Fragment książki
ZIEMIA ŚWIĘTA, ZAPISKI Z PODRÓŻYMarian BizanFragment Pierwsze godziny w Jerozolimie (20 października 1988) Ta pielgrzymka zaczęła się już na lotnisku, chyba dla całej naszej siedemnastoosobowej gromadki, od dawna związanej z Duszpasterstwem Środowisk Twórczych w Warszawie. (...) Po północy z wysokości nieba patrzyliśmy na Stambuł jarzący się światłami, z wyraźnie zaznaczoną ciemną, plamą morza. To był pierwszy zwiastun innego świata, ale dzieliło nas od niego prawie dziesięć tysięcy metrów. Po godzinie - kolorowa łuna biła z ziemi; zobaczyliśmy nocny pejzaż Tel Awiwu-Jafy. Na dole, po wyjściu z budynku lotniska Ben Guriona, delikatny powiew ciepłego wiatru, kołyszące się lekko palmy i ten zapach - wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze czego: lawendy, rozmarynu, palm? Czekała nas ponad pięćdziesięciokilometrowa droga i szybka jazda do Jerozolimy. Wszyscy milczeli, nie tylko ze zmęczenia. Brama Damasceńska muru okalającego stare miasto - to była dla nas pierwsza wizytówka na miejscu. Wydawała się przyjazna i otwarta, choć tonęła w mroku. Jakże inne było pierwsze zetknięcie z miastem Juliusza Słowackiego w 1837 roku: ,,W Jeruzalem stanąłem d 13 stycznia o godzinie 9 w nocy Bramy miasta zamknięte - cisza grobowa - księżyc - szczekanie psów, odpowiadające na nasz stuk do bramy - niepewność, czy Firmany nasze otrzymają nam wejście, czy trzeba będzie na polu nocować () Na koniec po 2 godzinach otwierają się bramy i zajeżdżam do klasztoru. Dla nas tu właśnie zakończyła się jazda i zaczęły się schody, kamienne stopnie w dół i w górę w wąskich uliczkach starego miasta. Cisza, skąpe światło latarń, zapach oliwy i potraw smażonych tu za dnia, i koty uciekające spod nóg. Niebawem zapukaliśmy do Domu Polskiego sióstr elżbietanek. Czekano na nas, choć była to jeszcze noc. Rano o czwartej zbudził nas wszystkich muezin z minaretów świątyń muzułmańskich. Do pięciokrotnego jego wołania w ciągu dnia, najintensywniejszego rano i wieczorem, kiedy miasto spało lub cichło, przyzwyczailiśmy się po kilku dniach. Ale teraz z rytmu, melodii, z niezrozumiałych dla nas słów biła egzotyczna obecność. Jaki jest ten Bóg muzułmanów? Sury Koranu łatwo pojąć, kiedy je czytamy jako modlitwy i przepisy religijne, zwłaszcza wtedy, gdy pamiętamy o Księdze Psalmów. Ale to natarczywe, namiętne wołanie, potęgowane przez głośniki minaretów, wszystkich równocześnie, trwające kilkanaście minut, budziło różne uczucia. Jedno było pewne: nie zezwalało na obojętność. Ale co poruszało? W tej chwili wiedzieliśmy jedno - o czwartej nad ranem stara Jerozolima zdawała się należeć wyłącznie do wyznawców Proroka. Po kilku godzinach przez tarasy Domu Polskiego wspinamy się na dach budynku, aby uczyć się tego miasta. Z wolna otwierał się widok coraz szerszy, dalszy. Słońce było już wysoko na niebie. Zalana światłem Jerozolima była tuż przed nami, a dalej na Wschodzie panorama Góry Oliwnej, wyglądająca jak kolorowa rycina. Dopiero teraz zrozumiałem słowa z Księgi Izajasza: ,,Powstań, rozbłyśnij jasnością, Jeruzalem, albowiem twa światłość przybyła i chwała Jahwe wzeszła nad tobą". Dopiero teraz proroctwo z Księgi Barucha przestało być tajemnicą: ,,Spójrz ku Wschodowi, Jeruzalem! Oglądaj radość, którą ci Bóg zsyła! Złóż, Jeruzalem, szaty żałoby i udręki, a przyoblecz się na zawsze we wspaniałość chwały od Boga. Bóg bowiem ukaże twą świetność całemu okręgowi ziemi, który jest pod niebem. Powstań, o Jeruzalem, stań na miejscu wyniosłym i zwróć swe spojrzenie ku Wschodowi". Dopiero teraz. W następnych dniach spotykaliśmy się na najwyższym tarasie przed wschodem słońca, między piątą a szóstą, aby zobaczyć, jak jego pierwsze promienie spadały na senne jeszcze miasto zza ciemnych drzew tkwiących na dalekim horyzoncie Góry Oliwnej. Na płaskich dachach domów położonych niżej niż tarasy naszej siedziby spali jeszcze ich mieszkańcy w śpiworach. To młodzi turyści wszystkich ras i narodów, wynajmujący dachy hotelików na swoje wakacyjne kwatery w Jerozolimie. Tej chwili nie można już było dłużej odwlekać. Szliśmy z drżeniem starymi uliczkami, nieco się wspinając po kamiennych stopniach i płaszczyznach, na ogół skręcając w lewo, stale lekko pod górę, bo zbliżaliśmy się do szczytu Kalwarii - jednego z niewielu miejsc, o których można powiedzieć: to stało się tutaj, na pewno. We wnętrzu bazyliki Grobu Świętego, przy wejściu, kamień Namaszczenia. Ktoś rozsypał na nim płatki róż i rozlał oliwę. W rotundzie Anastasis a(to jest Zmartwychwstania) spoglądamy ku olbrzymiej kopule, której wnętrze od lat tonie w rusztowaniach. Pod nią stojąca oddzielnie wielka, zdobiona z przesadnym, niegustownym przepychem, po ludzku, kaplica Grobu Świętego. W Przedsionku Anioła, gdzie dwa tysiące lat temu zwiastowano radość wielkanocną, pali się na kamiennym postumencie jedna świeca. Półmrok rozświetlają lampki oliwne u sklepienia. Schyliwszy się nisko, bardzo nisko, można wejść do Grobu. Klęczymy przy kamiennej ławie, gdzie złożono Ciało - po czworo, pięcioro, bo tyle tu tylko miejsca. Znad ławy patrzą na nas trzy wizerunki Zmartwychwstałego: łaciński, grecki i ormiański. Obok, z lewej strony, obraz Matki Bożej. Ma opuszczone powieki, dłonie pokrywa srebrna blacha, lewą przyciska do siebie cyborium. Trzeba już wychodzić, kolejka czekających jest coraz dłuższa. Teraz wiemy, że będziemy tu wracać, również po to, aby dotknąć tego kamienia. Później zauważyłem, że greccy ortodoksi wychodzą z Grobu do Przedsionka Anioła zawsze tyłem, nigdy inaczej. Nie sądzę, aby ten obyczaj przenieśli ze świeckiego rytuału monarszego. To raczej wschodnia pobożność i ceremonialność. Piękny jest ten dowód nieustającej czci i pamięci. Dziwne, że nam nie przyszło to do głowy. Ale byliśmy tu po raz pierwszy, przygniotła nas wielkość miejsca i ciężar kamienia. Nadal w bazylice Grobu - po stopniach wchodzimy na poziom szczytu Golgoty, zostawiając Grób o kilka metrów niżej. Pod grecką mensą ołtarzową wydrążenie skalne w srebrnej oprawie - tu stał Jego krzyż. Ręka zanurza się po łokieć, jak w otchłani. Przypominają się słowa ,,Gorzkich żalów: "Upał serca swego chłodzę, Gdy w przepaść męki Twej wchodzę" Obok miejsca ukrzyżowania kamienne rozdarcie potwierdza prawdę wielkopostnych zawołań: ,,opoki się twarde krają, ,,ziemia rwie się, ryczy skała". Cofamy się w tej naszej pierwszej w Jerozolimie Drodze krzyżowej, odwrotnej, jeśli idzie o kierunek, do łacińskich kaplic. Zdjęcia ciała Jezusa, Przybicia do krzyża w bazylice Grobu, a potem, na zewnątrz, przechodzimy aż do pierwszej stacji, tam, gdzie w twierdzy Antonia Piłat ugiął się przed wolą tłumu i ,,starszych i wydał wyrok". Dziś uczą się tu dzieci arabskie, w szkole muzułmańskiej, a twierdza Antonia i Drogi krzyżowej stała się sprawą archeologów i historyków. Idąc teraz w kierunku Muru Płaczu myślami wracałem do kaplicy Grobu. Przypomniał mi się Słowacki i to, co napisał w 1837 roku w liście do matki: ,,Z dnia 14 na 15 (stycznia) miałem przepędzić noc u grobu Chrystusa. Na wspomnienie tej nocy (tak miałem rozigrane nerwy), że łzy rzucały mi się z oczu - Noc u robu Chrystusa przepędzona zostawiła mi mocne wrażenie na zawsze. O godzinie 7 wieczór zamknięto kościół - zostałem sam i rzuciłem się z wielkim płaczem na kamień grobu. Nade mną płonęło 43 lamp. Miałem bibliję, którą czytałem do 11-stej w nocy. O pół do dwunastej weszła do grobu młoda kobieta i mężczyzna, jak sądziłem małżonkowie, którzy musieli mieszkać w klasztorze i zrobili votum odmawiać co dnia pacierz w nocy na grobie. Jakoż oboje pomodlili się krótko, pocałowali w kamień, a potem, przyszedłszy do mnie, oboje pocałowali mnie w rękę. Tak byłem zmięszany, że nie wiedziałem, jak się znaleźć. Wyszli - zostałem sam. O północy dzwon drewniany obudził w kościele księży greckich. Różne wiary, każda mająca swą mniejszą lub większą zagrodę w tym gmachu, budzić się zaczęły na głos tego dzwonu Grecka bogata kaplica oświeciła się lampami, na górze ormiański kościółek zapalił także świece i zaczął swoje śpiewy Kopt, mający małą drewnianą klatkę, przyczepioną do katafalku pokrywającego grób święty, także (jak widziałem przez szczeliny) zaczął w swojej altance dmuchać na żar i gotować samotne kadzidło. Katolicy także w dalekiej kaplicy zaczęli spiewać jutrznią - słowem, o północy ludzie obudzili się, jak ptaszki w gzymsach jednej budowy budzą się, świergocąc o wschodzie słońca. Grecy na grobie odprawili mszą, potem Ormianie, o drugiej zaś w nocy ksiądz rodak wyszedł ze mszą na intencją mojej kuzynki (to jest Ojczyzny), a ja, klęcząc na tym miejscu, gdzie anioł biały powiedział Magdalenie: "Nie ma go tu, zmartwychwstał!" słuchałem całej mszy z głębokim uczuciem O trzecie w nocy, znużony, poszedłem do klasztoru i spałem snem dziecka, które się zmęczy łzami." Niebawem się okazało, że po stu kilkudziesięciu latach od tamtego dnia nic się tu nie zmieniło, może tylko godziny.Myślałem też idąc pod Mur Płaczu o posadzce przed franciszkańską kaplicą Najświętszego Sakramentu i zakrystią w bazylice Grobu. Ułożona nie tak dawno z pięknie oszlifowanych płyt marmurowych zachowała, utrwaliła i przekazała pielgrzymom wspomnienie o spotkaniu Jezusa z Marią Magdaleną. Widać tu był ten ogród, w którym Zmartwychwstały mógł się jej zrazu wydać kimś, kto go uprawia. Na posadzce dwie jasne płyty w kształcie dwu kolistych pól w ciemnym obramieniu Jedno z nich - gwiaździste. Odległość między polami dwa, może trzy metry ,,Noli me tangerek" - te słowa słychać tu jeszcze dziś. Cóż znaczą one ponad to, co przekazała tradycja? A może po wiekach i do nas skierowane? Bo tak jak Maria Magdalena, jak Tomasz, musimy dotknąć, aby uwierzyć I to rozdarcie towarzyszyło nam w całej naszej pielgrzymce. Łagodziło je wszakże jedno: po raz pierwszy byliśmy w ziemskiej ojczyźnie Jezusa, a o Jego obecności świadczyły także kamienie, dostępne oczom i dłoniom. Na wielkim dziedzińcu czy rynku świeżej daty (bo wyburzono tu arabskie domostwa) przed Murem Płaczu nakryliśmy głowy i zbliżyliśmy się do owego symbolu Świątyni jerozolimskiej. Ogromne bloki kamienne wznoszą się na wysokość jedenastu metrów. Herodiański mur oporowy otaczający plac świątynny ( na którym niegdyś Abraham miał poddawać się woli Bożej, podnosząc rękę zbrojną w nóż na Izaaka; Jebuzyta, zwany Arauna - młócić zboże, gdzie Dawid składał ofiary, a Salomon, Zorobabel i Herod stawiali świątynię) jest nieustannie patrolowany przez wojsko izraelskie. Nie było widać, aby żołnierze mieli szczególne zrozumienie dla żydowskiej pobożności, ale pełnili straż skrupulatnie, bacznie obserwując każdego, kto szedł w kierunku świętego miejsca, przeglądając torebki i pakunki. Wejść na plac przed Murem Płaczu jest kilka, bodaj cztery, i przy każdym stoi posterunek w szczelinach między kamiennymi blokami Muru, w każdym wydrążeniu skalnym tysiące świstków papieru - błagalne inwokacje do Jahwe. Wydało mi się, że tu właśnie należy odmówić Modlitwę Pańską, tę wielką prośbę chrześcijaństwa. Obok nas - Żydzi różnego wieku i w rozmaitych strojach, nierzadko modlitewnych, spędzają minuty i godziny z księgą w ręku lub bez niej, przy stoliczku, na krześle lub bez tych akcesoriów, stojąc nieruchomo lub poruszając się zgodnie z rytmem wypowiadanych słów lub też niezależnie od niego, czasem cisi, niekiedy głośni, innym razem zawodzący smętne lamentacje. Każdy, kto tu przyszedł, przyszedł dla modlitwy, ale to nie znaczy, że każdy płacze z powodu zburzenia w roku 70 Świątyni lub wymarcia pokolenia Lewiego, ongiś powołanego do sprawowania funkcji kapłańskich i składania ofiary Bogu, choć ten dramat dziejowy - według mnie przynajmniej - stale jest tu obecny. Widzieliśmy wszakże również barwny, pogodny, taneczny obrzęd z muzyką - bar micwę. Był to zapewne jej finał - wprowadzenie trzynastoletniego chłopca, odtąd pełnoletniego wobec prawa religijnego, do grona dorosłych mężczyzn. Nie słuchaliśmy publicznego odczytania przez młodzieniaszka fragmentu Tory, urywka ksiąg prorockich ani jego własnego komentarza do przeczytanych tekstów. Bajecznie kolorowo ubrany, niesiony na barkach mężczyzn w tanecznym korowodzie, był widocznie uradowany przyszłym dorosłym życiem. Muzyka była skoczna, ale odzywały się w niej melancholijne nuty i rytmy. Kobiety przyglądały się uroczystości zza ogrodzenia, na niewielkim wydzielonym dla nich miejscu przed Murem Płaczu i sypały cukierki. Jedna jeszcze rzecz przychodzi na myśl pod Murem Płaczu Tu Żydzi, zatopieni w modlitwie, w medytacji A wyżej - nad jedenastometrowym murem herodiańskim rozciąga się plac, na którym kiedyś stała Świątynia Izraelitów, a dziś jest to święte miejsce muzułmanów Jak mała jest odległość, która dzieli dwie kultury, dwie filozofie, dwie religie Jak kruche, wątłe wydają się w tym miejscu wszelkie dobre intencje. I jak zasadne słowa z Księgi Psalmów: ,,Upraszajcie pokój dla Jeruzalem" Minęła połowa naszego pierwszego dnia jerozolimskiego Szybko weszliśmy w rytm czasu pielgrzymkowego Wciskała się do niego również cała owa gwarna, handlująca, ruchliwa i głośna atmosfera współczesności arabskiej - grupy pielgrzymkowe, przechodnie, sklepiki, niezliczone towary miejscowe i z całego świata, natarczywi uliczni sprzedawcy, często kilkuletni, przenośne piecyki z zapachem przygotowywanych na poczekaniu potraw, zieleń wojskowego munduru. Nie wiedzieć kiedy, staliśmy się w ciągu krótkiego czasu częścią tego potoku stłoczonego w Jerozolimie pod ciepłym, bezchmurnym niebem. Popołudnie zaczynamy od Sadzawki Owczej (Betezda), gdzie przed wiekami przy jej dwu zbiornikach gromadzili się chromi paralitycy i ślepcy ,,czekający - jak pisze św Jan - poruszenia wodyk, która miała ich uzdrowić". Dziś na dnie owych dawnych zbiorników wodnych, głęboko w dole gromadzi się czasem mętna ciecz. Nad zbiornikami gmatwanina resztek murów kilku kościołów, kamienie, kolumny, absydy - dla laika galimatias archeologiczny. Góruje nad nim jednak pamięć o cudownym uzdrowieniu paralityka i o większym jeszcze cudzie odpuszczenia grzechów, kiedy Jezus, spotkawszy go później w świątyni, powiedział: ,,Stałeś się zdrowy, już nie grzesz, aby ci się co gorszego nie zdarzyło". Jest zadziwiające to drugie spotkanie Boga i człowieka - jedna z większych chyba tajemnic Ewangelii. Zawsze mnie zdumiewało, że Jezus po raz drugi, w innym już miejscu, ponownie odzywa się do człowieka, którego uzdrowił przy sadzawce Betezda i do którego tam również przemówił. Nie wiemy, kiedy odbyło się spotkanie - czy tego samego dnia, czy następnego, czy znacznie później. Św Jan pisze tylko: ,,Potem spotkał go Jezus w świątyni". W niektórych tłumaczeniach czytamy: ,,znalazł go, czy go szukał? Człowiek ten nie był Jego uczniem, nie należał do osób towarzyszących Jezusowi. Obcy, chory, grzesznik. Po drugim spotkaniu, w Świątyni, złożył zeznanie, bowiem ,,oznajmił Żydom, że to Jezus go uzdrowił". A wszystko zaczęło się tu, przy poruszanej przez anioła wodzie sadzawki. W rzymskich czasach najwidoczniej kontynuowano tradycję leczniczych wałściwości sadzawki, ponieważ są tu ślady kultu Eskulapa. Jest jeszcze drugi przypadek uzdrowienia zapisany przez św Jana, który miał swój zadziwiający ciąg dalszy: ślepiec od urodzenia. I znowu było to przy sadzawce - tym razem Siloe. Tę wyprawę odłożyliśmy na następne dni pobytu w Jerozolimie. opr. MK/PO |