Dom to pojęcie wieloznaczne. W języku polskim oznacza zwykle budynek mieszkalny, ale nie tylko.
Dom to pojęcie wieloznaczne. W języku polskim oznacza zwykle budynek mieszkalny, ale nie tylko. To także miejsce, w którym dorastaliśmy i to, które wybieramy, by założyć własną rodzinę.
Dom to również tytuł grzecznościowy występujący wraz z imieniem wobec władców i szlachty w Portugalii. Z kolei w obszarze kultury francuskiej i hiszpańskiej pojawia się przed imieniem mnicha. Stosowany jako skrót, D.O.M., oznacza departament zamorski Francji (département [français] d’outre-mer) lub tłumaczy się go jako Deo Optimo Maximo („Bogu Najlepszemu, Największemu”), akronim, który bardzo często umieszcza się na nagrobkach i w kościołach chrześcijańskich. Wcześniej skrót ten stosowano również jako D(omus) O(mnium) M(ortuorum): dom wszystkich zmarłych, ale w takim znaczeniu występuje znacznie rzadziej. W języku niemieckim Dom to synonim kościoła katedralnego. W języku angielskim i niemieckim przyrostek dom wskazuje na przynależność do pewnej domeny czy ideologii, stąd Christendom (chrześcijaństwo), martyrdom (męczeństwo) oraz kaiserdom (w znaczeniu „rodzina królewska”) itd.
Słowo dom odsyła do obrazu rodziny, sugeruje poczucie bezpieczeństwa, ciepła (domowego), wygody, bliskości itp. Jan Kochanowski, w znanej fraszce Na dom w Czarnolesie, mówi o domu odziedziczonym po przodkach, w którym nie ma marmurów ani złoconych ścian, ale w którym można żyć dostatnio i spokojnie w gronie rodzinnym, zachowując czyste sumienie i doświadczając życzliwości sąsiadów. Jest „szkołą życia”, ostoją tradycji i dobrych manier. Jednak nie zawsze tak jest. Dzisiaj nie brak tych, którzy utrzymują, że dom i rodzina, targane konfliktami, zatraciły swoje podstawowe funkcje, nie zapewniają już materialnego ani psychicznego bezpieczeństwa swoim członkom. I chyba mają słuszność. Dom przestał być kojarzony z czymś jednoznacznie pozytywnym, a dla wielu oznacza (mentalny) zaścianek, brak kreatywności i zawężenie horyzontów, bycie „pod miotłą” rodziców…
Utarło się również pejoratywne określenie pani domu jako „kury domowej”, oznaczające kobietę, która swoje życie podporządkowała rodzinie i jej potrzebom. Ale czy słusznie – pyta Dagmara Kamińska? Przecież kura wstaje wczesnym rankiem, z zapałem, wręcz z entuzjazmem wita wszystkich i ogłasza, że zaczął się nowy dzień, zabiera się do roboty, grzebiąc wśród rozrzuconej słomy albo w piasku w poszukiwaniu czegoś pysznego. Gdacze z radością, kiedy uda się jej coś znaleźć. Drepcze do kurnika, aby znieść jajko, po czym wraca na dwór i obwieszcza wszem i wobec, że dokonała czegoś wspaniałego.
Kury to ptaki bardzo ostrożne, wystarczy niewielki hałas, a już rozglądają się z uwagą, wystarczy cień przelatującego ptaka, a już chowają się w krzaki albo do kurnika. Wieczorem, dosyć wczesnym, są tak zmęczone przeżyciami dnia codziennego, że szybko zasypiają na swoim stałym miejscu w kurniku. Kiedy taka kura staje się matką gromadki kurczątek, to jej charakter troszkę się zmienia. Robi się groźniejsza, gotowa jest nawet rzucić się na jastrzębia w obronie swoich „maleństw”. Z zapałem również uczy je tego wszystkiego, co sama wie i stoi pilnie na straży, aby nikt nie zrobił im krzywdy. Jej życie nie jest więc zawsze takie samo, ale wciąż pozostaje pełne zaangażowania.
Oczywiście, powyższy opis nie oddaje wartości osoby, która z całym swoim twórczym zaangażowaniem zabiega o dom i wszystko to, co słowo to oznacza, jednocześnie promieniując pięknem i ciepłem. Ale może w szybko zmieniającym się świecie należałoby docenić wartość „kury domowej”, która w rzeczywistości nie ma nic z kury, a bardzo wiele z „królowej”?
Jest to fragment książki Zdzisława Józefa Kijasa OFMConv, "Sprawy nader ważne", którą można znaleźć na stronie Wydawnictwa Bratni Zew tutaj>>
opr. ac/ac