Sensem istnienia człowieka jest miłość

Pani Maria usłyszała diagnozę: płód rozwija się nieprawidłowo, proponujemy aborcję. Dla niej donoszenie ciąży nie było żadnym heroizmem, ale normalną postawą matki

Z Marią Pikułą, mamą Wiktorii, Weroniki, Marka, Jasia i Asi, która zmarła tuż po urodzeniu, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

Pani Mario, Asia była pierwszym dzieckiem. Na pewno wyczekiwanym...

Tak, Asia była naszym pierwszym dzieckiem. Półtora roku po ślubie z radością przyjęliśmy wiadomość o ciąży. Oczekiwanie na dziecko było dla nas, jak chyba dla większości rodziców, czasem przygotowań i nadziei.

Co Pani poczuła, słysząc diagnozę?

Na początku czwartego miesiąca ciąży przy badaniu USG okazało się, że dziecko rozwija się nieprawidłowo. Było to dla nas ogromne zaskoczenie. Zostaliśmy skierowani na kolejne badania. Szukaliśmy opinii różnych lekarzy. Niestety, na tamten czas wszyscy potwierdzali chorobę dziecka i nie widzieli szans na leczenie.

Na czym polegała choroba Asi?

Była to wada letalna, czyli śmiertelna. Mózg Asi rozwijał się w sposób nieprawidłowy i w związku z tym pojawiły się również kolejne wady współistniejące.

Czy padła propozycja aborcji?

Tak, praktycznie równolegle ze stawianiem diagnozy z ust lekarzy padały słowa o konieczności przerwania ciąży. Propozycję aborcji czy też „terminacji ciąży” słyszałam nawet, będąc w szóstym miesiącu. W niektórych gabinetach lekarskich czułam się jak na sali sądowej, gdzie to ja jestem adwokatem Asi, a lekarze oskarżycielami i sędziami zarazem. Konsekwentnie odmawiałam aborcji, wskazując na wartość życia. Po kilku wizytach u różnych lekarzy w końcu trafiłam do szpitala, w którym uszanowano życie dziecka. Pamiętam, jak lekarka szanująca życie od poczęcia podczas USG, skupiając się na Asi jako osobie, a nie jedynie na jej chorobie, pięknie wytłumaczyła nam, gdzie jest serduszko, gdzie są rączki, nóżki, nosek. Dzięki takiej postawie lekarki poczułam się zaopiekowana od strony medycznej, a zarazem uszanowana jako mama mającego się narodzić dziecka.

Czy proponowano Państwu opiekę nad mamą i dzieckiem?

W szpitalu, w którym Asia się urodziła, otrzymałam propozycję wsparcia. A gdy byłam jeszcze w ciąży, zebraliśmy informacje o opiece nad ciężko chorymi dziećmi i pomocy oferowanej przez hospicja, ponieważ istniała minimalna szansa, że Asia po urodzeniu zostanie z nami przez kilka dni.

Jak reagowali lekarze, gdy odmawiała Pani rozwiązania, które sugerowali?

Lekarze, których początkowo spotkaliśmy, tłumaczyli nam po raz kolejny, na czym polega wada dziecka. Pewnie myśleli, że odmawiam aborcji, ponieważ nie zdaję sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji. Jednak gdy zobaczyli, że rozumiem i jestem w pełni świadoma konsekwencji, wpadali w konsternację. W jednej z klinik, po kolejnym USG i mojej odmowie aborcji, lekarze wyszli na chwilę, aby porozmawiać ze sobą bez mojego udziału. Niestety, wyglądało to tak, jakby zupełnie nie wiedzieli, co robić. A wystarczy być po prostu człowiekiem, towarzyszyć pacjentowi z szacunkiem nie tylko, gdy zdrowieje, ale też gdy śmiertelnie choruje. Takim pacjentem jest również dziecko przed narodzeniem. Szacunek do nienarodzonego dziecka ze strony lekarza, który dotyka tajemnicy życia i śmierci, jest bardzo ważny. Dziś, niestety, niektórzy samodzielnie chcą stawiać granicę między śmiercią a życiem, traktując istnienie nienarodzonego dziecka w sposób przedmiotowy. Tym bardziej jestem wdzięczna lekarzom i personelowi medycznemu, którzy potrafią okazać wsparcie i szacunek do życia w każdej sytuacji. Dzięki Bogu takich też spotkaliśmy.

Dzisiaj protestujące nazwałyby Panią męczennicą, inkubatorem, chodzącą trumną...

Tak, pewnie wielu użyłoby takich określeń. Co ciekawe, takie uwłaczające godności kobiet słowa mówią ci, którzy sami nazywają siebie obrońcami praw kobiet. Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Będąc w ciąży z Asią, odkryłam, jak wielka jest godność każdego człowieka. Pan Bóg, dając nowe życie, ufa rodzicom poczętego dziecka. Bóg obdarzył nas życiem Asi i złożył nadzieję, że odkryjemy, jak wspaniałym jest darem. Zrozumiałam, iż jestem jedynym ziemskim światem, jaki pozna Asia. Tym bardziej pragnęłam dbać o siebie, otaczać miłością i pokojem rosnące we mnie życie.

Jak przebiegała ciąża. Co Państwo czuliście? Czas ciąży to wyjątkowe chwile, kiedy rodzice przemeblowują mieszkanie, kupują łóżeczko, wózek, malutkie ubranka. Wy tymczasem wiedzieliście, że Asia urodzi się chora, że może nie przeżyć...

Po rozpoznaniu wad letalnych u Asiu, oczywiście, przeżyliśmy szok, niedowierzanie, wszystkie naturalne pod względem psychologicznym etapy godzenia się ze stratą. W pewnym sensie już wtedy rozpoczęła się nasza żałoba. Zarazem Asia rosła, ciążę coraz bardziej było widać. Niektórzy spontanicznie dopytywali nas o dalsze palny, wyprawkę dla mającego się narodzić dziecka. Jedynie najbliższa rodzina i przyjaciele wiedzieli o sytuacji Asi. Z mężem skupiliśmy się na przeżywaniu teraźniejszości, tego czasu, w którym Asia z nami była. Lubiłam zastygać w ciągu dnia i przez jakiś czas skupiać się tylko na dziecku, na delikatnych ruchach córeczki, a na badaniach wsłuchiwać się w puls Asi. Mąż nieraz śpiewał dla niej kołysanki. Myślę, że to takie zwyczajne zachowania większości przyszłych rodziców, ale dla nas te chwile były wyjątkowo cenne.

Pogodziliście się z tym, że Asia umrze?

Zawierzyliśmy ją Panu Bogu. Po etapie naturalnego buntu, jaki odczuwa się w tak kryzysowych sytuacjach, pojawił się we mnie pokój i głębokie poczucie bezpieczeństwa, że Pan Bóg jest blisko nas i się nami opiekuje. Wraz z tym doświadczeniem pogodziłam się z faktem, że Asia może umrzeć. Wielu wspaniałych ludzi modliło się za nas. Modliliśmy się również o cud uzdrowienia, ale postanowiliśmy trwać w ufności w każdej sytuacji.

Narodziny Asi. Jak Pani wspomina ten dzień - jako wyjątkowo trudny czy jednak też radosny?

Poród odbył się naturalnie i przebiegł dość szybko. Tuż po narodzinach Asi lekarz, na naszą prośbę, ją ochrzcił. Następnie podał mi córeczkę, a uczucie, jakie mi wtedy towarzyszyło, to wdzięczność. Gdy patrzyłam na Asię, widziałam cichą i pokorną miłość. Miłość, która pragnie być przyjęta, zaakceptowana. Zrobiłam na jej czole znak krzyża. Dziś myślę, że to był jedyny mój dotyk, gest, jaki mogła jeszcze poczuć, ponieważ tuż po narodzinach zmarła. Od tamtej pory znak krzyża jest dla mnie szczególnym znakiem miłości.

Mogła się Pani z nią pożegnać?

Tak. Po śmierci Asi zawieziono mnie do pokoju, w którym leżało jej ciałko. Z mężem mogliśmy jeszcze raz się z nią pożegnać. Z tego względu również czas pogrzebu był dla nas ważnym wydarzeniem.

Macie za sobą Państwo niezwykle trudne doświadczenie. Pokazuje ono jednak, że warto o tym mówić, bo takie świadectwo może zmienić czyjąś decyzję...

Mam nadzieję, że nasze świadectwo pomoże innym zrozumieć, iż każde życie ma ogromną wartość. Zwolennicy aborcji eugenicznej często podają argument, że należy dzieci chore abortować, ponieważ ich życie nie ma sensu. Ja myślę dokładnie odwrotnie. Życie dzieci ciężko chorych wskazuje na prawdziwy sens istnienia, który nie tkwi w posiadaniu, zdobywaniu, w sukcesie, ale w miłości. Sensem istnienia człowieka jest miłość.

Dzisiaj jesteście rodzicami czwórki ziemskich dzieci i jednego niebiańskiego. Czy podczas kolejnych ciąż nie baliście się, że sytuacja może się powtórzyć?

Naturalnie obawy się pojawiały, ale, na szczęście, zaufanie do Pana Boga i miłość do życia zwyciężyły. Modliliśmy się również za wstawiennictwem świętych. Duchowym wsparciem jest dla nas także świadectwo życia bł. Męczenników z Pratulina. Rokrocznie pielgrzymujemy do tamtejszego sanktuarium, by zawierzyć rodzinę dobremu Bogu. Dwa lata po narodzinach i śmierci Asi urodziły się nasze córki bliźniaczki: Wiktoria i Weronika, kolejne dwa lata później - syn Marek, a najmłodszy Jaś przyszedł na świat w styczniu 2019 r. Dzieci wiedzą o tym, że mają siostrzyczkę w niebie, gdyż regularnie odwiedzamy jej grób. Wierzymy, że Asia stoi przed Bożym tronem i pomaga nam służyć Królowi królów.

Co dzisiaj powiedziałaby Pani kobiecie, która już wie, że jej dziecko urodzi się chore, że może nie przeżyć?

Gdyby była taka możliwość, opowiedziałabym jej naszą historię, wyjaśniając, że nie jest sama. Bliskość życzliwych ludzi w takiej sytuacji staje się bardzo ważna. Bliskość i akceptacja osób, które pozwalają na przeżywanie procesu godzenia się z przykrą diagnozą i ze stratą. Obecność, troska, towarzyszenie są często niedocenianą, a w tym przypadku niezwykle ważną przestrzenią dawania poczucia bezpieczeństwa kobietom w kryzysowych ciążach oraz ich bliskim. Gdyby była taka potrzeba, wskazałabym miejsca oferujące fachową pomoc. Starałbym się wyjaśnić, że nawet wtedy, gdy po ludzku wydaje się nam, że jesteśmy bezradni, możemy bardzo wiele zrobić: możemy kochać.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 5/2021

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama