Z punktu widzenia proboszcza

Dobry duszpasterz musi znaleźć właściwy punkt ciężkości między miłością do wiary, a miłością do wierzących. Jeśli zdecyduje się wyłącznie na bycie człowiekiem Boga wśród odrzucanego świata, szybko przestanie szanować ludzi, dręcząc kodeksami, rytami czy wątpliwymi światłami. Gdy będzie udawał swojaka, odsuwając sprawy Boże na poślednie miejsce, wtedy przywiąże ludzi do siebie, a oni nie postąpią o krok ani duchowo, ani moralnie. Potocznie mówi się, że bycie mnichem lub dla przykładu misjonarzem, to dopiero coś niezwykłego. Duszpasterze wydają się być zwykłymi księżmi od sakramentów zanoszonych w piątki do staruszków, czy od tacy. Nie nakładają kapturów na głowę podczas medytacji, nie muszą znać obcych języków, więzieni grafikiem między kancelarią a zakrystią – nic więcej. Trzeba widzieć w końcu, jak ci zwykli księża z codziennego duszpasterstwa stoją w Kościele na wichrowej przełęczy między wolą Boga a pragnieniami ludzi. Doświadczony latynoski misjonarz ojciec Jorge Techera żartował kiedyś w obecności młodych seminarzystów, że jeśli ksiądz diecezjalny myśli o zostaniu mnichem to musi być mocno zmęczony. A co będzie prawdziwym źródłem duszpasterskiego znużenia? Wcale nie długie godziny spędzone w konfesjonale, ani wizyta duszpasterska po schodach wieżowca, ani rugowana ze szkoły katecheza – duszpasterza zmęczy przeciętność duchowa człowieka, któremu służy.

Świat Boga jest żywy i fascynujący ale dusza ludzka często ulega religijnemu malkontenctwu. Między przedsionkiem a ołtarzem krzyżują się ze sobą dwa spojrzenia. Współcześnie z naiwną lekkością egzaminuje się jedynie duchownych: czy proboszcz szanuje liturgię i zna się na łacinie? Czy nie jest łasy na mamonę? Co z jego wiernością albo gorliwością? Czy to jest ktoś normalny, czy z góry psychicznie podejrzany? Mimo miażdżącej oceny wystawianej księżom, proboszcz również wodzi wzrokiem po ławkach zza ołtarza i myśli: czy klękają przed Hostią, bo wierzą, a może kucają na dzwonek? Szukają życia duchowego czy podniet, przeżyć, cudownych zjawisk? Wierzą jeszcze w ewangelię czy już tylko w terapię? Są ludźmi sumienia czy modernistami, zwiedzionymi przez krzykaczy na politycznych wiecach? Chcą Kościoła, co jest solą tej ziemi czy planują uczynić go pachołkiem tego świata?

Słynny Vianney przybył do swojego Ars około roku 1818. To Boży paradoks, że patron proboszczów, a potem wszystkich księży w Kościele katolickim, zaczynał duszpasterstwo przez wiele lat pozostając wikariuszem. Parafia wciąż nie była gotowa do samodzielnej administracji. O mieszkańcach Ars mówiło się ze złośliwą pogardą, że od zwierząt odróżnia ich jedynie chrzest! Vianney przeprowadził tam tytaniczną pracę duszpasterską. Mimo to nie nawrócił wszystkich, a nużącą przeciętność wielu dusz brał jako zarzut przeciwko sobie. Mówi się, że parokrotnie usiłował uciec z placówki do klasztoru, zawsze zawracany z drogi albo dekretem biskupa albo miłością parafian. W 1823 roku biskup erygował wreszcie w Ars probostwo, co było znakiem dojrzałości duszpasterskiej formujących się tam katolików.

Mojżesz nie radzi sobie z poczuciem wstrętu wobec prowadzonych przez pustynię Hebrajczyków. Wciąż są bardziej egipskimi migrantami, niż ludem Boga. Potrafią reagować prymitywnie, a to zabija prorocką gorliwość (por. Lb 11, 12). Tylko Syn Boży okazuje absolutną cierpliwość małodusznym apostołom. Pan wie, że tłumy bardziej od nauki duchowej żądają chleba oraz cudu (por. Mt 14, 16-19). Gotów jest jednak systematycznie podnosić mentalność uczniów na poziom duchowego rozeznania.

Doceniaj tak zwanych zwykłych duszpasterzy. A szczególnie to, gdy ich przyjaźń z Bogiem uwiera Cię w duchowej przeciętności.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama