Na życie całe

O swoim doświadczeniu życia małżeńskiego opowiadają trzy małżeństwa z długim stażem

O swoim doświadczeniu życia małżeńskiego opowiedziały trzy małżeństwa: Grażyna i Andrzej - 37 lat stażu małżeńskiego, Barbara i Julian - 40 lat stażu oraz Irena i Antoni - 67 lat stażu.

„Szukam kogoś, kogoś na stałe, na długą drogę w dal, szukam kogoś na życie całe, na wspólny śmiech i żal. Niech by miał choć parę groszy i w oczach ciepła dość, i niech by nie był wśród ludzi najgorszy, i niech by mnie kochał, kochał, jak ja jego”. To fragment piosenki „Komu weselne dzieci” autorstwa Agnieszki Osieckiej, śpiewanej przez Urszulę Sipińską. Piosenkę nagrano w 1975 roku, ale wyrażone w niej pragnienie jest o wiele starsze i na szczęście wciąż aktualne. Przynajmniej dla niektórych. Co się zmieniło? Czy naprawdę tak wiele różni nas od tych, którzy wchodzili w małżeństwo kilkadziesiąt lat temu? Małżeństwo może mieć początki pełne radości i cieszenia się sobą nawzajem albo przeżywać trudności w budowaniu tej relacji — dzieje się tak bez względu na to, w jakich czasach żyjemy. Pani Irena wspomina: „Mieszkaliśmy w Macewie i chodziliśmy na majówki do parku. Tak się poznaliśmy. Tam też w świetlicy dworku mieliśmy przyjęcie weselne. Pierwsze dziecko urodziło się nam trzy lata po ślubie, więc ile my nachodziliśmy na majówki, wszędzie gdzie były, to chodziliśmy. Ile my wytańczyliśmy. Mąż też umiał dobrze tańczyć, to jak byliśmy młodzi, to bardzo się ubawiliśmy. Jak urodziła się nam pierwsza córka, to mama ją przypilnowała i nie broniła nam wychodzić na te majówki”. Pani Irena miała 22 lata, gdy się pobierali, natomiast jej mąż jest od niej pół roku młodszy, więc byli całkiem młodzi, ale gdy ogląda się zdjęcia z późniejszych lat, widać, że to zamiłowanie jeszcze długo się „ich trzymało”. Jednak każda para jest inna i niejedna musi zmierzyć się z trudnościami. Niekiedy jedna strona ma „cięższy” charakter, a czasem zdarzają się tzw. włoskie małżeństwa, gdzie wybuchają gorące kłótnie. Pani Barbara przyznaje: „Na początku jest okres docierania się i też się docieraliśmy. Mieliśmy dość burzliwy czas z różnych powodów, ale mąż był bardzo cierpliwy i zachowywał spokój w wielu sytuacjach. Poza tym mieszkaliśmy blisko mojej mamy i mama nie raz chciała pomóc, a mąż bał się tego zbytniego pomagania i był nieco surowy dla mojej mamy, ale z czasem doszliśmy do kompromisu, bo mama zrozumiała, że gdyby za bardzo ingerowała, to sama jej bym na to nie pozwoliła”.

Recepta na trwałość

Nie są to scenariusze odległe od tych, jakie przeżywają ludzie obecnie wchodzący w małżeństwo. Mimo upływu dziewięciu miesięcy od naszego ślubu, wspólnie z mężem nadal cieszymy się tym czasem, realizujemy swoje małe pasje, wielkie konflikty omijają nas szerokim łukiem, a niewielkie rozwiązujemy dość szybko. Chociaż wszystko jeszcze może się wydarzyć. Mam jednak wśród znajomych rówieśników i takich, u których nie zabrakło wojen domowych. Dominika opowiada: „Wydawałoby się, że para żyjąca wiarą i nauką Kościoła, po rekolekcjach dla narzeczonych u jezuitów jest dobrze przygotowana do małżeństwa. Nic bardziej mylnego. Nasze wyobrażenia o wspólnym życiu lub ich całkowity brak omal nie zniszczyły naszego małżeństwa. Choć dzień ślubu był najpiękniejszym w naszym życiu, to już od pierwszego dnia małżeństwa zabrakło cierpliwości, wzajemnego otwarcia, szczerości i delikatności. Ja niszczyłam męża atakami pełnymi pretensji, wylewając swoje żale i pretensje. On niszczył mnie milczeniem, brakiem szczerości i zaangażowania w walkę z poważnymi problemami, które pojawiły się już następnego dnia po ślubie. Co nas uratowało? Codzienna wspólna modlitwa, nawet w gniewie; codzienna czułość,  a przede wszystkim zrozumienie, że druga osoba nie rani celowo. Nie mamy wątpliwości, że Bóg (także za wstawiennictwem św. Józefa) przeprowadził nas przez pierwsze dwa koszmarne lata i uratował nasze małżeństwo”. Niestety wiele małżeństw zamiast rezygnować z walki ze sobą, rezygnuje z walki o siebie i relację małżeńską. Kilkadziesiąt lat temu raczej nikt nie „zakładał”, że się rozwiedzie, nie wkalkulowywało się tego w akt zawarcia małżeństwa. Czy zatem istnieje recepta na szczęśliwe (i trwałe!) życie we dwoje? Chyba każde małżeństwo musi wypracować swój własny, ale jednocześnie wspólny przepis. Pan Julian ujął to w następujący sposób: „Dobre małżeństwo to takie, jak mąż ma sklerozę, nie wszystko pamięta i żonie odpuszcza”. Barbara natomiast dodaje: „A żona jest pamiętliwa, ale pamięta też te dobre rzeczy”. Ponadto pan Julian zauważa:  „Człowiek nad pewnymi rzeczami się już nie zastanawia po tylu latach, przyzwyczaja się, w pewnych sprawach ustępuje, w innych nie”. Państwo Grażyna i Andrzej za istotne uważają szacunek, tolerancję i szczerość. Według pana Andrzeja najważniejsza jest rozmowa, „ponieważ jeśli w małżeństwie nie ma rozmowy, to nie ma nic”, natomiast jego żona dodaje: „Przez tyle lat zdarzały się problemy, konflikty, ale dzięki temu, że z obu stron była tolerancja, to jesteśmy razem i dzięki temu wiele małżeństw się utrzymuje. Wśród naszych rówieśników było mało rozwodów. Dzisiaj młodzi ludzie nie chcą iść na kompromis, ustąpić czy „ugryźć się w język” w pewnym momencie”. Pan Andrzej: „Bez tego nie da rady. Moim marzeniem zawsze było, żeby w takim związku, w którym jesteśmy, doczekać późnej starości i jako babcia i dziadziuś iść pod rękę”. Takie wymarzone przez pana Andrzeja małżeństwo tworzą państwo Irena i Antoni. Pani Irena opowiada, że od samego początku gdziekolwiek szli, zawsze trzymała męża pod rękę, co pan Antoni z humorem skomentował: „A ja ją ciągnąłem. I teraz nie mogę nic robić”.

Po latach...

Z biegiem lat coraz łatwiej ustąpić, nie wdawać się w sprzeczki o błahostki, które wielu młodym małżeństwom zdarzają się zdecydowanie częściej. W pewnym wieku po prostu człowiek nie chce marnować czasu na konflikty o drobiazgi. Kłopoty zdrowotne pokazują, że warto czerpać z tych chwil, kiedy dopisuje zdrowie albo po prostu sił jest trochę więcej. Więź umacnia również przeżywanie choroby i dbanie o siebie w takich momentach. Pan Antoni kilka lat temu chorował na nowotwór, a pan Andrzej przeszedł zawał. Dziś ich żony cieszą się, że wszystko dobrze się skończyło i mogą świętować kolejne rocznice ślubu. Małżonków łączą także wspomnienia, których po latach wspólnego pożycia jest bardzo wiele. Te zabawniejsze niekiedy krążą w rodzinie jako anegdoty. Bo okazuje się, że poczucie humoru nieustannie się przydaje, o czym z mężem mogliśmy się przekonać, słuchając naszych rozmówców.

Co jeszcze dziś jest dla nich ważne? Na pewno dzieci i wnuki, wspólna troska o nie, czasem także pomoc i opieka. Na koniec to, co powinno być najważniejsze niezależnie od stażu i co pozwala wytrwać w małżeństwie, czyli wiara. Pan Julian przypomina o tej podstawowej prawdzie: „Jak Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na właściwym”. Pani Barbara: „Jak przy ważnych decyzjach zapominaliśmy o Panu Bogu, to On sam się przypominał. Bo człowiek niekiedy wpada w panikę. Czasem ktoś się za nas bał, lękał albo straszył, a w nas był spokój, bo Pan Bóg dawał odpowiednie słowo w konkretnej sytuacji”. Pan Julian: „To nie są puste słowa, bo można to zobaczyć po różnych doświadczeniach”.

Może dzisiaj brakuje nam wiary, że można przeżyć z kimś całe życie, mimo wszelkich problemów, może trudnego charakteru, choroby czy przymusowego wyjazdu. Lekiem na naszą niewiarę są te małżeństwa, które żyją razem od wielu lat, wychowały dzieci, wypuściły je w świat, a dziś cieszą się wnukami, a nawet prawnukami — owocem miłości, która narodziła się dawno temu. Wydaje się, że nie brakuje w naszym otoczeniu ludzi, którzy mimo upływu kilkudziesięciu lat, wciąż są wierni przysiędze małżeńskiej, a jednak okazuje się, że wielu nastolatków nigdy bezpośrednio nie zetknęło się z takim małżeństwem. Dlatego warto pokazywać tym, którzy dopiero wchodzą w dorosłość, że związanie się z kimś na całe życie nie jest czymś niemożliwym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama