Jaki jest stan katolickich mediów w Polsce w roku 2003 i jaka czeka je przyszłość?
2003 rok był trudny dla Kościoła. Na świecie upłynął pod znakiem uporczywej modlitwy i starań o pokój. Pokój, którego brakuje przede wszystkim na Bliskim Wschodzie w Ziemi Świętej i w Iraku. 2003 rok w Polsce postawił na porządku dziennym pytania o stan katolickich mediów.
Zaczęło się od afery wokół finansowania i płacenia podatków przez Radio Maryja. Pytania, jakie publicznie postawiono w tej sprawie, są poważne, jednak skoordynowana akcja państwowej telewizji, "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej" sprawiała wrażenie zmasowanej nagonki. To nie sprzyjało rzetelnej dyskusji. Ostatecznie poza kilkutygodniową "zadymą" niewiele z całej akcji wynikało.
Pytania, jakie w tej sprawie padły, dotyczyły jednak nie tylko Radia Maryja, ale także finansów Kościoła. Nie jest przecież wielką tajemnicą, że przestrzeganie przepisów rachunkowych nie jest najsilniejszą stroną kościelnych instytucji w Polsce. Stan ten nie wziął się z powietrza. Dziesiątki lat represji wobec Kościoła wyrobiło w nas przekonanie, że lepiej kościelne pieniądze trzymać z dala od państwowych służb. Być może atmosfera nagonki na radio sprawiła, że temat ten nie został potraktowany wewnątrz Kościoła tak poważnie jak na to zasługiwał.
Ruszyła telewizja "Trwam" związana z Radiem Maryja. Powiela ona zalety i wady radia. Jest skierowana do "już przekonanych". Nie wróżę jej sukcesu. Coraz częściej słychać też o stojących przed nią problemach finansowych.
W październiku reaktywowano telewizję Niepokalanów. Dziś trudno recenzować jej program, bo telewizja raczej walczy o przetrwanie niż o widzów, ale trudno powstrzymać się przed gorzką refleksją, że eksperyment z katolicką telewizją w Polsce przyniósł rozczarowanie. Poprzednie wcielenie telewizji Puls skończyło się finansową klapą i oskarżeniami organizatorów o niefrasobliwe korzystanie z pieniędzy publicznych spółek. Nowy Puls pozostaje pod kontrolą Polsatu i szczerze mówiąc byłoby ogromną niespodzianką, gdyby okazał się telewizją na miarę oczekiwań katolików w Polsce.
Również stan katolickiej prasy pozostawia wiele do życzenia. Biskup Leszek Sławoj Głódź, przewodniczący Rady ds. Środków Społecznego Przekazu ubolewał na spotkaniu w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego nad tym, że media katolickie są bardzo rozczłonkowane. - Nie umieją ze sobą współdziałać, jedne o drugich źle się wypowiadają, choć nazywają się katolickie. Tymczasem media świeckie tworzą potężne koncerny - mówił bp Głódź. Zdaniem księdza biskupa, prasa katolicka przeżywa czas próby, związany z brakiem profesjonalizmu dziennikarskiego i środków finansowych, a gdy się one pojawią, to są defraudowane. To mocne słowa.
Warto byłoby zastanowić się jednak nad tym, jakie są przyczyny tego stanu rzeczy. Dlaczego dobrze zawodowo przygotowani dziennikarze z takim trudem znajdują sobie miejsce w katolickiej prasie? Dlaczego jest ona tak rozdrobniona? Dlaczego nie powstają silne katolickie media, choć na rynku panuje aksamitna cenzura odczuwana przez czytelników i samych dziennikarzy?
Dlaczego nie powstał ogólnopolski dziennik o profilu katolickim, który mógłby stanowić alternatywę dla wysokonakładowych gazet codziennych? Wypada się bowiem zgodzić z biskupem Głodziem, który powiedział, że nie spełnia takiej roli "Nasz Dziennik", gdyż jest związany z "jednym, wąskim i zamkniętym kręgiem".
Choć istnieje ponad 300 tytułów o zasięgu diecezjalnym, regionalnym i ogólnopolskim, to zajmują one zaledwie 2,5-3,5% rynku.
Pytania w tej sprawie to materiał do przemyśleń nie tylko dla dziennikarzy.
opr. mg/mg