Rozmowa na temat aktualnej sytuacji Kościoła w Chinach
— Dlaczego władze ChRL tak panicznie boją się przejawów religii? Dlaczego aktywność wierzących spotyka się z tak ostrą i zdecydowaną reakcją?
Postępowanie rządzących wobec różnych religii w Chinach jest rzeczywiście ostre, ale ich kroki podejmowane w stosunku do poszczególnych wspólnot nie są podyktowane paniką. Dostrzegam w nich raczej pewną historyczną konsekwencję. W Chinach nie tylko komuniści reagowali lub reagują na zjawiska aktywności religijnej prześladowaniami. Taka postawa rządzących nie jest ani wytworem współczesnych Chin, ani cechą charakterystyczną obecnej epoki. Ona jest typową postawą warstwy rządzącej, przejawiającą się w całej historii Państwa Środka. Jej źródeł — a o tym zwykle zapominają komentatorzy — należy szukać u samego Konfucjusza, twórcy cywilizacji i koncepcji społecznej Chin. Konfucjusz był wielkim racjonalistą. Na tematy religijne właściwie wcale się nie wypowiadał, twierdząc, że skoro nie wiemy wszystkiego na temat życia doczesnego, to nie możemy mówić o rzeczach nadprzyrodzonych.
— Miał więc coś z agnostyka.
Jego postawę można przyrównać do agnostycyzmu, jednak nie jest to współczesna postać agnostycyzmu w wydaniu zachodnim. Historyczny kontekst ukazuje, że dążenie do silnej kontroli religii, prowadzące często do zwalczania wyznawców, jest chińską tradycją osadzoną w konfucjańskiej koncepcji państwa.
— Ale historia pokazuje jednocześnie, iż jest tam miejsce dla religii. Buddyzm, taoizm, islam czy chrześcijaństwo w wydaniu nestoriańskim wpisały się mocno w dzieje Chin.
W historii Chin bardzo wyraźnie rozróżniano ortodoksję i heterodoksję. Ortodoksją było to, co odpowiadało aktualnym poglądom sprawujących władzę. Akceptacja dla jakiejś tradycji religijnej określała prawowierność danego kultu. Wszystko inne podlegało represjom. Tak dzieje się i dzisiaj. Istnieje pięć uznanych przez władze religii i wyznań: buddyzm, taoizm, islam i chrześcijaństwo w dwóch postaciach — katolickiej i protestanckiej. Wszystko, co odbywa się poza tym i poza ramami, jakie rząd Państwa Środka wyznaczył dla tych religii, jest zwalczane. Zdaniem władz, działania takie destabilizują państwo lub zagrażają pokojowym relacjom między mniejszościami, należy je więc kontrolować.
— Czy w takim razie stosunek komunistów do religii nie różni się niczym od postawy poprzednich władców?
Uważam, że — poza pierwszym okresem po dojściu do władzy (po roku 1949) i rewolucją kulturalną (w latach 1966—1976), gdy zwalczano religię jako taką — nie. Prześladowania konkretnych wyznań występują w Chinach z niewielkimi przerwami od momentu pojawienia się tam tzw. obcych religii. Zaczęło się w IX w., czyli w epoce Tang, wielkimi prześladowaniami buddyzmu. Potem na ogromną skalę prześladowano nestorian. Ten odłam chrześcijaństwa, który dobrze rozwijał się w Chinach, zaniknął tam wskutek bezpardonowych represji. Eksterminacja nie jest więc wymysłem komunistów. Ci jednak nadali niewątpliwie nowy wymiar prześladowaniom religijnym.
— Czy termin „tolerancja religijna” ma jakąś pozytywną konotację u Chińczyków?
Chińczycy w ogóle nie mówią o tolerancji, po prostu nie używają tego określenia. Znamienne jest, że nawet w ich dokumentach oficjalnych mowa jest tylko o współżyciu lub pokojowym współistnieniu różnych religii.
— W stosunku do pierwszych dziesięcioleci komunizmu coś jednak drgnęło w oficjalnym stanowisku oraz w postawie czynników państwowych wobec religii, w tym wobec chrześcijaństwa.
Na pewno nie mamy już do czynienia z tak bezpardonową nagonką na Watykan i wiernych mu kapłanów. Nie ma spędów na stadionach, gdzie odbywały się masowe samokrytyki złamanych. Oficjalni księża i biskupi nie są zmuszani do agresywnego potępiania Stolicy Apostolskiej. Zmienił się język wystąpień władz i wypowiedzi prasowych. Nie zmieniły się natomiast — wskazuje na to polityka wobec ruchu Falungong — podstawowe priorytety aparatu państwowego. W przypadku katolicyzmu chodzi o zerwanie przez Stolicę Apostolską stosunków dyplomatycznych z Tajwanem i uznanie ustanowionej przez Komunistyczną Partię Chin, w ramach Stowarzyszenia Patriotycznego, hierarchii kościelnej. Ostatnio zauważam jednak pewne znaczące przemiany, których celu jeszcze nie rozumiemy. Otóż w ciągu minionych trzech miesięcy nie było tygodnia, żeby w oficjalnym angielskojęzycznym dzienniku chińskim „China Daily” nie było zdjęcia Papieża i szerokich informacji o jego aktualnych działaniach. Przed dziesięcioma laty informacja o Ojcu Świętym byłaby nie do pomyślenia. Bardzo mnie dziwi i zastanawia źródło tej inspiracji, a nie muszę przypominać, że wszystkie chińskie media są kontrolowane i kierowane przez instytucje wierne KPCh. Czy to oznaka zmiany nastawienia, czy przygotowanie do akcji dyplomatycznej? Nie wiem. W każdym razie następują jakieś ruchy i gesty ze strony chińskich władz.
— Jak Ksiądz Profesor ocenia wewnętrzną sytuację wciąż podzielonego Kościoła chińskiego?
Kościół w państwie chińskim działa w bardzo skomplikowanej sytuacji, zarówno wewnętrznej, jak i w relacjach z władzami. Swoistym paradoksem jest następujący fakt: biskupi i katolicy wierni Rzymowi są traktowani jako nielegalni przez chińskie władze, zaś Kościół oficjalny dla władz nie jest uznawany przez Watykan. Ale stawianie sprawy aż tak jednoznacznie staje się już dziś — dosłownie na naszych oczach — nieprawdziwym uproszczeniem. Obecnie sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Dlatego jako błędne określam opisywanie życia Kościoła w Chinach przez zastosowanie zbyt jednoznacznych rozróżnień i ocen postaw poszczególnych biskupów czy obu gałęzi Kościoła działającego na terenie Chin. To nie służy sprawie pojednania w chińskim Kościele. Jest przecież wiele przypadków uznania przez Watykan biskupów wyznaczonych przez komunistyczne władze. Istnieją też przypadki niepodporządkowania się decyzjom Stolicy Apostolskiej ze strony biskupów „podziemnych”. Jestem przekonany, że katolicy w Europie czy w Ameryce powinni w działaniach na rzecz Kościoła w Chinach przyjąć postawę reprezentowaną w tej kwestii przez Papieża. Od początku pontyfikatu działa on w duchu porozumienia, przebaczenia i troski o pojednanie. Widać to wyraźnie w jego orędziach do katolików chińskich. Nie ma w nich szkodliwych rozróżnień, na które Chińczycy są bardzo wrażliwi.
— W jaki sposób zatem mówić i pisać o Kościele w Państwie Środka?
Informujmy o sytuacji rzetelnie. Nie skupiajmy się nadmiernie na podziałach. Trudna sytuacja jest faktem, ale naszym zadaniem jest ją przezwyciężać. Nasze zainteresowanie powinno być ukierunkowane na wielopłaszczyznowe pojednanie w Kościele chińskim, Kościoła lokalnego z Kościołem powszechnym, i zmianę całości jego relacji z chińskimi władzami. Pokazujmy także dynamiczny i autentyczny rozwój wspólnot tamtego Kościoła, który też jest faktem i stanowi dowód działalności Ducha Świętego we współczesnym świecie. Sądzę, że jest to ważne zadanie również dla Kościoła w Polsce, wynikające nie tylko z wdzięczności za możliwość działania w warunkach wolności, lecz także z doświadczeń, jakie mamy, i które powinniśmy przekazać naszym braciom i siostrom w Chinach.
— Jakiego rodzaju zaangażowanie jest w obecnych warunkach najbardziej potrzebne dla poprawy sytuacji katolików w Chinach?
Kościół katolicki powinien starać się jak najszybciej znaleźć drogę do stworzenia oficjalnego kanału kontaktowego z Chinami. Taki instrument — a na początek przynajmniej jego namiastka — jest Stolicy Apostolskiej bardzo potrzebny do prowadzenia oficjalnego dialogu z Chinami. Kościoły w poszczególnych krajach mają natomiast za zadanie nawiązywanie coraz częstszych i coraz głębszych kontaktów z poszczególnymi diecezjami chińskimi. Zdaję sobie sprawę, że będzie to — przynajmniej gdy chodzi o Polskę — znowu pewnego rodzaju „praca u podstaw” oraz poruszanie się po trudnym, nieznanym gruncie. Niemniej jednak trzeba. I tak jesteśmy spóźnieni.
— Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg