Coś się kończy, coś zaczyna ... Grozi nam koniec świata? Biblista nie ma złudzeń

„Kończy się epoka słowa pisanego, a rozpoczyna era bezpośredniej transmisji przeżyć. W świecie, który obserwujemy, można to dostrzec chociażby w tym, że coraz mniej osób czyta książki, coraz więcej ma problem ze zrozumieniem treści. Wszystkie funkcje pisma przejmują technologie” – mówi br. Michał Deja, doktor teologii biblijnej.

Wojna na Ukrainie i w Izraelu, kataklizmy, kryzys w Kościele. Do tego przeróżne objawienia prywatne mówiące o III wojnie światowej, chętnie cytowane także przez niektóre media katolickie. „To koniec czasów” - słychać coraz częściej. Czy rzeczywiście możemy spodziewać się rychłego końca świata?

Br. Michał Deja, doktor teologii biblijnej, dyrektor Centrum Duchowości „Honoratianum” w Zakroczymiu: z wykształcenia jestem teologiem biblijnym, więc Biblia jest dla mnie najważniejszym źródłem odniesienia i przyznam, że mam kłopot z wyrażeniem „koniec świata”, dlatego że nie ma ono potwierdzenia w Piśmie Świętym. Owszem, są tłumaczenia wypowiedzi Pana Jezusa z Ewangelii św. Mateusza, w których stosuje się to wyrażenie, ale patrząc w tekst grecki, nie znajdziemy dosłownie takiego określenia, jak „koniec świata”. Jest tam raczej mowa o dopełnieniu czy zwieńczeniu jakiejś epoki, ery, jakiegoś okresu czasu. Chcąc lepiej to zrozumieć, sięgnąłem do tłumaczenia ks. Jakuba Wujka i jego XVI-wiecznego przekładu Biblii z Wulgaty i stwierdziłem, że współcześni tłumacze bardzo pokornie poszli za jego autorytetem i dlatego używają wyrażenia „koniec świata”.

Wprawdzie mogłoby być ono zastosowane, ale nie dosłownie, lecz jako koniec pewnych reguł i zasad, jakimi rządzi się ten świat, który znamy i w którym czujemy się bezpiecznie. To fakt, że my, ludzie XXI w., w każdym okrucieństwie czy wojnie upatrujemy kresu naszych czasów. Skłania nas do tego brutalność tego świata. Jednak wojny czy kataklizmy były od zawsze i według mojej wiedzy biblijnej nie są znakiem końca epoki.

Jak w takim razie należy rozumieć słowa Jezusa z Ewangelii św. Łukasza: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec huku morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi”? Wielu uważa, że to właśnie się dzieje, że to znaki zbliżającego się końca świata.

Przede wszystkim jest to język apokaliptyczny, który powinniśmy rozumieć zgodnie z przesłaniem gatunku literackiego. W starożytności słońce oznaczało zegar, księżyc kalendarz, a gwiazdy to mapa albo pokazujący kierunki kompas. Zatem te znaki, czyli zachwianie fundamentami bezpieczeństwa życia człowieka, jego stabilnością, będą mówić raczej o końcu epoki i o zmianach dotyczących reguł funkcjonowania świata niż tego, że on się skończy.

Jednak jesteśmy tylko ludźmi i słowa te wywołują w nas pewien niepokój. Może wynika on stąd, że od dziecka słyszeliśmy o Bożym gniewie i sądzie, choć dzisiaj się to zmienia.

Lęk jest jedną z największych przeszkód w życiu duchowym. Niestety wciąż są duchowni, którzy straszą końcem świata i zamiast Ewangelii przekazują ludziom własne obawy i niepokoje. Nic dziwnego, że mamy problem z właściwym rozumienia proroctwa… Ja znak końca czasów widziałbym zupełnie w czymś innym. Jest taki polski pisarz i filozof Jacek Dukaj, który wprawdzie przedstawia się jako człowiek niewierzący, ale w swoich poszukiwaniach prawdy jest niezwykle uczciwy. Obserwując rozwój technologii, ale też zmiany, jakie dokonują się w młodych ludziach, stwierdza on, iż kończy się epoka słowa pisanego, a rozpoczyna era bezpośredniej transmisji przeżyć. W świecie, który obserwujemy, można to dostrzec chociażby w tym, że coraz mniej osób czyta książki, coraz więcej ma problem ze zrozumieniem treści. Wszystkie funkcje pisma przejmują technologie. Jeszcze trochę, a słowo pisane nie będzie już tak oczywistym sposobem komunikacji, opisu, opowiadania o życiu. Technika pójdzie tak do przodu, że rzeczywiście transmisja przeżyć będzie nam dana bez pośrednictwa symboli, bo słowo to też symbol. I w tym można widzieć jakiś koniec epoki i początek nowej. To niepokoi, bo być może za chwilę zostanie zanegowana cywilizacja, w której żyjemy. To, co mamy jako Objawienie, to księga Pisma Świętego, napisane słowo. Jestem ciekaw, jak Pan Bóg zainterweniuje, byśmy nie stracili z Nim więzi. Może właśnie w bezpośredni sposób, że w końcu przyjdzie Chrystus?

Skoro jesteśmy przy słowie - kończący się rok liturgiczny lekturą swoich czytań przypomina o wydarzeniach ostatecznych. Jak należy rozumieć dziś te zapowiedzi?

Dla mnie stanowią one ważne przypomnienie, że moja ojczyzna jest w niebie. To najistotniejsze ewangeliczne przesłanie Adwentu. Wzbudza ono jednocześnie pytanie o to, jakie są moje pragnienia, te najgłębsze, najbardziej duchowe. Zatem może jest to okazja, by odkryć, że największym pragnieniem jest zbawienie. Tak to rozumiem, tak to przeżywam.

A jak powinniśmy odczytywać jedną z najbardziej znanych „zapowiedzi” końca świata, czyli Apokalipsę św. Jana? Daje ona bowiem potężne pole do interpretacji, często błędnych.

Słowo „apokalipsa” weszło do naszego słownika jako opisujące jakąś katastrofę. Tak to jest, że język się rozwija i pewne skojarzenia są budowane w oparciu o coś innego niż treść. A szkoda, bo prawdziwe przesłanie Apokalipsy jest zupełnie odmienne od tego, które często bywa powielane. Na pewno nie została ona nam dana po to, by budzić strach. Może jest w tym pewna wina nas, duchownych, bo w seminariach generalnie nie wykłada się Apokalipsy, a jeśli już to w bardzo okrojony sposób i dlatego nie potrafimy jej odczytać. Poza tym - znowu powiem kontrowersyjnie - według mojej wiedzy Apokalipsa nie mówi o końcu świata. Podchodząc do tego poetycko, bo nie potrafię inaczej tego opisać, księga ta opowiada o „czasie pomiędzy”, w którym żyjemy: między doczesnością a wiecznością, między naszą wiarą w spotkanie z Bogiem a faktycznym spotkaniem z Nim twarzą w twarz. Ten czas pomiędzy jest pełen niepewności, zmagań. Ale w Apokalipsie jest dużo nadziei. To także księga o Eucharystii, zatem też o czasie i miejscu pomiędzy Ojcem i Synem, do którego jako Kościół jesteśmy zaproszeni. Owo „pomiędzy” można rozumieć nawet dosłownie fizycznie, bo w czasie Mszy św. ksiądz celebruje ją in persona Christi, czyli w Osobie Chrystusa. Ta celebracja to trochę tak jakby Ojciec i Syn wzięli się za ręce, a my jako lud Boży jesteśmy między Nimi, by doświadczać Ich miłości. Wreszcie Apokalipsa jest księgą o Kościele, który zmaga się z niepewnością, prześladowaniami, a także księgą o drodze powrotnej do nieba.

Co Apokalipsa ma nam do powiedzenia dzisiaj? W czym jest ponadczasowa?

Z Apokalipsą jest tak, jak z każdą inną księgą Pisma Świętego: jej ponadczasowość wynika z natchnienia. Poza tym - jak każde pismo starożytne - jest uwarunkowana historycznie i kulturowo. Chcąc odkryć jej przesłanie, trzeba o tym pamiętać. Tymczasem my, ludzie XXI w., jesteśmy zbyt dosłowni, dlatego mamy takie trudności ze zrozumieniem Apokalipsy i Biblii. Moim zdaniem księga ta służy temu, byśmy obudzili jeden z najbardziej ludzkich zmysłów, jakie posiadamy, tzn. umiejętność odczytywania metafor. A jej przesłanie dla mnie dzisiaj brzmi: człowieku, myśl, zastanawiaj się, medytuj, stawiaj pytania, nie odpuszczaj intelektualnie i mentalnie, czytaj znaki, ale nie traktuj ich dosłownie jako oznaczających koniec świata, ale kres pewnej epoki; nie bój się. Uważam, iż pierwszym z grzechów naszego Kościoła jest właśnie straszenie ludzi, a drugim, że mimo dostępności wiedzy jesteśmy wykształconymi ludźmi, którzy nie myślą. Tymczasem Ewangelia to nadzieja, sens, jasny kierunek, radość. Apokalipsa natomiast pokazuje bogactwo naszego wewnętrznego świata, pod warunkiem że porzucimy dosłowność. Pamiętajmy o tym.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama