniczyć w warsztatach teatralnych. Tę zabawę w teatr wymyśliła dyrektor „Ateneum” Krystyna Kajdan, która pracuje w nim od 37 lat. Nowa scena w galerii, którą zajmuje się Zbigniew Mędrala, znajduje się przy katowickiej ulicy 3 Maja. Główny teatr ma pod sceną studnię, z której przed ponad stu laty piły konie wozaków wracających z kopalni. To było miejsce ich postoju. Dziś na scenie nad studnią też czasem zatrzymują się konie — marionetki, lalki proste, pacynki czy mupety.

Baba Jaga w Katowicach

— Privit — tak po ukraińsku polskie dzieci krzyczą „cześć” do Iryny Dzygalchuk z Teatru Lalek w Równem na Ukrainie. Do Katowic przyjechała na warsztaty z Babą Jagą, lalką platformówką, której głowę i tułów porusza za pomocą specjalnych uchwytów, zwanych gabitami lub czemburytami. — Lata w koszu i może się w nim schować, mieszka w ciemnym lesie — demonstruje aktorka. — A pani musi za nią biegać — komentują maluchy. — Obejmijcie tych, co siedzą z prawej, i tych, co z lewej strony, a potem zróbcie im pstryczka — dyryguje Dzygalchuk. — I powiedzcie: „Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i aktorami”. A potem wybiera kilkoro dzieci, które na scenie pod jej reżyserskim okiem odgrywają spektakl. — Odkrywa się scena, zaczyna się bajka w królestwie Katowice — ogłasza ukraińska aktorka. Okazuje się, że kilkuletni artyści świetnie wiedzą, jak z dłoni zrobić lusterko i jak udawać balkon. Publiczność też się sprawdza — głośno płaczemy i klaszczemy, kiedy każe nam Dzygalchuk. W każdym budzi się dziecko, tutaj nie trzeba się wstydzić.

Niektóre zgromadzone na wystawie lalki są ulubieńcami katowickich aktorów. Beata Zawiślak, grająca od 15 sezonów, uwielbia Królewnę, lalkę żyworęką, którą animowała w „Przypowieści o szczęściu”. — Jest dobrze zrobiona i występuje w fajnej bajce — mówi. — Ma śliczną sukienkę z jedwabiu koloru makowego. A na rękawach gumeczki, żeby się nie obsuwały. Pokazuje, jak gra jej sukienka, gdy lalka się kłania. Lubi lalki estradowe, za którymi aktor się nie chowa, ale podgrywa sobą. Uważa, że do pacynki ma za małą rękę. Pokazuje dzieciom, że dalmatyńczyki, manekiny ze „Śpiącej Królewny”, można wyprowadzić na spacer. — Te wróżki-manekiny i królową musieliśmy przenosić na scenie — wyjaśnia.

Fruwać jak obłoczek

— Pomysły na lalki mają scenografowie. To oni decydują, czy będą twarde, czy miękkie, czy to kukły, czy mupety, a pracownia musi te pomysły zrealizować. Aktorzy też występują w kostiumach, pod które wkładają T-shirty, żeby zrzucić je zaraz po spektaklu, bo zwykle można je wyżymać. — Już po 10 minutach leje się z nas pot — mówi Kotowicz (w „Ateneum” od 9 lat), zwany przez kolegów Miśkiem. — Kiedy uszyte są z kotary, tak że nie ma żadnego przepływu powietrza, a my musimy w nich fruwać, jakbyśmy byli obłoczkami, to w środku można się udusić — opowiada. Jego rola życia to Bestia z „Pięknej i Bestii”: — Kiedy po raz pierwszy stanąłem w tej wielkiej masce przed lustrem, starałem się znaleźć w sobie nowe możliwości na wyrażenie zawiści, zazdrości — obcych mi uczuć mojego bohatera. Ta maska zniechęca do kontaktu, a na dodatek gram „na mikroporcie”, mam bardzo obniżony, nieprzyjemny głos. Ale wszystko dobrze się kończy — zdejmuję maskę i wyłania się teoretycznie piękny książę z moją twarzą — wybucha śmiechem.

Dla Bartosza Sochy (od 4 lat w „Ateneum”) najważniejsza była rola posła japońskiego — poety w „Słowiku” J.Ch. Andersena. Karel Brożek, który kilka lat przebywał w Japonii, reżyserował ten spektakl w japońskiej konwencji burnaku. Zwykle lalkę animują trzy osoby, w Katowicach robiły to dwie, ale i tak wymagało to wielkiego zgrania zespołu. — To był spektakl poetycki, baliśmy się, że dzieci będą się nudzić, a siedziały do końca z otwartymi buziami — pamięta.

Życiowa rola

— Nasza rola życia to animacja Danonka z reklamy, wszyscy go znają — śmieją się Bartosz i Beata. To lalka telewizyjna, ma w środku miękkiego wnętrza dziurę, tak że aktor, wkładając w nią rękę, może poruszać nawet gałkami jej oczu. — Mupety lub fraglesy to typ lalki, który wymyślił Amerykanin, Jim Henson. Mogą poruszać ustami, udając, że mówią — Socha bezbłędnie imituje głos mupeta. — Na każdą sylabę trzeba inaczej otworzyć buzię — tłumaczy.

Klasyczne lalki to pacynki, pochodzące od postaci Pancha z Wielkiej Brytanii, występujące nad 170-centymetrowym parawanem, tak że widać rękę aktora i lalkę. Lalka na sztywnym kiju to kukła, poruszająca głową i tułowiem za pomocą gabitów. Podobna do niej jest jawajka , która przywędrowała z wyspy Jawy. Tam była płaska i grała, rzucając cień na ekran, tu porusza się na krótkim kiju i ma pręty przy rękach, pokazuje się ją tylko do kolan. — Aktor przez półtorej godziny spektaklu musi stale trzymać rękę z nią w górze — tłumaczy Socha. Marionetka tańczy na sznureczkach, które przyczepia jej się do uszu, barków i dłoni, nad pupę — żeby się schylała, oraz do kolan i pięt — żeby mogła chodzić. Aktorzy „Ateneum” zwykle też zabierają swoje dzieci do pracy. — Zaczynają od siedzenia na widowni, potem inspicjent przemyca je za kulisy, kończą znudzone w garderobie — opowiada Beata Zawiślak. — Nudzi je praca rodziców, choć rodzice nie są nią znudzeni.

Ugotowani na scenie

Najgorsze, kiedy aktorzy podczas spektaklu dadzą się „ugotować”, czyli nie mogą sobie poradzić z nagłymi emocjami. Kiedy „Misiu” grał dyrektora hotelu w „Ferdynandzie Wspaniałym” Ludwika Jerzego Kerna, musiał sobie przyczepić brzuch z poduszki zamaskowanej szlafroczkiem. Wszedł na scenę i w powitalnej ciszy wyraźnie usłyszał słowa jakiegoś malucha: „Nie dość, że gruby, to jeszcze sobie brzuszek przyczepił”. Innym razem na początku przedstawienia dziecko z pierwszego rzędu powitało aktorów głośnym „dzień dobry”. Kiedyś niewysokiego aktora, grającego św. Mikołaja, jakieś dziecko podsumowało: „Ale skrzat”.

Artyści sami sobie robią psikusy, oczywiście tak, żeby widownia się nie zorientowała. Kotowicz: — Kiedyś schodzę za kulisy, żeby zmienić kostium, wychodzę na scenę i czuję, że w zmienionych butach... chlupie mi woda. Kiedy w „Tezeuszu i Ariadnie” Andrzeja Żaka grał Wielką Śmierć, zwykle chodził w pobliżu kulis, a wtedy zawsze znajdował się przy nich kolega Bartosz, który dramatycznym głosem szeptał: „Masz telefon w garderobie”. Do historii przeszła opowieść o tym, jak w „Ferdynandzie Wspaniałym” Bartosz smarował Miśkowi wąsy odklejaczem, tak że zawsze odpadały mu gdzieś w połowie spektaklu. Raz wracając z bajkowej podróży windą w kosmos, bezwąsy Misiek musiał wytłumaczyć się widowni: „Zgubiłem wąsy w kosmosie”. Bo w tym teatrze nie ma suflera i aktorzy nawet w czasie wpadki mogą ratować się sami. Kiedy ktoś zapomni tekstu, koledzy naprowadzają go pytaniami.

— Trzeba mieć szacunek dla lalek, bo potrafią być złośliwe — mówi Socha i przypomina wypadek przy pracy podczas grania „Pasji” w jednym z wrocławskich teatrów. Lalce Szymona z Cyreny, który chce podjąć krzyż Chrystusa, przy słowach: „Jezu, pomogę Ci” nagle odpadła głowa. Wtedy animujący ją aktor dodał: „I tak Ci pomogę”.

Aktorzy „Ateneum” nie marzą o rolach w teatrze dramatycznym, ale chcą, żeby jak w teatrach w Hradcu Králové w Czechach mieć w repertuarze sztuki także dla dorosłych, takie jak „Makbet” czy „Hamlet”. Zresztą ich dyr. artystyczny Brożek wyreżyserował „Orfeusza i Eurydykę” według Claudio Monteverdiego, który był wystawiany już ponad 1000 razy w Teatrze Lalek w centrum Pragi. — Mamy szansę występować w filmach, prowadzić koncerty i częściej wychodzić na scenę, bo nasz zespół liczy 14 osób, nie tak dużo jak w teatrze dramatycznym — opowiadają. — Choć i tak aktorzy dramatyczni nazywają nas swoimi „braćmi mniejszymi”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama